Johnny Bacigalupo i Rob Hussey byli tak zdegustowani diagnozą serwisu Tesli, że postanowili podzielić się swoją historią z całym światem.
Pewnego październikowego dnia para wybrała się swoim autem na obiad do Edynburga. Na miejsce jechało im się całkiem nieźle. Gorzej z powrotem, bo Tesla odmówiła posłuszeństwa.
Zadzwonili na infolinię, a potem czekali prawie pięć godzin na lawetę. Pierwsza w ogóle nie przyjechała odmawiając pomocy dla pojazdu elektrycznego, który według dyspozytora był “niebezpieczny”, ale po kilku kolejnych irytujących rozmowach znalazła się firma odpowiedzialna za dostarczanie zepsutych Tesli do centrum serwisowego. Holownik dotarł na miejsce o godzinie pierwszej w nocy. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść.
Właściciele szybko dowiedzieli się, że w samochodzie uległa uszkodzeniu bateria. Przez teoretycznie hermetyczną obudowę do środka przeniknęła woda i jak stwierdził serwisant “niestety to nie jest objęte 8-letnią gwarancją producenta”. Okazało się, że koszt wymiany baterii to prawie 17,5 tys. funtów. Byli przygotowani na 20-krotnie niższy wydatek. Teraz nie wiedzą, co robić.
Skontaktowali się z menedżerem salonu Tesli w Edynburgu. Ten powiedział im, że to z powodu fatalnej pogody panującej w Szkocji i że czasem tak się zdarza z samochodami elektrycznymi różnych marek, jeśli jeździ się nimi w czasie deszczu. Czy to znaczy, że w złą pogodę lepiej nie wyprowadzać Tesli w garażu?
Aktualnie właściciele plują sobie w brodę. Zaskoczeni powodem awarii, ceną naprawy i poziomem obsługi, twierdzą, że na przyszłość nie chcą już elektryków.
NASZ KOMENTARZ: Skoro deszcz odpowiada za tak kosztowne awarie “elektryków”, nie pozostaje nam nic innego jak życzyć ich eko-właścicielom dobrej, słonecznej pogody. I dużych zarobków.
Polecamy również: Kalendarium historyczne: 19 października 1926 roku – Zamach na Stanisława Sobińskiego
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!