Kalendarium historyczne: rocznica kulminacyjnego momentu w historii oddziału wydzielonego WP pod dowództwem majora Henryka Dobrzańskiego.
Dziś w naszym kalendarium przyjrzymy się szczegółowo próbie rozwiązania oddziału przez dowództwo ZWZ.
13 marca 1940 roku do Gałek Krzczonowskich, w których stacjonował oddział, przybył ppłk. Leopold Okulicki (późniejszy dowódca AK), domagając się demobilizacji oddziału “Hubala”. Była to również data planowanego ataku niemieckiego na jego pozycje, do którego jednak ostatecznie nie doszło.
Wśród żołnieirzy gruchnęła wieść o pojawieniu się wysłannika podziemnej organizacji. Spodziewano się raczej dobrych wiadomości niż tego z czym naprawdę przyjechał Leopold Okulicki. Podpułkownik dotarł do Gałek saniami, ubrany w szarą jesionkę i trzewiki. Przy wjeździe do wsi zatrzymał go plut. Józef Lewandowski („Lech”), któremu powiedział: „reprezentuję Naczelnego Wodza i proszę o jak najszybsze skontaktowanie mnie z dowódcą oddziału”.
Kwatera Hubala mieściła się na skraju lasu, w chałupie Adama Sokołowskiego. W momencie przyjazdu Okulickiego, major był sam. Przyjął gościa, a plut. „Lecha” odesłał z powrotem na stanowisko. Szybko okazało się, że ani swojej tożsamości, ani przywiezionych rozkazów, przedstawiciel „Tajnej organizacji wojskowej na Okręg Łódzki” nie może potwierdzić niczym poza słowami.
Uwagę taką zanotował w prowadzonym przez siebie dzienniku pchor. Henryk Ossowski „Dołęga”, adiutant oddziału. Miarą nieufności wobec przybyłego niech będzie fakt, że stopień „pułkownik” zapisał on kilkakrotnie w cudzysłowie. W oczach Hubala mógł on być zarówno przedstawicielem gen. Sikorskiego, ale równie dobrze także niemieckim agentem.
Mimo to major zdecydował się zwołać odprawę oficerów, na której Okulicki przedstawił cel swojej misji i przemawiające za nią racje. Argumentował, że przewaga niemiecka bardzo szybko może doprowadzić do całkowitego zniszczenia oddziału, a fakt jego istnienia naraża ludność na zemstę okupanta. Dodatkowo zaznaczył, że „nie czas jeszcze na powstanie”.
Jak wspominał plut. Józef Alicki, Hubal zachowywał się spokojnie, nie wybuchnął, był jednak bardzo rozgoryczony. Wskazywał, że żołnierze wstępowali do oddziału na ochotnika, a co za tym idzie, dobrowolnie godzili się na na ryzyko śmierci z rąk wroga. Zauważył też, że chociaż oddział od listopada kwateruje we wsiach i zdarzały mu się potyczki, w których ginęli umundurowani Niemcy, nie doszło dotąd do represji. Podkreślił, że nie ma zamiaru wywoływać powszechnego powstania, czego dowodem jest unikanie akcji zaczepnych w stosunku do okupanta.
„Pan Major oświadczył, że jedynie zaatakowany przez Niemców rozpocznie działanie, a i to będzie działanie oddziału >>na własny rachunek<<, a nie w charakterze ogólnego powstania” – jak zanotował na bieżąco Ossowski. Na koniec dodał, że sam rozkazu nie wykona, ale wszystkim oficerom, podoficerom i szeregowym pozostawia wolną rękę co do decyzji pozostania w oddziale.
Odprawę przerwały odgłosy wystrzałów – najpierw pojedyncze, później parę serii z rkmu. Na kwaterze zjawił się goniec z pobliskiej placówki z informacją, że w lesie widziano Niemców. Okulicki zdecydował się oddać pod rozkazy Hubala, gdy tymczasem ten ogłosił alarm dla całego oddziału. Plut. Alickiemu rozkazał zabrać stacjonującą na jego kwaterze sekcję żołnierzy z rkmem i wyruszyć na patrol.
Do grupy tej dołączył podpułkownik Okulicki. Drugą zaś sekcję poprowadził pchor. Zygmunt Morawski („Bem”). „Brniemy w śniegu po pas”- notował Alicki. – „Po dwóch godzinach wysiłku wróciliśmy na kwaterę. Niemców nie spotkaliśmy. Okazało się, że alarm był fałszywy […]”.
W wyniku tragicznej pomyłki ostrzelały się dwa polskie patrole: kpr. Władysława Jury i kpr. Henryka Warzusińskiego, wysłane kolejno po sobie w kierunku gajówki Huta. Zginął strzelec Kazimierz Kubacki z III plutonu, a strzelec Tadeusz Szyszko został ranny. „[Zabity] leżał w stodółce, w ustawionej na dwóch krzesłach trumnie byle jak skleconej, w zakrwawionym i mokrym płaszczu, tak jak upadł na topniejący śnieg. U wezgłowia stała warta honorowa z bagnetami na karabinach. Poległym był młody chłopiec, szczuplutki i niewysoki” – wspominał Zbigniew Wroniszewski („Znicz”).
Pogrzeb odbył się jeszcze tego samego dnia, o 13-tej. Ranny strzelec trafił do szpitala w Opocznie.
Fakt postrzelania się patroli był wynikiem nie tyle nieuwagi, co przede wszystkim znacznego napięcia, w jakim w ciągu ostatnich dni żył oddział. Pod koniec pierwszej dekady marca dało się wyczuć, że Niemcy do czegoś się przygotowują. Nad wsią pojawiły się samoloty rozpoznawcze, a raz nawet na przedpole wyszło niemieckie rozpoznanie, które jednak szybko się wycofało.
Major nasili działalność patroli. Na kwaterach plutonu podchorążych częściej zaczął zjawiać się dowódca kompanii piechoty, ppor. Antoni Kubisiak „Leszczyna”, opowiadając o czekających oddział walkach. Żołnierze chętniej się spowiadali i ksiądz kapelan Ludwik Mucha („Pyrka”) miał ręce pełne roboty. I rzeczywiście, jeśli wierzyć spisanej w 1946 roku relacji Heinricha Schreihage, oficera wywiadu 372. Dywizji Piechoty Wehrmachtu, akcja przeciwko Hubalczykom została zaplanowana właśnie na dzień 13 marca 1940 roku.
Miały ją przeprowadzić pododdziały 650. pułku piechoty, jednak zaledwie dzień wcześniej została ona odwołana. Był to efekt sporu kompetencyjnego pomiędzy Wehrmachtem a SS.
Jak się wydaje, po wyjaśnieniu tragicznej pomyłki, powrócono do przerwanej odprawy. Do zmiany stanowiska usiłowali przekonać Hubala nie tylko Okulicki, ale również oficerowie, w tym szczególnie lubiany przez majora por. Feliks Karpiński „Korab”. Ostatecznie jednak to wysłannik ZWZ ugiął się i zgodził na jedynie częściową demobilizację oddziału.
Przy dowódcy miało pozostać około 30-35 ludzi, którzy byli z nim od początku. Odejść do cywila lub do pracy w konspiracji miała większość spośród przyjętych w Gałkach ochotników, za wyjątkiem tych poszukiwanych przez niemiecką policję, pochodzących z Kresów Wschodnich lub terenów obecnie włączonych do III Rzeszy. Zgodnie z ustaleniami, oddział miał przejść w Góry Świętokrzyskie, zaszyć się tam, unikać wszelkiej walki i czekać dalszych rozkazów. Okulicki nie wykluczył wykorzystania oddziału do zadań specjalnych.
Uzgodnienia te zostały przekazane żołnierzom na zbiórce całego oddziału. Wysłannik ZWZ przemówił do nich, argumentując, że ofensywa francuska znacząco się opóźni lub w ogóle jej nie będzie i w tej sytuacji oddział należy skadrować. Zaoferował również wszystkim chętnym przyjęcie do pracy w konspiracji. Dla ludzi tych miały znaleźć się pieniądze i zatrudnienie, choć, jak czas później pokazał, zatroszczono się głównie o oficerów i ewentualnie podoficerów, szeregowych często pozostawiając samym sobie.
Ostatecznie z Hubalem zdecydowało się zostać około 60-70 ludzi. „Odchodzącym z oddziału składam żołnierskie życzenia dalszej owocnej pracy i w Imieniu Służby dziękuję za dotychczasową współpracę” – pisał major w rozkazie dziennym o numerze L30 z dnia 14.03.1940 roku.
W dokumencie tym zwraca uwagę jego pierwsze zdanie: „W myśl zarządzeń wydanych mi wczoraj – jakoby będących intencją naszego Rządzy Rzplitej we Francji, mam mój Oddział rozwiązać.” Ze słów tych wynika, że Hubal wciąż miał wątpliwości, co do tożsamości wysłannika ZWZ i autentyczności przywiezionych przez niego poleceń. Z czasem nabrał przekonania, że wątpliwości te były słuszne. Zaledwie miesiąc później pisał w kolejnym rozkazie o „rzekomym wysłańcu gen. Sikorskiego” i dodawał: Dziś wierzyć Wam nie wolno, że rozkaz ten wyszedł od naszego Naczelnego Wodza.
Cały czas uważał się za wiernego żołnierza generała Sikorskiego.
Tekst sporządzonno na podstawie wpisów strony “Tropem Hubala”.
Poprzedni wpis z naszego kalendarium dostępny jest tutaj.
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!