Historia

Kalendarium historyczne: 20 listopada 1964 – tzw. “afera mięsna”

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Kalendarium historyczne – rocznica rozpoczęcia procesu w tzw. “aferze mięsnej”. Miał onodwrócić uwagę Polaków od niedoborów socjalistycznej gospodarki.

Dziś w naszym kalendarium przyjrzymy się kulisom inżynierii społecznej doby gomułkowskiej – tego w jaki sposób władze manipulowały opinią publiczną, by przykryć swoją nieudolność.

Afera mięsna była jedynym przestępstwem gospodarczym w PRL, za które orzeczono i wykonano karę śmierci. Dziś nie ma wątpliwości, że sąd dopuścił się zbrodni sądowej, a proces miał odwrócić uwagę społeczeństwa od problemów ekonomicznych ludowego państwa.

W połowie lat 60. w masarniach i sklepach mięsnych PRL panował kryzys. Wszyscy pracownicy kombinowali, kradli towar i sprzedali go na lewo, biorąc i dając łapówki. Podobnie zresztą było w wielu innych branżach socjalistycznej gospodarki. Pierwszy sekretarz PZPR Władysław Gomułka wpadł na pomysł, by zwalić winę za stan gospodarki na tradycyjnych “spiskowców” i “wrogów ludu”.

–Wystarczy jak powiesimy kilku aferzystów, a afery gospodarcze się skończą – miał powiedzieć Gomułka. Opracowano cały plan pokazowego procesu. Do sprawy fikcyjnej afery aresztowano ponad 500 osób. Główną postacią w procesie był dyrektor Miejskiego Handlu Mięsem Warszawa Praga Stanisław Wawrzecki. Oprócz niego oskarżeni zostali również 4 dyrektorzy uspołecznionego handlu mięsem, właściciel prywatnej masarni i 4 kierownicy sklepów.

Z KC PZPR uzgodniony jest skład pierwszej ławy oskarżonych, a także forma procesu, który ma się odbyć w trybie doraźnym. Pozwalał on na szybkie orzeczenie szubienicy i wykluczenie trybu odwoławczego. Najważniejszym sędzią na procesie został Roman Kryże, ten sam, który wydał wyrok śmierci na Witolda Pileckiego i wielu innych bohaterów Armii Krajowej. To o nim w przypływie czarnego humoru warszawscy adwokaci mówili, że ma prywatny cmentarzyk na Służewiu. Powtarzali wierszyk: „Sądzi Kryże? Szykuj krzyże!”.

W ciągu kilkunastu miesięcy śledztwa do aresztu trafiło ponad 500 osób, zarzuty dostało prawie 800 podejrzanych. Policja i prokuratura przesłuchała wszystkich kierowników sklepów mięsnych w stolicy (było ich ok. 470). Okazało się, że aż 93 proc. z nich dawało łapówki. W zakładach produkcyjnych na Służewcu w ciągu dwóch lat wykradziono podobno 65 t mięsa.

Trzy dni po aresztowaniu Wawrzecki przyznał się do winy. Mówił śledczym, że wziął łapówki od 120 kierowników sklepów. Większość z nich również trafiła za kratki.

20  listopada 1964 roku obok Wawrzeckiego na ławie oskarżonych zasiadło czterech innych dyrektorów warszawskiego handlu, czterech kierowników sklepów i jeden właściciel prywatnej masarni. Był to pierwszy termin procesu. Prasa, radio i telewizja relacjonowały każdą rozprawę.

Reporterka sądowa Barbara Seidler zapamiętała z sali sądowej dziewczynkę, mniej więcej 12-letnią córkę jednego z oskarżonych. Ponieważ na rozprawę milicjanci nie wpuszczali dzieci w jej wieku, to nastolatka po szkole codziennie się malowała, zmieniała sukienkę, nakładała buty na obcasie i przemykała z tłumem do sali rozpraw. Dziennikarka celowo zagadywała wtedy funkcjonariuszy, żeby nie zwrócili uwagi na przeciskające się przez drzwi dziecko.

Równolegle z procesem ruszyła medialna nagonka na Wawrzeckiego. Dziennikarze tłumaczyli, że został on wciągnięty do przestępczego procederu przez mafię przedwojennych właścicieli zakładów spożywczych. „Kierownikami warszawskich sklepów mięsnych byli w ogromnej większości dawni prywatni masarze. Ludzie o określonej zupełnie moralności, rządzący się swoimi własnymi prawami, opanowani w całości przemożną chęcią bogacenia się. Tworzyli sitwę potężną, która wyciągała bezwzględne macki po każdego nowego dyrektora, każdego nowego kontrolera” – pisano.

Gazety ujawniły też majątek Wawrzeckiego. „96 złotych monet dwudziestodolarowych, dwie złote dziesięciodolarówki, siedem złotych pięciorublówek, 14 sztabek złota o łącznej wadze 1,4 kg, dziewięć złotych bransolet, złoty zegarek, 26 pierścieni, w tym kilka z brylantami, po cztery złote łańcuszki i złote medaliki, dwa złote krzyżyki, pięć złotych obrączek i dwie pary złotych spinek, 135 tys. zł w gotówce i 100 tys. na książeczce PKO, wreszcie willa półmilionowej wartości w podwarszawskich Michałowicach zarejestrowana na nazwisko ciotki żony”.

Prokurator zażądał dla niego wyroku śmierci, podobnie jak dla dwóch innych oskarżonych. Roman Kryże oczywiście orzekł dla Wawrzeckiego karę śmierci oraz poinformował, że od wyroku nie przysługuje odwołanie. W uzasadnieniu stwierdził: „Wrzód na organizmie zdrowego społeczeństwa musi być wypalony do korzeni”. Inni oskarżeni dostali dożywocie lub długoletnie więzienie.

Podobno sędzia Faustyn Wołek chciał zgłosić wobec tej decyzji wotum separatum. Przekonano go, żeby tego nie robił, bo wyrok ma mieć charakter symboliczny, a później Rada Państwa zastosuje prawo łaski. W rzeczywistości nie zastosowała.

Wyrok przez powieszenie został wykonany w więzieniu na Rakowieckiej już następnego dnia, 21 listopada 1964 roku. Wawrzecki do końca wierzył, że uniknie egzekucji, bo z Rady Państwa przyjdzie akt łaski. Podobno w celi śmierci całkowicie osiwiał w ciągu jednej nocy.

Rodzina nie miała prawa do pogrzebu, a żona została błędnie poinformowana o miejscu pochówku. Po wyroku dodatkowo skonfiskowało jej cały majątek. Bożena Wawrzecka, wdowa, pracująca wtedy w kolekturze totka w Hali Mirowskiej, postanowiła przefarbować włosy na blond, żeby nikt jej nie poznał. O synu Wawrzeckiego, Pawle, nauczyciele na szkolnym korytarzu zaczeli mówić „syn tego złodzieja”.

Na postawie tekstu: Afera mięsna, czyli śmierć za mięso.

Poprzedni wpis z naszego kalendarium dostępny jest tutaj.

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!