Rocznica przeprowadzenia przez niemieckie służby prowokacji w Gliwicach.
Dziś w naszym kalendarium przyjrzymy się kulisom słynnej, hitlerowskiej akcji gliwickiej, mającej zrzucić winę za rozpętanie II Wojny Światowej na Polskę.
Latem 1939 r. atmosfera polityczna w stosunkach polsko-niemieckich była tak napięta, że nieuchronnie zbliżająca się wojna stała się tematem numer jeden w Gliwicach. Coraz rzadziej zadawano sobie pytanie, czy w ogóle wybuchnie, a coraz częściej zastanawiano się, kiedy to nastąpi. Stacjonujący w Gliwicach żołnierze Wehrmachtu spędzali więcej czasu na ćwiczeniach, a większość z nich latem nie otrzymała zwyczajowych dłuższych przepustek i urlopów.
Pracownicy służb miejskich i dozorcy byli regularnie wzywani na ćwiczenia obrony przeciwlotniczej, a na ścianach klatek schodowych pojawiły się tablice informujące o osobach odpowiedzialnych za jej organizację. Na ulicach miasta coraz częściej można było spotkać mężczyzn w mundurach feldgrau, spacerujących samotnie lub grupkami.
W sierpniu 1939 r. do Gliwic skierowano żołnierzy 239. Dywizji Piechoty, w której skład wchodziły trzy pułki piechoty oraz jednostki dywizyjne: pułk artylerii, batalion saperów, oddział rozpoznawczy, oddział łączności i oddział obrony przeciwpancernej. Dodatkowo do zabezpieczenia granicy z Polską skierowano do miasta oddziały 68. Pułku Straży Granicznej. Tak silnego nasycenia wojskiem nie było w tym mieście nawet w 1914 roku, tuż przed wybuchem Wielkiej Wojny.
Jednocześnie została uruchomiona niemiecka machina dywersyjna. Już w kwietniu 1939 roku do Gliwic powróciła, przeniesiona wcześniej na krótko do Opola, filia wrocławskiej Abwehry, a jej funkcjonariusze rozpoczęli werbunek agentów. Równolegle działania dywersyjne na terenie przygranicznym prowadziła SS. Nie powinno zatem dziwić, że to właśnie Gliwice zostały wybrane jako miejsce działań operacyjnych niemieckich służb specjalnych. Celem było zainscenizowanie wydarzeń mogących stanowić podstawę oskarżenia Polski o sprowokowanie czy wręcz rozpoczęcie działań zbrojnych przeciwko Rzeszy.
Opracowaniem serii incydentów przygranicznych sugerujących, że to Polacy przekroczyli zbrojnie granice Niemiec, zajęły się w ścisłej tajemnicy trzy niezwykle ważne osoby w nazistowskiej machinie władzy: Reichsführer SS i szef policji Heinrich Himmler, stojący na czele gestapo Heinrich Müller i Reinhard Heydrich, kierujący SD.
To zapewne w berlińskim gabinecie tego ostatniego na początku sierpnia 1939 r. zapadła decyzja, by przeprowadzić operację dywersyjną polegającą na sfingowanym ataku Polaków na niemiecką przygraniczną placówkę radiową. Jej wykonanie Heydrich powierzył swojemu podwładnemu Alfredowi Naujocksowi, funkcjonariuszowi SD i oficerowi SS w stopniu Sturmbannführera.
-Heydrich stworzył mi praktycznie jedynie ramy ogólne, mówiąc: Po pierwsze, przy organizowaniu akcji nie wolno panu nawiązywać kontaktu z żadnymi władzami niemieckimi w Gliwicach. Po drugie, żaden z pańskich ludzi nie może mieć przy sobie dokumentów, które mogłyby wskazywać na przynależność do SS, SD, policji lub na obywatelstwo niemieckie – twierdził po wojnie Naujocks.
Oficer zebrał sześciu ludzi, w tym technika radiowego i osobę mówiącą w języku polskim. W połowie sierpnia 1939 roku grupa była już w Gliwicach. By nie wzbudzać podejrzeń, podzielono się i zakwaterowano w dwóch osobnych hotelach. Naujocks wybrał dla siebie bardziej luksusowy „Haus Oberschlesien”. Członkowie grupy udawali biznesmenów, którzy przyjechali na Górny Śląsk w interesach. Musieli się jednak nudzić, skoro po upływie czternastu dni Naujocks poprosił Heydricha o zezwolenie na powrót do Berlina. Otrzymał jednak rozkaz, by dalej czekał. Zbliżał się koniec sierpnia.
28 sierpnia w Gliwicach wycofano straż pocztową ochraniającą budynek oraz wieżę przy ul. Tarnogórskiej i zastąpiono ją ochroną policyjną. Ta rotacja nikogo specjalnie nie zdziwiła, obiekt był bowiem dalej chroniony. Zapewne myślano, że przetasowania miały związek z mobilizacją i wojną wiszącą w powietrzu. Nikt też nie zauważył, że 31 sierpnia również i ta policyjna ochrona radiostacji została zluzowana, a straż ograniczono zaledwie do trzech osób.
Naujocks i jego ludzie oczekiwali na sygnał do rozpoczęcia akcji. Telefon w pokoju hotelowym zadzwonił 31 sierpnia ok. 16.00. Heydrich zlecił oddzwonienie na umówiony numer. Oddzwoniwszy, Naujocks usłyszał tylko dwa słowa: Großmutter gestorben („Babcia umarła”), będące hasłem do rozpoczęcia akcji.
Dopiero teraz, w hotelu, odbyła się narada, w której Naujocks przedstawił cel i szczegóły całej operacji. Zgodnie z wcześniej opracowanym planem miano się udać pod budynek przy ul. Tarnogórskiej dopiero ok. 20.00, a więc kiedy już się ściemni, a większość ludzi będzie w domach słuchać wieczornych wiadomości nadawanych przez radio. Dokumenty i wszelkie osobiste przedmioty, które mogłyby naprowadzić na faktyczne personalia, pozostawiono w hotelu.
W cywilnych ubraniach ok. 19.30 dwoma samochodami wyruszono w stronę radiostacji. Podróż nie trwała zapewne dłużej niż kwadrans. Przez niezamkniętą furtkę obok bramy wjazdowej Naujocks wraz z czterema mężczyznami bez problemu wszedł na teren obiektu. Dwóch innych pozostało przy furtce. Pięciu z Naujocksem na czele tylnymi drzwiami weszło do budynku nadajnika, w którym znajdowały się wówczas cztery osoby: dwóch techników, dowódca ochrony policyjnej i dozorca. Zaskoczeni nie stawiali oporu. Zostali związani i zaprowadzeni do piwnicy.
Następnie technik z grupy Naujocksa próbował bez powodzenia uruchomić urządzenia tzw. studia awaryjnego, by nadać w eter odezwę w języku polskim. W tej sytuacji postanowiono użyć mikrofonu podłączonego bezpośrednio do urządzeń w sali nadajnika. Kiedy wreszcie podłączono mikrofon, odczytano tekst odezwy. Jednak siedzący przy odbiornikach radiowych w Berlinie mocodawcy Naujocksa niczego nie usłyszeli. Szczegółowo opracowana operacja w tym punkcie spaliła na panewce.
Czy Naujocks nie sprawdził, że w budynku przy ul. Tarnogórskiej nie było stacji nadawczej, tylko przekaźnik i urządzenia wzmacniające, czy też został wprowadzony w błąd przez radiotechnika ze swojej ekipy, tego się już dziś nikt nie ustali.
Kiedy technik próbował podłączyć mikrofon, funkcjonariusze gestapo przywieźli Franza Honioka, zatrzymanego dzień wcześniej czterdziestoletniego mieszkańca Łubia – niewielkiej wsi oddalonej o mniej więcej dwadzieścia kilometrów od Gliwic, której nazwę w 1936 roku zmieniono na Hohenlieben. Honiok uważał się za niemieckiego Polaka, dlatego też został wytypowany na biernego uczestnika prowokacji.
30 sierpnia 1939 r. został zatrzymany przez funkcjonariuszy gestapo, którzy zawieźli go do koszar policji w Bytomiu. Tam spędził noc w prowizorycznej celi zaaranżowanej w jednym z pomieszczeń policyjnego archiwum. Z jego zatrzymania nie sporządzono raportu. Następnego dnia około południa przewieziono go do więzienia policyjnego w Gliwicach i stamtąd, odurzonego za pomocą zastrzyku, zapewne jeszcze żywego, tuż przed 20.00 do radiostacji przy ul. Tarnogórskiej, gdzie z rąk gestapowców przy bramie odebrało go dwóch ludzi Naujocksa.
Ci przenieśli go do budynku nadajnika i położyli w maszynowni, zaraz obok drzwi. Tam najprawdopodobniej go zastrzelili. Nie ma przy tym pewności, czy za spust pociągnął sam Naujocks, czy może któryś z jego ludzi lub gestapowców, którzy dołączyli do akcji.
Przerwa w nadawaniu audycji wzbudziła ciekawość żony kierownika stacji nadawczej, który mieszkał w sąsiednim budynku. Zaniepokojony wszedł do sali z głównymi urządzeniami i kiedy zobaczył obcych ludzi manipulujących przy sprzęcie. Wobec tego wrócił do domu i zadzwonił na policję oraz do swoich przełożonych. Zanim doszło do jakiejkolwiek próby interwencji, Naujocks i jego ludzie zdążyli odjechać w stronę hotelu „Haus Oberschlesien”.
Wówczas jeden z pracowników uwięzionych w piwnicy pobiegł do mieszkania kierownika. Kiedy mężczyźni wrócili do budynku nadajnika, na miejscu była już policja. Chwilę później w lokalu pojawili się ubrani po cywilnemu gestapowcy, którzy poinformowali, że śledztwo przejęła placówka gestapo w Gliwicach. Identyczną informację przekazano również nieco później policji kryminalnej, a zdjęcia (wraz z kliszami), które wykonał policyjny fotograf, zarekwirowano i przesłano do Berlina.
Z zeznań policjantów, które złożyli po latach, wynika, że oprócz Honioka sfotografowano jeszcze dwie inne martwe osoby. Byli to zapewne zamordowani więźniowie, których ciała – podobnie jak zwłoki Honioka – miały posłużyć jako dowód „polskiego napadu”.
Mimo że cała akcja spaliła na panewce, o 22.30 niemiecka agencja prasowa Deutsches Nachrichtenbüro podała komunikat o napadzie na radiostację w Gliwicach polskiego oddziału ochotniczego złożonego z powstańców górnośląskich. Rzekomo udało im się wtargnąć do studia nadawczego, sterroryzować jego pracowników i wyemitować komunikaty radiowe w językach polskim i niemieckim mówiące o tym, że miasto znalazło się w polskich rękach, a niebawem ten sam los spotka Gdańsk i Wrocław.
Poinformowano również, że policji udało się ująć napastników i że jeden z nich zginął w czasie wymiany strzałów.
Jeszcze przed północą żołnierze z gliwickiego 84. Pułku Piechoty w pełnym rynsztunku bojowym przemaszerowali przez miasto w kierunku Szywałdu (dzisiejszego Bojkowa) i zajęli pozycje tuż przy polskiej granicy, skąd kilka godzin później, o 4.45, rozpoczęli natarcie. Niemiecka machina wojenna ruszyła na Polskę.
Następnego dnia w prasie ukazał się komunikat o rzekomej napaści Polaków na Gliwice, ale szybko utonął on w powodzi innych, ważniejszych wiadomości związanych z wybuchem wojny.
Kiedy wojnę Niemcom wypowiedziały Francja, Wielka Brytania, Australia i Nowa Zelandia, dalsze nagłaśnianie tzw. prowokacji gliwickiej przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. O tym, co naprawdę wydarzyło się tamtego wieczoru, dowiedziano się dopiero po zakończeniu wojny. W listpadzie 12945 roku, Naujocks złożył na ten temat zeznania przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze.
Poprzedni wpis z naszego kalendarum dostępny jest tutaj.
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!