Doszło do takiej sytuacji w obecnym czasie, że Polacy kłócą się „kto jest większym patryjotom” – specjalnie napisałem tak, bo tylko tą jotom każdy się określa – ja tylko jotkę, czyli malutko zrobię dla społeczności, w której mieszkam. Dam księdzu na tacę w niedzielę pięć złotych, czyli wspomogłem wspólnotę parafialną. Byłem na wyborach i oddałem swój cenny głos (na wagę 500+ albo innego + niech ludziska mają), albo nie byłem na wyborach, bo wszyscy startujący to tak zwani złodzieje – to przecież też postawa patriotyczna – na złodziei nie będę głosował. Obejrzałem „wiadomości” i porównałem to z mediami innego nurtu i pokłóciłem się z sąsiadem, udowadniając mu, że jest idiotą. Moja żona chodzi na zebrania do szkoły i jest w trójce klasowej. Zbiera pieniądze na dzień nauczyciela i na inne takie. Na wspólnotach mieszkaniowych tak ładnie się kłuci – daje popalić temu złodziejowi zarządcy. Nikt jej nie przegada! No to chyba jesteśmy aktywni społecznie.
W sobotę organizujemy grila na działce i zapraszamy tych sąsiadów, z którymi się nie pokłóciliśmy i takich, którzy też mają działki, aby oni nas też zapraszali, bo przecież nie będą ciągle u nas siedzieli, bo co by pomyśleli inni działkowicze, że tu jakieś libacje się ciągle odbywają albo co? Nie, to jest nie do pomyślenia, aby taką opinię mieć na działkach.
Nasze dzieci mają tytuły naukowe z lokalnych uczelni, bo i tak taką samą pracę dostaną jak ci po UW czy jagiellonce (jak im tą pracę załatwimy po znajomości) – czyli poziom jest nieważny, ważna jest praca. Przecież i tak w lokalnej fabryce w strefie ekonomicznej w naszym mieście jest do syta doktorów marketingu i zarządzania oraz historyków, czy filozofów. Formują plastikowe deski rozdzielcze i co z tego? Przecież pieniądze nie śmierdzą plastikiem i mają co jeść – a po co mają jechać za granicę? Co, tam lepiej będą mieli?
Czyli jesteśmy klasą średnią, bo nas stać i mamy znajomości – a ci na dorobku i z innych państw chyba klasa robotnicza i wyrobnicza.
Klasę średnią w Wielkiej Brytanii można podzielić na dwie części, czyli tą średnią i bogatą. Określają to widełki podatkowe. Podczas przekazywania darowizny na organizacje charytatywne zawsze jest ujawniane kto jest kim. Każdy stara się osiągnąć jak najwyższy dochód, aby darowizna rosła w swej wartości co roku, bo to oznacza podniesienie statusu społecznego oraz zaufania. Pieniądze nie są jedynym miernikiem przynależności do klasy średniej, ale również brana jest pod uwagę aktywność społeczna. Każdy stara się przepracować jedną godzinę tygodniowo charytatywnie na rzecz danej społeczności. Niejednokrotnie widziałem moich znajomych o bardzo wysokim statusie społecznym jak sobie po deszczu chodzili na spacer wzdłuż lokalnej drogi ubrani w gumowce i płaszcz nieprzemakalny. Ona trzymała w ręku grabki na kiju podobnym do laski, a on małą łopatkę, też na dłuższym kiju. Czyścili po deszczu studzienki odpływowe, aby woda nie zalewała lokalnej drogi. Na posiedzeniu rady wsi zawsze składali informacje na zapotrzebowanie wymiany tych uszkodzonych studzienek na nowe. Gdy wyjeżdżali na urlop lub mieli gości te czynności wykonywał sąsiad lub ktoś z rodziny. Właściciele lokalnego pubu wydają gazetkę lokalną z informacjami o kościołach oraz wydarzeniami z poszczególnych wsi. Gazetka ma zasięg kilku wsi. Ten kto zamawia reklamę w tej gazetce zawsze może liczyć na zlecenia lokalne, czyli osoba naprawiająca komputery, hydraulik czy elektryk zawsze mają zajęcie i są polecani innym. Kiedyś, gdy zepsuł nam się piec centralnego ogrzewania czekaliśmy tydzień na lokalnego przedsiębiorcę, bo zlecenie dla korporacji, która tą pracę wykona od ręki jest wysoce niemile widziane. W małych miasteczkach, gdzie Polacy wynajmują pokoje zawsze jest niezadowolenie – bo my płacimy za pokój, to ciepła woda ma być w kranie, a nie w czajniku. Anglicy w swoim stylu zbywają to i swoje robią, bo biznes lokalny jest najważniejszy. Gazeta jest kolportowana przez mieszkańców – my dostajemy pakiet do rozniesienia i idąc na spacer z psami wrzucamy do skrzynek naszym sąsiadom (na wsi są skrzynki na listy). Można też pomagać przy organizacji śniadań wiejskich ze zgadywankami i pomagać przy organizacji zajęć z jogi albo treningu piesków. Można brać też udział przy organizacji wydarzeń państwowych i celebrowania świąt w kościele, co czyni i organizuje rada kościoła. Jak ktoś nie jest wierzący, ma inne możliwości. Oferta jest szeroka, ale zasada jest jedna – godzinę pracujemy na rzecz społeczności lokalnej – czyli dla sąsiada i jego dzieci, bo on też pracuje dla nas. Nie politykujemy, nie agitujemy, nie namawiamy do żadnej ideologii czy wiary, ale wspólnie pracujemy, szanujemy siebie i ustalamy, jakie nowe inicjatywy wnieść do rady, aby nam się żyło lepiej. Partie polityczne nie mogą brać udziału w takich pracach społecznych i nie mogą agitować do głosowania. Owszem, mogą w gazetce lokalnej wykupić miejsce, ale nie wolno im rozklejać ulotek, czy paktów. Aby zawiesić reklamę, muszą mieć podpisaną umowę z właścicielem domu. Właściciel nie może pobierać opłat za takie usługi i po jego stronie jest zapewnienie bezpieczeństwa, aby taka reklama nie przewróciła się na jakiś samochód na przykład. Czyli polityka jest bardzo oddzielona od inicjatyw społecznych. Szkoda, że polskie rady wsi i osiedli oraz dzielnic nie mają tak dużych uprawnień.
Klasa bogaczy w Polsce według mnie to jakaś hybryda poplątania z pomieszaniem. Majątki zdobyli niewyjaśnionymi do dnia dzisiejszego sposobami, bo wątpię, żeby kofaktor na kopalni zarabiał tyle, aby go było stać na kupno całej kopalni i awansowania do tej najwyższej klasy społecznej. Siedzą w tak dziwnie nabytych majątkach i obwarowują się w swych nowo wybudowanych pałacach – nosa wystawiają tylko wtedy, gdy im się to opłaca. Inni jeszcze lepiej, kupują posiadłości poza granicami Polski i stamtąd plują na kraj, że to ciemnogród i inne takie dziwowiska wygadują. Takich to mamy milionerów i miliarderów w krótkich spodenkach i sukniach szytych z podszewki. Na zdjęciach to ładnie wygląda, ale ci ludzie nie mają kompletnie nic do powiedzenia. Od czasu do czasu sypną gdzieś groszem, aby swołoczy zamknąć buziunie, a innych poszczują swoimi adwokatami. Ideologia na pierwszym miejscu oczywiście i to najlepiej żydo-komunistyczna, bo taka przecież moda. Dadzą parę groszy na autobus, aby woził manifestantów z miejsca do miejsca, a z takich prowokacji robione jest przedstawienie w zaprzyjaźnionych stacjach telewizyjnych. Ci nasi nowobogaccy nie kreują żadnej rzeczywistości, ale robią to, co im nakazują mocodawcy, którzy to sprawili te majątki ich rodzicom i im samym. Po prostu żenada. Szkoda słów. Ci ludzi nie są w stanie niczego wykreować, bo myślami są przy tym, aby obronić to, co ich rodzice zdobyli w niewyjaśnionych do dnia dzisiejszego okolicznościach. Nie mają głowy do mecenatu ani do empatii. Myśli obsesyjne tylko w głowie i szarpanie emocjami. Popatrzcie na ich sztucznie przyklejone uśmiechy radości jak wynurzą się czasami z tych swoich obrzydliwie bogatych nor. Tam jest pustka, nie ma radości. Szkoda mi ich naprawdę – ale mają to, czego chcą. To im zrobiła komuna. Artyści, zamiast tworzyć pod swym natchnieniem, zgodnie z darem danym od Boga, skomlą po telewizjach i innych portalach społecznościowych jak psy i to na nutę, jaką im zagrają ci nowobogaccy. Piosenkarze, zamiast śpiewać – politykują. Reżyserzy, zamiast nas czarować swoimi filmowymi wizjami – politykują. Aktorzy nie mają gdzie pokazywać swych umiejętności, bo reżyserzy politykują, toteż jadem tryskają jak mogą. Tak to wygląda mecenat tych nowobogackich.
W Wielkiej Brytanii arystokracja współdziała z wielkim światem biznesu, ale na bardzo niewidzialnym polu. Są pewne zasady, które nie są przekraczane. Oczywiście słowo cenionego autokraty jest brane pod uwagę podczas projektu jakiegoś przedstawienia czy filmu – lub otwarcia prywatnego muzeum. Gdy przyjechałem tutaj, moim marzeniem było zostać śmieciarzem – to taki pan, który chodzi po ogrodzie parku i zbiera papierki i pilnuje, żeby kosze na śmieci byłe puste.
Gdy zapytałem się moich przyjaciół czy spotkali kogoś z arystokracji albo widzieli dostałem odpowiedź: „tak oni są, ale ty ich nigdy nie zobaczysz, nawet nie dotkniesz, a co dopiero rozmowa”. Nie, nie obawiajcie się, nie zostałem brytyjskim arystokratą, ale śmieciarzem też mi nie było dane być – może w przyszłości, ale kilku arystokratów poznałem przypadkowo. To oczywiście opowieść na inny felieton.
Arystokracja tutejsza, odwrotnie do nowobogackich w Polsce. kreuje nowe trendy w sztuce i kulturze. Kreują wernisaże oraz koncerty dla młodych utalentowanych. Skąd nabór tych talentów – właśnie podczas prac społecznych. Wiele sław zaczynało swą karierę piosenkarską w kościele, właśnie pracując społecznie na rzecz lokalnej społeczności. Potem rekomendacje i przesłuchania i wylot w wielki świat. Nie wierzycie – proszę posłuchajcie polskiego radia, w jakim języku są nadawane piosenki? W radio BBC przez ostatnie 10 lat nie słyszałem ani jednego polskiego utworu, a co dopiero wykonawcy, który by ośmielił się zaśpiewać po polsku. Podobno muzyka nie zna granic drodzy nowobogaccy posiadacze stacji nadawczych w Polsce – ale dlaczego otwartość tych granic na kulturę jest tylko w jedną stronę?
Drogi czytelniku, jeżeli zgadzasz się ze mną, to proszę o to, abyś od dnia dzisiejszego zaczął pracować jedną godzinę społecznie w tygodniu. Pomysłów jest wiele, na przykład jak masz dzieci, to raz w tygodniu posprzątaj piaskownicę na twoim osiedlu, tam gdzie mieszkasz. Nie politykuj, nie baw się w ideologię, zrób coś dla siebie samego i dla innych. Zobaczysz, że za rok będą już ciebie wszyscy znali i jak poprosisz o referencje dla twojej firmy, czy sklepu, to je dostaniesz. Jak masz warsztat samochodowy lub sklep, to właśnie ci ludzie – twoi sąsiedzi – będą u ciebie kupować, bo to u sąsiada przecież. Tak budowane są więzi społeczno-ekonomiczne i kreowanie szacunku wzajemnego i klas społecznych, z których dzisiaj tak się śmiejemy, a z których zostaliśmy wykastrowani przez zabory, Niemców i komunę.
Z pozdrowieniami dla wszystkich,
Jan Bartoszewski
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!