Wyżej stoi codzienna, systematyczna, tak zwana szara praca wychowawcza, edukacyjna i katechetyczna, aniżeli jednorazowe masowe rozreklamowane imprezy, choćby i ściśle religijne (i nie myślimy tu bynajmniej o odwiecznych i dorocznych świętach Roku Kościelnego). Dzieje polskiej oświaty i szkoły ostatnich dziesięcioleci, a wraz z nimi dzieje katechizacji, i tej „w salce” i tej szkolnej, świadczą – zdaniem piszącego niniejsze – że owa praca codzienna wciąż u nas kuleje i z tego powodu wydaje owoce daleko poniżej niewygórowanych nawet oczekiwań. Nie miejsce tu na szerszą, acz konieczną analizę zjawiska.
Natomiast owe masowe medialne imprezy, jako że jednorazowe, i zawczasu zapowiedziane, udają się całkiem dobrze. Za koronny przykład przyjmuje się obecnie zeszłoroczne Światowe Dni Młodzieży odbyte w Krakowie i okolicach, również owe coroczne spotkania na wielkopolskiej Lednicy.
Inny atoli charakter, bardziej modlitewny, aniżeli roztańczony (sic!) miało odbyte w dniu 7 października 2017 roku przedsięwzięcie znane odtąd jako „Różaniec do granic”, ono także masowe i telewizyjne. Wszelako tydzień wcześniej, czyli na początku października, zapowiadający owo spotkanie w Polskim Radio znani redaktorzy przyznali, że nie wiedzą, dlaczego właśnie w tym, a nie innym dniu ma się odbyć w Polsce zbiorowa modlitwa różańcowa. Próbowano to uzasadniać, wspominaną wszakże „w Kościele i w mediach”, setną rocznicą Objawień Fatimskich, także sto czterdziestą rocznicą Objawień Gietrzwałdzkich, że mianowicie Matka Boża tam i wtedy nawoływała do odmawiania Różańca. Owszem, to prawda, atoli wystarczy spojrzeć do kalendarza, aby sobie oraz milczącemu duchowieństwu przypomnieć, że na dzień 7 października przypada święto Matki Bożej Różańcowej, tak po prostu.
Zdarza się często, niestety, że przekazu usilnie kierowanego przez nas do swoich, owi swoi nie chcą lub nie potrafią wysłuchać, ani przyjąć, ani usiłować zrozumieć, ani rozpowszechniać; lecz zamiast nich to obcy, by nie powiedzieć – wrogowie – ten nasz przekaz, nie do nich bynajmniej skierowany, skwapliwie i – przyznajmy – pracowicie spośród powszechnego zalewu rozmaitych informacji wychwycą i do nieprzyjaznych nam celów użyją. Swoi zaś, obowiązkowo poniewczasie, będą rutynowo na tamtych obcych pomstować niepomni, że to oni sami – sami swoi – są winni kolejnemu sukcesowi obcych, a to z przyczyny owej dziwacznej ignorancji okazanej wobec naszego do nich swojskiego przekazu. „Mądry Polak po szkodzie” – ciśnie się na usta.
Tak więc nazajutrz po sukcesie przedsięwzięcia modlitewnego o nazwie „Różaniec do granic” dowiedzieliśmy się z telewizora, że jakimś wpływowym ośrodkom w Europie ta katolicka impreza się nie spodobała i że środowiska owe kontestują zwłaszcza datę dzienną tejże. Do – najogólniej rzecz ujmując – zajadłej nietolerancji wobec katolicyzmu już się „w nowej Europie” niebezpiecznie przyzwyczailiśmy, niestety. Wszelako w tym przypadku mamy do czynienia ze szczególną kilkupiętrową prowokacją. Oto kontestatorzy, zapewne ateiści, lub innowiercy, milczą o tym, że na ów dzień – cośmy już wskazali – przypada święto Matki Bożej Różańcowej, bo i cały październik jest u nas miesiącem różańcowym właśnie. Tak zwana strona polska im na to milczenie nie odpowiada, więc ani ich, ani swoich, w tym ściśle kalendarzowo-katolickim zakresie nie edukuje. Owi kontestatorzy jednak, nadal wobec milczenia tak zwanej strony polskiej, przypominają, że na 7 października przypada kolejna rocznica stoczonej w roku 1571 koło cieśniny Lepanto – acz przecież nie przez Polaków – zwycięskiej bitwy morskiej z Turkami. Kontestatorzy konkludują zatem, że w Polsce urządzono katolicko-historyczną demonstrację przeciwko – uwaga! – przyjmowaniu w Europie islamskich uchodźców (zwanych u nas nachodźcami). Czynią to oni – przypomnijmy – w sytuacji, w której polskojęzyczne massmedia nie podawały żadnego wyraźnego uzasadnienia dla podjęcia masowej modlitwy różańcowej właśnie w tym, a nie jakimś innym dniu! Jak na to wyżej wskazano: swoi wciąż nie wiedzą, bo ich nie poinformowano, ale obcy do tej wiedzy doskoczyli szybko.
Ani jedni ani drudzy nie poszli wszelako „za ciosem” i nie wspomnieli, że mianowicie wtedy, gdy chrześcijańska flota Ligi Świętej (hiszpańska, wenecka, genueńska, papieska i Joannitów) płynęła na bitwę, święty papież Pius V wezwał cały Kościół do odmawiania w intencji zwycięstwa, t.j. w intencji ocalenia chrześcijańskiej cywilizacji właśnie modlitwy różańcowej; i skoro Matka Boża wysłuchała tąż modlitwę właśnie w dniu 7 października, to na ten dzień wyznaczył on wspomniane już wyżej Maryjne święto. Ot, co.
Aż dziw bierze, że tak Lepanto, jak i inne pomnikowe wydarzenia z dziejów obrony chrześcijańskiej Europy przed nawałą islamską (od Półwyspu Iberyjskiego, przez Morze Śródziemne, Bałkany, Węgry, aż po Dzikie Pola), nie są tak zwyczajnie, odruchowo, przywoływane przez „ludzi Kościoła”, wobec trapiącego nasz kontynent od dawna, a w szczególności od roku 2015, owego „problemu nachodźców” z Azji i Afryki. Składamy to na karb owego „paraliżu posoborowego”, jaki nęka Kościół Święty już od półwiecza. Ale w Polsce właśnie w roku 2015 wznowiono sławną powieść Jeana Raspail’ea pt. „Obóz świętych”.
Największe polskie zwycięstwa „nad półksiężycem” również przypadały przeważnie na porę jesienną; nazwijmy ją: różańcową. Pierwsza bitwa chocimska – rok 1621 – trwająca około sześć tygodni, zakończyła się w dniu 10 października (jej wspomnienie widnieje w dawniejszym Mszale Rzymskim!). Pan hetman Sobieski, po upadku w roku 1672 Kamieńca Podolskiego, w swej sławnej wyprawie na czambuły bijał Tatarów także w październiku, t.j. w dniach od 5 do 14 tegoż miesiąca. Druga bitwa chocimska – rok 1673 – trwająca dla odmiany tylko dwa dni, rozstrzygnięta została w dniu 11 listopada (dzień św. Marcina, aczkolwiek wojska widziały na niebie postać modlącego się św. Stanisława Kostki, którego wspomnienie przypada na 13 listopada). Bitwa wiedeńska natomiast – rok 1683 – stoczona została w dniu 12 września; i odtąd na dzień ów przypada w Kościele uroczystość Najświętszego Imienia Maryi, powołana w podobnym trybie, jak ta „lepantyńska”.
Doprawdy, zdanie obcych o tych sprawach nie musi nas obchodzić (lecz warto je znać, dla własnego bezpieczeństwa przecież). Natomiast obecne nasze rzymsko-katolickie duchowieństwo powinno jednak zwrócić się, bardziej przodem, i do tych historycznych treści, i do tych świętych, a więc obowiązujących (sic!) tradycji; a na pewno nie stać do nich demonstracyjnie tyłem, bo to grozi zarówno herezją, jak i narodową katastrofą.
Atoli ruchliwych Tatarów bijano u nas w sposób nader spektakularny również w innych porach roku. W roku 1624 pod Martynowem dokonano tego w dniach 20-21 czerwca. Natomiast zwycięstwo w roku 1644 pod Ochmatowem odniesione zostało w dniach 30-31 stycznia (weźmy też pod uwagę naturalne w zimie problemy z furażem, gdy bitwa była zasadniczo kawaleryjska i rozciągała się daleko po stepie).
Wróćmy na koniec tych rozważań myślą do ukraińskiego dziś Chocimia – owego rygla u południowo-wschodniej bramy dawnej Rzeczypospolitej. Nachodźców nie z Azji ani Afryki, ale z terenów obecnego państwa ukraińskiego, mamy dziś u nas podobno nawet ponad dwa miliony. Tę uporczywie przez „określone środowiska” przemilczaną bitwę właśnie przegrywamy, i oby co najrychlejsza przyszłość przyniosła dla nas ostateczne zwycięstwo w tym kolejnym kolonizacyjno-demograficznym starciu.
Wszelako, opodal zamku chocimskiego, po ponad ćwierćwieczu owej przyjaźni z „nową Ukrainą”, i wobec rządów sprawowanych w Polsce przez kolejną „patriotyczną ekipę”, nadal nie ma Mauzoleum Rycerstwa Polskiego, do którego wzniesienia tamta dawna wielka polska tradycja i historia ciągle nas wzywa. Inicjatywa taka była w czasach sowieckich poza wyobraźnią. Dzisiaj owe zgubne braki wyobraźni nadal rządzą ciągłym brakiem poczynań tak zwanej strony polskiej. Jak długo jeszcze? A przecież zacząć można od podjęcia porządnych wykopalisk na rozległym obszarze chocimskiego pobojowiska (lecz i innych ukrainnych pobojowisk przecież). Doprawdy, „narody tracąc pamięć tracą życie”.
Lecz przecież jeszcze na przełomie XX/XXI wieku śpiewano u nas przy harcerskich ogniskach: „O rycerstwie spod kresowych stanic, o obrońcach naszych polskich granic…”.
Marcin Drewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!