Marcin Drewicz: Caryca nieudacznica
Warszawa AD 2024. Środek powszedniego dnia pracy. Pogoda, jesienne słońce i z opóźnieniem w tym roku złociejące liście. Pewien miejscowy Polak dla relaksu pomiędzy dwoma etapami codziennych trudów wychodzi na przechadzkę. Idzie tak i idzie, i wreszcie dociera do sławnego Parku Łazienkowskiego. I dalej idzie, w głąb tegoż parku.
Zajęty swoimi myślami Polak-Warszawiak obserwuje jednak mijanych ludzi i – chcąc nie chcąc – słyszy dźwięki ich mowy. W Łazienkach, o tej właśnie porze dnia i tygodnia, do niedawna bywało pusto. To oczywiste – wszyscy są albo w pracy albo w szkole, a nie na spacerach. Lecz TERAZ, od kilku już zresztą lat, pusto tam wcale nie jest. Coraz to rozbrzmiewa obok nas… dźwięczna mowa Puszkina (nie szemrząca mowa Szewczenki, gdyż ta już od wielu lat w Podwarszawiu). To zresztą jest już ogólnowarszawska właściwość od owego 24 lutego 2022 roku.
W środku powszedniego dnia pracy, na „pragułce” (pol. na spacerze) w Łazienkach, więc nie w robocie (!), ani nie „na froncie” (!) są oni wszyscy: a to dwie młode roześmiane „padrugi” (pol. przyjaciółki), a to dwa lub trzy „parnia” (pol. młodzieńcy), chłopy jak dęby, a to „siemja” (pol. rodzina), jedna dwupokoleniowa, a inna trzypokoleniowa, i jeszcze jedna, i kolejna, z wózkami dla małych dzieci i bez wózków; a to samotna „nowoczesna” matka z kilkunastoletnią „doczką” (pol. córką), i następna; a to w iście „amerykańskim” stylu „papa” z dwiema takimi córkami, a to kilku- lub nawet kilkunastoosobowe mieszane zgromadzenie takich osób.
Nam by nigdy nie przyszło do głowy, aby przywoływać taksówkę na przedzielającą obszar Łazienek ulicę Agrykola, więc do wnętrza tego spacerowego zielonego obszaru, aby ona nas stamtąd razem „z wózkiem” zabrała. A Rusek, proszę, z całą trzypokoleniową familią ładuje się do taksówki prowadzonej, w post-polskiej Warszawie, przez jakiegoś innego Azjatę; może kogoś z „radzieckiej Azji Środkowej”. O, jaką nieoczekiwaną satysfakcję muszą odczuwać te stare dziś już post-komsomołki – że one nawet Warszawę na starość zawłaszczyły!
Dokładnie tak! Na nic się więc zdała „walka Polaków ze wschodnim zaborcą o niepodległość”, której wspomnieniami i pamiątkami Łazienki są wszakże wypełnione. Nasz polski spacerowicz przypominał sobie fragmenty „Nocy Listopadowej” odgrywane niegdyś z kolegami przed budynkiem Podchorążówki (w temat „sensu tamtych powstań” nie tu się zagłębiajmy).
Owszem, trzeba przyznać, że wszyscy ci post-sowieci zachowują się tu (jak dotąd) spokojnie, powściągliwie, nie hałasują, nie biegają.
Ów Warszawiak-spacerowicz czuł się, jak ów z Pana Prusa „Placówki” chłop o nazwisku Ślimak, który obserwując, w tamtym przypadku akurat niemieckie kolonizowanie Świętej Polskiej Ziemi przyglądał się tym jakże mu z oczywistych powodów niewygodnym nachodźcom-sąsiadom, i przyglądał, i po głowie się drapał, i za każdym razem pomrukiwał, że przecież tamtym obcym ludziom „nic nie można zarzucić”. A JEDNAK… Dodajmy, że w „Placówce” tak zwanymi głównymi graczami są wcale nie Niemcy nawet, i oczywiście nie Polacy, lecz ten „jeszcze ktoś”. Przeczytajcie „Placówkę” raz jeszcze.
Tak więc warszawskie Łazienki Królewskie są rosyjskojęzyczne nawet w dzień powszedni, że o tych sobotnio-niedzielnych tłumach już nie wspomnimy, jak i o podobnie na „pragułkę” się nadających nadwiślańskich bulwarach, także i o pryncypialnym Krakowskim Przedmieściu.
Ów Polak-spacerowicz w dzień powszedni to samo obserwował i wysłuchiwał także już na trasie dojścia do Łazienek. W Łazienkach rozmów po rosyjsku do tych po polsku było wtedy jak 4:1, natomiast poza Łazienkami jak 1:1, miejscami jak 2:1. Podjeżdżamy gdzieś tramwajem, a tam, dodatkowo, i w jednym i w drugim tramwaju, po jednej… Murzyneczce.
Polskojęzyczne mass media WSZYSTKICH OBEDIENCJI o tych prostych ulicznych i miejsko-komunikacyjnych zjawiskach milczą. Polakom, świeckim i duchownym, najwidoczniej obojętne dziś jest, że na różne sposoby, w tym sposobem tu przywołanym, na obszarze dzisiejszego Państwa Polskiego wydatnie ZMNIEJSZANY JEST ODSETEK KATOLIKÓW I/LUB POLAKÓW. I o to chodzi! Komu? Wielkim tego świata! W odniesieniu do innych państw (narodowych) przecież też.
I pomyślmy – jak bardzo nieudaczna była owa niby to taka wielka Caryca Katarzyna. Przecież ani ona, ani jej pierwsi następcy, nawet nie podejmowali się kolonizowania pozyskanych drogą zaborów ziem polskich ludnością ruską. Przeciwnie, już Caryca Katarzyna wysiedlała Polaków, całymi zaściankami, ale… na Wschód. To był wówczas kierunek zainteresowania. Znacznie później krwawy Stalin masowo wysiedlał Polaków i ich całymi pociągami deportował, do łagrów, też właśnie na Wschód.
To pod przymusem. Lecz przed pierwszą wojną światową pojawiła się też, przez kogoś później tak nazwana, „Ameryka dla ubogich”, czyli dobrowolna chłopska emigracja z ziem polskich właśnie na Wschód; bo tam daleko, na Syberii, ziemia była tania i było jej dużo (Ślimaka z „Placówki” Prusa Żydzi też namawiali do przeniesienia się, lecz na pobliski Wołyń). Owszem, Polacy wtedy emigrowali na stałe także do kilku innych krajów – tych znajdujących się na zachód od Polski.
Jeśli pominąć przenikanie ze Wschodu Żydów, tzw. litwaków, już dość dawno temu, bo na długo przed, lecz i po rewolucji bolszewickiej, to z kierunku post-sowieckiej już dziś „Rusi i Rosji” wektor migracji-nachodźstwa-kolonizacji w kierunku przeciwnym do wyżej wskazanego, czyli zachodnim, objawia nam się dopiero w ostatniej dekadzie, po roku 2015, a z wielką siłą dopiero od lutego 2022 roku. I co? I nic. „Polaczkowie” (cudzysłów zostawić lub zdjąć) biernie i bezmyślnie się temu przyglądają, i ani pisną.
Owszem, niektórzy chcą „złapać coś dla siebie”, coś na tym zarobić, „o te sto złotych więcej”. A to się takim Ruskom mieszkanie wynajmie, a to się ich gdzieś za pół-darmo na budowie zatrudni, a to w sezonie w polu. Gorsze są tutejsze władze, które przy zatrudnianiu pracowników potrafią uprzywilejować tamtych nachodźców względem miejscowych Polaków, na ich własnej Świętej Polskiej Ziemi; lecz i niektórzy polskojęzyczni „prywaciarze” też tak robią, że o czynnym tu u nas „kapitale zagranicznym” już nie wspomnimy.
Ale, ale, ci spośród Ruskich Ludzi, co to w środku dnia powszedniego „guliają” sobie beztrosko po warszawskich Łazienkach, „nie uczą się” przecież, ani „nie pracują”. No, to co oni „tu w Polszi” jeszcze robią? Czego tu jeszcze szukają? Bo raczej nie są to „turisty”. „Wazmi szto nada z soboj i jedzi domoj”! Nieprawdaż?
No, ale w parkach i na ławeczkach warszawskich coraz to obserwujemy, jak to w starszym już wieku miejscowa polskojęzyczna post-ZSMP-ówka (!) znajduje jakże bardzo wspólny język z nachodźczą rówieśniczką post-KomSoMołką. Prawdziwie „słowiańska wspólnota” – panslawizm właśnie taki, jakiego kilka pokoleń temu pragnęli rosyjscy carowie i ich doradcy. Ale panslawizm realizowany już nie na Wschodzie, nie w Moskwie, Kijowie, czy Mińsku Białoruskim (kiedyś: Litewskim), lecz, PRZECIWNIE, na Zachodzie – w Warszawie. „Kochajmy się!”. „Mir!” (pol. Pokój), „Drużba!” (pol. Przyjaźń).
Bo jest jeszcze coś. Oto nie mamy żadnych danych o tym, że na obszarze post-sowieckim wybuchł był właśnie jakiś „baby-boom”. Że zatem tam jest „przeludnienie”, czyli „mnoho luda” i tak dalej. Przeciwnie, jak słyszymy już od dawna, rozmaite post-sowieckie i nowo-liberalne patologie zżerają również tamte narody (podobnie jak dzisiejszych Polaków) i powodują malenie liczby tamtejszych ludzi.
Zatem – kilka pieczeni na jednym ogniu. Kosztem urządzenia w zwłaszcza Polsce owego post-sowieckiego, z domieszką Azjatów i Afrykańczyków, poza-katolickiego multi-kulti wyludnia się tamtą wschodnią, ruską, post-sowiecką przestrzeń osadniczą. W jakim to, ach w jakim celu? Dla kogo?
Tak więc ani carowie Wszechrusi, ani Stalin i inni pierwsi sekretarze Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego, swoimi bezpośrednimi wojennymi metodami nie osiągnęli ani cząstki tego sukcesu, jaki „wielcy tego świata” osiągają teraz, bez jednego wystrzału, na obszarze Państwa Polskiego, i to pośród łzawego załamywania rąk i nieustannego, wręcz już chorobliwego (!) „pomagania”, „pomagania”, „pomagania” („co za dużo, to nie zdrowo”). Oto Polska jest właśnie „za własną zgodą” kolonizowana przez ludność i białą, i „kolorową”, lecz obowiązkowo nie-katolicką.
My, Polacy, a ruski Wschód. Sąsiadujemy wszakże od ponad tysiąca lat. Historia tego sąsiedztwa jest tyleż znana, co i OBECNIE w Polsce panicznie zamilczana; nawet w czasach PRL-u pisało się o tym i mówiło więcej niż dzisiaj (!). Stulecie JAKŻE DONIOSŁYCH WYDARZEŃ lat 1917-1922 zostało w Polsce brutalnie zamilczane; a były to lata NIEZWYKLE POUCZAJĄCE, niosące doświadczenia w sam raz na dzisiaj. Polskojęzyczne mass media, przebąkując nadal czasem coś-niecoś „o wojnie na Ukrainie”, boją się pokazywania tego NA MAPIE, tak jak przysłowiowy diabeł boi się święconej wody (sic!).
Byle nie przestrzeń! Byle nie czas! Skoro nie to, ani nie to, no to co wreszcie… pozostaje?
My podtrzymujemy (!) poczynione najpóźniej w końcu marca 2022 (dwa tysiące dwudziestego drugiego) roku spostrzeżenie, że mianowicie: nie ma i nie było żadnej wojennej, ani okołowojennej przyczyny, dla której obywatele i obywatelki Republiki Ukraińskiej mieliby opuszczać to rozległe terytorium wspomnianej Republiki Ukraińskiej.
Sąsiadowanie Polski z Rusią i Rosją. Wiele by o tym mówić. Dość powiedzieć, że po roku 1989-1991 Polska ustawiła się do post-sowieckiego już obszaru tyłem, udając w ten sposób, że tam już niczego nie ma, więc i dla Polski kłopotu też tam już nie ma (jak niczego, to niczego). Aż tu najpóźniej na przełomie lutego i marca 2022 roku owa „Ruś i Rosja” znowu „Polaczkom”, teraz już za ich plecami, wystrzeliła: „a ku-ku! jestem! to bardzo brzydko, że uznałeś, że mnie już nie ma!”. Rzeczywiście, za taką wzgardę „musi być” jakaś kara.
Owszem, pamiętamy jak to na przełomie XX/XXI stulecia polskojęzyczne mass media z jednej strony stręczyły Polakom udział w Unii Europejskiej, lecz jednocześnie – czy i Wy to pamiętacie? – objaśniały, jak to Polska, największa wszakże z byłych KDL-ów, zarazem „mająca doświadczenie wschodnie” będzie – uwaga! – „ważnym pomostem porozumienia” pomiędzy Zachodem i post-sowieckim Wschodem.
To – przyznajmy – była myśl godna rozważenia, aczkolwiek Zachód ze Wschodem potrafił się poza Polską porozumieć na przykład „po dnie Bałtyku”. Ach, dlaczego Polska jeszcze się nie podpięła do owego gazociągu „Nordstream”? Skoro „pomost”, no to i w tym przypadku…
Jak się okazało, to dziedzice polityki madziarskiej Korony Świętego Stefana dobrze rozumieją owo środkowo-wschodnie położenie swojego małego dzisiaj (lecz w przeszłości dużego) państwa, a dzisiejsi „Polaczkowie” nie.
Lecz skoro od Traktatu Wersalskiego 1919 roku nie ma już polityki polskiej, to i w jej ramach nie ma polskiej polityki wschodniej. Wielki już czas, aby ten brak zapełnić!
Pierwszym ku temu krokiem, DZISIAJ, będzie dokonanie rozróżnienia pomiędzy Małą Liczbą, a Wielką Liczbą. Mała Liczba ludności post-sowieckiej (ogółem z krajów obszaru post-sowieckiego), jednorazowo jakieś około 300 (trzysta) tysięcy, tak jak przed rokiem 2015/2016, może na obszarze Państwa Polskiego (tzw. Zacurzonia, sic!) przebywać jednorazowo, w kilkumiesięcznej jednostce czasu. Natomiast owa dzisiejsza Wielka Liczba musi stąd CZYM PRĘDZEJ ustąpić, do domu, do swoich rodzin, do swoich ojczyzn, do swoich krajów, z powrotem; tak spokojnie, gładko i płynnie, jak niedawno była tutaj przyjechała.
Dopomóżmy Ukraińcom i innym przybyszom ze strefy post-sowieckiej (także tym nie-post-sowietom z Azji i z Afryki) w ODNALEZIENIU DROGI POWROTNEJ DO DOMU. A wtedy Polska prawdziwie zasłuży na Pokojową Nagrodę Nobla.
I jeszcze jedno. Niech żaden u nas gamoń (!) w wieku średnim i więcej niż średnim nie waży się nawet pomyśleć, że on ze słuchu nie rozpoznaje dźwięku języka rosyjskiego lub nie odróżnia rosyjskiego od ukraińskiego. Nie po to, jeden z drugim, w czasach PRL-u bębniłeś w szkole, w każdej polskiej szkole, obowiązkowo „ruska” przez łącznie sześć lub osiem lat, aby tamto twoje poświęcenie teraz, po upływie dziesięcioleci „chociaż na coś” nie miało się przydać.
My tu nawet nie o zrozumieniu, co konkretnie ten Ruski mówi, piszemy; chociaż rozumieć warto i trzeba. My piszemy li tylko o pospolitym rozpoznaniu, że ten ciąg dźwięków to jest mowa w tym języku, a tamten ciąg dźwięków to jest mowa w tamtym języku. Na takie elementarne wysilenie powinno być stać pomimo wszystko każdego dzisiejszego Polaka w wieku jak podano. A ten z kolei powinien by poinstruować młodszych, którzy języka rosyjskiego w szkole już się nie uczyli.
Jednakże w Polsce rozmawia się w języku polskim (niestety, w zabytkowym śródmieściu np. Wilna już po rosyjsku i po angielsku). Dopiero gdy w zakresie użycia języka polskiego jest jakaś przeszkoda, rozmówcy szukają jakiegoś innego języka, w którym mogliby się dorozumieć. Z tym uczeniem się polskiego przez ludzi zwłaszcza post-sowieckich nie należy przesadzać. Ileż to już było przypadków, gdy taki człowiek, dobrze opanowawszy język polski, z powodzeniem udawał tutaj Polaka ze szkodą dla Polaków właśnie.
I już zupełnie na zakończenie – ogromnego zagadnienia kontaktów kulturalno-artystycznych pomiędzy Polską, a post-sowieckim Wschodem tutaj nawet nie podjęliśmy. Nie wszystko na raz.
Porównaj z m.in.: tegoż autora z roku 2019: „Na Wszystkich Świętych AD 2019 – Cmentarz Forteczny w Modlinie i jego nowe sąsiedztwo”, w zakładce portalu Magna Polonia lub w książkowym zbiorze pt. „Co za skandal!”, Lublin 2021.
Polecamy również: Będzie nowa danina Warszawy na rzecz Ukrainy
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!