Felietony Historia

Marcin Drewicz: Granice Ukrainy cz.3

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Marcin Drewicz: Granic Ukrainy rozumem nie pojmiesz, czyli powtórka sprzed ponad stu lat, cz.3.

   Tam, na Wschodzie, historia sprzed stu lat, jaką nie dość zbornie staramy się tu opowiedzieć, musi być najpewniej dobrze znana i rozumiana na poziomie sztabów generalnych. I to łącznie z tym wątkiem – jak donosiły mass media – wtargnięcia kilka miesięcy temu (2024) oddziałów ukraińskich na obrzeża należącego do Rosji obwodu kurskiego.

My tu nie rozstrzygamy, czy region ten jest tożsamy ze wspomnianym Starodubiem. Niemniej ten kolejny wojenny ruch – o którym teraz już cicho, jak i o wszystkim zresztą – można interpretować jako kolejne poczynione przez walczące strony nawiązanie do historii już dawnej, lecz i do stanu z roku 1918 i do niewiele późniejszych działów dokonywanych pomiędzy sowieckimi riespublikami w okresie powoływania państwowego bytu o nazwie Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich (1922). Pomiędzy „bratnimi” republikami związkowymi jakieś granice też przecież musiały być.

   Lecz dlaczego terytorium Sowieckiej Ukrainy, rządzonej już wszakże z Moskwy, pozostawiono prawie tak rozległym, jak tego chcieli Niemcy? Ukraińcy także. Z przeczytanych tekstów wysnuwamy wniosek, że w warunkach totalitarnego mega-państwa komunistycznego wewnętrzny podział, wszakże tylko administracyjny, nie grał roli.

I, jak dowodzi ta przynajmniej znana nam (w odróżnieniu od tej nieznanej) historia ćwierćwiecza 1991-2013, nawet rozszczepienie obszaru niegdyś sowiecko-rosyjskiego na osobne podmioty państwowe nie wywoływało tam większego kłopotu, dopóki w którymś z tych „niepodległych państw” (Wspólnota Niepodległych Państw) nie nabrała znaczenia aktywność sił cywilizacyjnie obcych, tzw. zachodnich, zewnętrznych (!) wobec tamtej ogromnej strefy post-sowieckiej. Lecz jest to temat na osobną publikację.

   Atoli… podział nie tylko administracyjny. Zapomina się mianowicie o przypadającej już na bezpośrednio porewolucyjne lata 20. XX w. polityce NEP (termin ten pozostawiamy tutaj jako ogólnie zrozumiały), lecz i o sprzęgniętej z NEP-em ówczesnej sowieckiej polityce narodowościowej. Chodziło o to, aby tak jeszcze niedawno poruszone, i to krwawo, nadziejami na niepodległość „narody Rosji” zaznały szerokiej autonomii w ramach nowego „najlepszego z ustrojów”, na czele z autonomią kulturalno-językową, więc aby doraźnie zmniejszyć tendencje odśrodkowe w tym ogromnym „państwie robotników i chłopów”.

I rzeczywiście, tak rozległa ukrainizacja życia, jak ta w Sowieckiej Ukrainie lat 20. XX w., powróciła ponoć dopiero po roku 1991. Uważny czytelnik doda, że tamta pierwsza dekada władzy sowieckiej rozpoczęła się jednym hołodomorem, czyli wielkim głodem (w tak niebywale urodzajnej krainie!), a zakończyła kolejnym. Lecz strefa hołodomoru rozciągała się też daleko w głąb etnicznych ziem rosyjskich – na podobnie urodzajne Powołże.

   Sami historycy ukraińscy przyznają, że ogółowi ówczesnej inteligencji ukraińskiej sto lat temu wystarczyła autonomia w ramach federacyjnego państwa rosyjskiego, w ostateczności niechby i bolszewickiego (sic!). Nie za daleko wykroczymy poza temat ściśle granic państwowych wyznaczonych w terenie, gdy przypomnimy, nazwijmy to, dynamiczną politykę Ukraińskiej Centralnej Rady, formacji złożonej z działaczy lewicowych, prowadzoną na przełomie lat 1917/1918.

Lecz w terenie władze UCR miały wpływy niewielkie, a ich rozporządzenia były traktowane dowolnie. Dziejowy przykład postępującej krwawej anarchii to właśnie Ukraina począwszy od rewolucji lutowej 1917, o czym czytamy we wszystkich polskich (i nie tylko polskich) wspomnieniach i pamiętnikach z tamtego kraju i z tamtego historycznego okresu.

   Po piotrogrodzkim przewrocie bolszewickim (zwanym „za komuny” Wielką Socjalistyczną Rewolucją Październikową) Ukraińska Centralna Rada w swoim III Uniwersale do narodu z dnia 20 listopada 1917 r. ogłosiła, że Ukraina ma być krajem z socjalistycznym prawodawstwem w ramach federacyjnego państwa rosyjskiego, byle nie bolszewickiego (sic!). Takie były, najogólniej rzecz ujmując, horyzonty polityczne większości ówczesnej ukraińskiej inteligencji.

Lecz minęło zaledwie kilka zimowych tygodni, w czasie których piotrogrodzcy bolszewicy nie próżnowali powołując w grudniu tegoż samego pamiętnego 1917 r. swoją konkurencyjną wobec UCR agenturę dla Ukrainy w postaci Ukraińskiej Republiki Robotniczo-Chłopskiej (nazwa tego tworu politycznego z czasem ewoluowała) i jej Ludowego Sekretariatu z siedzibą w Charkowie. Lecz sekretna dyplomacja niemiecka przecież też nie próżnowała.

   Tak więc po upływie kolejnych kilku zimowych tygodni, dnia już 25 stycznia roku 1918 UCR wydała ów IV Uniwersał, traktujący już nie o warunkach i charakterze związku z Rosją, lecz o pełnej niepodległości państwa o nazwie Ukraińska Republika Ludowa, wolnego od zależności od Rosji i jej bolszewickich władz. Lecz wiadomo, że niepodległości nie żadnej „pełnej”, ale wręcz podtrzymywanej przez Niemcy i Austro-Węgry.

Gdy po kilku kolejnych dniach przełomu stycznia i lutego 1918 r. przedstawiciele tych mocarstw podpisywali ów pierwszy Traktat Brzeski (9 lutego), ten z Ukraińcami, bolszewicy właśnie zdobywali na Ukraińcach Kijów (po raz pierwszy); gdy po kilku tygodniach podpisywali Traktat drugi, z bolszewikami (3 marca), ci byli właśnie wyrzucani z Kijowa przez Niemców.

   W kwietniu tego samego 1918 roku owa socjalistyczna UCR została przez Niemców niejako wymieniona na prawicowego hetmana, a wojska państw centralnych, bo nie ukraińskie, oczyściły terytorium Ukraińskiej Dzierżawy z przynajmniej tych regularnych formacji bolszewickich. Rząd zatem „Ukrainy radzieckiej”, ów Ludowy Sekretariat, schronił się, lecz na krótko, do… Taganrogu nad Donem.

   Już „za władzy radzieckiej”, bo w roku 1924 zdecydowano, iż miasto to, a zatem całe, obustronnie, ujście Donu do Morza Azowskiego ma jednak przynależeć… do „sowieckiej bratniej” Rosji, a nie do „sowieckiej bratniej” Ukrainy; wraz z nim część niedalekiego obszaru górniczego zwana Szachty.

   Taganrog znajduje się nieopodal dawniejszej tureckiej nadmorskiej twierdzy Azow (mapa!). Wojska moskiewskiego cara Piotra Wielkiego zdobyły ten obiekt po raz pierwszy w roku 1696, acz już kilkadziesiąt lat wcześniej sięgali po niego kozacy dońscy. W roku 1739 (lub nieco później) Azow wraz z regionem na stałe przypadł Rosji, stając się jej pierwszą bramą ku ciepłym morzom Południa. No, ale – mapa! mapa! mapa! – wojska moskiewskie musiały uprzednio z dalekiej północy tam nad Morze Czarne którędyś dojść pieszo lub dopłynąć rzeką Don, zatrzymując przebyte obszary pod władzę swojego monarchy. Nieprawdaż?

I tu zaczyna się – której już nie podejmujemy – historia owej Noworosji. Wodny szlak Donu, ale i Dońca, gra w niej ważną rolę; wodny szlak Dniepru oczywiście także (np. sławne spotkanie króla Stanisława Augusta Poniatowskiego z carycą Katarzyną w Kaniowie w roku 1787).

   Spójrzmy na tę cezurę: 1696-1787 i zapytajmy. Czy także strona polska wykonała w tamtym stuleciu ruch ku Morzu Czarnemu – militarny, osadniczy, katolicko-ewangelizacyjny, inwestycyjny, gospodarczy, handlowy? Jeśli nie, to dlaczego nie? Owszem, owe doraźne, jak się okazało, inicjatywy Prota Potockiego nie wystarczyły.

   W Polsce dzisiejszej panuje milczenie o tych sprawach, jakie są przedmiotem niniejszej wypowiedzi; o wielu innych ważnych sprawach także. Dziwi nas to i niepokoi niepomiernie. Wszakże niewiedza takim milczeniem powodowana prowadzi do zguby. Liczne patologie obecnego życia społecznego w Polsce tłumaczymy zwłaszcza owym ćwierćwieczem jakże niszczącego działania ustroju szkoły średniej 3+3, czyli po prostu braku szkoły średniej. Obecny ustrój szkolny 8+4 jest prawie nie lepszy, i zarazem obudowany jeszcze niedawno nieznanymi, coraz bardziej dziwnymi (dez)organizacyjno-prawno-obyczajowymi patologiami.

   I jeszcze jedno. Skoro w strefie post-sowieckiej drzemał ów potężny konflikt terytorialny rosyjsko-ukraiński, konflikt o granice państw, to dlaczego nie został on rozwiązany już w roku 1991, w czasie dokonywania podziału Związku Sowieckiego lub wkrótce później? Skoro potrafiono właśnie wtedy urządzić nawet nie pro-ukraińską (mapa!), lecz pro-rosyjską (mapa!) dywersję na tym przez mało kogo pamiętanym Naddniestrzu.

   „W roku 1991 lub wkrótce później…”. Otóż właśnie! Wkrótce później, nie za daleko od Ukrainy, wybuchła pierwsza wojna czeczeńska (1994-1996). Jej stroną była siłą rzeczy Federacja Rosyjska. Pytamy, skoro nie wiemy:

   Jaka zatem była tak po prawdzie ta najgłębsza geneza wojny czeczeńskiej? Czy miała ona cokolwiek wspólnego, pośrednio, ze sprawą „wschodnich spornych obwodów Ukrainy”? Albowiem unika się przecież prowadzenia wojny jednocześnie na dwóch lub więcej frontach. Toteż jeszcze później trwała owa druga wojna czeczeńska (1999-2009).

W ramach telewizyjnego cyklu „Szerokie tory” pokazywano następstwa tych sporów, czyli zaprowadzoną w Czeczenii w ramach wszakże Federacji Rosyjskiej autonomiczną republikę islamską, jakiej mogą pozazdrościć w niejednym dotkniętym „zachodnim liberalizmem” kraju arabskim i innym muzułmańskim. O co więc się tam przez prawie pokolenie spierano i o co wojowano? Jakże my mało o tym wszystkim wiemy.

   Jakże ta historia się powtarza, lecz… nigdy tak samo. Ponad sto lat temu mieliśmy taką oto skalę:

   Promotorami przynajmniej formalnej niepodległości Ukrainy były Niemcy; bolszewicy szermowali narzędziem, jakim była autonomia Ukrainy (byle tylko bolszewickiej) w ramach wielkiej (bolszewickiej) Rosji, co było w przybliżeniu zbieżne z nastrojami ogółu aktywnych politycznie Ukraińców; natomiast biali Rosjanie (białogwardyjcy) stanęli ostatecznie na stanowisku Rosji „jedinoj i niedielimoj”, bez żadnych tam niepodległości narodowych (oprócz Polski na zachód od Bugu).

Toteż Francuzi, Anglicy i Amerykanie (czyli: Ententa) wciąż starający się o zwycięstwo skonfrontowanej z czerwonymi bolszewikami białej Rosji,  niepodległości Ukrainy, i to w dodatku jako sprawy „niemieckiej”, popierać nie mogli. Nawet z poparciem niepodległości Polski miewali oni poważne opory, z tych samych powodów. Wszakże odrodzone regencyjne Królestwo Polskie było zarówno wcześniejszym, jak i mocniej posadowionym elementem niemieckiej Mitteleuropa, aniżeli Ukraina; a Polska także żądała dla siebie szerokich połaci „ziem rosyjskich”.

   W samej tylko ówczesnej Polsce w sprawie Ukrainy ścierały się co najmniej dwa stanowiska, o czym już nie tutaj.

   Gdy w listopadzie 1918 roku na mocy rozejmu w Compiegne Niemcy zostały zobowiązane do ewakuowania swoich wojsk ze Wschodu (gdzie były zwycięskie!), co groziło popadnięciem między innymi i zwłaszcza Ukrainy w odmęty rewolucyjnej anarchii (i tak się niebawem stało), hetman Pawło Skoropadski, który jako wysoki oficer rosyjski (w pewnym okresie życia adiutant samego cara Mikołaja II) przecież uprzednio przez prawie cztery lata walczył był przeciwko tymże Niemcom, uczynił charakterystyczny gest wobec Ententy, wszakże sojusznika carskiej/białej Rosji.

Oto gdy wojska francuskie, brytyjskie i greckie (!) już, już zmierzały przez morze do Odessy i do Sewastopola, on w imię zadzierzgnięcia stosunków w nowej rzeczywistości politycznej zadeklarował niejako powrót do stanu sprzed niedawnego Traktatu Brzeskiego, więc… udział autonomicznej już, bo przecież nie niepodległej Ukrainy w wielkim federacyjnym państwie rosyjskim, byle nie bolszewickim. Jednakże to posunięcie pozostało już bez następstw, a sam hetman musiał niebawem uchodzić z Kijowa do Niemiec.

   Niniejsza wypowiedź miała być nie o Polsce, ani nie o Polakach. Lecz tamta historia na taką separację wręcz nie pozwala. Weźmy więc li tylko jeden wątek, z bardzo wielu. Oto bowiem w tych samych dniach (!) roku 1918 roku, nasza sławna 4. Dywizja Strzelców złożona z kaniowczyków (!) i zagończyków (!), dowodzona przez gen. Lucjana Żeligowskiego broni… Odessy przed… Ukraińcami-petlurowcami (więc bratobójczymi nieprzyjaciółmi ukraińskiej hetmańszczyzny).

Dywizja ta trwa w oczekiwaniu na desant idących na pomoc białej Rosji i życzliwych Polakom francuskich sojuszników (nieufnych wobec hetmana), po czym nieco później bije się z bolszewikami (tych śpieszą bić wszyscy), także w nieodległym Tyraspolu, by wreszcie – czym się później chwalono – jako jedyna polska formacja ze Wschodu z bronią i w zwartym szyku powraca (przez Besarabię-Rumunię) do Polski, czyli na Podole (!), aby tutaj od razu… Ale, to już inna historia, aczkolwiek też polsko-ukraińska.

   Takie to były tam i wtedy polityczno-wojenne zapętlenia.

   Pozostaje nam po raz nie wiedzieć już który wyrazić NAJGŁĘBSZE UBOLEWANIE I OBURZENIE (!), że te wszystkie jakże pouczające (!) historie zostały w Polsce BRUTALNIE ZAMILCZANE w latach 2017-2022, na które przypadały SETNE ROCZNICE tamtych zarazem epokowych i jakże bardzo zagęszczonych (!) wydarzeń, i że te historie w powszechnym zakresie ZAMILCZANE SĄ NADAL !!!

   Owszem, pewne wartościowe, acz nieliczne publikacje się jednak wtedy pojawiły, dla odbiorców wszakże już coś uprzednio wiedzących. Lecz do tych szerokich i najszerszych rzesz naszego narodu wiedza nie dotarła żadna.

Poelcamy również: Ruszają rozmowy o rozmieszczeniu polskiego wojska na Ukrainie

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!