Marcin Drewicz: Granic Ukrainy rozumem nie pojmiesz, czyli powtórka sprzed ponad stu lat, cz.4.
Zarysowaną powyżej sytuację sprzed nieco ponad stu lat niech P.T. Czytelnicy nałożą sobie na obecną (2024) sytuację Ukrainy i sił o nią rywalizujących. Warto podpowiedzieć/przypomnieć, że obecnie, inaczej niż wtedy, Niemcy działają w sojuszu z m.in. Francją. Obecnie, inaczej niż wtedy, żadna z narodowych państwowości wschodnich nie jest zdublowana przez swoją bolszewicką agenturę-konkurentkę; co nie znaczy, że kraje te są wolne od podziału na „rząd” i „opozycję”.
Obecnie jako gracz w sprawie także Ukrainy postrzegane są również Chiny, wtedy przecież nie. Obecnie Stany Zjednoczone skupiają swoją uwagę „z zachodniej strony Rosji”, czyli na Ukrainie właśnie; wtedy wysyłały one swoje wojska poprzez Ocean Spokojny na zawłaszczaną przez bolszewików Syberię (!). Ale Japończycy (!) posłali tam wojsko znacznie większe. Zatem: wszystko już było, ale nie tak samo jak dziś.
Obecnie jakieś „nieznane siły” namolnie forsują masową emigrację z obszaru Republiki Ukraińskiej (z innych krajów post-sowieckich także) i kolonizowanie tak pozyskaną ludnością krajów europejskich na czele z Polską. Chociaż – co powtarzamy – nie było i nie ma żadnej wojennej, ani okołowojennej przyczyny, dla której obywatele Republiki Ukraińskiej musieliby w ostatnich i we wcześniejszych latach opuszczać owo rozległe terytorium tejże Republiki.
Co na to dzisiejsi Polacy? Polacy dzisiejsi uparcie milczą i biernie poddają się cudzym działaniom!!! Finis Poloniae !!!
Wtedy, sto lat temu, owszem, wyniszczani Polacy kresowi, ci „z Rusi i z Rosji”, najrozmaitszymi sposobami starali się ujść spod ciosów wschodniej rewolucji, tej ogólnobolszewickiej i jej terytorialnej odmiany ukraińskiej. Natomiast ludności ukraińskiej było tam na miejscu „pośród tego wszystkiego” dobrze i o żadnej migracji nikt u nich wtedy nie myślał. Analogie dzisiejsze (2014-2024) nasuwają się poprzez wspomnienie na zamilczane już od dawna w polskojęzycznych mass mediach osoby i grupy tzw. „żdunów” (od ros. żdat’ czyli „czekać”).
Ludzie ci, rosyjskojęzyczni, trwają w swoich podniszczonych ostrzałem blokowiskach i w niepodniszczonych kołchozach w oczekiwaniu na… bieg wypadków (że to tu tak eufemistycznie nazwiemy).
W bodaj poprzednim roku (2023), kiedy o tych sprawach dla polskojęzycznych telewizji jeszcze robiono „takie jakie robiono”, bardzo marne, ale jednak materiały reporterskie – w odróżnieniu od tej już długo ostatnio trwającej głuszy – pokazano w TVP w swoim zamiarze chyba dość nawet propagandowy filmik.
Oto młody polski (w każdym bądź razie polskojęzyczny) rowerzysta (!!!) na obwieszonym rowerowymi sakwami welocypedzie… objeżdżał owe blokowiska w najpewniej Donbasie i namawiał tamtejszych ludzi, aby oni się jednak „dla bezpieczeństwa” ewakuowali, na stronę ukraińską oczywiście. „Bo tu znów może powrócić wojna”. Czy on im tam coś rozdawał, czy nie lekarstwa? Tego dobrze nie pamiętamy.
Oni go tam życzliwie przyjmowali – tak to pokazywano na ekranie – w języku Puszkina za troskę i za dary dziękowali, lecz jednocześnie przekonywali go (i widzów tego reportażu), że oni tu na miejscu, w domu, jednak… poczekają. Podożdiom… Tę naszą telewizyjną obserwację przywołujemy tu oczywiście w kontekście zagadnienia granicy… ukraińsko-rosyjskiej, bo nie innej przecież.
A oto i inne zagadnienie graniczno-etniczne, ale sprzed ponad stu lat. Jak wiadomo, austriacko-rosyjska graniczna linia na Zbruczu stała się wiosną 1920 r. podstawą do rozgraniczenia terytorium polskiego i, w zamiarze, ukraińskiego pomiędzy Piłsudskim i Petlurą, a już jesienią tego samego roku polsko-sowiecką linią rozejmową i w następstwie tego południowym, ukraińskim (podolskim) odcinkiem polsko-sowieckiej „granicy ryskiej” potwierdzonej w roku następnym.
Można rzec: Wygodnie. Tak było postanowione w traktatach rozbiorowych – bez nas – tak też i Kongres Wiedeński w roku 1815 zatwierdził – bez nas – więc my już mamy wolne i nie musimy się trudzić.
Aliści jeszcze wcześniej, gdyż w ramach przygotowań do rozpoczynającej się na początku roku 1919 Konferencji Pokojowej w Paryżu współpracownicy delegacji polskiej na tę konferencję jednak się potrudzili.
Tam doszli oni do przekonania, że na obszarze ukraińskim dla Polski można żądać wcale nie tak wiele więcej ziem „poza Zbruczem”, gdyż szerokiego zaledwie na parędziesiąt kilometrów pasa, jaki ostatecznie znalazł się przecież na wschód od granicy „ryskiej”, wyznaczanego nazwami powiatowych miast, od południa: Kamieniec Podolski, Płoskirów (obecnie Chmielnicki), Starokonstantynów (tak sugestywnie opisywany przez Zofię Kossak), Zasław, Olewsk… Nawet z Latyczowa, Berdyczowa, czy Żytomierza strona polska już wtedy, u progu roku 1919… rezygnowała (sic!). Dlaczego?
Otóż dlatego, że – bądźmy realistami – trwający aż pięć pokoleń okres nie polskiej, więc nie katolickiej, nie „łacińskiej”, nie „jezuickiej” i w rzeczy samej antypolskiej nad tamtymi ziemiami władzy zrobił swoje. Uznano zatem, że na wschód od tamtego „zazbruczańskiego”, dotąd do Imperium Rosyjskiego należącego pasa ziemi dwie obce nacje uzyskały już tak wielki wpływ, iż polska nowa władza spotka tam zbyt wielki opór. Pisząc o tych dwóch obcych narodowościach, czy też kulturach wtedy, w roku 1919 – co ciekawe – nie miano na myśli Ukraińców.
Jak wynika z rzadka publikowanych w polskojęzycznym internecie mapek, owe sztaby generalne wschodnie, lecz i zachodnie, wiedzą i pamiętają o tych wszystkich dawniejszych i nowszych historycznych uwarunkowaniach. I tylko społeczeństwo polskie ma – jak widzimy – koniecznie pozostać skazane na niewiedzę.
Bo też co się tak po prawdzie dzieje, w tym przypadku w tamtych akurat krajach (i wielu innych także), „przed Zbruczem”, „za Zbruczem”, „przed Dnieprem”, „za Dnieprem”, „przed Donem”, „za Donem”…? Itd. Przecież my o tym nie mamy zielonego pojęcia; pomimo że tamta sytuacja jednak najwyraźniej bezpośrednio wywiera wpływ na to, co się teraz dzieje w dzisiejszych granicach Polski i innych krajów europejskich.
Z górą sto lat temu wyniszczana rosyjska inteligencja oraz tzw. klasa średnia podobnie jak Polacy decydowała się na podejmowanie prób opuszczenia ogarniętego rewolucją terytorium. Jednocześnie zaś wielu Polaków, Rosjan, także Ukraińców i przedstawicieli innych „narodów Rosji” w zwartych oddziałach walczyło tam na miejscu przeciwko rewolucji, czyli przeciwko bolszewikom (a niektóre nacje wojowały pomiędzy sobą). Tak więc ówczesne w ostateczności wychodźstwo poza obszar Ukrainy było – uwaga! – najpewniej o co najmniej jeden rząd wielkości mniejsze (mniejsze! wtedy! sto lat temu!), aniżeli dzisiejsze (2022-2024 i wcześniej) wychodźstwo z Republiki Ukraińskiej.
A gdzie są Żydzi? W latach po pierwszej wojnie światowej kolejnych żydowskich przybyszów ze Wschodu w samej tylko Polsce naliczono co najmniej 600 tysięcy. Wiadomo, że obecnie bodaj główny żydowski ośrodek w obszarze post-sowieckim znajduje się w mieście Dnipro w Republice Ukraińskiej (wcześniej nazywającym się Dniepropietrowsk, jeszcze wcześniej Jekaterinosław, a w już zupełnie dawnych czasach była tam owa polska kresowa twierdza Kudak).
Atoli my o tym wszystkim, co dzisiaj się dzieje (2024), wiemy najpewniej jeszcze mniej (!), aniżeli o tamtych wydarzeniach sprzed kilku już pokoleń. Taki to paradoks XXI wieku.
Coś jednak wiemy. Że mianowicie ów stan stosunków Polski z post-sowieckim Wschodem obejmujący co najmniej owo pierwsze ćwierćwiecze po rozpadzie Związku Sowieckiego – 1991-2013 – a nawet i ten okres dłuższy, z górą trzydziestoletni – więc 1991-2022 – nie cechował się jakimiś od strony owego Wschodu wyraźnymi dla nas zagrożeniami. Nieprawdaż? Chyba, że jednak o czymś nie wiemy, gdyż bardzo starannie to przed nami zatajano.
Jeśli nawet zatajano, to przynajmniej na poziomie rewelacji medialnych Polacy przeżyli ostatnie dekady bez ziejących od Wschodu większych trosk, czy kłopotów. A to trwało przez czas życia całego nowego pokolenia (!), dłuższy niż sławne Dwudziestolecie Międzywojenne 1918-1939 (!). To nie bagatela! To nie żarty! To nie była jakaś sytuacja zmienna i doraźna, w jakie – przyznajmy to – obfitowała przybliżona powyżej ledwie troszkę historia Ukrainy i Rosji lat 1917-1922.
Co się więc takiego tak naprawdę wydarzyło, że dzisiejsi Polacy (i nie tylko oni), tak nagle, ni stąd ni zowąd, jak zahipnotyzowani (!) łykają i akceptują dosłownie wszystkie i każdego rodzaju bodźce, jakie napierają teraz na nich z post-sowieckiego Wschodu oraz te w jakikolwiek sposób powiązane z post-sowieckim Wschodem? Jak by nie dość było bodźców dręczących nas (i innych) od strony Zachodu.
Wiemy także coś jeszcze. Lecz czy to ma jakikolwiek związek z zagadnieniem granic Ukrainy, osądźcie sobie sami. Świat dzisiejszy jest wszakże bardzo złożonym systemem współzależnych naczyń połączonych. Otóż wiemy, że mianowicie wiele polskich rodzin w Polsce gotowało sobie w domach przez dziesięciolecia posiłki na gazie czerpanym z wymienianej co pewien czas żeliwnej butli, w nieodległym punkcie wymiany i napełniania tychże.
I taką ciężką butlę na wózeczku lub też na rowerze (!) transportowało się do domu, a tam podłączało do gazowej kuchenki. A w praktyce turystycznej butle były znacznie mniejsze, z nakręcanymi nań pojedyńczymi lub podwójnymi palniczkami; do użytku domowego też przecież zdatne.
Lecz raptem, jak nożem uciął, w roku 2022 skończyły się i butle, i pozamykano owe prosperujące od lat punkty ich napełniania. I już! Owszem, gdzieś po odległych stacjach benzynowych pojawiły się jakieś innego typu butle, z zawartością znacznie droższą, niż te poprzednie. Wbrew temu, o czym przez pewien czas trąbiły mass media (i rychło ucichły, jak to one), dostawy do Polski gazu z „nowego alternatywnego kierunku” nie skompensowały uprzednich dostaw z kierunku dotychczasowego. Tak to przynajmniej wygląda z pozycji człowieka i domostwa najpospolitszego: Było i nima!
Polecamy również: Polska wypłaciła odszkodowanie łukaszenkowemu nachodźcy
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!