Marcin Drewicz: Kandydatowi na Urząd Prezydenta RP – Część 5: Polemicznie – aby z tej Unii wolniej wychodzić.
O tych w dziedzinie polityki likwidacjach, wyjściach, czy porzuceniach. W motywacjach do poczynienia tych kroków jest wiele słuszności, więc uwagi nasze dotyczą bardziej stopnia i metody tych działań. Czy Polska ma w praktyce, per saldo, funkcjonować na 100 procent w Unii Europejskiej „takiej jaka ona dzisiaj jest”? Lecz jeśli nie, to czy w połowie? Czy może tylko i aż w 30 procentach? Czy ma ona coś jednak sobie pozostawić lub gdzieś jeszcze się trochę pomęczyć – na czas próbny? Czy – przeciwnie – po prostu „właśnie dziś” wyjść z UE z przytupem i łoskotem? Zerwać z tym wszystkim czym prędzej! I co dalej?
Powszechnie pamiętany (czy wciąż jeszcze?) rodzimy przykład z historii najnowszej, też „przechodzenia”, ale wtedy „z socjalizmu do kapitalizmu”, jest nader pouczający:
Oczywiście, że normalni Polacy chcieli wtedy czym prędzej zrzucić z siebie to całe idiotyczne PRL-owskie zniewolenie. Wszyscy potrafili określić, czego oni sami nie chcą; lecz mało kto był wtedy w stanie na poważnie, a tym bardziej – profesjonalnie (!) zarysować, czego my chcemy ZAMIAST PRL-u i w ogóle „jak to wszystko ma wyglądać”. Tak było – nie zaprzeczajcie!
Lecz na szerokim, a nam przecież nieznanym świecie wtedy już-już czaili się świetnie przygotowani, wyposażeni w najrozmaitsze „strategie” i „algorytmy”, mający udział w wywołaniu całej tej nowej światowej sytuacji i wytrwale czekający na nadarzającą się okazję… suflerzy. Wiedza o tym zaczęła do nas docierać znacznie później, stopniowo i do dzisiaj zapewne nawet w swoich podstawowych punktach jeszcze w pełni nie dotarła.
A przecież u progu lat 90. XX w., czyli u początku tak zwanego u nas potocznie okresu „balcerowiczowskiego” rozprzestrzeniano w Polsce jakże fałszywe przekonanie, że „ci zachodni biznesmeni” zrobią nam tu wielką łaskę, jeśli w ogóle zainteresują się oni inwestowaniem w naszym kraju. „Przyjdą? Na to tutaj postkomunistyczne gruzowisko? Kto ci tu przyjdzie? Na takie dziadostwo? I jeszcze własne pieniądze on ma tu wkładać? Jakiś chyba pomyleniec…”.
A dokąd on ma przyjść, ten kapitalista, jeśli nie tutaj? Czy tam, gdzie już wszystko jest gładko i bez reszty urządzone i zagospodarowane przez konkurencję? Lecz przeciętny „człowiek post-PRL-owski”, w tym te rzesze jakże ofiarnych i szczerych „solidarnościowców”, przecież nie był wprowadzony w arkana „światowego biznesu” ani „światowej polityki”. „No bo skąd?”.
To „wyłazi” dopiero teraz. Przecież całkiem niedawno dowiedzieliśmy się o między innymi spotkaniu Jaruzelski-Rockefeller z roku 1985. Wiedza! Wiedza! I jeszcze raz wiedza!
Tamtej niedawnej historii już tu nie będziemy dalej opowiadać, odsyłając do opublikowanych dotąd opracowań różnych autorów i do potocznej pamięci ludzkiej. Dość powiedzieć, że dopiero w owym „okresie transformacji” okazało się i objawiło to, co z dziedzictwa PRL-u, w różnych dziedzinach – akurat tutaj akcentujemy dziedzinę gospodarki – było rzeczywiście do wyrzucenia, oraz to, czego należało przed obcymi bronić, jak niezbywalnej ojcowizny, a w niej rodowych klejnotów. Wiele by o tym mówić. „Mądry Polak po szkodzie”.
Dodajmy do tego tę zamilczaną dzisiaj już powszechnie okoliczność, że w Polsce jako jedynej z byłych KDL-ów dotąd nie przeprowadzono restytucji mienia prywatnego zagrabionego polskim rodzinom przez komunistów i/lub hitlerowców. Ale restytucja mienia kościelnego została w pewien dość, by tak rzec, ciekawy sposób przeprowadzona – trwało to przez aż dwadzieścia lat – o czym my tu nie chcemy się szerzej wypowiadać.
Zauważmy także, iż – wedle naszej wiedzy – ta jakże przecież liczna polska, w dużej mierze inteligencka, i w ogóle niosąca ze sobą w szeroki świat tradycję polską w połączeniu z katolicką religią WOJENNA emigracja ani w pokoleniu pierwszym, ani w tym drugim-synów, trzecim-wnuków, ani w czwartym-prawnuków w żadnym wymiarze nie powróciła do post-PRL-u, ani tu swoich finansowych aktywów nie lokowała, poza wyjątkami oczywiście. A dlaczego nie powróciła? Bo miała powody. A jakie powody? Nie tu miejsce na rozwijanie tego tematu. Emigracja nowsza, gdyż ta „solidarnościowa”, też nie powróciła.
Zatem – jest jak jest. Właśnie! My chcemy poprzez odwołanie do wydarzeń minionego 35-lecia – bo przecież „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki” – zaakcentować prawdę zawartą w porzekadle: „Aby nie było gorzej”. Żeby z tego nawet, co nas obecnie uwiera, czego nie lubimy i co nas dręczy wyciągać, na ile się da, korzyści dla nas; wręcz żądać tych korzyści nie śpiesząc się ze zmianą lub porzuceniem aktualnych „struktur”.
Zburzyć, zwłaszcza ruderę, jest łatwo; zbudować, nawet ruderę, jest trudniej.
Tak więc „na ile się da…”; i cierpliwie wypatrywać tego czasu, kiedy już się niczego w obecnych lub dopiero mających nadejść warunkach dla naszej korzyści nie da wyciągnąć. Oho! Abyśmy na taką właśnie chwilę byli jak najstaranniej przygotowani programowo i organizacyjnie, z gotowym plikiem nowych ustaw na nowe czasy.
Bo obecnie NIE JESTEŚMY!!! Musimy nadrabiać w niejakim pośpiechu, w niedoczasie. Z okładem Sto Lat Temu nasi Czcigodni Drodzy Świętej Pamięci Pradziadowie w sytuacji bez porównania trudniejszej (!!!) byli przygotowani, a my dzisiaj nie! Na pewno niewystarczająco. Dopuszczona przez ogół Polaków cywilizacyjna masakra ćwierćwiecza ustroju szkoły ponadpodstawowej 3+3 przynosi swoje ponure żniwo, nie ona jedna przecież.
Podobnie nie było przygotowane owo BEZPOŚREDNIO nas poprzedzające pokolenie Polaków w latach 90. XX wieku, też z czegoś „wychodzące”, mianowicie z komunistycznego PRL-u i z podległości Związkowi Sowieckiemu. Tak więc nieśpiesznie, lecz coraz bardziej wyraziście ujawnia się ta bezmierna zapaść (!), w jaką Polska (lecz i inne kraje-narody) popadła w następstwie wydarzeń zapoczątkowanych we wrześniu 1939 roku. Lecz później – kto to taki tak bardzo nam wszystkim przeszkadza w dobrym przygotowaniu się do podjęcia owej pracy „pro publico bono”?
Zaś po roku 1989… Oh! Ah! Co za wyczyn! Skoro dotąd nikt jeszcze w historii „nie przechodził z socjalizmu do kapitalizmu”, jak wtedy ryczały polskojęzyczne mass media. Inni się będą uczyć od Polaków! Kapitalizm? Pewien znany pieśniarz śpiewał wtedy w radio wraz ze swoim zespołem następująco, z przekąsem:
„Jak kapitalizm, to kapitalizm. 'Pierwszą Brygadę’ w radio zagrali…”. Pamiętacie to? Bo rzeczywiście takie właśnie były ścieżki skojarzeń ówczesnych Polaków. „Pierwsza Brygada” jako hymn właśnie… kapitalizmu. Ale numer… Doprawdy, „Pierwsza Brygada”, bo w ogóle jakaś „neo-sanacja” nadal rządzi tym-tu „kapitalizmem”. Aktualnie „służymy Ukrainie”, prawie tak jak w kwietniu i maju 1920 roku („prawie” robi różnicę). Za niecałe półtora roku przypada setna rocznica zamachu majowego (roku 1926).
Ciekawe, na jakie niziny myśli zostanie wówczas zepchnięta, tym razem, na ten temat, owa „historyczna narracja” w polskojęzycznych mass mediach. A może się to znowu powszechnie przemilczy, na przykład tak jak osiem już lat temu setną rocznicę „Wielkiego Października” (2017) – więc tę złowieszczą i ku przestrodze (w Rosji i innych krajach post-sowieckich też podobno przemilczano), lub pięć lat temu rocznicę Cudu nad Wisłą (2020) – więc tę chwalebną i ku nauce?
My już o tym niedawno pisaliśmy i powtarzamy: nie tyle „złapać króliczka” (czas dokonany), co „gonić króliczka” (czas niedokonany). I starannie kontrolować cały ten proces, najlepiej gdy samemu aranżując te okoliczności, w jakich „króliczek” nareszcie będzie „złapany”, a jeszcze lepiej, gdy czynić to wraz z sojusznikami (kto to taki dzisiaj?). W jakich okolicznościach Polska opuści „’Eurokołchoz’ taki, jaki on jest”. Czy sama? Lepiej gdy nie sama! Zatem – wespół z sojusznikami!
Tak więc można stawiać bierny opór – ów „żółw” z czasów też, nomen-omen, niemieckiej okupacji. Można przecież nie wykonywać poleceń „Brukseli”, można nie płacić kar, jakie ona będzie za to na Polskę nakładać. Można przed innymi Europejczykami głośno biadolić o naszej-polskiej krzywdzie i ze zrozumieniem słuchać o ich krzywdzie… lecz wciąż jeszcze formalnie nie występować z Unii Europejskiej.
Co by nie mówić, hasło „Polexit” współpracownicy owego Kandydata na Urząd Prezydenta RP po raz pierwszy (?) – wedle naszej wiedzy – przedstawili na wiecowo-marszowym transparencie zaledwie… piętnaście miesięcy temu. A wcześniej… to co? Czy wcześniej jeszcze nie było powodów do „Polexitu”? Aż się one dopiero w ostatnim czasie skumulowały?
Zresztą, różne rzeczy mogą się zdarzyć. Skoro owe potężne i można rzec, zwaliste (!) Stany Zjednoczone są w stanie – jak nas o tym przekonują mass media – „jednym podpisem” odstąpić od „swojego zielonego ładu”.
A przecież Stany Zjednoczone AP bynajmniej się nie „rozwiązują”, lecz przeciwnie – dochodzą stamtąd dosyć zastanawiające wieści o ich ekspansjonistycznych (!) zamiarach już nie tylko wobec położonego względem nich na antypodach Iraku, czy Afganistanu, lecz w kierunkach tradycyjnych, po (mało w Polsce znanej) linii historycznej: Panama, Meksyk, Kanada, a na dodatek Grenlandia, o dziwo, w przeciwieństwie do zwierzchniej nad nią Danii nie należąca do Unii Europejskiej. Ostatnio słyszymy też o nowych planach wobec Strefy Gazy (sic!).
Wszystkie te i liczne inne wydarzenia oraz ich zapowiedzi, dawniejsze i nowsze, często zaskakujące, mają przecież swoje motywy i przyczyny, u nas w Polsce już zwyczajowo nieznane. Najpierw więc trzeba dogłębnie poznać, aby zdecydować, co my mamy o tym lub o owym sądzić.
Jeszcze raz: trzymać i wykorzystywać to, co się AKTUALNIE ma, aby nie pozostać… z niczym. Że dziadostwo? O ile rzeczywiście dziadostwo… Ale to jest OBECNIE nasze własne dziadostwo, więc COŚ (niechby i byle co) jednak mamy. Jeśli to coś w nagłych okolicznościach stracimy (lub wyzbędziemy się tego – na jedno wychodzi), wtedy nie będziemy mieli już nic. Nikt nam niczego nie da! Bo to jest wojna! Szczęśliwie tym razem bezkrwawa (ale u innych już krwawa).
Mało kto dziś pamięta, że stanowisko „uniosceptyczne”, czyli niechęć do wstępowania przez Polskę do Unii Europejskiej, i to nawet „takiej jaka ona wtedy była” pozostawało w polskojęzycznych mass mediach dobrze słyszalne „już wtedy”, czyli jeszcze w latach 90. XX wieku (pakt NATO, ówcześnie, to co innego). Polak zatem, który krzywił się na ten właśnie „unijny” sposób „dołączenia do Zachodu”, wcale nie podlegał ostracyzmowi.
I oto trzydzieści lat temu młodzieżowy (polski) spływ kajakowy prowadzony przez pewnego nauczyciela (Polaka) mija nadrzeczną polanę, na której obozują… skauci z pewnego kraju europejskiego Zachodu (lecz rzecz dzieje się w Polsce). „Patrzcie chłopcy, macie zajęcie na noc” – mówi ów nauczyciel wskazując na maszt, na jakim powiewają, za dnia podniesione (lecz wieczorem opuszczane!) dwie flagi: narodowa tamtych obcych skautów oraz ta Unii Europejskiej.
Na własnym biwaku założonym nad rzeką kilka kilometrów poniżej tamtego młodzi Polacy zostali poinstruowani przez swojego nauczyciela, że na podchodach – bo o tym tu mowa! – flagi narodowej „się nie bierze”, chyba że nie ma tam żadnego innego proporca lub ekwiwalentnego artefaktu. Lecz tu artefakt jest – owa flaga Unii Europejskiej – „z którą możecie robić co chcecie, ale tak by was nie złapali”. To mają być wszakże regularne podchody.
Zadziało się dość ciekawie, o czym już tu nie będziemy się rozpisywać. Dość powiedzieć, że chłopcy zakosili… obydwie flagi. Narodowa niebawem powróciła na pewnych warunkach do owych cudzoziemskich skautów zachwyconych całą tą nieoczekiwaną przygodą „w dzikiej prasłowiańskiej puszczy”, a flaga Unii Europejskiej z początkiem roku szkolnego zawisła jako… wakacyjne trofeum w szkolnej izbie lekcyjnej – jako zdobyczny obiekt cudzy, co tu z naciskiem podkreślamy.
Ale, jak już P.T. Czytelnicy się domyślają, od razu zaistniał tam problem „nowopolskiego rozdwojenia jaźni”. Niejeden bowiem odwiedzający to miejsce, mierząc rzecz własną miarą, pomrukiwał ze zrozumieniem: „Oho, Polski w UE jeszcze nie ma, lecz UE jest już w tej szkolnej klasie. Brawo! Brawo!”. Gdyż działo się to w czasach, w których niejedna szkoła w naszym Kraju – ale nie ta, o której tu mowa – otrzymywała imię nie Marii Skłodowskiej-Curie, ani nawet nie Juliana Tuwima, czy Czesława Miłosza, lecz właśnie… tak, tak: imię Unii Europejskiej. Co się później działo z ową zdobyczną flagą UE, tego nie wiemy.
A co się działo z Polską? Od tamtych wakacyjnych podchodów minęło około dziesięć lat i w dalekim Rzymie zostały w roku 2003 wypowiedziane pamiętne słowa. Lecz nie wszyscy polscy patrioci je dosłyszeli – zwłaszcza ci, którzy pomimo wszystko wychwycili zamilczaną wówczas w mass mediach wiadomość, że wynik referendum, więc i tego akcesyjnego-europejskiego jest nieważny wobec mniej niż połowicznej frekwencji.
Tak, wiemy, że się tu narazimy teraz już WSZYSTKIM, tym „z prawa”, „z lewa”, „z przodu, z tyłu…” itd. Trudno! Oto w roku 2003 polski „hurra-patriota” pobiegł ochoczo na referendum europejskie, aby dzielnie zagłosować na „NIE”. Przypominamy – niechęć do naszego przystąpienia do UE była wtedy w Polsce dość rozpowszechniona, nadal, pomimo owych wypowiedzi rzymskich.
Taki zaś sobie zwykły polski patriota całkiem świadomie „zagłosował”, przecież w tamtych warunkach prawno-referendalnych, w ten sposób, iż został on sobie w domu, ABY NIE PODBIJAĆ „IM” FREKWENCJI. „Czy to jest aż takie trudne do zrozumienia?”. „Gdzie wtedy byłeś…?” – śpiewnie zapytuje Poeta.
I to się działo ponad dwadzieścia lat temu, zatem w czasach, kiedy to Unia Europejska była dla swoich członków znacznie mniej groźna, aniżeli dzisiaj, bo też opierała ona wówczas swój byt na prawie innym, niż dzisiejsze.
C.D.N.
Polecamy również: Zełenski zaczyna bać się o swoje życie?
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!