Marcin Drewicz: Strajk solidarności z kierowcami
Czy dzisiaj możliwy jest… strajk solidarnościowy (sic!), czyli taki, jakie były w latach 1980-1981? Pytamy o to na kilka dni przed kolejną rocznicą wprowadzenia w Polsce stanu wojennego – 13 grudnia; i w okresie, kiedy w praktyce nie ma w Polsce… rządu.
Gdyż tak do końca nie wiadomo, czy obecny „rząd tymczasowy” na pewno będzie musiał za kilka dni ustąpić, czy nie będzie musiał; to się rychło okaże. Zresztą, „Ober-Regierung” Unii Europejskiej oświadczył niedawno, że on popiera nie kierowców „własnych”, zatem nie polskich, czyli nie „europejskich”, lecz kierowców z zewnątrz, więc ukraińskich-postsowieckich. Zatem, czego my jeszcze chcemy?
Bo tenże strajk solidarnościowy miałby być wyrazem solidarności – dzisiaj – właśnie z transportowcami i z rolnikami pilnującymi na granicy z Ukrainą polskich spraw. Owszem, teoretycznie, możliwy to on jest, ale jeśli do niego dojdzie, będzie on czymś jednak innym, aniżeli owe pamiętane przez nas wydarzenia sprzed czterdziestu z górą lat.
Jeśli przyjąć, że docierające do nas na powyższy „graniczny” temat wiadomości nie są zełgane, ani obciążone przemilczeniami (co na jedno wychodzi), to mamy tu do czynienia – że szerzej rozwijać tego potężnego tematu już nie będziemy – z klasyczną sytuacją sporu pomiędzy wyrazistym Interesem Narodowym, a ową z XIX-wiecznych jeszcze przekazów znaną „wolnością handlu”, zwaną też wtedy „wolnością mórz” (które to pojęcie sięga jeszcze wieku XVI, sic!).
„Wolność handlu” głosi i jeśli może, to narzuca ten, któremu się to w danym czasie („mądrość etapu”) OPŁACA; przeciwko temu, któremu się to w tychże samych okolicznościach nie opłaca. Czy „wolnościowcy” zaprzeczą prawdziwości tego zdania?
Muszą więc istnieć jakieś zazwyczaj dwie, zazwyczaj sąsiadujące ze sobą strefy objęte każda odmiennymi uwarunkowaniami gospodarczo-prawno-płacowo-podatkowymi, z czego wynika owo napięcie pomiędzy tymi strefami. No i istnieją: strefa postsowiecka i strefa Unii Europejskiej. Polska zaś i inne kraje europejskiego „unijnego” wschodu niby to są „członkami UE”, lecz w praktyce tkwią w swego rodzaju „strefie zgniotu” pomiędzy tamtymi dwiema.
Nas zaintrygowało zwłaszcza to doniesienie „z granicy”, przebąknięte tylko, nie rozwijane (a szkoda!), że mianowicie:
Kierowca ukraiński z firmy ukraińskiej załadowuje swój pojazd w Polsce (bo do Polski z Ukrainy nawet wjeżdża na pusto, sic!), po czym… „jeździ po Europie nawet i pięćdziesiąt dni”.
Rozwińmy to. Ten Ukrainiec lub inny post-sowieciarz przede wszystkiem… na znanych już powszechnie uprzywilejowanych (od roku 2022) zasadach przekracza w kierunku zachodnim ową „sistiemę”, czyli dawną zachodnią granicę Związku Sowieckiego (w przypadku trzech państw bałtyckich jest to inna linia graniczna, gdyż choć były one w Sowietach, teraz są „w Europie”, a nawet „w NATO”).
Więc gdy już taki post-sowieciarz, w dodatku ostatnio uprzywilejowany, zatem ZDECYDOWANIE NAJTAŃSZY spośród poruszających się po szosach Unii Europejskiej samochodowych przewoźników, na szosy w tejże europejskiej przestrzeni wjedzie, to może on ładować i rozładowywać swój wóz w… dowolnym kraju UE; wcale nie tylko w Polsce.
To jest prawdziwe El Dorado, do jakiego „systemowo droższy” Polak i w ogóle każdy inny „unijny” transportowiec nie ma obecnie dostępu.
O ile my dobrze zostaliśmy poinformowani i o ile my tę rzecz prawidłowo rozumiemy.
Na czymże miałby wobec powyższego polegać ów tytułowy strajk solidarnościowy? Na nie korzystaniu w Polsce i w innych krajach UE z usług przewoźników ukraińskich i w ogóle post-sowieckich (trzy kraje bałtyckie są tu wyjątkiem, o czym wyżej). Czyli, jak to kiedyś nazywano – na bojkocie.
Jakżeż to…? Bojkot…? Skoro oni, czyli ci post-sowieci są KILKA RAZY TAŃSI od „Europejczyków”…! W imię czego takie… WYRZECZENIE?
Ano właśnie! W imię tego, w czego imię podejmowało się, między innymi w latach 1980-1981, owe… strajki solidarnościowe. Czas na wyjaśnienie i tego pojęcia.
Otóż strajk solidarnościowy podejmowali ludzie, którzy BEZPOŚREDNIO (PARTYKULARNIE, CZĄSTKOWO) nie mieli w tym interesu lub nawet BEZPOŚREDNIO (PARTYKULARNIE) na tym tracili (sic!), ale widzieli jakiś cel-interes WYŻSZY (OGÓLNY, ZBIOROWY, SPOŁECZNY, NARODOWY), dla którego osiągnięcia gotowi byli się (choćby te troszkę) poświęcić; w tym interes innych ludzi, przeważnie nieznajomych, lecz przecież…
Polaków-rodaków-ziomków-swojaków, ale tych słabszych (w jeszcze gorszej sytuacji się znajdujących), o jakich było wiadomo, że bez takiej właśnie solidarnościowej pomocy oni sobie nie poradzą (Zasada Pomocniczości – lecz to jeszcze szersze zagadnienie).
Na przykład: Pracownicy wielkiego zakładu przemysłowego „wystrajkowali” swoje postulaty i realizację tychże im zapewniono. Lecz to nie objęło pracowników, dajmy na to, stu innych zakładów, ale tych małych, zatrudniających po kilka-kilkanaście-kilkadziesiąt osób. Tak więc załoga tamtego wielkiego zakładu STRAJKUJE DALEJ, właśnie w trybie SOLIDARNOŚCIOWYM, aż dopóki owymi powszechnymi dobrodziejstwami nie zostaną objęci wszyscy pozostali pracownicy, niezależnie od wielkości ich miejsca zatrudnienia.
Mój Boże! Jakaż to jest SIŁA! Ustąpię nieco ze swojego, ABYŚMY ZYSKALI WSZYSCY. Pomimo te wszystkie „stany wojenne”, „powojenne”, pomimo najrozmaitsze „dominacje sowieckie”, „regulacje unijne”, „sankcje europejskie”, „przywileje ukraińskie” i co tam jeszcze chcecie.
Wszelako, siła ta – paradoksalnie – wynikała z tego, że pracodawcą tych wszystkich ludzi było państwo komunistyczno-socjalistyczne. I uderzenie tych wszystkich ludzi było kierowane w jeden cel – właśnie w to państwo, a ściślej w partię komunistyczną, z jaką to państwo było w tamtym ustroju zespolone.
Dziś jest wszakże inaczej. Nieprawdaż? Jak już na to wskazaliśmy, ów tradycyjny strajk, niechby i powszechny, Polskę by dziś zapewne osłabił, a nie wzmocnił (tamte też, doraźnie, jak w ogóle strajki, nie wzmacniały). Oto Polska by przez jakiś czas… nie produkowała. No to innym, czyli krajom konkurencyjnym, tylko w to graj. Nieprawdaż? Zwłaszcza gdy mass media z Produktu Krajowego Brutto uczyniły… „Miarę Wszechrzeczy”.
Owszem… krajom i narodom. Lecz z „międzynarodowymi koncernami” sprawa jest inna. Oto – wyobraźmy to sobie – ta polska, i zarazem niemała część danego koncernu strajkuje, i w dodatku solidarnościowo, w sprawie dla tego koncernu zupełnie zewnętrznej, bez żadnego związku z warunkami pracowniczymi panującymi w tymże koncernie, niechby i bardzo obopólnie korzystnymi. Tu trzeba kalkulować, i uprzednio szeroką wiedzę zebrać.
Może, per saldo, OPŁACA SIĘ jakoś wesprzeć, z pozoru może tylko z koncernem nie powiązane postulaty pracowników. A może… zlikwidować zakład w Polsce, poprzez co na przyszłość uchronić się przed tego rodzaju kłopotami.
Jest więc rywalizacja pokojowa, czyli… wojna handlowa. Była i rywalizacja wojenna. Ostatnio kolejne rocznice Odsieczy Lwowa skrupulatnie się przemilcza. Obecnie – okres po 1 listopada – przypada taka rocznica już 105. Właśnie wtedy objawiło się w wymiarze już i topograficznym… Zjednoczenie Narodu Polskiego, po 123, a właściwie to po 146 latach rozdarcia (sic!).
Na odsiecz Lwowa szły ochotnicze zwarte oddziały takichże samych Orląt i z Warszawy, i z Krakowa, i z Poznania, i z innych miejsc, jak na przykład z Płocka.
Przepraszamy za porównanie, naszym zdaniem jednak, pomimo wszystko, sprawne. Oto bowiem dzisiaj, w zestawieniu z między innymi tamtą, sprzed 105. lat (i wcześniejszymi oraz późniejszymi) OFIARĄ NARODOWĄ, jakąż to błahostką będzie – jednak aż wstyd to z tamtym porównywać – zapłacenie w obecnych, oby tylko przejściowych warunkach temu „droższemu” (cudzysłów zdjąć) przewoźnikowi polskiemu, a odmówienie tańszemu (bez cudzysłowu) przewoźnikowi ukraińskiemu-postsowieckiemu?
Będzie to – narodowym, a jakże – prezentem – a czemu nie? Mikołajkowym, choinkowym, gwiazdkowym… A tak. To właśnie to! To te klimaty! Oddaj nieco ze swego innemu, będącemu teraz w potrzebie bratu-Polakowi, a poprzez to zyskamy wszyscy.
W jakiej głuszy rozlega się to nasze tutaj wołanie, niech świadczy o tym opublikowana niedawno lista tych, ponoć około… DWÓCH TYSIĘCY (!!!) nominalnie „polskich” przedsiębiorstw, jakie w ostatnich czasach handlowały owym zalewającym nas „technicznym zbożem ukraińskim” i innymi „uprzywilejowanymi” płodami rolnymi ze strefy post-sowieckiej (nota bene, tę „techniczność” wraz ze… zmielonymi robakami czuć już w spożywanym przez nas, a wypiekanym w Polsce chlebie, sic!).
Wychodzi na to, że podobnie jak w epoce rozbiorów, jak „za sanacji”, jak w PRL-u, mamy tu do czynienia z konfliktem, w rzeczy samej, WEWNĄTRZPOLSKIM. Jedni Polacy (przynajmniej nominalni) wypatrują tylko okazji, aby zarobić na krzywdzie innych Polaków. Jakie to wstrętne! I jakie kłopotliwe w stosunkach zewnętrznych, skoro w zaistniałej sytuacji nie można mówić o „jednolitym stanowisku polskim”.
Skoro „podmioty polskie” korzystają obecnie z usług nie polskich, lecz obcych transportowców, i kupują zboże nie od rolników polskich, lecz od obcych „holdingów”, to jakie my mamy przesłanki, aby do udziału w tytułowym STRAJKU SOLIDARNOŚCIOWYM zachęcać, że się tak wyrazimy, podmioty gospodarcze w innych krajach Unii Europejskiej? Nieprawdaż?
Tacy na przykład Czesi lub Belgowie odpowiedzą: „Przecież to ‘wy’, Polacy, polskie przedsiębiorstwa, płacicie za usługę tym tanim Ukraińcom, więc na tym ZARABIACIE. Dlaczego więc nas nawołujecie, abyśmy to my Ukraińcom nie płacili, i abyśmy tym sposobem na tym tracili?”. I będą mieli rację…
Słusznie o naszej nieszczęsnej Polsce śpiewał kiedyś jeden z Bardów „Solidarności”, że mianowicie tutaj, cytujemy: „dosyć rodzimej jest kanalii”. On to śpiewał… czterdzieści lat temu. Mijają więc dziesięciolecia, a ta „rodzima kanalia” dziwnym trafem się jakoś wytrwale… reprodukuje. Widocznie, jak mawiają biologowie, „napotkała tu dogodne ku temu warunki”.
A taki pomysł: Pikiety protestacyjne, z dużymi transparentami, filmowane przez patriotyczne telewizje internetowe (sic!), przed tymi, tu w Polsce, zakładami wytwórczymi i/lub handlowymi, jakie bądź to zarabiają na handlu „technicznymi” płodami rolnymi z Ukrainy i z innych krajów strefy postsowieckiej, bądź też korzystają z usług ukraińskich i innych postsowieckich przewoźników.
No i kolejny… kłopot. Jakże łatwo w takich warunkach SPROWOKOWAĆ BRATOBÓJCZĄ BITKĘ. Przecież w tych przedsiębiorstwach też pracują… Polacy, miejscowi, co to polskie rodziny mają na utrzymaniu… itd. A tu jacyś inni… Polacy, miejscowi, co to polskie rodziny mają na utrzymaniu… itd. występują w celu… osłabienia ich miejsc pracy, a poprzez to narażenia co poniektórych przynajmniej, szeregowych, Bogu ducha winnych pracowników na… utratę pracy. Nieprawdaż?
W sytuacji gdy na przykład… przerzucenie się na tańszego przewoźnika zaowocowało zwiększeniem liczby miejsc pracy w innych działach danego przedsiębiorstwa. Ale… jakiego przedsiębiorstwa? Polskiego w Polsce, czy może, jak to coraz częściej-gęściej bywa, zagranicznego w Polsce.
Jesteśmy zatem postawieni w sytuacji przez owych „tajemniczych <Onych>” zaplanowanej, jako strukturalnie konfliktowa i wręcz bratobójcza. „Bruksela”, jak słyszeliśmy, popiera taki stan rzeczy. A u nas: tak źle, i tak niedobrze.
Doprawdy, taka pikieta przed choćby największymi spośród charakteryzowanych tu przedsiębiorstw, to byłoby COŚ ZUPEŁNIE INNEGO, aniżeli niedawna, jakże niewinna pikieta polskich kierowców przed warszawską siedzibą przedstawicielstwa Unii Europejskiej przy ulicy Świętokrzyskiej. No bo w takim miejscu to nikogo ani grzeje, ani ziębi. Nieprawdaż?
No, i nagłaśnianie sprawy. Upowszechnianie wiedzy o niej. Umiędzynarodowianie. Podobno na swoim odcinku granicy z Republiką Ukraińską protestują kierowcy słowaccy, a węgierscy na swoim. Podobno, gdyż najwidoczniej żaden reporter – właśnie! reporter! w terenie! – się do tych bliskich nam krajów chyba nie pofatygował, ani wyrazów solidarności, właśnie: SOLIDARNOŚCI z tamtych narodowości kierowcami i rolnikami nie wymienił. Patrzymy na mapę:
W Republice Słowackiej ostatnia przed położonym na terenie Republiki Ukraińskiej Użgorodem (węg. Ungvár) miejscowość nazywa się: Vyšné Nemecké (sic! na innej mapie jest to inna nazwa). Nu, dawaj! Co się tam teraz dzieje? Na odcinku obecnej Republiki Węgierskiej jest to miejscowość Zahony (na innej mapie jest to inna nazwa), też niedaleko Użgorodu, ale i inne przejścia drogowe też tam funkcjonują. Czy zatem sami tylko my, Polacy, mamy problem? Czy inni też, ten sam?
Wiadomo wszakże, iż… razem raźniej. Ale, jako się rzekło, nic nam o tamtych, „wyszehradzkich” przecież inicjatywach, nadal nie wiadomo. Podobno kierowcy słowaccy mieli jakieś problemy, ale… jak jest TERAZ?
No i wreszcie… Czy komuś przyszło na myśl… zamówić Mszę Świętą za pomyślność protestu prowadzonego obecnie na granicy z Republiką Ukraińską przez polskich kierowców i rolników? A innemu nagrywać-relacjonować tę Mszę poprzez internetową telewizję.
To też jest nowość – ta cisza w sprawie Mszy – wobec przypominanych wyżej czasów późnego PRL, przecież nieodległych. Wtedy, także gdy inaczej się już nie dawało, to zamawiano i odprawiano Mszę Świętą. W pierwszej kolejności przychodzi na myśl osoba błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki, lecz i wielu innych, wielu innych…
Na czym albowiem polegała ta polska Kontrrewolucja drugiej połowy XX wieku? Czy na tym, że gdzieś tam chłopy się pobuntowały i zastrajkowały? To za mało… Dopiero gdy owe chłopy, do wielkiego socjalistycznego, czyli „bezbożniczego” zakładu pracy… księży katolickich pozapraszały, aby oni, ci księża, tych-tam pracowników wyspowiadali i aby pod gołym niebem (lub w kopalni pod ziemią) i z udziałem tysięcy modlących się ludzi Mszę Świętą tam dla nich odprawili. O, dopiero to była prawdziwa… KONTRREWOLUCJA.
Dziś jest sytuacja – zważmy to – tyleż podobna, co i inna. Czy na terenie jakiegoś wielkiego zakładu będącego częścią „międzynarodowego holdingu”, jakiejś dużej „montowni”, jakiegoś „hipermarketu”, z kapitałem obcym, lub może tego z kapitałem polskim, odprawiono chociaż jeden raz… Mszę Świętą? Czy bilans w tej dziedzinie jest aby taki, że nad dzisiejszymi miejscami pracy górują tamte… komunistyczne stocznie, huty i fabryki, gdyż tam niechby i raz jeden Msza Święta zaistniała?
A czy jakiś kapłan katolicki „jeździł na granicę ukraińską”, aby tamtym ludziom, pod gołym niebem, w tych grudniowo-adwentowych mrokach i chłodach takiej właśnie posługi duchowej udzielić? Pytamy, bo nie wiemy.
Za PRL-u nieco inaczej, teraz nieco inaczej. „Przemija postać świata tego…”. Niemniej, należy tę przemianę dostrzec i stosownie do niej postępować, rozważnie, skutecznie, DLA ZWYCIĘSTWA!!!
PS: Stawiamy tezę, że włączanie Republiki Ukraińskiej do Unii Europejskiej oznacza… śmierć dla Polski, i to niezależnie od tego, czy Polska ostanie się w UE, i na jakich warunkach. Tak samo w sprawie uczestnictwa Ukrainy w Pakcie Północnoatlantyckim.
Owszem, są różne formuły stowarzyszania jakiegoś kraju z daną organizacją międzynarodową, w jakimś zakresie, w danej dziedzinie życia zbiorowego, bez wstępowania tego kraju do owej organizacji, i z takich formuł się przecież na szerokim świecie korzysta – szerzej, węziej, wcale.
Ciągnąca się już 21 miesięcy owa „nowa afera ukraińska” – lecz przed lutym 2022 roku też się w „sprawie ukraińskiej” niemało na terenie Polski i poza nią wydarzyło, przeważnie bez rozgłosu (!) – służy, już teraz, po prostu… zadeptywaniu Polski. Czy my się na to godzimy?
Warszawa, w święto Niepokalanego Poczęcia NMP, 2023 roku
Polecamy również: Ukraińcy chcą uczyć Polaków historii rzezi wołyńskiej
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!