Niemieccy urzędnicy zostali zaskoczeni słowami kanclerz Angeli Merkel, że w Niemczech istnieją „strefy no-go”. Sugestiom, iż w kraju tym występują takie miejsca, do których nie należy zaglądać i od których nawet policja woli się trzymać z daleka, niemieccy urzędnicy dotąd konsekwentnie zaprzeczali – pisze New York Times.
W wywiadzie udzielonym niemieckiej telewizji kanclerz Merkel stwierdziła, iż popiera politykę „zero tolerancji dla przestępczości”, dodając, że są w kraju takie obszary, do których strach jest zaglądać. Potwierdziła ona, że są „takie obszary, do których nikt nie ma odwagi wchodzić”. Dodała następnie: „Są takie obszary i trzeba je nazywać po imieniu i coś z nimi zrobić”.
Poproszony o skomentowanie słów kanclerz Merkel i wskazania takich obszarów, o jakich ona mówiła, jej rzecznik, Steffen Seibert, był wyraźnie zbity z tropu i odpowiedział dziennikarzom jedynie, że „słowa kanclerz mówią same za siebie”.
Rzecznik Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Johannes Dimroth, również odmówił wskazania „stref no-go”, twierdząc, że bezpieczeństwo należy do władz lokalnych, a nie federalnych.
/nytimes.com/
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!