Jedną z obietnic wyborczych Donalda Trumpa było to, że zakończy wojnę na Ukrainie w ciągu pierwszej doby swojego urzędowania. Tak się jednak nie stało i nie powinno to nikogo dziwić, ponieważ nie jest to takie proste jak podpisanie rozporządzenia, choć łatwo się takie obietnice rzuca.
Jak Trump chce zakończyć wojnę? Jak wieść niesie, emerytowany generał Keith Kellogg został oddelegowany, aby w imieniu Stanów Zjednoczonych zapoznać się z opiniami przywódców państw europejskich, po to aby je zebrać i przedstawić Trumpowi, który ma je zamiar uwzględnić przy podejmowaniu konkretnych kroków zmierzających do zakończenia wojny na Ukrainie.
Sam generał Kellogg deklaruje, że zamierza doprowadzić do zakończenia wojny na Ukrainie jeszcze w tym roku. Wspominał także o swoim osobistym postanowieniu, że doprowadzi sprawę do końca w ciągu 100 dni. Deklaracje, deklaracjami… życie pokaże jak wyjdzie. Być może i to się nie uda, choć nie jest to tak nierealna deklaracja jak ta pierwsza, która padła z ust prezydenta Trumpa.
Kellogg zapowiedział również, iż „przy stole zasiądą tylko dwaj protagoniści i pośrednik, czyli Stany Zjednoczone”. Europy „nie będzie bezpośrednio przy stole negocjacyjnym w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie, bo nie chcemy powtórki z Mińska”.
No jak to możliwe? – zapyta ktoś. A czy bywało wcześniej, żeby obiad dyskutował o tym czy ma być zjedzony? Do stołu nie zaprasza się kogoś kto jest… na stole, w karcie menu.
O co natomiast chodzi z Mińskiem? Mało kto pamięta jeszcze o separatystach w Donbasie (tzw. zielonych ludzikach) oraz o aneksji, najpierw Krymu w 2014 r., a następnie ukraińskich obwodów donieckiego, ługańskiego, chersońskiego i zaporoskiego, czy o fiasku Porozumień Mińskich, do których właśnie nawiązywał Kellogg. Pierwsze porozumienie zawarto 5 września 2014 r., ale już kilka miesięcy później ponownie musiano siadać do stołu negocjacyjnego. Rozmowy zakończyły się 12 lutego 2015 r.
Niewiele one jednak pomogły, ponieważ próby zakończenia eskalacji działań o charakterze quasi-wojennym, w które wówczas zaangażowały się Francja i Niemcy, nie doprowadziły do zawarcia trwałego pokoju pomiędzy Rosją i Ukrainą.
Podczas negocjacji usiłowano wypracować formułę akceptowalną dla obu stron. Powstały specjalne tabele z warunkami, których miano przestrzegać, ale były one krytykowane za to, że zabrakło w nich konkretów. Zarzucano im także, że zostały opracowane na zbyt ogólnym poziomie, co pozwalało na ich dość szeroką interpretację. Niestety, ale pomimo trwania Porozumień wciąż ginęli ludzie, i to w tysiącach, a sytuacja nie uległa zbytniej poprawie, nawet już po ich zawarciu.
Europa się oburzyła! Jak to? O nas, bez nas? Wszak nie tylko Stany Zjednoczone, ale również Rosja, ustami szefa rosyjskiej dyplomacji Siergieja Ławrowa, podkreśliła, że nie życzy sobie przedstawicieli państw europejskich w trakcie negocjacji: „Nie wiem, co Europa miałaby robić przy stole negocjacyjnym, skoro chce kontynuacji wojny na Ukrainie”. Niestety, ale może się okazać, że USA pozwolą Rosji poczęstować się Europą.
Od Kellogga dowiedzieliśmy się także, że na stole leży wiele propozycji, w tym kwestie związane z członkostwem Ukrainy w NATO, być może również granice wpływów NATO, branych jako opcje i niczego z góry nie można wykluczyć, a głównym celem jest wypracowanie trwałych i prawdziwych gwarancji bezpieczeństwa, więc i cenę rozważa się różną. Jaki ostateczny kształt owych gwarancji wyłoni się na drodze prowadzonych rozmów? Nie mam bladego pojęcia, ale lepiej, żeby Polska nie leżała na stole, a wcale nie jest to wykluczone, że tam się nie znajduje.
Z kolei Zełenski robił groźne miny i cedził przez zęby, że nie zaakceptuje żadnych „ustępstw terytorialnych” na rzecz Rosji. Pytanie czy będzie miał w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia. Moim zdaniem pewne rzeczy zostaną mu z góry narzucone jako tej słabszej stronie rozmów. Będzie musiał raczej zjeść to, co mu podadzą i wcale nie jest powiedziane, że musi mu to smakować.
Część tajnych negocjacji odbywać się będzie w Arabii Saudyjskiej i zdaje się, że jej uczestnicy wczoraj dotarli na miejsce. Już wiemy, że stronę rosyjską reprezentować będą szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow oraz doradca prezydenta Władimira Putina Jurij Uszakow, zaś stronę amerykańską m.in. sekretarz stanu Marco Rubio, doradca Białego Domu ds. bezpieczeństwa narodowego Mike Waltz i wysłannik prezydenta ds. Bliskiego Wschodu Steve Witkoff. Przed przybyciem Rubio znalazł czas, aby złożyć wizytę w Izraelu. Pewnie coś przy okazji miał do załatwienia.
Rozmowy mają odbywać się dwutorowo. Kellogg ma kontaktować się z przedstawicielami państw europejskich oraz z Ukrainą. Za rozmowę z Rosją odpowiadać będą wymienieni powyżej dyplomaci Stanów Zjednoczonych, ze szczególnym uwzględnieniem Witkoffa.
Ukrainie, w osobie Zełeńskiego, nie bardzo jest to w smak. Otóż stwierdził on, że ta „nie wiedziała o rozmowach na linii USA-Rosja”, a ponadto nie zostali zaproszeni i „nie uznają ich wyników”. Prezydent Ukrainy nie będzie przecież rozmawiał przez jakiegoś Kellogga, no bo jak to tak, on?
Tymczasem nie jest jedynym, który chciałby w tej sytuacji innego, lepszego traktowania. Otóż przywódcy najważniejszych państw w Europie czują się separowani, ograniczani i odsunięci przez USA jako swojego największego sojusznika. Podkreślają przy tym, że wojna dotyczy szerszego kontekstu niż tylko Ukrainy, bo chodzi o bezpieczeństwo całej Europy. W celu wypracowania wspólnego stanowiska dotyczącego negocjacji spotkali się na 61. Konferencji Monachijskiej, która zakończyła się w niedzielę (16 lutego).
Jak? Łzami. Jej przewodniczący – Christopher Heusgen, popłakał się zamykając wydarzenie, w momencie gdy mówił o „trudnych konkluzjach” i o tym, że „nie dzielą już wspólnych wartości ze Stanami Zjednoczonymi”. A więc foch! Tylko co z tego?
Od takich ludzi zależy bezpieczeństwo Europy… To się samo komentuje. pic.twitter.com/MnQx154PD4
— Michał Murgrabia 🇵🇱 (@MichalMurgrabia) February 18, 2025
Jeśli nasze bezpieczeństwo zależy od mężczyzn, którzy są ckliwi i płaczliwi, przypomnę tutaj o lamencie Hołowni nad konstytucją i jego późniejszych pogróżkach, o wgniataniu Putina w ziemię, których nie zrealizował, aż dotąd, to znaczy, że nie jest dobrze, to znaczy, że Europa przestała być już liczącym się graczem na arenie międzynarodowej. Zapewne nie od wczoraj. Ba! Europy nie szanują już nawet sami Europejczycy, kimkolwiek oni za niedługo będą.
Polecamy również: Ruszają rozmowy pokojowe w Arabii Saudyjskiej. Ukraina i UE wykluczone
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!