Józef Franczak, ps. Lalek zginął we wsi Majdan Kozic Górnych na Lubelszczyźnie, w boju z oddziałami SB i ZOMO zdradzony przez stryjecznego brata swojej narzeczonej. Wcześniej nieraz wymykał się ubekom.
Józef Franczak urodził się 17 marca 1918 r. we wsi Kozice Górne niedaleko miasta Piaski w okolicach Lublina jako jeden z pięciorga dzieci rolnika, właściciela kilkuhektarowego gospodarstwa. Po ukończeniu szkoły podoficerskiej w Grudziądzu w 1939 r. rozpoczął służbę w garnizonie w Równem w woj. wołyńskim.
Po agresji sowieckiej na Polskę brał udział w walkach i dostał się do niewoli. W trakcie marszu na wschód zbiegł. Pieszo dotarł na Lubelszczyznę, w konspiracji służył w Związku Walki Zbrojnej i w Armii Krajowej.
Po wkroczeniu Sowietów został wcielony do II Armii „ludowego” Wojska Polskiego, a jego oddział skierowano do Kąkolewnicy, gdzie działał sąd polowy skazujący na śmierć innych żołnierzy Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych. Wówczas zdezerterował.
W marcu 1945 r. pojawił się w Zduńskiej Woli. Następnie przebywał w Łodzi i na Wybrzeżu, by rok później powrócić w rodzinne strony. Na Lubelszczyznę powrócił rok później. Na tym terenie walczyło wówczas jeszcze ok. tysiąc partyzantów podziemia niepodległościowego, m.in. w oddziałach kpt. Mariana Bernaciaka „Orlika” i mjr. Hieronima Dekutowskiego „Zapory”.
Franczak znów zgłosił się do konspiracji. Kilkakrotnie ranny w walkach z funkcjonariuszami MBP, w lecie 1946 r. został aresztowany razem z towarzyszami broni. Podczas transportu partyzantom udało się unieszkodliwić eskortę i zbiec.
Walczył z komunistami w oddziale Zrzeszenia WiN kpt. Zdzisława Brońskiego, „Uskoka”, a gdy w 1953 r. stracił ostatnich towarzyszy walki – jeden z nich poległ, drugiego zaś aresztowano – przez 10 lat ukrywał się w pojedynkę. W 1956 r. rozważał skorzystanie z ogłoszonej wówczas amnestii, jednak pod wpływem informacji uzyskanej od adwokata, według którego „Lalkowi” mimo wszystko groziło dożywocie, zrezygnował z tego pomysłu.
Był w stanie tak długo się ukrywać dzięki wsparciu ponad 200 osób, którzy pomagali mu mimo, że groziło to kilkuletnim więzieniem. „Asekuracja i mit, jaki wytwarza bandyta i jego najbliżsi współpracownicy w rejonie ukrywania się, jakoby Franczak posiadał w organach Milicji i prokuratury swoich przyjaciół, przez których jest informowany o osobach donoszących do władz daje mu argumenty postrachu” – czytamy w raporcie jednego z ubeków.
„Z tych względów osoby, do których docieramy, obawiają się przekazywać wiernie posiadanych o nim informacji, a w częstych wypadkach odmawiają udzielenia pomocy nawet i w przypadku udowodnienia im współpracy z bandytą” – tłumaczył swoim przełożonym funkcjonariusz.
Ostatecznie do współpracy udało się pozyskać Stanisława Mazura, stryjecznego brata Danuty Mazur, narzeczonej „Lalka” i matki jego syna. To Mazur doprowadził milicjantów do Franczaka. 21 października 1963 r. 35 zomowców otoczyło zagrodę Wacława Becia, gdzie przebywał partyzant. Lokalna społeczność właśnie Becia podejrzewała o zdradę, mimo, że zapłacił on za pomoc udzielaną bohaterowi Polski Podziemnej pięcioletnim więzieniem.
„Z chwilą okrążenia zabudowań b. [bandyta] Franczak wyszedł ze stodoły, pozorując gospodarza rozważał możliwość wyjścia z obstawy, a gdy został wezwany do (nieczytelne) chwycił za broń – pistolet, z którego oddał kilka strzałów. W tej sytuacji grupa likwidacyjna ZOMO przystąpiła do likwidacji. Franczak mimo wzywania go do zdania [broni] podjął obronę i wykorzystując słabe punkty obstawy pod osłoną zabudowań wycofał się około 300 m od meliny, gdzie podczas wymiany strzałów został śmiertelnie ranny i po kilku minutach zmarł” – tak opisano śmierć ostatniego żołnierza wyklętego w esbeckim raporcie.
55 lat temu na Lubelszczyźnie zginął od kul MO Józef Franczak „Lalek”, żołnierz ZWZ-AK, WiN, ostatni partyzant podziemia niepodległościowego. Od 1939 r. aż do śmierci w 1963 r., prowadził konspiracyjną działalność na rzecz wolnej Polski. #KomunistyczneZbrodnie #ŻołnierzeNiezłomni pic.twitter.com/uPZgaS7Oby
— Instytut Pamięci Narodowej (@ipngovpl) 21 października 2018
Umierając Józef Franczak osierocił pięcioletniego wówczas syna. W rozmowie z portalem tvp.info Marian Franczak wspomina swoje jedyne w życiu spotkanie z ojcem.
– Były to żniwa 1963 r., a więc miałem wtedy 5 lat. Poszliśmy z mamą na pole. Ze stogu zboża wyszedł mężczyzna. Popatrzył chwilę na nas i poszedł do lasu. Później, w październiku, po jego śmierci mama przypomniała mi to zdarzenie i powiedziała, że to właśnie był tata. To jedyne wspomnienie – opowiada syn bohatera.
O tym, kim jest, nie dawali mu zapomnieć sami ubecy. – Rewizje u nas były non stop, inwigilowano nas również. W ubeckich dokumentach są zdjęcia, jakie robiono nam z ukrycia. Nazajutrz po śmierci ojca była potężna rewizja – mówi w rozmowie z naszym portalem.
Marek Franczak dodaje, że jego matkę, Danutę Mazur, władze traktowały jak „kochankę bandyty” (w rzeczywistości „Lalek” i jego narzeczona próbowali się pobrać, ale księża odmawiali im tej posługi z obawy o bezpieczeństwo własne bądź nupturientów).
– Funkcjonowały wówczas tzw. obowiązkowe dostawy. Niektórych gospodarzy zwalniano z części świadczeń, nas obowiązywały w pełnej wysokości – wspomina.
Na pytanie, czy walka ojca o niepodległość Polski nie odbiła się na edukacji syna, Marek Franczak wyznaje, że jako „syna bandyty” nie przyjęto go do liceum. Zaś wcześniej, jeszcze w szkole podstawowej, sam zademonstrował swój sprzeciw wobec systemu.
Na historii nauczyciel twierdził, ze 17 września 1939 r. Armia Czerwona przyszła nam z bratnią pomocą. Ja powiedziałem, że był to nóż w plecy. Długo mnie po tej lekcji bolały uszy – relacjonuje Franczak.
Ze względu na ojca był traktowany jako podejrzany, gdy w rzeczywistości był niewinny. – W zawodówce była taka sytuacja: przez czyjeś niedbalstwo coś się zaczęło tlić. Wziąłem gaśnicę i ugasiłem. Cztery razy byłem potem przesłuchiwany na MO czy SB. Mówili: „może to ty podpaliłeś, bo masz bandyckie pochodzenie” – opowiada.
/TVP Info/
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!