Przed kilkoma dniami, odpowiadając na pytanie pana red. Mossakowskiego, co myślę o rządowym pomyśle prywatyzacji Lasów Państwowych odpowiedziałem, że – po pierwsze – rząd musi odczuwać coraz dotkliwszy brak pieniędzy, skoro z jednej strony puszcza próbny balon o prywatyzacji lasów – a przecież w tle są jeszcze roszczenia żydowskie. Co do samej prywatyzacji, powiedziałem, że to nie jest zły pomysł, pod warunkiem, że prywatyzacja lasów byłaby przemyślana. W związku z ta deklaracją podniosła się fala krytyki, że czego jak czego, ale lasów prywatyzować nie wolno. Jeden z komentatorów postawił nawet pytanie, czym mianowicie różni się prywatyzacja przemyślana od nieprzemyślanej. Odpowiedź na to pytanie jest stosunkowo łatwa, bo na przykład złodziej kradnąc coś, co było własnością publiczną, niewątpliwie rzecz tę prywatyzuje, ale na ogół postępuje wobec tej rzeczy w sposób rabunkowy, to znaczy – sprzedaje ją paserowi, często za pół ceny, byle tylko mieć za co wypić i zakąsić. W przypadku lasów nieprzemyślana prywatyzacja mogłaby doprowadzić do ich dewastacji w postaci wyrębu i zaprzestania zalesień. Ale prywatne lasy wcale nie są dewastowane i na przykład we Francji, gdzie większość lasów jest prywatna, objawów dewastacji lasów nie widziałem. Wspomniałem o tym w tej rozmowie, na co jeden z komentatorów zwrócił mi uwagę, że „Polska, to nie Francja”. Nie wiem, o co konkretnie mu chodziło, ale myślę, że chciał przez to powiedzieć, że to, co udaje się we Francji, w Polsce udać się nie może. Wynikałoby z tego, że ten komentator ma o Polakach opinię taką samą, jak nasi wrogowie, lansujący określenie: „Polnische Wirtschaft”, co literalnie znaczy tyle, co „polska gospodarka”, ale używane jest w charakterze szyderstwa. Oni bowiem oceniając nisko „polską gospodarkę” uważają, że jest to rezultat „improductivite slave”, to znaczy – organicznej niezdolności Polaków do racjonalnego i wydajnego gospodarowania. Jak w każdej opinii, tak i w tej może być jakieś ziarenko prawdy – ale wydaje mi się, że tak niska ocena polskiej zdolności do gospodarowania jest nieprawdziwa i krzywdząca.
Tak się akurat złożyło, że kupiłem sobie w antykwariacie na Solcu „niedemokratyczne wspomnienia Eustachego księcia Sapiehy”, zatytułowane „Tak było”. Przeczytałem tam, ze w okresie międzywojennym zarówno jego rodzina, jak i wiele innych rodzin ziemiańskich, procesowało się z rządem Rzeczypospolitej o zwrot lasów, które Rosjanie skonfiskowali za udział w Powstaniu Listopadowym, a które w roku 1918 rząd przejął, jako własność państwową, tworząc Lasy Państwowe. Eustachy Sapieha, którego ojciec, przed wojną przez pewien czas minister spraw zagranicznych RP, z wykształcenia był inżynierem-leśnikiem, gospodarkę leśną w wykonaniu urzędników tworzących kadrę Lasów Państwowych, ocenia bardzo krytycznie. Na stronie 45 pisze: „Rząd przegrał sprawę w pierwszej instancji i zrobił się huczek, bo dosłownie setki potomków powstańców zaczęły nagle szukać dowodów własności majątków konfiskowanych przez Rosjan. Lasy Państwowe, będąc spadkobiercami zaborców, już bardzo źle gospodarowały na swoich >spadkach<, ale teraz, czując pismo nosem, rozpoczęły natychmiast rabunkową gospodarkę, wyrzynając co się dało we wszystkich lasach >zagrożonych< oddaniem prawowitym właścicielom. W Różanie coś około 2000 hektarów wycięto do gołej ziemi. Nie potrzeba tu innych przykładów na dowód, że najgorszym gospodarzem jest organizacja publiczna, społeczna, czyli najczęściej rządowa i nie trzeba szukać winy tylko u komunistów; wszystkie reżimy i rządy pod tym względem są sobie podobne.” I dalej, na stronie 66 i następnej: „Zarząd państwowy przeczuwał, że trzeba będzie oddać dobra zagrabione przez Rosjan, a odziedziczone przez rząd polski, więc gospodarował takowymi jak wszystkie organizacje publiczne – w sposób niedbały i oczywiście nieudolny. Kiedy już przeszła sejmowa ustawa o zwrocie dóbr powstańczych potomkom właścicieli, Lasy Państwowe rzuciły się na puszczę i wszelkie inne lasy (Świsłocz etc.) w sposób całkowicie rabunkowy, wycinając całe połacie, trochę na zasadzie amerykańskiej scorched earth policy (taktyka spalonej ziemi – SM). Oczywiście nic nie robiono, żeby te obszary na powrót zalesić, więc takie cięcia leżały odłogiem, pokryte chwastami i kompletnie zapędraczone. Jak zawsze w takich wypadkach, dosłownie w kilka miesięcy po przejęciu puszczy, zjawiła się komisja urzędnicza, która orzekła, że tereny te należy natychmiast zalesić (było tego dobrze ponad 1000 hektarów). Nie pomogły żadne tłumaczenia, że to wina ich własnej gospodarki oraz kompletnego braku szkółek z sadzonkami. Urzędniczyny uradowane swoją władzą zdecydowały, że trzeba szkółki natychmiast założyć i sadzić 200 hektarów rocznie. Cała ta miła robota spadła na mojego biednego brata. Jasiek jednak kończył leśnictwo na uniwersytecie poznańskim i kochał swój zawód, więc mimo trudności rzucił się do pracy.”
W tej sytuacji wiara w dogmat, jakoby lasami najlepiej potrafi zarządzać „państwo”, to znaczy konkretnie – pani Jola, pan Józef i pan Darek, którzy za swoje decyzje nie ponoszą ŻADNEJ ekonomicznej odpowiedzialności, bo w najgorszym razie zostaną przez swoich politycznych protektorów przeniesieni na inne stanowisko, gdzie ich jeszcze nie znają, jest – co tu ukrywać – niemądra. Żadnej logiki w tym nie ma i być nie może. Ale biurokraci, również przy pomocy sprzedajnych mediów i państwowego monopolu edukacyjnego, utrzymują ludzi w tych zabobonach, dzięki czemu żyją jak pączki w maśle, a ogłupieni w ten sposób podatnicy muszą tylko płacić na te bezeceństwa coraz większe podatki. Ja nie bardzo wierzę, by rząd rzeczywiście zamierzał prywatyzować Lasy Państwowe, bo Żydzi, którzy już teraz uważają te zasoby za swoje – o czym świadczyło zaangażowanie Judenratu „Gazety Wyborczej” w cięcia w Puszczy Białowieskiej – nigdy mu na to nie pozwolą. Wreszcie – jak tu wierzyć w rządowe zamiary prywatyzowania Lasów Państwowych, kiedy pan premier Morawiecki, gwoli podlizania się chłopom, właśnie zapowiada utworzenie państwowego holdingu spożywczego (Narodowy Holding Spożywczy)? Oglądając rolnicze protesty, których uczestnicy pomstowali na „wyzyskiwaczy” i domagali się od „państwa”, czyli od współobywateli „rekompensat”, przypomniałem sobie dyskusję telewizyjną sprzed lat z udziałem przedstawicieli rolniczych związków zawodowych, w której brałem udział. Słysząc narzekania na „wyzyskiwaczy”, którzy… – i tak dalej, zaproponowałem, by w takim razie tworzyli konsorcja, czyli wspólne biura sprzedaży. W ten sposób nie tylko wyeliminowaliby z rynku „wyzyskiwaczy”, ale sami dyktowaliby ceny. Nie wymagało to żadnych zmian prawa, podobnie zresztą, jak nie wymagałoby to i teraz. W odpowiedzi usłyszałem, że to niemożliwe, bo w takich konsorcjach „jedni drugich by oszukiwali”. Jużci – łatwiej pomstować na „wyzyskiwaczy” i żądać od rządu „rekompensat”. Czyżby to właśnie było to ziarnko prawdy w pogardliwej opinii, jaką nasi wrogowie mają o „polskiej gospodarce”?
Kiedy w roku 1990 odradzał się w Polsce polityczny ruch narodowy, zorganizowaliśmy w Sali Kongresowej w Warszawie Kongres Prawicy Polskiej, Chodziło nam o to, by ideowych narodowców odciągnąć od pokusy socjalizmu, który oferuje pozornie łatwe rozwiązania, wymagające niestety tworzenia coraz to nowych urzędów, ale kończący się rozmaitymi katastrofami, ot na przykład takimi, których widownią była Polska w roku 1980, a obecnie – Wenezuela. Te socjalistyczne rozwiązania są podawane w patriotycznym sosie, co wielu poczciwych ludzi dezorientuje, wskutek czego „bez swojej wiedzy i zgody” skłaniają się do narodowego socjalizmu. Żebyśmy nie mieli niepotrzebnych kompleksów, to informuję, że we Francji, w której biurokracja dokazuje jeszcze gorzej, niż u nas, jest podobnie, bo bardzo wielu francuskich patriotów popiera tamtejszy Front Narodowy, który jest ugrupowaniem narodowo-socjalistycznym. „Państwo”, to znaczy – urzędnicy mają być głównymi organizatorami gospodarki, socjal ma być jak największy, – ale tylko dla Francuzów.
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!