– Był bardzo inteligentny, interesował się wieloma sprawami. Nie pił alkoholu, nie palił papierosów, nie stosował żadnych używek. Był niekwestionowanym liderem i najważniejszym ogniwem. Raczej wszyscy wypełniali polecania, które wydawał Wojtek – tak Grzegorz J., były członek gangu ursynowskiego i grupy „obcinaczy palców” opisywał przed sądem Wojciecha S. ps. „Wojtas”, domniemanego szefa wspomnianych organizacji kryminalnego podziemia.
– Byłem przyjacielem Wojtka, ale później nie chciałem być jego sługusem – tłumaczył, dlaczego odszedł z gangu.
Przed warszawskim Sądem Okręgowym toczy się ponowny proces domniemanego szefa gangu obcinaczy palców – Wojciecha S. ps. „Wojtas” vel „Kierownik”. Gangster odpowiada za udział w brutalnym zabójstwie dwóch członków gangu piaseczyńskiego oraz podżeganie do zastrzelenia bossa gangu żoliborskiego.
W 2017 r. stołeczny Sąd Okręgowy skazał go na karę dożywotniego więzienia, z możliwością wyjścia na wolność po 40 latach. Rok później Sąd Apelacyjny uchylił ten wyrok; uznał, że podczas pierwszego procesu doszło do błędów proceduralnych i sprawę „Wojtasa” oraz Tomasza R. ps. „Garbaty” skierował do ponownego rozpatrzenia. Chodzi o to, że w czasie procesu jeden z mecenasów bronił „Wojtasa”, ale także przez jakiś czas reprezentował drugiego z oskarżonych – Tomasza R. ps. „Garbaty”.
Pod koniec procesu S., który nie przyznawał się do zarzucanych mu czynów, oświadczył, że brał udział w uprowadzeniu dwóch osób, które potem zostały zamordowane. Tym samym de facto obciążył „Garbatego”, który do takich czynów się nie przyznał. W takim wypadku sąd powinien zdecydować o zmianie obrońców obu podsądnych, by nie doszło do kolizji ich interesów. Jednak ciągłe substytucje obrońców spowodowały, że sprawa ta umknęła sądowi I instancji. I to było podstawą uchylenia wyroków wobec wspomnianych podsądnych.
Nowy proces ruszył przed kilkoma dniami.
Przed sądem zeznawał Grzegorz J., były członek gangu Wojciecha S., a zarazem jego ochroniarz i, jak sam mówił, przyjaciel. W grupie ursynowskiej (odłamie gangu mokotowskiego) odpowiadał, jak twierdził, za zbieranie haraczy z agencji towarzyskich, a później pilnowanie uprowadzonych osób.
Teraz J. współpracuje z policją i prokuraturą, m.in. został tzw. sześćdziesiątką lub „małym świadkiem koronnym”. W zamian za zeznania może liczyć na nadzwyczajne złagodzenie kary. I nienawiść byłych kompanów, którzy mieli wydać na niego wyrok śmierci.
Grzegorz J. opowiadał przede wszystkim o tym, jak wyglądało porwanie dwóch piaseczyńskich przestępców: Tomasza M. ps. „Max” i Jacka P. ps. „Postek”, którzy zniknęli jesienią 2002 r. Przygotowania do akcji miały trwać kilka tygodni. Gangster zeznawał, że pierwotnie miało dojść do porwania jednej osoby, (wówczas nie wiedział, że chodzi o „Maxa”). Jego zdaniem „pomysł wyszedł ze strony grupy konstancińskiej”, na czele której stał Rafał B. ps. „Bukaciak”.
Ale to „Wojtas” miał przedstawić sprawę swoim kompanom.
– On dzielił role i mówił, kto ma się czym zajmować. Mieliśmy to realizować „metodą na policjanta”. Czyli udawać policjantów. Tyle że miała być jedna osoba, a na miejsce przyjechały dwie. Na miejscu naradzaliśmy się więc, co dalej zrobić, bo nie byliśmy na to przygotowani sprzętowo, to znaczy nie mieliśmy samochodu, aby zabrać tę drugą osobę – zeznawał J.
Gangsterzy zdecydowali, że „zawijają” dwie osoby. Napastnicy pochwycili „Maxa” i „Postka”, i po krótkiej szarpaninie wsadzili do samochodów, którymi przyjechali na miejsce akcji, czyli w okolice „Karczmy słupskiej”.
– Myślałem, że to porwanie ma związek z przejęciem wpływów. Oni mieli być związani z gangiem mutantów. Przez jakiś czas pilnowaliśmy obu, a wreszcie ich zabrano. Potem „Wojtas” powiedział, że pogadali z nimi i puścili ich w skarpetkach. Gdzieś tak dwa lata później dowiedziałem się, że obaj porwani nie żyją. Ale nie chciałem się dopytywać, co i jak, bo to by się źle dla mnie skończyło – przekonywał Grzegorz J.
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!