Felietony

O KOLEJNYM ZNIEWAŻANIU POLSKI – GŁOS W SPRAWIE, W JAKIEJ NIE TRZEBA ZABIERAĆ GŁOSU – CZĘŚĆ DRUGA

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Na początek, dopisek do części pierwszej niniejszego artykułu, gdyż już po jego opublikowaniu rzecz wydała się jego autorowi nie dość zaakcentowana:

Głoszenie zatem o „polskich obozach koncentracyjnych” jest więc nie z naszej cywilizacji wziętym, makabrycznym, ponurym i ze wszech miar niesmacznym szyderstwem, żartem, niemożliwym do zaakceptowania ani tolerowania przez nas; i zarazem kłamstwem, więc i z tego powodu niemożliwym do zaakceptowania, ani tolerowania. Jest to niegodziwość, która wprost dech zapiera.

Teraz zaś przechodzimy do dalszego ciągu rozważań:

Zwykłemu Polakowi w towarzyskich, a niekiedy i służbowych kontaktach ze zwykłymi cudzoziemcami często łatwo jest ominąć, zignorować lub nawet przełamać bariery owej dzisiejszej „politycznej poprawności”:

Ty coś mówisz o historii i teraźniejszości, ja coś mówię, konfrontujemy swoje zdania, możemy się zgodzić, a jeśli nie we wszystkim, to przecież szkody z tego ani tragedii żadnej nie będzie. Ty masz swoje racje, a ja swoje – wiadomo, że nie muszą być one identyczne. Ludzie na świecie są różni. Taką to właśnie tolerancję podpowiada nam łacińska cywilizacja.

Jednakże na taką swobodę, pomimo uczynienia dziś z „tolerancji” swoistego „spiżowego prawa”, ani dyplomacja, ani tuba medialna, w dzisiejszych szczególnie zakłamanych czasach zdobyć się zazwyczaj nie może lub nie potrafi. Może to i lepiej. Niechże więc obydwie siedzą cicho, zamiast samoośmieszać tzw. stronę polską przekonując, po raz nie wiedzieć który, że nasza Ojczyzna „nie jest wielbłądem” i zamiast na jednej czy dwóch stronach formatu A4 usiłować streszczać oficjalną wersję tej jakże długiej historii „aż od Króla Ćwieczka”.

Ileż to razy milczenie okazywało się bardziej celne i wymowne od namiętnego plecenia głupot, zwłaszcza tych sprowokowanych przez obcych, a przez „naszych” w pośpiechu wykrzykiwanych.

Pewien Znany Publicysta daje jeszcze inny przykład należytego zachowania. Otóż gdy stąd lub stamtąd usłyszy się, jacy to Polacy byli stanowczy, źli, okrutni lub choćby tylko konsekwentni, on wzdycha melancholijnie: „A może to i szkoda, że tak nie było”. Owszem. Brak stanowczości, konsekwencji i wytrwałości w działaniu okazywał się szkodliwy dla niejednego narodu; dla naszego jakże często! Nazbyt często!

Jednakże zachowanie miary i proporcji też jest niezmiernie ważne. I tu narzuca się nam pewna obserwacja z ostatnich (jesień 2019) warszawskich Targów Książki Historycznej. Grupa autorów wystąpiła wtedy z nową książką o sprawie Jedwabnego. I na tym wydarzeniu skupiła się uwaga mediów uznawanych za prawicowe, chociaż nowości wydawniczych o tematyce żydowskiej zaprezentowano na targach więcej.

Wspomnijmy tu choćby dzieło Wernera Sombarta, sprzed stu lat klasyka socjologii, dotyczące związku pomiędzy Żydami, a „narodzinami kapitalizmu”, powstałe jako reakcja na niewiele wcześniejsze dzieło innego klasyka socjologii, Maxa Webera, traktujące o związkach kapitalizmu z protestantyzmem; lub też dwutomowe opracowanie przedwojennego żydowskiego autora na temat historii handlu żydowskiego w Polsce.

Z książkami o Żydach wystąpił na targach m.in. Instytut Historii Polskiej Akademii Nauk (sic!), czyli IHPAN, instytucja wszakże państwowa, z siedzibą przy Rynku Starego Miasta w Warszawie. Oho! Jedną z zaprezentowanych przez Instytut pozycji jest bodaj czterotomowe zbiorowe dzieło, zrealizowane, a jakże, z tzw. grantu, i zatytułowane, ot tak, po prostu: „Pogromy Żydów na ziemiach polskich w XIX i XX wieku”.

O media patriotyczno-prawicowe! Co tam jedno „Jedwabne”, niezależnie od tego, co się i kiedy w Jedwabnem wydarzyło, z czyim udziałem itd.! To tymże wyprodukowanym za pieniądze wynędzniałego polskiego podatnika czterotomowym „Pogromom…” IHPAN-u oraz innym, podobnym, zapełniającym polski rynek i polskie myślenie publikacjom należy się przyjrzeć z najwyższą uwagą i z najwyższą miarą naukowego (sic!) krytycyzmu! A najpilniej tym, które bez zwłoki i „z automatu” tłumaczone są na języki obce i wysyłane – nomen-omen – w szeroki „świat”, przeważnie też na koszt wynędzniałego polskiego podatnika!

I co? I nic! Polskie media tzw. prawicowe wcale nie okazują się być tymi wydawniczymi zdarzeniami zaalarmowane. A tymczasem wykwita nam, w stolicy, obok – po pierwsze – Żydowskiego Instytutu Historycznego – ŻIH (który też miał swoje stoisko na targach) i obok – po drugie – Muzeum Żydów Polskich „Polin”, jakiś już „Trzeci ŻIH”, w postaci właśnie IHPAN-u ze Starego Miasta. I dzieje się to – no właśnie! – na koszt wynędzniałego polskiego podatnika i zarazem „pod gryfem” naukowości, czyli tzw. poprawności warsztatowej. Czy aby takiej, jaką wykazywał piszący kiedyś „o Jedwabnem” autor o nazwisku Gross?

Bo my na początek, jak zawsze w takich razach, pytamy o metodę, tę naukową, jak najbardziej naukową (i zarazem tę „na zdrowy rozum”), przy zastosowaniu której powstała m.in. owa kilkutomowa seria o pogromach żydowskich w Polsce, i każda inna książka historyczno-naukowa, na każdy inny temat.

Czy także już i inne polskie instytuty naukowe stają się teraz, za nasze pieniądze, lecz dla nas niepostrzeżenie, odpowiednio, tym Czwartym, Piątym i kolejnym ŻIH-em, tego jeszcze nie sprawdzaliśmy. Ale Wy – sprawdźcie!

Ma to również swój aspekt czysto porządkowo-formalny. Dla przykładu:

Niemało lat już temu pewien badacz z wydrukowanym już i opublikowanym dorobkiem z dziedziny historii polityczno-społecznej Polski pierwszej połowy XX wieku szukał zatrudnienia w – jak to u nas – państwowej placówce naukowej, o nazwie Instytut Studiów Politycznych – ISP. Placówka państwowa, lecz i ten szukający etatu obywatel też należy do tego samego państwa. Nie wypadało mu więc odpowiedzieć – na co może sobie pozwolić pracodawca prywatny (acz o ograniczeniach także w tym zakresie donosiły ostatnio massmedia) – że „nie, bo nie”. Odpowiedziano więc temu badaczowi, że skoro on się zajmuje historią, to niech idzie do innego instytutu, mianowicie do tego, który się nazywa „historyczny”, czyli do znanego nam już IHPAN-u. Jednakże ów badacz wolał do ISP, i powoływał się na istotne dzieła ściśle historyczne, jakie powstały i zostały opublikowane właśnie tutaj, w ISP; i że te dzieła plasują się w tym samym nurcie tematycznym, w jakim mieści się również twórczość i zamiary tegoż badacza.

Co było dalej, o to mniejsza. Nauka niech z tego na użytek niniejszego artykułu płynie taka, aby ciągnął „swój do swego po swoje” (przedwojenna sentencja handlowa). Więc niech sprawy żydowskie zostaną pozostawione Żydom, a sprawy nauki placówkom naukowym (z czym wiąże się sposób i źródła finansowania jednych i drugich).

I na to też spojrzyjcie – proszę – o, massmedia patriotyczne, prawicowe, katolickie…!

Teraz zaś powróćmy do problematyki nie ulegania prowokacjom.

Było to na początku XXI wieku, więc wtedy, gdy w Polsce znaki takie jak czerwona gwiazda lub sierp i młot jeszcze wywoływały emocje i reakcje. I oto pewien student – dzisiaj, jak łatwo policzyć, człowiek dociągający już czterdziestki – postanowił sprowokować pewnego wykładowcę przychodząc na jego zajęcia w koszulce z nadrukowanymi komunistycznymi znakami dużych rozmiarów.

Sprowokować, ale, w tamtych okolicznościach… do czego? Tak po prawdzie tylko do czystej straty czasu, marnowanego na jałowe gadki, w sytuacji, kiedy to, jak na dobrze prowadzony wykład przystało, czas jest cenny, a nawet go brakuje.

Siada więc ów student w pierwszym rzędzie, czerwieni się krasnym pentagramem, a tu… nic. Krewki skądinąd wykładowca prowadzi swój temat zgodnie z uprzednimi zamierzeniami, i tak przez całe półtorej godziny. Na następnym wykładzie to samo, pomimo że tematyka przez kilka kwadransów dotyczy nawet owych zagadnień symbolizowanych przez gwiazdę, sierp i młot. Na kolejnym inny student wskazuje na tego z gwiazdą i powiada opanowując rozbawienie, że „kolega chciał coś powiedzieć”. „Dobrze, niech mówi, pod koniec, gdy będzie czas na pytania”. Koniec się zbliżył, student z gwiazdą nie zapytał. Później przyszedł on już bez gwiazdy i usiadł w dalszym rzędzie. A jeszcze później chyba nawet zniknął. Kto to spamięta?

Wykładowcy zaś trudno było zmieścić się z całym obfitym przygotowanym materiałem w tym jakże krótkim roku akademickim, a może tylko semestrze. Lecz jakoś się zmieścił, gdyż jego zadaniem było to właśnie, a nie uleganie głupim prowokacjom. Ów przypadek studenckiej prowokacji był tam jednak odosobniony; wcześniej ani później żaden inny się nie wydarzył. Zdarzyła się atoli więcej niż jedna prowokacja nie studencka (więc czyja?), ale… to już osobna historia.

Dzieci szkolne też potrafią prowokować, ale z nimi – w normalnych warunkach, jakich w szkole polskiej już nie ma – nauczyciel załatwia sprawę przecież inaczej i w krótszym czasie.

Jak widzicie, pomijamy tu zagadnienie, że oto obnoszenie się ze wspomnianymi komunistycznymi znakami chyba już wtedy było w Polsce zakazane prawem. Studenta więc powinni zgarnąć z ulicy, zanim jeszcze wsiadł do tramwaju w drodze na uczelnię. Lecz jakoś nie zgarniali, a on wszędzie poruszał się z czerwoną gwiazdą, sierpem i młotem swobodnie, przez nikogo nie oprymowany.

A dzisiaj? Podobno prawo państwowe zabrania także „obrazy uczuć religijnych” czyli, mówiąc w Polsce i po ludzku: obrazy Świętej Religii Katolickiej. Tak by się zdawało.

Oto tych kilka, w różnych polskich miastach, demonstracji, na jakich obnoszono znaki i wykonywano gesty, a nawet całe przedstawienia jawnie i wprost godzące w Świętą Religię Katolicką, odbyło się już dość dawno temu (nie wiemy co w tej mierze przyniesie rok 2020).

I co? I nic! Można zatem powiedzieć, że „nikt nie dał się sprowokować”, z ministerstwami, prokuraturą i policją na czele. W konsekwencji nikt za te ciężkie bluźnierstwa nie poniósł żadnej odpowiedzialności, nawet nie został zganiony lub choćby upomniany, ani przez władze państwowe, ani samorządowe (wszakże współorganizatorów tych wydarzeń!), ani nawet przez władze kościelne (sic!!!). Te ostatnie, i te pierwsze, milczały także wtedy, gdy przez Polskę przechodziła fala czynnych ataków na osoby niektórych księży (alter Christus) oraz na niektóre świątynie (gdzie przechowuje się Ciało Boże) i inne miejsca katolickiego kultu.

No i tylko popatrzcie – jak to my „na własnym krajowym podwórku” w stopniu wręcz idealnym potrafimy się „nie dać sprowokować”, i to tak dalece, że nawet nie próbujemy nazwać, a tym bardziej wskazać – że o chwytaniu już nie wspomnę – sprawców ewidentnych przestępstw i wykroczeń, paradujących z uśmiechem przed kamerami kilku naraz telewizji. Lecz gdy tylko ktoś – za przeproszeniem – czknie gdzieś „w mediach światowych”, nasze władze zaraz biegną z hałaśliwym zaprzeczaniem, że Polska „na pewno nie jest wielbłądem”, bo to nie my winowaci, lecz Ribbentrop i Mołotow, Hitler i Stalin, itd.

Przecież w normalnych warunkach normalnego państwa (i Kościoła!), tak jak ów student filokomunista powinien by być zatrzymany przez pierwszy lepszy policyjny patrol za prezentowanie zakazanej symboliki, tak i owa bogato – jak widzieliśmy to w telewizji – poprzebierana i wyposażona antykatolicka demonstracja (a na pewno tenże antykatolicki sektor owej demonstracji) nie powinna by się nawet zdążyć uformować.

Nie chcemy tu bynajmniej orędować za „państwem policyjnym”, które zresztą dobrze poznaliśmy, bo był nim PRL i inne „demoludy”. Niemniej w przedstawiającym tamte czasy filmie „Człowiek z żelaza” jest taka poglądowa scena, kiedy to: a) główny bohater nalepia na ścianie odręcznie przez siebie wykonany plakat o treści „antysocjalistycznej”, b) fala przejeżdżających ulicą pojazdów zasłania widok, c) ledwie pojazdy przejechały i widok się odsłonił, a już dwóch cywili ciągnie pod pachy owego głównego bohatera do zaparkowanego nieopodal nieoznakowanego Fiata 125. A więc – chcieć to móc.

Socjalizmu zatem na naszych ziemiach broniono wtedy skrupulatnie, lecz katolicyzmu się dzisiaj nie broni. Ot, co. Co do owych bluźnierczych demonstracji, to pamiętajmy i o tym, że jeszcze nieco ponad dwieście lat temu, na pewno przed rokiem 1789, kara za takie rzeczy była w Europie niekiedy bardzo surowa.

Ale, zdecydujmy się wreszcie, skoro tu nawołujemy, aby się nie dać sprowokować; bo przecież „światowe media” będące w służbie „politycznej poprawności” tylko na to czekają.

Jesteśmy jednak wystawieni na szczególną w tej mierze próbę, gdyż jakkolwiek ów wspomniany student zniechęcił się i szybko „odpuścił”, tak polskojęzyczna telewizja wcale nie odpuszcza. Przecież te najbardziej plugawe obrazy z dawno już odbytych demonstracji regularnie są w telewizji, w „porze największej oglądalności” przypominane, właśnie one! I jeszcze raz… i jeszcze raz… i jeszcze raz…! Abyśmy tylko, my i nasze dzieci, nie zapomnieli tych właśnie obrazów – że coś takiego się jednak wydarzyło, że jacyś „tamci” są tak bardzo zepsuci i podli, i że – co najważniejsze – tak bardzo bezkarni! Bezkarni! Więc nietykalni! I na przyszłość mający zapowiedzianą swobodę dalszego działania!

Ci zagraniczni antypolscy i antykatoliccy prowokatorzy są rzeczywiście mocni i możni. Czy ci krajowi także? Chyba, że mają zagwarantowaną pełną ochronę ze strony tamtych zagranicznych? Co więc jeszcze może (i chce) zrobić polski funkcjonariusz państwowy, mundurowy lub cywilny?

Bluźniercy zaś, jeśli z wiosną znowu wyruszą w publiczny pochód i we właściwy sobie szczególny sposób przystąpią do znieważania Samego Boga, „będą mieli do tego prawo”… w ponoć wciąż katolickiej i ponoć wciąż jeszcze cywilizowanej Polsce! Natomiast Policja Państwowa będzie tam, na miejscu, wspierać i ochraniać właśnie owych bluźnierców, a nie tych, którzy choćby tylko słowem lub krzykiem będą próbowali przeszkodzić owym bluźnierstwom. Owszem, to właśnie ci, na swoją miarę obrońcy Świętej Religii i dobrych obyczajów będą przez Policję Państwową prześladowani. Tak się już przecież ostatnio działo.

Zatem – Roztropność! Oto jedna z Czterech Cnót Głównych. My tu ganimy mechaniczne uleganie prowokacjom (tym zagranicznym zwłaszcza), lecz wcale przecież nie zachęcamy do mechanicznego nie reagowania na jakiekolwiek cudze działania mające znamiona niewątpliwych prowokacji.

Owa bierność wobec prowokacyjnych zachowań studenta też była… reakcją. O tak, i to reakcją skuteczną. „Próżne zakusy duchów złych i próżne ich zamiary…”. Sytuacje są tyleż do siebie podobne, co i różne. Tak więc ową Roztropność, jak i inne Cnoty, trzeba w sobie wyrabiać i pielęgnować; w każdej więc sytuacji starać się zachowywać właśnie roztropnie, a więc w następstwie tego – skutecznie. Czego i Wam i sobie życzymy na ten Nowy Rok.

PS I

Skoro o Cnotach Głównych mowa. Jakie to figury umieścili zwycięzcy hiszpańskiej wojny domowej (tej z lat 1936-1939) u podstawy tego wielkiego Krzyża w Dolinie Poległych, widocznego „z połowy Hiszpanii”? U podstawy – ponad dwudziestometrowej wysokości figury Czterech Ewangelistów z właściwymi im atrybutami; a zaraz nad nimi blisko dwudziestometrowej wysokości personifikacje właśnie Czterech Cnot Głównych: Roztropności, Sprawiedliwości, Umiarkowania i Męstwa.

Tylko tyle… i aż tyle!

PS II

Na zakończenie kolejne, jak i na rozpoczęcie, uzupełnienie do części pierwszej niniejszego artykułu. Wam też przecież tego zabrakło, więc i poniższe przeczytajcie:

Piszemy „każdy Polak”. Lecz czy i Wam się nie zdarzyło rozmawiać z cudzoziemcami na owe ważne tematy, ale w towarzystwie i z udziałem innego jeszcze Polaka lub Polki, gdy oto ten drugi Polak, ku Waszemu bezmiernemu zaskoczeniu (bo to był ponoć Wasz dobry kolega), w kluczowych momentach rozmowy głośno kwestionował to, co do cudzoziemców o Tysiącletniej Polsce mówiliście Wy. Dochodziło więc do niedopuszczalnej sceny (co raz to dziś oglądanej w telewizji), że oto dwaj Polacy, wobec zdezorientowanych cudzoziemców (lecz obcy dyplomaci są zadowoleni) spierają się o rzeczy podstawowe (i o te nie podstawowe też) zamiast załatwić to po cichu pomiędzy sobą.

Kto z nich ma rację? – zachodzą w głowę cudzoziemcy. – A może ten drugi? Ten, który tak śmiało i „uczciwie” demaskuje przed obcymi domniemane i prawdziwe niedoskonałości swego własnego narodu. Taka niechęć do swego nazywa się „ojkofobią”. Jest to doprawdy ciężka moralna i cywilizacyjna przypadłość, o tak…

Pewna młoda (ówcześnie) Polka w ramach podróży służbowej (sic!) jechała ćwierć wieku temu, więc już za „wolnej Polski”, samochodem nocą w Danii, w towarzystwie Duńczyków i innej Polki; rozmawiano po angielsku:

O, jakie tu u was są pięknie wymalowane na asfalcie szosy białe pasy odblaskowe! U nas w Polsce takich nie ma!

– Jak to nie ma? Są, ale nie wszędzie, lecz na szosach od pewnej kategorii wzwyż – druga Polka z refleksem śpieszy ratować sytuację, boć tamta mówiła w języku angielskim znanym też i Duńczykom.

– Nie! Co ty mówisz!? – brnie bezmyślnie ta pierwsza, z uporem godnym lepszej sprawy. – Białych pasów na asfalcie u nas poza większymi miastami nie ma, nigdzie… i to jeszcze tak pięknie wymalowanych i widocznych, jak tutaj.

Ćwierć wieku temu – powtarzamy – ćwierć wieku… A dziś?

Patrz też: m.in. nasz artykuł publikowany na portalu „Magna Polonia” w listopadzie 2017 r. pt. „Jak odpowiadać na znieważanie Narodu Polskiego”.

Marcin Drewicz

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!