Obserwujemy oto w massmediach, co pewien czas, a w niektórych okresach nieustannie „prawdziwą burzę polityczną”. Partia lub koalicja rządząca zmaga się ze wściekłymi atakami pozarządowej opozycji; w sukurs malkontentom idzie „ulica”, a nawet „zagranica”. Obydwie strony prezentują różne wizje życia społecznego” i zdecydowanie przeciwne lub chociaż odmienne ideologie. Massmedia to wszystko transmitują do milionów mieszkań bardziej lub mniej pobudzonych owymi wydarzeniami obywateli.
Wreszcie – trrrach! W wyniku terminowych lub nawet przyśpieszonych wyborów parlamentarnych dochodzi do bezprzykładnego przewrotu. Teraz ci, co dotąd rządzili, są strąceni do roli opozycji; a dotychczasowa opozycja wspina się na piedestał rządu. Nowo desygnowany Premier prezentuje nowy personalny skład Rady Ministrów. Zupełnie nowi ludzie! Całkowity przewrót! Nowe twarze! Wietrzenie ministerialnych gabinetów!
Ale… ale… Czy aby wszystkich? O, tu… i tu… a nawet tam: Ci sami panowie ministrowie, co do tej pory. Tak jest! To nie pomyłka! A tamten pan już nie na czele dotąd kierowanego przez siebie resortu, ale innego. Takich przejawów „ciągłości w politycznej zmienności” jest więcej, gdyż do tzw. opinii publicznej już nie docierają informacje o pozostających na swoich stanowiskach wiceministrach, lub o dotychczasowych ministrach mających w nowym rządzie funkcjonować na stanowiskach niższych, a więc nie eksponowanych „medialnie”.
Dlaczego tak się dzieje? Ooo… Tak daleko, bo aż do odpowiedzi na to kardynalne pytanie, my się akurat w niniejszej prezentacji nie posuniemy. Może innym razem… Może wcale…
Owszem, my się już przyzwyczailiśmy do uwarunkowań demokracji plebiscytarnej, czyli do wymiany rządzących gabinetów z częstotliwością kilkuletnią (oby nie częściej!). Tęsknimy zarazem za rządami w dawnym stylu, z czasów królów i cesarzy, kiedy to dobry minister, jeśli skutecznie realizował owe pożyteczne pomysły, z jakimi był przyszedł do rządu, miał na to wystarczająco dużo czasu, więc nie musiał się obawiać nieoczekiwanej wyborczej przewrotki, która zniweczy dotychczasowe jego prace.
Weźmy ostatnie, dajmy na to, dwudziestolecie, przypatrzmy się, ilu w jakim kraju było przez ten czas ministrów, na przykład, Spraw Zagranicznych, i zadumajmy się nad losem narodów.
W Wikipedii mamy hasło „Składy rządów polskich”, więc każdy internauta, w wolnej chwili, dla wybranego okresu historycznego, włącznie z ostatnimi laty, może sobie te nasze krajowe personalia samodzielnie prześledzić.
My postanowiliśmy atoli owego internautę, czyli naszego Drogiego Czytelnika, nieco wyręczyć, w ramach świętowania Setnej Rocznicy Odzyskania przez Polskę Niepodległości, dla jednej tylko dekady lat 1917-1926. Uwaga! Pośród licznych rutynowych przesileń rządowych mamy w tamtym czasie dwa albo i trzy prawdziwie epokowe. Jedno to to, które się potocznie od pokoleń nazywa – bagatela! – właśnie Odzyskaniem Niepodległości, w Listopadzie 1918 roku. Drugie to zamach stanu z Maja 1926 roku. Było i trzecie – przejście od socjalistycznego rządu Jędrzeja Moraczewskiego do „ogólnonarodowego” gabinetu Ignacego Jana Paderewskiego. I po jednym, i po drugim, i po trzecim „wszystko miało już nie być tak jak dawniej”. Czy rzeczywiście?
To, czym chcemy się tu zająć, ma także swoją literaturę na nośniku papierowym (książki i artykuły), źródłową, podpisaną z imienia i nazwiska przez swoich autorów, biorących tym samym odpowiedzialność za publikowane treści. Kto chce sprawdzić, czy nie popełniła jakiegoś błędu anonimowo-internetowa Wikipedia, i my w ślad za nią, ten niech to uczyni, do czego zachęcamy.
Wybraliśmy tu sobie okres liczony „od początku”, czyli od stycznia 1917 r. (a nie żadnego dopiero listopada 1918!) do października 1926 r. To ta druga cezura jest przez nas dobrana arbitralnie, skoro do tego czasu, na przestrzeni tylko drugiego półrocza roku 1926, zdążyły już porządzić aż trzy spośród ogółem szesnastu gabinetów tzw. sanacyjnych. Ale… tak naprawdę, to one były aż trzy z przyczyn czysto formalnych, gdyż po każdorazowej zmianie kilku ministrów trzeba było gabinet ogłaszać jako nowy, kolejny, chociaż pod kierunkiem dotychczasowego premiera, w tym przypadku Kazimierza Bartla; więc to był w praktyce jeden rząd. Uwaga ta dotyczy niektórych innych gabinetów, zarówno z okresu wcześniejszego, jak i późniejszego.
Niemniej, ów kolejny gabinet, obejmujący władzę już po wybranym przez nas okresie, czyli w owym październiku 1926 r., można uznać za rzeczywiście inny, następny, chociaż nadal przecież sanacyjny. Wtedy bowiem premierem został sam Józef Piłsudski, Bartel jego wicepremierem, jedni ministrowie pozostali, inni zostali wymienieni, więc do rządu weszły nawet dwie osoby spoza piłsudczykowskiego środowiska, mianowicie Aleksander Meysztowicz i Karol Niezabytowski, należące do ziemiańskiego grona „żubrów wileńskich”. Albowiem działo się to już po sławnym zjeździe w Nieświeżu.
Ale my nie o tym przecież, lecz o czasach wcześniejszych chcemy mówić. Tak więc w wybranym okresie lat prawie dziesięciu – od stycznia 1917 r. – mieliśmy w Warszawie 23 gabinety ministrów, a ponadto 3 samozwańcze, „zamiejscowe”: ten kilkudniowy Ignacego Daszyńskiego w listopadzie 1918 r. w Lublinie, a także – nie uchylajmy się od tego – powołany przez bolszewików w roku 1920 „Polrewkom” z Julianem Marchlewskim i Feliksem Dzierżyńskim oraz zapomniany już zupełnie „Galrewkom” (Galicyjski Rewolucyjny Komitet) z Wołodymyrem Zatońskim. Tych trzech czerwonych rządów – jak widać – wcale nie wahamy się wymienić jednocześnie.
Z owych 23. gabinetów o w ten lub inny sposób uzasadnionej legalności – 6 przypada na okres do listopada 1918 r. (w tym dwa tzw. prowizoria rządowe), 14 na okres od listopada 1918 do maja 1926 (w tym otwierający tę listę rząd Jędrzeja Moraczewskiego, będący nie tylko personalną kontynuacją rządu Daszyńskiego), i wspomniane pierwsze 3 sanacyjne.
Zatem ministrów było bez liku. Bodaj wszyscy oni mają już swoje mniejsze lub większe noty biograficzne w Wikipedii; z szerszymi biografiami drukowanymi na papierze jest już gorzej. Także Polski Słownik Biograficzny wymaga również w tej mierze uzupełnień. Już w tym miejscu pośpieszmy zauważyć, że biografie ludzi tamtego pokolenia, nawet te nie wojskowe, są zazwyczaj bardzo bogate, a niekiedy nawet – by tak rzec – fantastyczne. W porównaniu z nimi my dziś żyjemy pośród nudy i zastoju. Temat to odrębny, aczkolwiek zasygnalizować wypada przynajmniej, iż działo się to jeszcze w warunkach sprzed rewolucyjnego zaboru własności prywatnej w Polsce. Rodziny zatem polskie – ziemiańskie, inteligenckie, szlacheckie, mieszczańskie, tzw. burżuazyjne, itp. miały wtedy wciąż jeszcze szerokie podstawy materialne ku temu, aby ich członkowie mogli prowadzić szeroką oryginalną działalność w wielu dziedzinach, a także w licznych krajach. Lecz ci, którzy ledwie własne i najbliższej rodziny głowy wynieśli z odmętu wschodniej Rewolucji, nie mieli już nic; po roku 1944 przyszła kolej na resztę ziem polskich, i tak już zostało.
Lecz my mieliśmy tropić tych panów ministrów, na jakich zwłaszcza te dwa lub trzy większe przesilenia polityczne tamtego okresu nie robiły żadnego wrażenia. Raz jeszcze zastrzegamy, że oglądamy tu tylko kierowników poszczególnych resortów. Umyka zatem naszej uwadze sytuacja jak np. ta, że ktoś był takim kierownikiem, po czym przestał nim być, acz pracował nadal w tym lub innym ministerstwie na niższym stanowisku, i wreszcie ponownie został ministrem. My w naszym tu pomiarze tego rodzaju niewątpliwej ciągłości nie dostrzegamy, ani nie odnotowujemy (acz są wyjątki), pamiętając wszakże i o niej.
Zresztą, niejeden późniejszy minister, z okresu po roku 1918, wyszedł z grona urzędników departamentów powołanego w styczniu 1917 Wydziału Wykonawczego Tymczasowej Rady Stanu Królestwa Polskiego i kolejnych ministeriów tegoż Królestwa. Choćby to tylko świadczy, iż dzień 11 listopada 1918 r. absolutnie nie stanowił żadnego przełomu w rozwoju tych jakże rozlicznych instytucji polskiej odrodzonej państwowości.
Nie słuchajcie żadnych na ten temat kłamstw telewizyjno-medialnych! Te dzisiejsze kłamstwa stanowią kamień obrazy dla naszych ś.p. Przodków, jacy w codziennym trudzie i znoju odbudowywali Sto Lat Temu Państwo Polskie, odkąd jakiekolwiek się po temu objawiały możliwości. A one były na długo przed listopadem roku 1918.
Jednak znowu porzuciliśmy nasz główny temat. Oto rekordzistą co do utrzymywania się na stanowisku ministra był w tamtej epoce doktor medycyny Witold Chodźko, szef resortu Zdrowia Publicznego, a przez to – zawsze o tym pamiętajmy – także członek liczącej w tamtej epoce zrazu około dziesięć, później zaś kilkanaście osób Rady Ministrów; zatem i uczestnik narad oraz głosowań odbywanych w tym gronie. Tenże dr Chodźko objął resort w „zachowawczym” rządzie Jana Kantego Steczkowskiego (IV-X 1918), ponownie w – uwaga! – „rewolucyjnym” rządzie Jędrzeja Moraczewskiego (równo Sto Lat Temu, XI 1918 – I 1919), w bezpośrednio kolejnym, „ogólnonarodowym” rządzie Ignacego Jana Paderewskiego (I-XII 1919) zajmował w tym samym ministerstwie niższe stanowisko, na urząd zaś kierownika resortu powrócił w bezpośrednio następnym gabinecie Leopolda Skulskiego (XII 1919 – VI 1920), by zajmować je bezustannie, w siedmiu kolejnych rządach „przedmajowych”, aż do połowy roku 1923, czyli prawie do likwidacji resortu zdrowia jako osobnego ministerstwa. Kim był ten pan minister i jaka była jego organizacyjna przynależność? Poszukajcie, poczytajcie… W dziesięciu rządach Polski Odrodzonej! Przed i po listopadzie 1918! Przy dziewięciu premierach!
W okresie na długo przed listopadem 1918 r., bo już na początku stycznia roku 1917 (sic!), więc jeszcze w Wydziale Wykonawczym Tymczasowej Rady Stanu rozpoczął swą pracę ministra Stanisław Janicki. Resort nazywał się zrazu Gospodarstwa Społecznego, od początku roku 1918 Rolnictwa i Dóbr Koronnych (bo mieliśmy wtedy jeszcze Królestwo), później Rolnictwa i Dóbr Państwowych (odkąd nastała Republika), w dalszych latach po prostu Rolnictwa, niekiedy w połączeniu z Reformami Rolnymi lub osobno.
Tak więc Janicki kierował tym resortem w czasach „regencyjnych” trzykrotnie – od I 1917 do II 1918, jak już podano, a ponadto w obydwóch ówczesnych tzw. prowizoriach rządowych, pod kierunkiem Antoniego Ponikowskiego i Władysława Wróblewskiego, odpowiednio: II-IV 1918 oraz przez dwa tygodnie listopada 1918 (4-18 XI), kiedy to właśnie „lubelski” socjalistyczny i samozwańczy rząd Ignacego Daszyńskiego groził gabinetowi Wróblewskiego wojną domową, do Warszawy przybył Józef Piłsudski, po czym premier Wróblewski i jego ministrowie musieli zdawać resorty owym „lubelskim” rewolucjonistom, występującym już atoli pod kierunkiem Jędrzeja Moraczewskiego, bo Rada Regencyjna właśnie była abdykowała i rozwiązała się (te wydarzenia też nazywają się dzisiaj Odzyskaniem Niepodległości, sic!).
Stanisław Janicki wrócił do kierowania resortem rolnictwa już w styczniu 1919 r., w ramach gabinetu Ignacego Jana Paderewskiego i w tym charakterze uczestniczył w pamiętnej czerwcowo-lipcowej sejmowej debacie rolno-własnościowej; acz później na to miejsce przyszedł kto inny. Dla odmiany, po czterech latach znajdujemy Stanisława Janickiego jako „zmiennika” zarówno ministra Rolnictwa, jak i Reform Rolnych, w drugim rządzie Władysława Grabskiego (XII 1923 – XI 1925).
Poczyńmy w tym miejscu dygresję, że tyleż Janicki, co i w ogóle narodowi demokraci z rewolucyjną zawieruchą tak zwanej reformy rolnej sobie nie poradzili. Dlaczego? Patrz: Marcin Drewicz, „Głęboka przemiana rewolucyjna. Sejmowa debata nad reformą rolną w Polsce w 1919 roku. W 90. rocznicę”, Lublin 2009, format B5, ss. 760. Czy ktoś wyda i rozpropaguje tę pozycję teraz – W Setną Rocznicę?
Jest inny jeszcze minister w Wydziale Wykonawczym Tymczasowej Rady Stanu, który – jak to się mówi – „wypływał” później w innych rządach, i to, inaczej niż Stanisław Janicki, tych o nader rozmaitym „profilu”. Jest to Józef Mikułowski-Pomorski, Wicemarszałek Koronny (sic!) – bo to było jeszcze przed powołaniem Rady Regencyjnej – i minister Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Ten polityk powrócił na to samo ministerialne stanowisko po pięciu latach (!), w „tymczasowym” gabinecie Władysława Sikorskiego (XII 1922 – V 1923), kiedy to negocjowano sławny „pakt lanckoroński” i – uwaga! – po kolejnych latach trzech, już „po tamtej stronie barykady”, czyli w pierwszym po zamachu majowym rządzie piłsudczykowskim (V-VI 1926) oraz przebywał do pewnego czasu w drugim (VI-IX 1926), kiedy to na jego miejsce przyszedł kto inny. Być na tym samym stanowisku – Ministra Edukacji, jak byśmy to dziś nazwali, lecz także przedstawiciela rządu do kontaktów z Kościołem (sic!); poprzez owe dwa wielkie przełomy – listopadowego Odzyskania Niepodległości w roku 1918 r. oraz piłsudczykowskiego zamachu stanu w maju 1926 r. Kim był ten pan? I o nim też sobie poczytajcie.
Lecz nie koniec na tym. Oto Józef Mikułowski-Pomorski, w stopniu wicepremiera, pełnił także funkcję ministra Rolnictwa i Dóbr Koronnych w krótkotrwałym gabinecie Jana Kucharzewskiego (II 1918), rozdzielając w ten sposób bezpośrednio wcześniejsze i późniejsze ministrowanie wspomnianego Stanisława Janickiego. Można by z tego wnosić, że obaj panowie należeli do dwóch zwalczających się środowisk politycznych składających się na rządy Rady Regencyjnej. Czy było tam jeszcze jakieś trzecie środowisko?
Idźmy dalej. W rządzie Kucharzewskiego tekę WRiOP objął, po Mikułowskim-Pomorskim, Antoni Ponikowski i dzierżył ją przez większą część roku 1918, w trzech kolejnych gabinetach i w prowizorium pod własnym kierownictwem. Musimy zdać sobie sprawę z tego – pamiętając, że rzecz dzieje się dobrze przed (!) listopadem 1918 roku – że był to okres radosnego spolszczania, nareszcie, szkolnictwa na naszych ziemiach, po dziesięcioleciach nachalnej rusyfikacji, surowego karania za mówienie po polsku na terenie szkoły, tropienia przez żandarmerię uczniowskich kółek samokształceniowych, ścigania Rocha z Reymontowych „Chłopów” oraz licznych pań i panien uczących po chałupach wiejskie dzieci, po „Syzyfowych pracach”, itp.
I otóż tenże polityk zebrał później w niespełna rocznym okresie dwa gabinety pod swoim kierownictwem (łącznie: IX 1921 – VI 1922), jak chce historiografia; bo my już wiemy, że nie tyle dwa, co jeden z wymienionymi w trakcie jego trwania kilkoma ministrami. Ponikowski, oprócz kierowania rządem, pełnił znowu urząd ministra WRiOP oraz drugi, ministra Kultury i Sztuki, dopóki wtedy właśnie ta instytucja nie została zlikwidowana jako odrębny resort.
Pamiętajmy, że premier Ponikowski miał wtedy, jak już w roku 1918, za ministra Zdrowia Witolda Chodźkę, a za ministra Robót Publicznych przybyłego z zagranicy i prącego do wyższych stanowisk w Polsce Gabriela Narutowicza. Takie to były ówcześnie wymogi „mądrości etapu”, jak by dziś rzecz nazwał Znany Publicysta.
Wymogi te były nader srogie, i to od samego początku. Oto wraz z podaniem się do dymisji rządu Jana Kucharzewskiego (11 II 1918) swoje ponad roczne urzędowanie jako ministra Sprawiedliwości zakończył bezpowrotnie Stanisław Bukowiecki. Nie musimy już specjalnie wyjaśniać, że był to także czas spolszczania sądownictwa i całego wymiaru sprawiedliwości, wtedy właśnie pod kierunkiem Bukowieckiego. W ramach rządowego prowizorium Antoniego Ponikowskiego urząd ministra Sprawiedliwości objął Wacław Makowski.
A mamy wczesną wiosnę roku 1918. Haller niedawno przebił się był pod Rarańczą i idzie przez Podole na Wschód. Dowbór oczyszcza z bolszewików dorzecze Berezyny i górnego Dniepru. Obydwaj, poprzez bolszewicko-niemiecki kordon, podejmują próby kontaktu z warszawską Radą Regencyjną i jej rządem.
Po kilku latach, w roku 1922, Wacław Makowski wraca na urząd ministra Sprawiedliwości dopiero po upadku drugiego gabinetu Antoniego Ponikowskiego, zrazu w dziesięciodniowym rządzie Artura Śliwińskiego (28 VI – 7 VII 1922), lecz pozostaje on bez przerwy także i w dwóch kolejnych: Juliana Nowaka (VII 1922 – XII 1922) oraz Władysława Sikorskiego (XII 1922 – V 1923).
Wśród ministrów generała Sikorskiego mamy więc razem, spośród dotąd przez nas wymienionych: pp. Chodźkę, Mikułowskiego-Pomorskiego i Makowskiego, a także m.in. Józefa Raczyńskiego i Ludwika Darowskiego (o których dalej; obydwaj w gabinetach Ponikowskiego w latach 1921-1922 też byli).
Posiadali oni – niektórzy inni także – tę rzadką umiejętność przekraczania na stanowisku ministra owych – zdawało by się – nieprzekraczalnych stanowczych zwrotów i barier w polityce polskiej tamtej dekady. Oto wybucha w roku 1926 zamach majowy, a Wacław Makowski, po kolejnych czterech urzędujących po sobie bezpośrednio przed zamachem ministrach, znowu pojawia się na czele resortu Sprawiedliwości, w kolejnych gabinetach pierwszego sanacyjnego premiera, Kazimierza Bartla.
Tenże ostatni sprawuje w dwóch pierwszych swoich gabinetach ministerium Kolei Żelaznych, czyli Komunikacji; później jak wiemy, jeszcze kilkakrotnie był on sanacyjnym premierem i/lub ministrem, także innego resortu. A wcześniej? Ależ tak! Wcześniej też, ale dopiero po listopadzie 1918 r. Już w gabinecie Leopolda Skulskiego (XII 1919 – VI 1920) Bartel objął wspomniane ministerstwo Kolei i kierował nim w dwóch kolejnych bezpośrednio po sobie następujących, wojennych wszakże gabinetach: pierwszym Władysława Grabskiego (VI-VII 1920) i pierwszym Wincentego Witosa (VII 1920 – IX 1921), gdzie zastąpił go po pewnym czasie kto inny. Najwidoczniej Naczelnik Piłsudski chciał mieć swojego człowieka zarządzającego tak czułą zwłaszcza w okresie wojny dziedziną, jaką jest transport. Także o Kazimierzu Bartlu i o jego organizacyjnej przynależności sobie poczytajcie; zresztą, poczytajcie najlepiej o wszystkich. I porównajcie.
Podobnej sztuki jak Kaziemierz Bartel, a pod pewnym względem jeszcze większej, dokonał Józef Raczyński, wieloletni minister Rolnictwa. Urząd swój objął on w Rządzie Obrony Narodowej, czyli w pierwszym rządzie Witosa, wymieniając – uwaga! – samego Juliusza Poniatowskiego (o którym wiele by mówić, lecz już nie tutaj). Raczyński (ale nie mylić z tego nazwiska Aleksandrem, też ministrem) może konkurować z Witoldem Chodźką, gdyż na jednym stanowisku pozostawał nieprzerwanie w aż sześciu gabinetach (do V 1923), po czym przez pewien czas jeszcze w drugim gabinecie Grabskiego (do przełomu roku 1923/1924). Lecz to nie koniec, gdyż tenże Józef Raczyński powrócił na swoje dawne stanowisko w roku 1926, „po maju”, do dwóch pierwszych rządów Kazimiera Bartla, w drugim obejmując też na pewien czas ministerstwo Reform Rolnych. I do jego osoby odnoszą się więc stawiane tu przez nas pytania.
Bo od czego jak od czego, ale ówczesna Polska miała całe mnóstwo najwyższej próby fachowców od rolnictwa, zwłaszcza tego wielkoobszarowego. Dlaczego więc ten, a nie jakiś inny?
Tak więc w pierwszym rządzie Bartla, na jedenastu składających się nań ministrów (w tym Marszałek Piłsudski i sam Bartel), aż czterech, nie licząc Piłsudskiego, pełniło urzędy ministerialne w okresie „przedmajowym”, z nich dwóch jeszcze nawet w okresie „przed Odzyskaniem Niepodległości”. To się dopiero nazywa ciągłość rządzenia!!! Ciągłość ponad zmiennością!!!
Jakby tego było mało, w Bartla rządzie drugim i trzecim pojawił się piąty taki minister – Czesław Klarner, obejmując resort Skarbu. Pojawił się on albowiem już wcześniej w owym względnie „długotrwałym” drugim rządzie Grabskiego, z którego by można chyba zrobić dwa lub nawet trzy rządy, a to z uwagi na nadzwyczaj – nawet jak na tamte czasy – liczne zmiany personalne, jakie nastąpiły w okresie owego prawie dwulecia jego trwania. I otóż to właśnie Klarner zastąpił wtedy urzędującego nadal premiera Władysława Grabskiego na stanowisku ministra Skarbu (sic!), a Józefa Kiedronia na stanowisku ministra Przemysłu i Handlu.
Że pułkownik, wkrótce generał, Jan Wroczyński, „przekroczył przełom listopadowy”, i jak kierował ministerium Wojska za Rady Regencyjnej, w gabinecie Józefa Świeżyńskiego oraz w czasie prowizorium Władysława Wróblewskiego, tak i w rewolucyjnym w rzeczy samej gabinecie Jędrzeja Moraczewskiego, i jeszcze przez pewien czas u Ignacego Jana Paderewskiego, to może jeszcze „historia jakoś usprawiedliwia”. Wojsko było wtedy najważniejsze, a Piłsudski nie chciał nic w tej mierze odwracać aż do znalezienia „własnego” kandydata na stanowisko ministra. Toteż generał Józef Leśniewski, jak objął po Wroczyńskim urząd w roku 1919, tak i sprawował go w czterech rządach, tj. do sierpnia roku 1920. Po nim ministerstwo Wojska objął opromieniony sławą współzwycięzcy nad majową, pierwszą ofensywą Tuchaczewskiego, stary towarzysz Piłsudskiego, generał Kazimierz Sosnkowski. I ten kierował resortem bez przerwy w sześciu rządach „przedmajowych”, do V 1923; i ponownie od XII 1923 w rządzie siódmym, czyli w drugim gabinecie Grabskiego, gdzie zastąpił go Władysław Sikorski. Wcześniej, w drugiej połowie roku 1923, w drugim gabinecie Witosa, funkcję tę sprawowali kolejno, po Sosnkowskim, generałowie: Aleksander Osiński i Stanisław Szeptycki.
„Przełom listopadowy” przekroczył także Antoni Mińkiewicz, szef resortu Aprowizacji, w warunkach grożącej Polsce klęski głodu wysuwającego się na czoło. Tenże rozpoczął swoje urzędowanie w niespełna dwutygodniowym rządzie Józefa Świeżyńskiego (23 X – 4 XI 1918), został przyjęty na ten sam urząd przez socjalistę Moraczewskiego (XI 1918 – I 1919) i sprawował go przez pewien czas w ramach gabinetu Ignacego Jana Paderewskiego.
Z kolei Józef Pruchnik zastąpił swego poprzednika w rządzie Moraczewskiego na stanowisku ministra Robót Publicznych, po czym sam został zastąpiony w gabinecie Paderewskiego.
Natomiast Leon Supiński został ministrem Sprawiedliwości w rewolucyjnym w rzeczy samej rządzie Moraczewskiego, ale i w rządzie następnym też jeszcze przez pewien czas urzędował. Podobnie pokrewny Supińskiemu politycznie Jerzy Iwanowski, który u Moraczewskiego prowadził resort Przemysłu i Handlu, a u Paderewskiego resort Ochrony Pracy.
Jak więc widzimy, owego „małego przełomu”, czyli przejścia z nielubianego rządu socjalistycznego do tak bardzo oczekiwanego Sto Lat Temu rządu „ogólnonarodowego” dokonało z dniem 16 stycznia 1919 roku aż sześciu ministrów od Moraczewskiego: Wroczyński, Mińkiewicz, Pruchnik, Supiński, Iwanowski, Chodźko (ten doraźnie na niższe wszakże stanowisko). Kim oni byli?
Sam zaś premier Moraczewski, ale dopiero po zamachu majowym roku 1926, pełnił jeszcze funkcje ministerialne; lecz przed zamachem na krótko też. Podobnie działali niektórzy członkowie jego rządu z przełomu roku 1918/1919, bo i Bronisław Ziemięcki, i Stanisław Thugutt – u Moraczewskiego minister Spraw Wewnętrznych i wciąż jeszcze przed zamachem jako krótkotrwały wicepremier bez teki w drugim rządzie Władysława Grabskiego (sic!); podobnie Andrzej Kędzior jako minister Robót Publicznych w gabinecie Leopolda Skulskiego. Tym sposobem liczba socjalistycznych ministrów z „pierwszego rządu Polski Odrodzonej” (tj. Moraczewskiego), jacy jeszcze przed majem roku 1926 (i zarazem po styczniu 1919 r.) uczestniczyli w rządzeniu, powiększa się do aż dziesięciu. Atoli socjalistów w rządach wybranej przez nas dekady było więcej.
I pomyśleć, że Narodowi Polskiemu trąbiono, jak to wraz z przybyłym zza oceanu Mistrzem Paderewskim otwiera się już wolna od socjalistów przyszłość „ogólnonarodowa”.
Gabriel Narutowicz pojawił się, jako minister Robót Publicznych, w czerwcu 1920 roku, w trudnym momencie wojny bolszewickiej, kiedy nasze wojska cofały się już spod Kijowa, bolszewicy po przerwaniu frontu pod Samhorodkiem kontynuowali gwałtowną inwazję na Ukrainie, a na północy byli już gotowi do jeszcze silniejszego uderzenia, jakie też wkrótce przeprowadzili z dniem 4 lipca. Na wspomnianym stanowisku Narutowicz pozostawał w czterech kolejnych gabinetach – od pierwszego Grabskiego, poprzez Rząd Obrony Narodowej Witosa i obydwa gabinety Ponikowskiego (łącznie: VI 1920 – VI 1922), aby na czas trwania rządów Śliwińskiego i Nowaka (łącznie: VI 1922 – XII 1922) zająć – a ten wyraz „zająć” trzeba rozumieć szeroko – stanowisko polskiego ministra Spraw Zagranicznych, jakie bezpośrednio przed nim sprawował był w trzech kolejnych gabinetach Konstanty Skirmunt (gdzie Narutowicz był jeszcze ministrem Robót Publicznych).
Działo się to w czasie, kiedy to sam Wojciech Korfanty, w połowie lipca 1922 r., przedstawił skład proponowanego przez siebie gabinetu, w którym urząd ministra Spraw Zagranicznych miał by sprawować nadal Konstanty Skirmunt; gabinet ten nigdy nie rządził.
Narutowicz, będąc na czele resortu dyplomacji został po dramatycznych wyborach Prezydentem Polski, po czym niebawem spotkała go śmierć z ręki zamachowca. Kim naprawdę był Gabriel Narutowicz? Jakie były jego polityczne cele?
Ministrem, jaki długo jak na tamte czasy sprawował swój urząd, lecz akurat żadnych „nieprzekraczalnych progów” w drodze wyjątku nie pokonywał, był Ludwik Darowski. Podobnie jak Józef Raczyński został on zmiennikiem w pierwszym rządzie Witosa, ale w resorcie Ochrony Pracy. Pełnił on ten urząd w ośmiu kolejno po sobie następujących gabinetach, acz w drugim rządzie Witosa i drugim Grabskiego już z przerwami. W gabinecie zaś Juliana Nowaka był on krótko ministrem Spraw Wewnętrznych.
Należy zaznaczyć, że także przywódcy partii narodowo-demokratycznej, jak zwłaszcza, z gabinetu Józefa Świeżyńskiego: Władysław Grabski, również Stanisław Głąbiński, obok nich wspomniany Stanisław Janicki, „przekroczyli próg listopadowy roku 1918”, pełniąc w latach „przedmajowych”, oni i ich liczni towarzysze, zarówno urzędy ministrów, jak i prezydenta (premiera) Rady Ministrów (Grabski).
W warunkach gorączkowego poszukiwania wciąż nieuchwytnej i niestabilnej większości sejmowej, pod nieustającym ogniem nieprzebierającej w środkach szeroko pojętej lewicy, dochodziło do personalnych konfiguracji wprost zadziwiających. Oto w następstwie budzącego emocje także w szkole PRL-u „paktu lanckorońskiego” do rządu wszedł m.in. Władysław Kiernik, i to na stanowisko ministra Spraw Wewnętrznych – drugi rząd Witosa (druga połowa 1923 r.). Tenże Kiernik był w gabinetach Skrzyńskiego i trzecim Witosa ministrem Rolnictwa, lecz należał on również do tych, którzy „przekroczyli próg” największy, skoro po drugiej wojnie światowej spotykamy tego polityka na stanowisku ministra w rządzie komunistycznej Polski Ludowej. Niejeden z przedwojennych działaczy tak nas zaskakuje.
Rząd Aleksandra Skrzyńskiego z przełomu roku 1925/1926 – jest w nim i Kiernik, i minister WRiOP Stanisław Grabski (brat Władysława, współnegocjator Pokoju Ryskiego itd.), który po drugiej wojnie światowej zachował się podobnie jak tamten; lecz są też w owym rządzie, ale krótko, PPS-owcy: Moraczewski, Ziemięcki i Barlicki – „szeroka platforma międzypartyjna”. To musiał już być koniec sub-epoki, gdyż rząd ten ostatecznie upadł z dniem 5 maja 1926 r., a po upływie tygodnia doszło do zamachu stanu.
I kto jeszcze narzeka na osławioną „zmienność rządów w przedwojennej Polsce burżuazyjnej” albo – ściślej – na „zmienność rządów w Polsce przedmajowej”? Jaka to zmienność? Przeciwnie! Ciągłość! Może i niedoskonała, lecz jednak starannie podtrzymywana ciągłość – począwszy od pierwszych dni uznawanego przez dzisiejszy propagandowo-medialny mainstream nieomalże za niebyły Wydziału Wykonawczego Tymczasowej Rady Stanu Królestwa Polskiego (więc od stycznia 1917 r.), poprzez takoż uznawane za niebyłe gabinety powołane przez Radę Regencyjną i poprzez te kolejne. Ale była owa ciągłość realizowana w taki akurat dość osobliwy sposób, jaki staraliśmy się ukazać powyżej.
Marcin Drewicz, grudzień 2018
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!