Nie jesteśmy zwolennikami tak zwanego dziś nauczania dwujęzycznego. Nauczanie języków obcych, od pierwszej klasy Szkoły Podstawowej lub od przedszkola, i to prowadzone codziennie, przyniesie te rezultaty, jakich zwolennicy tzw. nauczania dwujęzycznego spodziewają się po swoim „wynalazku”. Owszem, nauczyciel każdego przedmiotu może podawać terminologię w obcym języku. Ale… w jakim języku? Dlaczego w angielskim, a już nie w niemieckim? Dlaczego w hiszpańskim, a nie rosyjskim? Dlaczego po francusku, a nie po włosku? A może po prostu w grece i po łacinie? To ostatnie po części pokrywa się z terminologią tyleż polską, co i tą występującą w wielu innych językach nowożytnych.
Zwolennikom tzw. nauczania dwujęzycznego śpieszymy przypomnieć, że niedawno obchodziliśmy Stulecie Odzyskania przez Polskę Niepodległości. Podległość zaś Polski – co także przypominamy – polegała między innymi na tym, że młodzież polska, na ziemiach polskich, zmuszona była uczyć się w szkołach i studiować w językach obcych – niemieckim oraz rosyjskim. Ależ tak, było to jak najbardziej pożyteczne i praktyczne – na co i dziś wskazują zwolennicy tzw. nauczania dwujęzycznego. Przecież były to języki państwowe, urzędowe, oficjalne w wielkich światowych imperiach. Ich biegła znajomość otwierała drogę do kariery, acz przecież na życiową karierę najsilniej dziś wskazują nasi współcześni zwolennicy „dwujęzyczności szkolnej”.
Zauważmy, że owa „dwujęzyczność”, czyli po prostu wynarodowienie (sic!), wynaleziona jest z myślą o przygotowaniu tutejszych post-lechickich „elit”. I to wynarodowienie dokonywane jest przez samych Polaków, miejscowych.
Nie chcieliśmy powiedzieć: „elit polskich”, lecz zarazem nie możemy powiedzieć, że tylko „polskojęzycznych”, no bo właśnie nie „polsko-”, lecz „dwujęzycznych”. Doprawdy, sprytnie pomyślane. Aby podporządkować sobie Polskę obce potęgi nie będą musiały uciekać się do wykorzystania w tym celu koniecznie personelu spoza Polski. Wystarczą do tego miejscowi-”dwujęzyczni”. Lecz tylko ich część; pozostała część wydrenowana zostanie poza Polskę. Już tak się dzieje.
Jak nisko dziś upadliśmy, niech o tym przypomina fakt, że polska młodzież epoki zaborów, jak i mała dziatwa szkolna – że wskażemy na jeden z wielu, lecz najbardziej chyba znany przypadek dzieci z Wrześni – jakoś tak przy każdej okazji starała się wyswobodzić spod dominacji zaborczego języka. Dorośli też, i to nawet tacy, którzy w państwie zaborczym robili, a jakże, kariery – oczywiście, że kariery… Pewna osoba, która państwowej kariery wprawdzie nie robiła, napisała, że mianowicie: „Nie będzie Niemiec (…) dzieci nam germanił…”.
Dzisiaj zaś nie trzeba już nawet owego „Niemca”, bo sami etniczni Polacy, a bodaj liczniej Polki – feminizacja zawodu nauczycielskiego – „germanią” nam te dzieci, tu w polskiej ponoć szkole, i to przy milczącej aprobacie ogółu.
Przypomnijmy jeszcze pokrótce owe fragmenty kalendarium odzyskiwania polskiej szkolnej, lecz i akademickiej Niepodległości. Przecież autonomia Galicji, już w swych początkach na przełomie lat 60. i 70. XIX wieku, polegała w znacznej mierze właśnie na spolszczaniu szkół wszystkich stopni, z uniwersytetami włącznie. Języka niemieckiego nadal, oczywiście, nauczano, gdyż był to język państwowy, wspólny dla całej Monarchii Cesarsko-Królewskiej. Lecz jednak – słuchajcie, ach słuchajcie zwolenniczki i zwolennicy „nauczania dwujęzycznego” w dzisiejszej szkole polskiej!!! – żołnierz austro-węgierski mógł składać przysięgę na wierność swojemu, germańskiemu przecież, cesarzowi w jednym z kilkunastu języków, to znaczy w swoim ojczystym.
Na takie stosunki Polacy z dwóch pozostałych zaborów patrzyli z tęsknotą, lecz i oni nie próżnowali. Jakież było zaskoczenie i wręcz rozwścieczenie rosyjskich czynowników, kiedy to w roku 1905 chłopi z nader licznych gmin w Kongresówce, jakby nigdy nic, wystąpili do władz z petycjami o zaprowadzenie języka polskiego w szkole i w urzędzie. Gdy po dziesięciu latach, po tym gdy Rosjanie ewakuowali stąd swoje kadry, także nauczycielskie, a Niemcy i Austriacy zajęli szmat rosyjskiego zaboru, włącznie z całą Kongresówką, nowym okupantom nie pozostało nic innego, jak zaprowadzić język polski w szkołach i na uczelniach. I nikomu nie przychodziło do głowy, w tamtych przełomowych, wojennych i okupacyjnych czasach, że właściwie to bardziej by się „opłacało”, aby było – wicie, rozumicie – jednak lepiej „dwujęzycznie”; aby Kajzer tu na nas spojrzał łaskawszym okiem. Niemcom też to do głowy nie przychodziło, i dziś nie przychodzi, a dzisiejszym Polkom oraz Polakom i owszem. W bieżącym zaś roku 2019 obchodzimy Setną Rocznicę spolszczenia szkolnictwa w Wielkopolsce, lecz także powołania Uniwersytetu Poznańskiego, na co władze pruskie nie zezwoliły nigdy. Jednakże zarówno Pomorze Gdańskie, jak i Górny Śląsk na spolszczenie swych szkół musiały jeszcze poczekać.
Wcześniej, bo już w roku 1918 powołano inną nową polską uczelnię – Katolicki Uniwersytet Lubelski.
Nawet krwawi okupanci, w czasach drugiej wojny światowej, w tych szkołach, jakie polskim uczniom pozostawili, na Kresach Wschodnich oraz w tzw. Generalnej Guberni, poprzestali na nauczaniu w języku polskim, a nie jak dziś, w Niepodległej przecież Polsce, „dwujęzycznym”. W blisko półwieczu Polski komunistycznej z języka rosyjskiego uczyniono jedno z narzędzi komunistycznej szkolnej indoktrynacji – wystarczy przypomnieć sobie treść czytanek w podręcznikach. Lecz nawet ta wyklinana komuna nie wpadła na ów szatański pomysł, aby innych przedmiotów szkolnych nauczać „dwujęzycznie” – wtedy by to było po polsku i rosyjsku jednocześnie.
A dzisiaj? Jakie nauki płyną z „Syzyfowych prac”? Jakie z „Poznańskiego nauczyciela”? Czyżbyśmy już dziś do reszty zdurnieli?
*****
W tych kilku artykułach zarysowujemy ustrój szkolny 7+5 dla Polski. Lecz myśl o ustroju 6+6, tym lepszym, wciąż nas nie opuszcza. Co zrobimy najpierw, gdy nareszcie pojawi się w naszej Ojczyźnie owa „wola polityczna” do wprowadzenia jednego lub drugiego? Oto praktyków nauczania każdego ze szkolnych przedmiotów zapytamy, może drogą ankiety, o to, ile właściwie godzin lekcyjnych potrzeba na danego przedmiotu nauczenie, w owym z konieczności streszczeniu szkolnym, w ciągu Szkoły Podstawowej oraz w poszczególnych Szkołach Ponadpodstawowych. My odpowiedź na to pytanie już zawarliśmy w naszych „tabelkach”, czyli w Ramowych Planach Nauczania. Aczkolwiek taka konsultacja pomoże wprowadzić ważne do nich korekty. My uważamy albowiem, że ważna jest każda godzina lekcyjna, czy ta jedna więcej, czy może jedna mniej w tygodniu. Więc odrzucamy wszelkie przedmioty-zatkajdziury oraz inne o takim charakterze zajęcia szkolne.
Respondenci będą proszeni o powściągliwość, gdyż rozumiemy, że każdy prawdziwy (sic!) nauczyciel – kiedyś mówiono: nauczyciel z powołaniem – o swoim przedmiocie gotów jest opowiadać uczniom bez końca. My sami okazaliśmy powściągliwość przeznaczając na nauczanie Historii w Szkole Średniej tylko po 2 godziny tygodniowo. Oczekujemy jej od innych, więc i od katechetów, dla przedmiotu prowadzonego przez których przewidujemy wszakże, w wymiarze rocznym, mniej niż dotychczasowe po 2 godziny tygodniowo. A wszystko po to, aby ta nasza biedna dziatwa za długo przymusowo codziennie w szkółce nie siedziała!
Nasze konsultacje pomogą również określić, czy po poprzednich ustrojach szkolnych, z ostatniego półwiecza, nie ostały się jakieś podręczniki i inne publikacje, na przykład zbiory zdań, możliwe do wykorzystania już teraz, czyli jednocześnie z wprowadzeniem przez nas nowego ustroju szkolnego. Spod owej sterty podręczników, o bardzo różnej wartości dydaktycznej, wyprodukowanych w naszym kraju w ostatnim dwudziestoleciu (ustrój 6+3+3) doprawdy trudno się wygrzebać. Niektóre dawniejsze zaś publikacje, zwłaszcza te dla przedmiotów przyrodniczych, czy tzw. ścisłych, mogą nadal zachowywać swoje nauczające walory.
Mówimy tu o „woli politycznej”, która by dopiero miała uwolnić tę naszą konsultacyjną aktywność. Lecz przecież nie ma na co czekać! Owej „woli” nadal w państwie nie ma, a my pomimo to przedstawiamy projekt nowego ustroju szkolnego, jak na „gabinet cieni” przystało. Niech więc ci prawdziwi nauczyciele sami sporządzają własne spisy tematów nauczania dla swoich przedmiotów, w wariantach dla ustroju 7+5 oraz 6+6! Być magistrem, to znaczy umieć samodzielnie wykonać takie zadanie (pomimo, że przed nami liczni już je wykonywali; można się odwołać do ich doświadczeń, do spisów treści w książkach, itp.). Niech nauczyciele określą, czy proponowana przez nas liczba godzin wystarcza dla podania owego szkolnego streszczenia wiedzy i umiejętności w zakresie danego przedmiotu, czy jest ona za mała, albo za duża. Niech wskażą podręcznik, jeśli taki już jest, możliwy do wykorzystania w planowanych przez nas nowych warunkach.
Szczerze do takich przymiarek wszystkich PT Państwa Nauczycieli zachęcamy.
Marcin Drewicz, marzec 2019
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!