Ryba psuje się od głowy – powiada popularne porzekadło – i pasuje to jak ulał do systemu prawnego naszego bantustanu. Oto konstytucja, w obronie której stają i niezawiśli sędziowie i postępowe, chociaż „wściekłe” kobiety i oczywiście – sodomici i gomoryci oraz – jakże by inaczej? – Kukuniek, co to z konstytucją podobno sypia – więc ta konstytucja stanowi, że nasz bantustan jest „demokratycznym państwem prawnym”, które w dodatku – jakby tego było mało – „urzeczywistnia zasady sprawiedliwości społecznej”. To duża sztuka, by w tak krótkim zdaniu zmieścić tyle nonsensów, ale – jak powiada poeta – „gdy władzę twórczy szał ogarnie, to nie ma dla niej rzeczy trudnej” – a cóż dopiero, gdy uczestnikiem „grupy trzymającej władzę” był prezydent Aleksander Kwaśniewski? Chodzi o to, że nie ma takiego zwierzęcia, jak „demokratyczne państwo prawne”. Albo demokratyczne – albo prawne. Demokracja bowiem kieruje się zasadą, że im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja, podczas gdy Prawo opiera się na zasadach które nie są uzależnione od żadnej Liczby, tylko od Słuszności. Na przykład zasada volenti non fit iniuria, co się wykłada, że chcącemu nie dzieje się krzywda, jest słuszna, niezależnie od tego, czy ktoś się za nią opowiada, czy nie opowiada się nikt.
Ta zasada tkwi u podstaw systemu prawnego państwa wolnościowego, podczas gdy podstawę demokratycznego systemu prawnego tworzą lotne piaski masowych nastrojów. Jak pouczał średniowieczny filozof Duns Szkot, konsekwencją przyjęcia sprzeczności wewnętrznej jest cokolwiek, jest wszystko – toteż nic dziwnego, że jeśli Trybunał Konstytucyjny i to niekoniecznie pod przewodnictwem pani Julii Przyłębskiej – stawał w obliczu problemów przekraczających mozliwości umysłu ludzkiego, to jako podstawę swoich rozstrzygnięć przyjmował art. 2 konsttytucji – właśnie ten o „demokratycznym pańastwie prawnym”. Powołując się na ten bełkot można udowodnić dosłownie wszystko, chociaż z drugiej strony każdy taki dowód tworzą jedynie pozory logiki, bo tak naprawdę, to reguły rozumowania są całkiem inne. Znakomitego przykładu dostarcza uzasadnienie orzeczenia TK do oceny ustawy tzw. „lustracyjnej” z czerwca 2007 roku. Jest ono godne uwagi nie tylko z tego powodu, że praktycznie zablokowało lustrację, ale również dlatego, że zgłoszono do niego aż 9 zdań odrębnych, a przede wszystkim, że na 41 zakwestionowanych przepisów tej ustawy, Trybunał zakwestionował aż 40 na podstawie wspomnianego art. 2 konstytucji. Ale najwięcej wesołości wzbudza to, że wśród tych 9 zdań odrębnych, połowa polegała na skrytykowaniu wyroku za jego surowość wobec ustawy, a druga połowa – za jego lagodność. Jest rzeczą oczywistą, że wszyscy autorzy zdań odrębnych nie mogli w tej sytuacji mieć racji. No dobrze – ale którzy mieli rację, a którzy nie – i dlaczego? Poszukiwania odpowiedzi na to pytanie nakazywałaby logika, ale okazało się, że rozumowanie autorów zdań odrębnych z logiką nie miało nic wspólnego. To, czy ocena ustawy była skrytykowana za surowość, albo za łagodność zależało… od daty nominacji! Pierwsza grupa sędziów TK uzyskała swoje nominacje przed 2005 rokiem, podczas gdy druga – po tej dacie. Taka ci to była w praktyce sławna niezawisłość sędziowska i to na długo przedtem, zanim pani Julia Przyłębska objęła przewodnictwo Trybunału. Z drugiej strony sędziowie muszą kierować się jakimiś kryteriami, więc jeśli nie można logiką, to czemu nie datą nominacji? Okazuje się, że Duns Szkot miał rację, więc nie ma co się tak tą niezawisłością nadymać.
Rozpisałem się o tych wstydliwych zakątkach systemu prawnego i wymiaru sprawiedliwości naszego bantustanu, bo skłoniła mnie do tego jeszcze jedna okoliczność. Oto u podstaw tego systemu teoretycznie leży zasada indywidualizacji odpowiedzialności karnej i cywilnej, to znaczy – że każdy w zasadzie odpowiada za to, co sam zrobił. Od tej zasady, jak zresztą od każdej – są wyjątki – i jednym z nich jest art. 430 kodeksu cywilnego. Stanowi on, że odpowiedzialnością za szkodę wyrządzoną czynem niedozwolonym można obciążyć kogo innego, niż sprawcę tego czynu – ale muszą być spełnione jednocześnie trzy warunki: po pierwsze – że czynność będąca czynem niedozwolonym, została sprawcy przez tę inną osobę zlecona, pod drugie – że podczas wykonywania czynności będącej czynem niedozwolonym sprawca podlegał kierownictwu tej drugiej osoby i po trzecie – że podczas dokonywania tej czynności stosował się do jej instrukcji. Wydawałoby się, że zrozumienie tego nie przekracza możliwości umysłu ludzkiego, ale nic podobnego! Oto pani sędzia Anna Łasik z niezawisłego – „oczywiście niewątplywie” sądu w Poznaniu przyznała milion złotych odszkodowania za tak zwane „molestowanie” – ale nie od sprawcy, tylko od zakonu Chrystusowców, do którego ów sprawca tempore criminis należał. Powołała się przy tym – a jakże! – właśnie na art. 430 kodeksu cywilnego, chociaż ani jeden ze wspomnianych trzech warunków nie został nawet uprawdopodobniony. Wydawało się, że ten wyrok nie ostanie się przed również niezawisłym – jakże by inaczej – Sądem Apelacyjnym, ale gdzie tam! Sąd Apelacyjny przyklepał go w całej rozciągłości. W ten sposób obydwa sądy ostentacyjnie odeszły od zasady indywidualizacji odpowiedzialności, w stronę zasady odpowiedzialności zbiorowej, zaś Sąd Najwyższy – co prawda przy podmienionym w międzyczasie składzie – odrzucił kasację zakonu, potwierdzając tym samym zasadę odpowiedzialności zbiorowej.
W tej sytuacji trudno się dziwić, że niezawisły sąd w Opolu przyznał panu Tomaszowi Komendzie, wrobionemu w gwałt i morderstwo i skazanemu na więzienie 12 milionów złotych zadośćuczynienia – ale niestety nie od sprawców tej – najłagodniej mówiąc – pomyłki sądowej, a mniej łagodnie – od sprawców tej zbrodni – tylko od Bogu ducha winnych obywateli! Bo to obywatele będą musieli część swoich podatków przeznaczyć na zadośćuczynienie panu Komendzie, podczas gdy prawdziwi sprawcy żadnej odpowiedzialności nie poniosą. Tymczasem zasada indywidualizacji odpowiedzialności wymagałaby obciążenia obowiązkiem zadośćuczynienia panu Komendzie w kwocie 12 milionów złotych autorów tego wyroku, to znaczy – pana sędziego Mariusza Wiązka, pełniącego funkcję ludowego komisarza w stowarzyszeniu „Iniuria”, czy „Iustitia”, jego kolegi ze składu sądzącego oraz trzech ławników – bo tej niesprawiedliwości dopuścili się wszyscy, działając wspólnie i w porozumieniu. Odpowiedzialnością trzeba by objąć również sędziów sądu apelacyjnego, którzy pierwotną karę więzienia podwyższyli do lat 25. W przeciwnym razie będzie to zachęta dla następnych sędziów do lekkomyślności, albo i gorzej – by gwoli poprawiania statystyki wrabiać kogo się da – bo nawet jeśli sprawa się wykryje, to i tak zapłacą podatnicy.
Ta sytuacja może zgodna jest z zasadą demokracji, ale na pewno nie z zasadą państwa prawnego. Żeby tę sprzeczność usunąć trzeba wykreślić z konstytucji zasadę nieusuwalności sędziów. Jak wielokrotnie mówiłem i pisałem, muszą oni czuć nad sobą bat – ale tego bata nie powinno się wkładać w ręce rządu, tylko w ręce obywateli. Każdy sędzia w swoim okręgu sądowym musiałby co 5 lat – jednocześnie z wyborami prezydenckimi – poddać się weryfikacji przez obywateli – i jeśli nie uzyskałby przynajmniej bezwzględnej większości głosów obywateli głosujących, to wylatywałby z sądownictwa beż żadnego odwołania. Wtedy były przynajmniej jakiś powód obciążania podatników odpowiedzialnością za szkody wyrządzone skutek pomyłek, czy zbrodni sądowych – że brali udział w powierzaniu takiemu sędziemu pełnienia swego urzędu – bo teraz nie mają na to najmniejszego wpływu.
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!