Rzecz dzieje się w Pałacu Młodzieży w Katowicach. Prowadzący zajęcia na temat dyktatury Stalina omawia formy i następstwa masowego terroru w Związku Sowieckim. Część stanowią przejmujące fragmenty filmu Soviet Story (reż. Edvīns Šnore). Wstrząsający obraz dopełnia próba odpowiedzi na pytanie – jak to możliwe, że system ten uwiódł miliony? Co stanowiło istotę mechanizmu manipulacji, który zniewolił sposób myślenia całych generacji, także w Polsce Ludowej. Dodajmy, że idzie o system mający na koncie pogrzebanie około pięćdziesięciu milionów istnień ludzkich, zawłaszczenie jeszcze większej liczby umysłów, zniewolenie wielu narodów. Zajęcia z pozoru dobiegają końca. Z pozoru. Nagle prowadzący nakazuje młodzieży udać się na skraj korytarza. Stamtąd widać naścienne dzieło z epoki – w dopiero co odnowionym Pałacu Młodzieży (dawniej im. Bolesława Bieruta) widnieje socrealistyczne malowidło – młodzi ludzie z różnych części świata, szczęśliwie wypuszczający gołąbka pokoju. A wszystko na tle moskiewskiego Kremla. Jest rok 2017. Katowice.
Remont Pałacu zakończył się w 2014 roku. Odnowa stojącego w Śródmieściu gmachu kosztowała Urząd Miasta 35 milionów złotych. Elewacja zewnętrzna zyskała blask, zaś wnętrza wyposażono w nową infrastrukturę – drzwi, okna, toalety i windę. Po dwóch latach w ściany Pałacu powrócili jego pracownicy, na czas remontu rozproszeni po różnych częściach miasta – w sumie dziewiętnaście pracowni edukacyjnych. Do Pałacu powrócił także renomowany Zespół Społecznych Szkół Ogólnokształcących STO, działający w tym gmachu od ponad dwudziestu pięciu lat.
Doniesienia mediów przepełniały słowa uznania dla dokonanego przedsięwzięcia. Remontu oczekiwano od dawna, wskazując na fatalne warunki pracy i nauki dla setek młodzieży i kadry. Stare drzwi i okna, brudne ściany i toalety, brudna i szara elewacja. Niemal wszystko wymagało zmiany, wszystko czekało na odnowę.
Odnowa nadeszła. Drogę do niej otworzyła decyzja Śląskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków o wpisaniu Pałacu Młodzieży do rejestru zabytków klasy „A”. Stała się ona ważnym warunkiem dla pozyskania środków finansowych. Warunkiem z pozoru nie przynoszącym żadnych ujemnych konsekwencji.
W czym zatem problem?
Niewielkim echem odbił się fakt, że decyzja konserwatorska zapadała w cieniu wielkiego skandalu finansowego. W ciągu kilku lat z kasy Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Katowicach miało wycieknąć co najmniej pół miliona złotych. Podejrzenia padły na główną księgową i jej bezpośredniego podwładnego. Ale cień padł również na samego konserwatora i jego kwalifikacje moralne. Rewelacje te podała do wiadomości Polska Agencja Prasowa w kwietniu 2012 roku. W chwili gdy rozpoczynał się remont Pałacu Młodzieży w Katowicach, sprawa nadużyć była już w prokuraturze, a konserwator, która wydała decyzję o wpisie gmachu do rejestru zabytków (zawieszona od chwili ujawnienia skandalu), w sierpniu 2013 roku została przez wojewodę odwołana.
Z pozoru sprawa nie mogła mieć związku z odnową Pałacu Młodzieży. I bezpośredniego nie miała. Tak samo jak fakt, że wpis tego socrealistycznego gmachu do wojewódzkiego rejestru zabytków nastąpił 13 kwietnia 2010 roku (A/301/10), w trzy dni po tragedii smoleńskiej, w aurze żałoby narodowej. Nie poprzedziła go żadna próba przeprowadzenia poważnych konsultacji społecznych, skupionych chociażby wokół sposobu potraktowania komunistycznych fresków i malowideł ściennych, zdobiących wnętrza Pałacu. A sprawa nie wydaje się błaha. I nie jest w stanie zmiękczyć jej fakt, że podobny status zabytków klasy „A” otrzymało wiele innych socrealistycznych gmachów, w tym Pałac Kultury i Nauki w Warszawie. Czerwone sztandary i sowieckie gwiazdy z Pałacu Młodzieży w Katowicach zostały potraktowane z muzealniczą czcią, bez refleksji i merytorycznej dyskusji, właściwej dla tak ważnego gmachu, spełniającego na co dzień funkcje edukacyjne, kierowane ku młodej generacji.
Po co ten zgiełk?
Nikomu dzisiaj nie przychodzi na myśl, by na elewacje wielu monumentalnych gmachów, budowanych w czasach Hitlera, przywracać symbole niemieckich nazistów. Trudno nawet sobie wyobrazić, by pod pretekstem muzealniczego pietyzmu ponownie umieszczać je na tak licznych ścianach budowli w Szczecinie, Wrocławiu, Legnicy czy Bytomiu. Nie znaczy to także, by należało przy tym naruszać szereg istotnych ich cech funkcjonalnych, spełniających tę rolę do dzisiaj. Skoro zatem usunięcie zbrodniczej symboliki nie stanowi problemu wobec budowli nazistowskich, co jest przyczyną innego podejścia do symboliki sowieckiej? Dlaczego nikogo nie razi wymowa malowidła z „pacyfistyczną” młodzieżą na tle rosyjskiego Kremla (choć zapewne powszechnie odrzucano by podobne założenie na tle hitlerowskiego wiecu bądź Bramy Brandenburskiej)?
Rzecz zatem musi mieć związek z moralną oceną tamtych czasów. Czy przypadkiem bowiem z podobną obojętnością dla symboliki sowieckiej nie podchodzono przez lata do pomnika Wdzięczności Armii Radzieckiej na Placu Wolności w Katowicach (odległego zaledwie o kilkaset metrów od Pałacu)? Dlaczego przez 25 lat tolerowano go w centrum miasta, aż do momentu gdy protesty społeczne wymusiły na władzach ustępstwo (i przeniesienie na cmentarz żołnierzy radzieckich w Katowicach)? A przecież przez długie lata III RP pomnik ten budził równą obojętność jak freski z Pałacu Młodzieży. Obojętność wymowną, bo odzwierciedlającą stan lekceważenia wobec wartości istotnych dla Polaków, stan miernej świadomości historycznej lokalnych elit, ograniczoną zdolność oceny krzywd, jakie po zakończeniu II wojny światowej sowieci wyrządzili Polsce i Śląskowi.
Tak czy inaczej obraz ten jest przejmujący. Ukazuje on elity mizerne moralnie, moralnie niewyraziste, pozbawione żądzy kultywowania polskich wartości niepodległościowych, które dla Śląska i Ślązaków przez długie wieki były wartością najwyższą. Stan ten niestety odbija prawdę o kondycji patriotyzmu Polaków. Tak tu, na Śląsku, jak i poza nim, Polacy dziś nie wierzą w niepodległość, nie potrafią jej zmaterializować, poczuć w sposób bardziej osobisty, wykluczający obecność symboliki intruzów. Emblematy najeźdźców traktujemy w kategoriach poważnych dzieł sztuki, boimy się wstawić w ich miejsce to co nasze, polskie, święte. Pozwalamy by w naszym otoczeniu trwała odnowiona nijakość, bo jest ona dla tak wielu usprawiedliwieniem ich kompleksów, mało chwalebnych doświadczeń poprzedników, zwyczajnych problemów z tożsamością. Zbyt wielu przecież ten zbrodniczy system pozyskał na swój użytek. Zbyt wielu wciągnął w wir niegodziwości bądź prostej symbiozy życiowej. Trudno chyba o bardziej dojmujący dowód kryzysu naszej tożsamości.
Nie zawsze tak było
A przecież odrodzona w 1918 roku II Rzeczpospolita nie miała skrupułów w przywracaniu Polski Polakom. Sposób w jaki rozpoczęła rozprawę z materialnymi reliktami symboliki zaborców nie wykazywał cech narodowego relatywizmu ani czci muzealniczej. Niepodległość miała oprzeć się na niepodległościowych podstawach. Pomnik Michaiła Murawiewa w Wilnie (kata Litwy i mordercy Polaków, znanego jako „Wieszatiel”) doczekał się demontażu jeszcze w okresie niemieckiej okupacji w 1915 roku. Wilnianie nie szczędzili monumentowi szykan. Pod osłoną nocy smarowano go łajnem, kusząc skutecznie okoliczne psy, bądź nacierano walerianą, skłaniając koty do bezustannego wycia. Matka Witolda Pileckiego zalecała dzieciom, by przechodząc koło tego „prochwosta”(nikczemnika), choć raz splunęły w jego stronę. W wolnej Polsce kamienie ze zburzonego pomnika wmurowano w monument Ludwika Narbutta w Dubiczach, w miejscu, gdzie ten przywódca powstania styczniowego na Litwie złożył ofiarę ze swojego życia, wypowiadając słowa – „Jak słodko jest umierać za Ojczyznę”.
Żadne skrupuły nie kierowały podejmującymi decyzję o usunięciu z przestrzeni publicznej reliktów rosyjskiej władzy w Warszawie. Należał do nich Sobór św. Aleksandra Newskiego, postawiony na Placu Saskim. Wyburzenie tej monumentalnej budowli nastąpiło przy odosobnionych i nielicznych głosach sprzeciwu (w l. 1924-26), podobnie jak większości innych cerkwi, mających w założeniu rosyjskich fundatorów przypominać o moskiewskiej obecności nad Wisłą. Los ten nie ominął również pomnika pięciu oficerów polskich – carskich lojalistów, poległych z rąk powstańców w Noc Listopadową. Odsłonięty na Placu Saskim w 1841 roku, nazywany był „pomnikiem hańby”. Z ironią mieszkańcy Warszawy mawiali: „Osiem lwów, czterech ptaków pilnuje siedmiu łajdaków.” Przeniesiony z Placu Saskiego na ustronny Plac Zielony wciąż budził emocje. Notorycznie oblewany farbą, doczekał w końcu pełnego demontażu, znów za przyzwoleniem władz okupacyjnych, jeszcze w 1917 roku. Dla porządku dodajmy, że na tej samej fali przebudowano Pałac Staszica w Warszawie, likwidując z frontonu rosyjskie detale i całą rosyjską ornamentykę.
Proces usuwania wszelkiej symboliki, kojarzącej się z hańbą zaborów, w II Rzeczypospolitej trwał w najlepsze. A wszystko to pod kierunkiem przedstawicieli ówczesnej elity, która przecież w większej swej części wykształcenie i kariery budowała jeszcze w gmachach uczelni zaborczych. Dlaczego zatem ludzi tych sfer nie cechował sentyment dla minionej epoki? Dlaczego tak jednoznacznie wspierali usuwanie jej reliktów z polskiej przestrzeni publicznej? Cóż. Jedna z możliwych odpowiedzi tkwi w poziomie patriotyzmu elit II Rzeczypospolitej. Tkwi w ich kondycji moralnej oraz w poziomie świadomości historycznej, wykluczającej dwuznaczność w ocenie postaw wobec zagadnień narodowych. Nie może dziwić, że odrodzona Polska skutecznie ścierała ślady moskiewskiego piętna. Były one symbolem hańby, niegodnej muzealniczej atencji.
Czy warto kłócić się o detale…
Z Pałacu Młodzieży piętna tego nie starto. Pośrodku Katowic stoi dziś gmach, zachowujący moskiewskie detale. Ci, którzy bezrefleksyjnie zdecydowali o ich zachowaniu (w 2010 roku oraz w latach następnych) stanowią całkowite przeciwieństwo i zaprzeczenie obrazu elit II RP. Więcej ich łączy z salonem III RP, z „resortowymi dziećmi”, z ludźmi polityki i mediów, w których wytwory staropolskich tradycji nie wywołują dodatnich emocji. Bliżej im do tych, którzy już trzecią dekadę starają się wciąż obdarzać Polaków „gwarancją zapomnienia przeszłości”, a leczyć “pedagogiką winy” (a pisze o tym Aleksander Rybczyński w swojej „Polsce wyklętej”). Prosty to efekt długotrwałego procesu rozmywania polskości w Polsce.
Czy warto więc kłócić się o detale? Warto! Być może nawet bledną przy nich przekręty finansowe w Wojewódzkim Urzędzie Ochrony Zabytków w Katowicach. Bo też i chodzi o coś więcej. Chodzi o typowe dla generacji decydentów III RP lekceważenie wartości kulturowych, wpisanych w staropolską tradycję. A tych właśnie potrzeba najwięcej. Młodzieży kształcącej się w podobnych gmachach nie są potrzebne ludyczne odwołania do czasów stalinowskich (nawet wówczas gdy uwzględnimy fakt, że wielu z ich nobliwych dziadków miało się wtedy wspaniale!). Na szczęście tak wielu młodych ludzi domaga się dziś innej Polski – wolnej od głębokiej ułomności semantycznej, rozmemłanej terminologii i rozmydlonego słownictwa. Wolnych od skarłowaciałych postaw, epatujących frazesem i pustym jak bombka patriotyzmem. Bądź zwykłą obojętnością na to co dla rozbitego przez komunizm narodu przez wieki pozostawało święte.
W obszarze wolności nie może się mieścić tolerancja dla symboliki intruzów. Jeśli jej obecność nie wywołuje reakcji w społeczeństwie, stanowi to smutny dowód kryzysu więzi wspólnotowych. A więzi te w poważnym stopniu buduje świadomość historyczna. Nie dobrze, że dotąd nie pojawiły się głosy, reagujące na odnowione detale (z pozoru tylko detale), zdobiące Pałac Młodzieży w Katowicach. Nie dobrze, że kicz socrealizmu otrzymał tutaj kolejne swoje namaszczenie. Codziennie obok malowideł i detali przechodzi tysiączna młodzież – najczęściej pozbawiona świadomości, że za ideowym entuzjazmem, bijącym z twarzy budowniczych „lepszego świata”, stoi dramat katowanych w kazamatach polskich patriotów, tysięcy mordowanych Żołnierzy Niezłomnych, szykanowanych patriotów, których jedynym przewinieniem był sen o wolnej Polsce, a jedynym symbolem, godnym zaakceptowania – Orzeł Biały w koronie.
Zapomnieli o nich autorzy odnowy Pałacu Młodzieży w tym kształcie. Nie pamięta o nich zapewne również w większości pałacowa kadra (w tym wielu odpowiedzialnych wprost za edukację), z estymą oprowadzająca licznych gości po zakamarkach katowickiego pałacu. Pozostaje tylko pokrzepić się faktem, że o ofiarach tego zbrodniczego systemu (który na swój sposób kultywuje odnowiony pałac) chcą dziś pamiętać młodzi Polacy. Oni bowiem są pierwszą generacją, oczekującą zmian autentycznych. Perspektywa emigracji nie wypełni jej pustki, powstałej po wyparciu z polskiej przestrzeni publicznej poszanowania dla tego co własne. Dla pokolenia młodych Polaków podziw dla tego co cudze (i rzekomo “lepsze”) to coraz częściej wyraz mentalnego kiczu, obciachu i ułomności moralnej. Tak jak freski z Pałacu Młodzieży. Choć przecież to tylko detale…
Krzysztof Tracki
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!