Powiedziała palma do palmy – to może zapalmy. To dajże ognia. Uh, gaz się skończył. To skocz do Gazpromu. Do Gazpromu nie bo po pierwsze, że za daleko, to po drugie mandat można dostać. A pieprzysz, jaki mandat? Od Interpolu nawet. Od Polizei federacyjnej również, a to nie koniec listy. Od federacyjnej również? Przecież oni nawet jeszcze nie zaczęli palić książek… Jakich książek? No przecież wiesz, filozoficznych i tych tam watykańskich romansideł. To skocz po krzesiwo. Po co? Chyba do muzeum i od razu przytargam kość Mamuta. A po co? Żeby podkreślić krzesiwo. A to wszystko według ciebie trzeba podkreślać? Niekoniecznie wszystko. Bojaźń i drżenie pisał niegdyś mądry człowiek, że bojaźń i drżenie poprzedza odczucie ognia. Ale, że jak? Ok, to może już powiem prawdę. Mam w kieszeni zapałki. O to chodzi, dawaj. I tego typu rozmów można posłuchać chodząc wieczorami po ulicach nieśmiertelnej Łodzi. Ale nie tylko takich.
Pewnego razu zapytany przeze mnie o polską politykę obywatel Ukrainy mieszkający w tanim łódzkim hostelu, uczciwie jak sam twierdził pracujący u polskiego bossa, stwierdził, że on zna rozkład jazdy tramwajów po całym mieście, ale rozkładu polskiej polityki to już nie. Tak samo Pani w sklepie w pobliżu Piotrkowskiej biletów tramwajowych nie miała, ale stwierdziła, że jakiś tramwaj niedaleko stąd jeszcze jeździ i wkrótce być może bilety będzie mieć. Co też było tym bardziej dziwne, że niedaleko rzeczywiście po kilku kilometrach pieszej przechadzki jakiś tramwaj w końcu napotkałem. Nie dość, że jechał prawie pusty, w środku siedział jedynie ogromny pies z prześliczną właścicielką, to tak jakby krążył po jednej trasie w kółko. Ale pal licho, na moim przystanku i tak się nie zatrzymał. Za to zapytana z chodnika kobieta o to gdzie on się zatrzymuje, stwierdziła, że co kilka rund właśnie tu. Zapytałem więc o bilet, gdzie można kupić. No, odrzekła w tramwaju nie, a na przystanku automat nie działa. Ale kilka ulic dalej jest kiosk. Rezygnując z poszukiwań kiosku z biletami, niczym monety potrzebnej w Styksie teleportowałem się do zacisznego pokoju, gdzieś blisko centrum, a co najważniejsze nocnych klubów, sam już dziś nie wiem jak. I wtedy się zaczęło. Chcąc umilić sobie resztę popołudnia spróbowałem włączyć telewizor z najnowszymi sensacjami od naszego umiłowanego wodza. Niestety pilot działał, ale pudło pozostało przedmiotem martwym.
Cholera, przekląłem, chodniki proste, ale informacji za nic. I wtedy znów się stało. Wychodząc na spacer, oczywiście z papierosem, a co będę kłamał, po zakupy spotkała mnie kolejna ciekawa przygoda. A mianowicie wychodząc z supersama zostałem zaczepiony przez ochroniarza, który w te słowa odezwał się do mnie. Rachunek jest? A torba napewno sprawdzona? Znając troche środowisko ochroniarzy obelżywym tonem i gestem odrzekłem, że wszystko jest. Na to rzeczony udał, że wstaje z krzesła, zresztą jakby barowego, na którym siedział, rusza w moją stronę, po czym pokazał w jednej ręce dwa zgięte palce i powiedział. To bardzo proszę. Wyszedłem stamtąd uwznioślony niczym ze mszy za pomyślność naszych pięknych, polskich żniw. Po drodze w drzwiach mało nie roztrzasły mnie dwie ciemnoskóre angeliny, z głupim chichotem komentujące wykonany przeze mnie unik. Oh, my god, pomyślałem, ale super. I wtedy to przypomniałem sobie o czym mówił wiele lat temu mój profesor z Krakowa.
Festina lente – mniej więcej tymi słowami podsumował moje pytania o źródła anarchizmu. Ale wtedy nie rozumiałem jeszcze, że łacina jest taką pierwszą skrzynką końca świata, w której starożytni Rzymianie dokonali utrwalenia dokonań ówczesnej cywilizacji. Rzekomo język martwy. Ale co do języka, to po przejściu pieszo z pewnością góra jednej dzielnicy, wisiał mi wymieniony niczym psu. Cerber, skojarzyłem od razu, z trudem poprawiając jeszcze wtedy długie włosy na wilgotnym czole. Kości rzucone pomyślałem od razu, bo rzeczywiście dostałem w kość. Ale żeby było zabawniej idąc w kierunku nieczynnego telewizora zobaczyłem grupkę Turków, którzy jak się okazało, zamieszkali w tym samym pałacyku co i ja. Idąc jak to oni hałaśliwie dyskutowali zapewne o Władimirze Putinie i przyszłej wojnie, jaką z pewnością ten wywoła. Skąd ten wniosek? Nie znając tureckiego, jednak co kilka chwil słyszałem rosyjskie słówka, a tego przecież kiedyś uczono w szkołach Tysiąclecia Państwa Polskiego. A może Tysiąclecia chrztu? Do sprawdzenia w rzeczy samej. Nie obwijając w bawełnę, muszę przyznać, że nawet newsy na smartphonie nie bardzo mnie interesowały. Tak mnie pochłonęła przecudowna Łódź, w której co chwila gdzieś ktoś coś tłukł, albo ktoś włączał gdzieś jakiś kogut. I tak pomyślałem sobie wtedy, że właściwie to kto ogląda newsy z naszym umiłowanym wodzem? Wniosek jaki mi się nasunął jest dość zabawny i już kiedyś przeze mnie omówiony. W sensie, że od przypadku do przypadku z pewnością mniej więcej frekwencja wyborcza, w sensie procent. A poza tym? No, będę kontrowersyjny. Władimir Putin?
Tomasz Zwierz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!