Wyklęty, to znaczy jaki? Najczęściej spotykamy to pojęcie w zestawieniu: „żołnierze wyklęci”, a więc niechciani, odrzuceni. Przez kogo niechciani? Przez kogo odrzuceni? Przez swoich przeciwników, w przypadku systemów politycznych, przez komunistów, a więc przez wrogów prawdy. Czasownik „wykląć” znaczy – kogoś potępić, obłożyć klątwą, a więc wyłączyć ze społeczności, z życia zbiorowego. To straszna kara. Wręcz zbrodnia. Coś takiego jak śmierć cywilna. Niby jesteś wśród żywych, ale traktowany jesteś jak trędowaty. Wyklęty, to też napiętnowany, oskarżony, a nawet nikczemny i podły. Słowem, źle być wyklętym, z góry skazanym na pogardę i zapomnienie. Tak właśnie jest z ludem kresowym.
Kiedy się bada historię najbardziej dotkniętej części polskiego narodu w czasie II wojny światowej, okaże się, że lud kresowy nie tylko został okrutnie doświadczony przez trzy ludobójstwa, niemieckie, sowieckie i ukraińskie, ale został także w szczególny sposób napiętnowany przez własną – jeśli można tak powiedzieć władzę – najpierw komunistyczną, a potem, podobno, demokratyczną. Co to znaczy w szczególny sposób?
To znaczy, że nie było oficjalnego, udokumentowanego potępienia, w postaci, powiedzmy, jakiejś uchwały czy ustawy sejmowej. Ale przecież z praktyki codziennej wiemy, że niekonieczne są dokumenty i ustawy, wystarczy odpowiednio złe traktowanie wyklętego, poniżanie go i upokarzanie, spychanie na margines i lekceważenie, zadawanie mu śmierci cywilnej przez milczenie. I tak się właśnie działo przez ostatnie siedemdziesiąt lat z Kresowiakami.
To już nie było wyklęcie tego czy innego żołnierza, czy nawet grupy żołnierzy, którzy bronili prawdy, wolności, niezawisłości i sprawiedliwości, to było wyklęcie ogromnej części własnego narodu. I to części wyjątkowo zasłużonej. Nie będziemy tutaj przypominać ogromnych zasług wielu wybitnych twórców cywilizacji i kultury, literatury, nauki i sztuki, ale powiemy jedno – to Kresy w dużym stopniu budowały naszą tożsamość narodową, to Kresy kształtowały wyobraźnię, wrażliwość i język społeczny, to kresy tworzyły wzory osobowościowe i wskazywały na rolę ludzkich charakterów. Niestety, to Kresy także poniosły największą ofiarę w II wojnie światowej.
W czasie tej wojny, kiedy lud ten był masowo wyrzynany w akcjach ludobójczych przez bandy ukraińskie, państwo polskie nie było w stanie go uratować, bo już nie było już państwa polskiego, a podziemne państwo wtedy jeszcze na Kresach nie istniało, bowiem Armia Krajowa zaczęła się organizować na Wołyniu dopiero w połowie 1943 r. A kiedy nadchodziła kulminacyjna fala mordów, czyli 11 lipca 1943 r., w tym województwie zaledwie powstawały zalążki podziemia akowskiego. Większa jednostka utworzona w akcji „Burza”, 27 Wołyńska Dywizja Piechoty AK, powstała dopiero w marcu 1944 r. i miała jedynie sześć tysięcy żołnierzy, a Wołyń już w tym czasie został wymordowany. Z centralnej Polski AK przysłało tylko 20 ludzi.
Fala ludobójstwa przenosiła się na kolejne regiony, na powrót – na tarnopolski, a także lwowski, stanisławowski, lubelski poleski i krakowski. Tak więc Armia Krajowa nie mogła sobie poradzić z obroną polskiego żywiołu. UPA dysponowała, według znanych mi liczb, czterdziestoma tysiącami morderców. AK nie była zdolna przeciwstawić się tak wielkiej sile, choć tam, gdzie mogła, ratowała polską ludność. Być może – i tę hipotezę należy dokładniej zbadać – dowództwo AK nie przykładało większego znaczenia do tego, co się działo na Kresach. Przykładem może być choćby zbyt późne formowanie jednostek bojowych na tych ziemiach. Polacy więc w miarę możliwości sami organizowali samoobronę. Na Wołyniu ponad sto wiosek broniło się we własnym zakresie.
Polacy nie chcieli umierać, nie chcieli też opuszczać własnej ziemi. Bronili polskości, bronili swoich domostw, gruntów, świątyń, kapłanów, polskich znaków identyfikacyjnych, symboli, flag, orłów, krzyży, szkół i bibliotek, polskiej tradycji i historii, polskiego dziedzictwa narodowego. A kiedy zostały spalone ich wsie i miasteczka, ci, którzy ocaleli, zostali wyrzuceni ze swojej ziemi, ze swojej ojczyzny, wygnani jak psy, w bydlęcych wagonach.
Kiedy zaś znaleźli się w nowej, komunistycznej rzeczywistości, od razu poczuli się ludźmi trzeciej kategorii. Nie wolno im było mówić o zbrodniach ukraińskich faszystów, bo ówczesne państwo, niby robotniczo-chłopskie, budowało przyjaźń polsko-radziecką. Kresowianie stali się pierwszymi ofiarami systemu. I pierwszymi ofiarami tej przyjaźni. Zamknięto im usta, zakneblowano. Wykluczono z narodowego obiegu. Stali się wyklęci. Właśnie – wyklęci. Nie mogli mówić o swoim cierpieniu, tragedii, ludobójstwie. Nie mogli zakładać własnych stowarzyszeń i upamiętniać pomordowanych. Nie mogli stawiać ofiarom pomników, grobów i krzyży. Byli pod szczególną obserwacją, pod szczególnym nadzorem. Wielu z nich poszło do lasu. I ci też zostali wyklęci. A jeszcze młodsi, ich synowie, wnukowie, córki i wnuczki zbuntowali się w szkołach średnich i stworzyli sieć tajnych, antykomunistycznych, młodzieżowych organizacji. Nadal walczyli. Nadal się nie poddawali. Byli nieugięci. Zostali za to okrutnie ukarani, więzieniami, biciem, okaleczeniami, czasami śmiercią. Bo bronili polskości.
A kiedy nadeszła po 1989 r. niby wolna Polska, znowu zostali wyklęci. Sejm kilkakrotnie odrzucał ich prośby o przegłosowanie odpowiedniej ustawy i ustanowienie 11 lipca Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ukraińskiego Ludobójstwa, dokonanego przez OUN i UPA. W chwili, kiedy piszę ten tekst, posłowie zastanawiają się nad uchwałą sejmową, a nie nad ustawą. Być może wreszcie taką uchwałę podejmą. Ale środowiska kresowe walczą o ustawę, bowiem ustawa, jako akt prawny wyższej rangi, gwarantuje wiele praw, a uchwała jest tylko aktem woli. Nie idą za nią żadne zobowiązania państwa ani instytucji państwowych wobec Kresowian. Władze wciąż nie chcą ustawy. Boją się? Patrzą jak zareaguje na to Ukraina? Jeśli się boją i patrzą jak zareaguje Ukraina, to nie są to władze suwerennego państwa. Dość nacisków ze Wschodu i z Zachodu! Pora najwyższa, by się uwolnić od tej karuzeli obcych wpływów. Władze polskie nie chciały i nadal nie chcą się zgodzić na okazały kresowy pomnik w centrum Warszawy. Nie godzą się na zbudowanie Muzeum Kresowego. Instytucje kulturalne nie działają na rzecz rozwoju myśli kresowej. Nie powstają spektakle teatralne, wystawy plastyczne, nie rodzi się tematyka kresowa w literaturze i sztuce, a jeśli pojawiają się jakieś dzieła, to pojawiają się one bardzo rzadko. Państwo polskie nie dba wystarczająco o dalszy rozkwit kultury narodowej, czerpiącej swoje motywy ze źródeł kresowych. A jeśli pojawia się wreszcie po siedemdziesięciu latach pierwszy poważny i artystycznie znakomity polski film o ludobójstwie, „Wołyń”, to nie za przyczyną inspiracji instytucji kulturalnych, tylko intelektualnych i duchowych potrzeb artysty. Władze blokują środowiskom kresowym dostęp do mediów. Słowem – poniżają, upokarzają, odgradzają, wykluczają i gardzą Kresowianami. Nadal ich traktują jako lud wyklęty.
A to przecież nie kto inny, tylko Kresowiacy nieśli przez ostatnie dziesięciolecia płomień prawdy o dziedzictwie narodowym. To Kresowiacy w utajeniu, niemal w podziemiu, pisali straszliwą historię swoich ziem. Pisali potajemnie wspomnienia, pamiętniki, wiersze, książki i trzymali je w szufladach. Dawali świadectwo dawnym i nowszym czasom. Walczyli o godność i szacunek dla siebie, dla swoich potomków i dla całego narodu. Skąd się więc bierze tyle lekceważenia dla własnego – prawie sześciomilionowego – ludu? Ze strachu, małości, podłości, pogardy, czy zniewolenia umysłów? Tego się nie da pojąć. Ale przyjdzie czas, kiedy ten lud wystawi swój rachunek.
Stanisław Srokowski
www.srokowski.art.pl
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!