To, co rządy w Warszawie wyprawiają w stosunkach z Ukrainą, bije wszelkie rekordy głupoty, łajdactwa i – trzeba to niestety powiedzieć – kurewstwa. Zaczeło się od „pomarańczowej rewolucji”, w następstwie której stanowisko prezydenta i premiera tego państwa objęli banderowcy – Wiktor Juszczenko i krasawica-raskrasawica Julia Tymoszenko, co to wygartywała z niejednego komina. Zaczynała od wypożyczalni pornograficznych kaset, ale kiedy zwąchała się z niejakim Pawłem Łazarenką, który może jeszcze jest cwelowany przez Murzynów w jakimś amerykańskim kryminale, to pierwszy raz powąchała i prawdziwych pieniędzy. W tym calu założyła firmę „Ukraińska Benzyna”, która uzyskała coś w rodzaju monopolu na obrót paliwami na terenie wschodniej Ukrainy. Ale kiedy Łazarence powinęła się noga, Julia – która być może nawet go sprzedała konkurencji – nie tylko spadła na cztery łapy, ale, jak to się mówi – „rosła wraz z krajem”, to znaczy – jako właścicielka Zjednoczonych systemów Energetycznych Ukrainy – uzyskała od ruskich czekistów monopol na import ruskiego gazu z prawem reeksportu. Ponieważ każde dziecko wie, że w Rosji paliwa to domena GRU, fakt, że piękna Julia uzyskała od czekistów taki radosny przywilej potwierdza podejrzenia o wielu kominach. Na tym tle prezydent Wiktor Juszczenko prezentuje się siermiężnie, ale nie o to chodzi, by porównywać tutaj zalety i przymioty ukraińskich Umiłowanych Przywódców, tylko by pokazać tło dla występów naszych Umiłowanych Przywódców, których Potężna Ręka Naszych Sojuszników nie tylko przywiodła na Majdan, ale też skłoniła do wydawania kabotyńskich okrzyków. Ręka prowadziła wszystkich jak leci, ponad podziałami, a więc – Aleksandra Kwaśniewskiego, który po zakończeniu przygody z prezydenturą naszego nieszczęśliwego kraju, po różnych perypetiach wylądował jako „doradca”, czyli entre nous – burgrabia, vulgo stróż nocny u pewnego ukraińskiego grandziarza, ale i panów Kaczyńskich – jednego i drugiego. To, że nasi Umiłowani Przywódcy stają przed Naszymi Sojusznikami na zadnich nogach, to rzecz znana i nie byłoby w tym żadnej osobliwości, gdyby nie okoliczność, że zarówno Wiktor Juszczenko, jak i raskrasawica ostentacyjnie podlizywali się banderowcom, stanowiącym na Ukrainie i w rozległej i zdyscyplinowanej diasporze jedyną autentyczną siłe polityczną. Gdyby tedy w naszym nieszczęśliwym kraju ktoś naprawdę uprawiał politykę zagraniczną, to zanim jeszcze ukraiński lud dał wyraz swojej tęsknicy za Unią Europejską – bo taki był pretekst tamtego Majdanu – jakiś urzędnik powinien pojechać do Departamentu Stanu i powiedzieć, że Polska zrobi wszystko co trzeba, by pomarańczowa rewolucja się udała – ale pod jednym warunkiem – że jej siłą napędową nie będą banderowcy. W przeciwnym razie zamknie granicę, wszystkich bojowników wyłapie, a ci, co nie zginą w czasie próby ucieczki, zostaną wsadzeni do pociągu, którym Putin zawiezie ich prosto na Kamczatkę. Ale co tam marzyć o tym, żeby taki jeden z drugim absolwent Szkoły Liderów przy Departamencie Stanu, ośmielił się coś takiego powiedzieć! Już prędzej splamiłby mundur, to znaczy – bieliznę osobistą od środka, podobnie jak Roch Kowalski, któremu nie mieściło się w głowie, że można podnieść rękę na Radziwiłła. Konsekwencje ponosi oczywiście nasz nieszczęśliwy kraj, któremu Nasi Sojusznicy wyznaczyli rolę czegoś w rodzaju pogotowia seksualnego dla Ukrainy – jak tylko któryś z tamtejszych grandziarzy kiwnie palcem, to nasi Umiłowani Przywódcy od razu mu się nadstawiają i to ponad podziałami – zarówno płomienni dzierżawcy monopolu na patriotyzm, jak i przedstawiciele obozu zdrady i zaprzaństwa. Jeszcze gorzej wyglądało to na kolejnym Majdanie, co to odbywał się pod pretekstem walki z korupcją. O ile na tamten Majdan stary żydowski finansowy grandziarz Jerzy Soros wyłożył zaledwie 20 mln dolarów, to ten drugi kosztował już co najmniej 5 miliardów. No, ale z korupcją nie ma żartów, więc i walka z nią też musi sporo kosztować. Toteż nawet zazwyczaj bardzo ostrożny pan prezes Kaczyński dał się porwać tej atmosferze i pod batutą jakiegoś rezuna wydawał kabotyńskie okrzyki „sława!”, bodajże „herojam”.
Toteż postępowanie rządów w Warszawie, która z tego tytułu powinna zmienić nazwę na „Parszawa”, nie zasługuje nawet na nazwanie go polityką. Bo polityka powinna mieć jakiś cel, tymczasem postępowanie to polega na żyrowaniu w ciemno wszystkiego, na co tylko wpadnie rząd w Kijowie. To jest kurewstwo, a nie polityka. Przynosi to oczywiście rezultaty opłakane, bo cwane ukraińskie rezuny znakomicie opanowały sztukę obcinania kuponów od prezentowania Ukrainy jako państwa specjalnej troski, któremu lepiej się nie sprzeciwiać, podobnie jak szurniętemu dziecku, bo nie wiadomo, czy nie zrobi albo sobie, albo komuś czegoś okropnego. W rezultacie nawet bystra księżna-małżonka, czyli pani Anna Applebaum wypisuje dyrdymały, że nacjonalizm ukraiński trzeba „tolerować”, jako istotny składnik tamtejszej tożsamości. Najwyraźniej coś jest na rzeczy w tym, co mówią antysemici, że dla nawet mizernego zysku Żydzi gotowi są na każde łajdactwo. Czyżby banderowcy jeszcze za mało zadali im dzięgielu?
Ale mniejsza o Żydów; niech tam robią tak dalej, bo ważniejsze, że to postępowanie warszawskich statystów upewniło ukraińskich rezunów, że mogą pozwolić sobie na wszystko. Toteż awanturnik nazwiskiem Michał Saakaszwili, który w Gruzji poszukiwany jest listem gończym, a postawiony na fasadzie ukraińskiego dyrektoriatu oligarchów Piotr Poroszenko zabrał mu ukraińskie obywatelstwo, hula sobie po Polsce i przekracza granicę w Przemyślu pod samym nosem czujnego pana ministra Błaszczaka – a żaden spośród zasiadających w Sejmie 460 Zasrancen nie odważy się złożyć interpelacji, na podstawie jakich to dokumentów osobnik ten wjechał do Polski i z niej wyjechał – bo że na Ukrainie sforsował kordon, to już nie nasza sprawa – no i na jakiej zasadzie ukraińscy funkcjonariusze szarogęsili się na dworcu kolejowym w Przemyślu i próbowali rozkazywać polskim kolejarzom. Ale czegóż innego tu można oczekiwać, kiedy ukraiński minister postawił niedawno wicepremierowi Glińskiemu warunek, że tamtejsze władze rozważą zgodę na ekshumację polskich ofiar banderowskiego ludobójstwa, jeśli polskie władze odbudują pomnik banderowców w Hruszowicach. Ciekawe, że żaden z dziennikarzy rządowej telewizji nawet się na ten temat nie zająknął, a tylko kolega Ziemkiewicz wspomniał o tym w swoim programie. Nie wiemy niestety, czy pan wicepremier Gliński podkulił pod siebie ogon, czy nie. Ponieważ nie ma komunikatu, to można podejrzewać najgorsze. Ale może było inaczej i może powiedział rezunowi, że skoro polskie ofiary ukraińskiego ludobójstwa czekały tak długo, to mogą jeszcze trochę poczekać – ale na polskiej ziemi żadnego pomnika banderowców nie będzie, a jeśli jakiś gdzieś się zaplątał, to już jutro zostanie zburzony, a ziemia pod nim posypana solą, żeby nic na tym miejscu nigdy nie wyrosło.
Autor jest stałym publicystą czasopisma Magna Polonia. Zachęcamy do zapoznania się ze spisem treści i zakupu! https://www.magnapolonia.org/sklep/
Kupując pomagacie odbudować rodzime media.
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!