Czyli sów parę o ślimaku szarym, co się po francusku zeźlił i szyki w stawie rybnym pokiełbasił.
Zaczęło się tak niewinnie, rzekłbym – trochę kawiorowo, ździebko kulinarnie. Kilka lat temu Francja tak obmyśliła, że bycie ślimakiem w Brukseli musi się opłacać. O równość ekonomiczną w stawie rybnym poszło, że się każdemu tyle samo należy co rakowi na bezrybiu. Potem przyszło już to co przyjść na czas powinno: ślimak śluzu naważył, urzędasom (mięczakom) w rozdęte nozdrza smaku świeżą wonią “nawonił”; grubym (unijnym) rybom giętkim palcem zagroził, by się od teraz z niemieckimi szparagami w sosie holenderskim nie szarogęsiły. Podsmażone tuszki wetknięte ponownie do skorupki, a na wierzchu masło czosnkowe (po burgundzku) – za 30 euro (8-12 sztuk na płaskim talerzu).
W obozie niemieckim (KL Lublin – Majdanek) było na śniadanie ćwierć litra czarnej niesłodzonej kawy zbożowej lub tzw. berlaj z wody zaprawianej mąką, dwa kartofle w łupinach. Najtreściwsza była zawsze zupa wydawana na obiad w ilości 3/4 litra, zwana plujką – “mętna i mdła mieszanina pyłu z ostrymi plewami, chyba owsa.” (Józef Jeleń)
Tymczasem sprzysiężenie brukselskie przeciwko wolnej Polsce nieustannie narasta. Metodologicznym narzędziem, przekraczającym wszelkie pozorne bariery powściągliwości traktatowej, stał się ten sam rodzaj uzależnienia personalnego, nawykłego do nieskrywanej i usłużnej dyspozycyjności; uzależnienia zawierającego fałszywy (zakamuflowany) element wsparcia decyzyjnego, jakim dysponuje np. przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk (?), na rzecz kondominium francusko-niemieckiego w strukturach UE. Takie rozwiązanie – strategicznej i kontrolowanej dywersji w Europie pod patronatem Niemiec – to nic nowego pod słońcem. Założeniem podstawowym tej gry jest to, aby wszystkie symptomy tego pozoranctwa od razu kojarzone były z martyrologią holokaustu na narodzie żydowskim podczas drugiej wojny światowej przy czynnym udziale Polaków (?). Absurdalność tego pomysłu współgra więc z misternie wykreowaną na szczytach UE metodą działania antypolskiego – którego krytyka ze strony Polski napotyka na ten sam rodzaj absurdalności.
Ślimak winniczek też pewnie nie wierzył w takie cuda, że za sprawą unijnej dyrektywy stanie się rybą lądową, a marchewka owocem. Skoro można podważyć racjonalność myślenia logicznego w odniesieniu do naukowych ustaleń konchiologii (skorupiaki, mięczaki) lub hortologii (ogrodnictwo) czy też prawidłową ocenę faktów historycznych, to można tym samym dowieść o nieomylności nawet oczywistego fałszu. Być może to tylko kwestia przyswajalności podstawowej wiedzy przyrodniczej tudzież historycznej albo zdolności perswazyjnych z jakimi od początku boryka się człowiek, niemniej jednak równie ważna jest (w procesie ważenia sprzecznych poglądów) bezstronna ocena korzystnych dla środowiska naturalnego właściwości bakteriobójczych śluzu pełzającego mięczaka, którego frankońscy smakosze tonami zjadą w przypływie kulinarnej fantazji.
Efekt banderyzmu (OUN – UPA) proniemieckiego, jaki regularnie uaktywnia się na Ukrainie, niweczy starania polskiej dyplomacji w dążeniu do prawdy historycznej, bez której żadna normalność polityczna nie może się ziścić. Ta skala nierozliczonych przewinień i zbrodni ludobójczej na polskiej ludności cywilnej (rzeź wołyńska dokonana także na małych dzieciach), wypacza jakiekolwiek pozytywne wyobrażenie o dobrosąsiedztwie. Mimo tej gorzkiej prawdy – bądź co bądź z niedalekiej wciąż przeszłości – pamięć o tych traumatycznych wydarzeniach powinna zawsze przesądzać o kolejności ról tych państw, w realizowaniu planów wspólnotowych i pokojowych. Państw o wiarygodnej i bohaterskiej historii, które w przeszłości złożyły największą daninę z własnych obywateli – niepowetowanych ofiar przesiąkniętych nienawiścią do drugiego człowieka totalitaryzmów: faszyzmu, sowietyzmu, banderyzmu.
Swoją drogą – Ukraińcom nie można odmówić przecież usilnych starań mających na celu zbudowanie odrębnej (swojej) podmiotowości państwowej, której zręby terytorialne uwidocznił dopiero podział polityczny Europy po pierwszej wojnie światowej. Kultura ukraińska sięga obszarów danej Rusi Kijowskiej, a znamienną jego częścią była wojownicza sicz zaporoska (Kozacy), do 1569 roku należąca do Wielkiego Księstwa Litewskiego, a od tego roku wcielona do Korony Polskiej jako obszar województwa kijowskiego. Zlikwidowana przez carycę Katarzynę II w latach 1775-1780.
Będąc na usługach Korony Polskiej, która nie jeden raz przy pomocy zaciągów kozackich bohatersko poskramiała Imperium Osmańskie (Turcję), Kozacy mogli liczyć na dostatni wikt i opierunek ze strony swojego polskiego mocodawcy. Niestety, współpraca ta została zaprzepaszczona błędną polityką szlachty wobec miejscowego chłopstwa. Wschodnie rubieże Rzeczypospolitej (obszary województw: kijowskiego, bracławskiego, wołyńskiego, czernichowskiego), z których część od 1635 roku służyła jako tzw. Kozacy rejestrowi (regularni żołnierze wzięci na żołd Rzeczypospolitej) w skutek nasilającego się wyzysku pańszczyźnianego stały się obszarem buntu kozackiego (powstanie Chmielnickiego).
Warto może wspomnieć, że w słynnej bitwie pod Chocimiem (1673), kiedy ważył się los utraconego Podola, to wojska Korony (37,5 tys.) i Litwy (9 tys.) samodzielnie rozgromiły naprawdę groźnego przeciwnika (Turcję) dysponującego ponad 40 tys. wojska. Dużym ułatwieniem była nieobecność czambułów tatarskich (wcześniej poskromionych zbrojnie przez naszego hetmana wielkiego koronnego Jana Sobieskiego) przy boku sułtana. Za namową Rzeczypospolitej Tatarzy zaczęli najazd na Krym przeciwko Rosji. Jak widać Polska na przestrzeni dziejów wykazywała niekwestionowane zdolności dyplomatyczne. Nie przeszkadzał takim staraniom konflikt dostojników magnackich (m. in. Jana Sobieskiego, należącego do stronnictwa tzw. malkontentów francuskich), którzy byli w opozycji do schorowanego polskiego (ówczesnego) króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego.
Przyjdzie czas i na nasze trudne sprawy; pomału, powolutku, krok po kroku. Odkopie się huminową czerń małymi kęskami, oczyści z tłustej (pohańbionej zdradziecko) ziemi, starannie na białym całunie w kolejności ułoży: małe do małych, duże do dużych – kości. Trumienki z mniejszymi szkieletami bliżej, te większe nieco dalej, dla porządku tylko, bo i tak one wszystkie, nie ozdobnymi ślimakami a szarmancko rozpiętymi orłami, pod samiutkie niebo wzlecą. Pod wieczór dopiero, prosto z chmur, na wyniosłe sosny, klony i dęby sfruną . I tak do rana, w nocnym uśpieniu nad Bugiem, na wysokości spalonych strzech wreszcie odetchną. Nam się też na sercu zrobi cokolwiek lżej.
Żeby nam się co insze na prościusieńkiej drodze do samiuśkiego domu nie pomarnowało ani co złego nie przytrafiło, jeszcze przyklękniemy na skraju tego nieurodzaju i przemyślimy wszystko na nowo. Jest szczęście w (lewackim) nieszczęściu, że Polacy murem za wiarą katolicką stoją. Widać z tego, że niejakiego rozsądku Pan Bóg na wszelki wypadek nam nie poskąpił. Oby w tym względzie nic się nie zmieniło, bo czasy politycznego roztargnienia na świecie są bardzo niespokojne i coraz bardziej nieprzewidywalne.
Antoni Ciszewski
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!