Felietony Historia

Powstanie Styczniowe na morzu? Wyprawa Teofila Łapińskiego (cz.1)

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Mało znanym epizodem Powstania Styczniowego (1863-1864) jest wyprawa morska z Anglii, której celem było zaopatrzenie walczących rodaków w broń i amunicję, a także wzmocnienie ich ochotnikami z brytyjskiej polonii.

Głównym organizatorem i szefem wyprawy był Teofil Łapiński. Czas na kilka słów o tym zapomnianym, ale posiadającym barwny życiorys człowieku. Łapiński urodził się w 1827 roku w rodzinie szlacheckiej z zaboru austriackiego. Jako zadeklarowany rewolucjonista porzucił służbę w armii cesarskiej i przyłączył się w 1848 roku do rebeliantów węgierskich podczas Wiosny Ludów. Po klęsce powstania udał się na emigrację do Francji, gdzie poznał m.in. Adam Jerzego Czartoryskiego, nestora polskich ruchów niepodległościowych. Po wybuchu wojny krymskiej pomiędzy z jednej strony Rosją, z drugiej Turcją, Francją i Wielką Brytanią, Łapiński wyruszył do Stambułu, gdzie współtworzył Legion Polski. Następnie udał się na Kaukaz gdzie wspierał powstanie Czerkiesów przeciwko caratowi. Po kolejnej klęsce wyjechał do Anglii, gdzie nawiązał kontakty z szeregiem znanych rewolucjonistów, w tym Karolem Marksem, Aleksandrem Hercenem i Michaiłem Bakuninem. Jego kolejnym pomysłem było wsparcie z morza polskich powstańców styczniowych, co ciekawe – wówczas nazywanych po prostu rewolucjonistami.

Praktycznie aż do dziś funkcjonuje kilka wersji genezy i przebiegu tytułowej wyprawy morskiej. Oficjalna wersja mówi, że broń dla polskich powstańców zakupiono ze środków pochodzących ze składek polonijnych, marynarze i ochotnicy byli Polakami, a Brytyjczycy niechętnie podchodzili do samej idei desantu, gdyż rzekomo obawiali się zadrażnienia stosunków z carską Rosją. No dobre sobie, zwłaszcza że ta broń, a konkretnie niskokalibrowe armaty oraz karabiny piechoty zakupiono w znanej angielskiej fabryce wojskowej Whitworth, ściśle związanej z londyńskim rządem. Tylko ludzie delikatnie mówiąc naiwni mogliby sądzić, że Anglicy o niczym nie wiedzieli, albo że sprzedają broń w dużej ilości każdemu kto tylko sobie tego zażyczy i ma na to pieniądze, dodajmy – z niejasnych źródeł, gdyż nigdy nie udało się ustalić skąd naprawdę pochodziły pieniądze na broń, a kosztowała ona przecież znaczne sumy, daleko przekraczające możliwości wydatkowe biednej i nielicznej polonii londyńskiej. Według wspomnień Teofila Łapińskiego, oprócz armat i karabinów, a pokładzie statku był też pokaźny zapas prochu i amunicji do nich, pewna ilość rewolwerów, broń biała w postaci szabel i pałaszów oraz co chyba najciekawsze, około pięciuset używanych płaszczy przeciwdeszczowych angielskiej piechoty. W tym momencie warto zadać kolejne pytanie – skąd pochodziły te płaszcze? Również tego nikomu nie udało się dotąd ustalić. Jedno wydaje się pewne – nawet przy założeniu, że Brytyjczycy nie wymyślili i nie sponsorowali wyprawy w całości, z pewnością ich wywiad wiedział co kombinują Polacy. Niemożliwym wydaje się ukrycie faktu wynajęcia statku, zakupu sporej liczby broni i wyposażenia z miejscowych fabryk oraz ubrań wojskowych z demobilu. W każdym razie 25 marca 1863 roku z Londynu wypłynął wynajęty statek o nazwie Ward Jackson. W Helsingborgu w Szwecji na jego pokład wszedł znany rosyjski opozycjonista, Michaił Bakunin. 30 marca transport dotarł do Malmö. Po co wpłynął do tego portu zamiast wprost skierować się w miejsce docelowe na litewskim lub pruskim wybrzeżu? Nie wiadomo. Wyprawa wyglądała trochę jak wielka, pływająca reklama z napisem „patrzcie uważnie, wieziemy broń dla polskich powstańców” Ps: nie zapomnijcie zawiadomić o tym carskiej ambasady”. Władze szwedzkie z Malmö niewątpliwie słyszały już o statku z rewolucjonistami na pokładzie, który przed chwilą cumował w Helsingborgu, dlatego internowały go i położyły na ładunku sekwestr, by nie zadrażniać stosunków dyplomatycznych z Rosją. Prawdopodobnie to posunięcie było z góry omówione z rosyjskimi przedstawicielami. W każdym razie przepadła większość ładunku, ale po pewnym czasie dalsza podróż była możliwa. Wówczas, 12 kwietnia, na statku wybuchł tajemniczy pożar. W tym czasie Rosjanie, doskonale orientując się w celach wyprawy i wiedząc, że Szwedzki nie będą trzymać statku w nieskończoność, skierowali przeciwko niej parową fregatę, która czekała na pełnym morzu na moment, gdy statek wypłynie ze szwedzkiego portu. Teoria, że Moskale dowiedzieli się o całej operacji w chwili cumowania w Helsigborgu ma sporo sensu, zwłaszcza zważywszy na zachowanie Polaków, ale absolutnie nie mieliby czasu na tak czasochłonne przygotowania jak wysłanie informacji do swoich portów i wezwanie okrętu wojennego. Wniosek wydaje się oczywisty – Rosjanie musieli dowiedzieć się o wszystkim jeszcze na etapie przygotowań, albo od samych Anglików, albo swojej agentury ulokowanej w Wielkiej Brytanii, albo też od jakiegoś zdrajcy działającego wśród polskich konspiratorów. Nieszczęsna wyprawa prawdopodobnie skończyłaby się na dnie morza bałtyckiego, gdyby nie to, że oni też dysponowali skądś informacjami wywiadowczymi. Dość powiedzieć, że dowiedzieli się o zastawionej na nich na morzu pułapce. By zmylić Rosjan, wynajęli nowy statek o nazwie Emilia, na który przeładowali ochotników i resztki broni której nie skonfiskowali Szwedzi. Udało się – oszukali parową fregatę i popłynęli w kierunku miejsca desantu. Próbę lądowania przeprowadzono 11 czerwca 1863 roku na wybrzeżu pruskim w niezaludnionych okolicach Kłajpedy. Morze było tylko lekko wzburzone, jednak z niewiadomych powodów sternik zdecydował się nie zakotwiczyć Emilii. Podobno wybuchł tumult i jakieś kłótnie w trakcie których przeważyły obawy związane z informacjami z niewiadomego źródła, że brzeg jest obstawiony przez Moskali i Prusaków. Ciężko w to uwierzyć, gdyż skąd niby na pełnym morzu Polacy mogli powziąć takie hiobowe wieści? Ostatecznie powrócono do szwedzkiego portu, a potem do Anglii.

Ciekawe światło na tą historię rzucają fragmenty relacji Teofila Łapińskiego, spisane już po upadku Powstania Styczniowego. Okazuje się bowiem, że to nie on był organizatorem operacji, ale ktoś zupełnie inny. On sam, miał być początkowo niechętny wyprawie:

Jenerał Zamojski radził mi, abym się bezzwłocznie udał w Poznańskie, i tam na czele jednego z formujących się oddziałów wkroczył do Polski. Jenerał i książę Roman Czartoryski wręczyli mi cztery tysiące franków. Zakupiłem czterdzieści sztuk rewolwerów systemu Colta, i zacząłem się wybierać w drogę. W dzień przed postanowionym wyjazdemwchodzi do mnie pan Hercen, znany wydawcaKołokoła którego już od dawna dobrze znałem,w towarzystwie nieznajomego, którego mi przedstawia jako pana Ćwierciakiewicza, komisarzaRządu Narodowego”.  (w tym momencie dodam od siebie, że Józef Ćwierciakiewicz, podobnie jak Hercen był działaczem socjalistycznym i rewolucyjnym, który kilka miesięcy po opisanej rozmowie brał udział w pracach zmierzających do utworzenia pierwszej międzynarodówki socjalistycznej) No ale wróćmy do tekstu:” Rozmowa weszła natychmiastna tor o wypadkach w kraju; podług wiadomości komisarza, powstanie się szerzyło i wzmacniało nad wszelkie spodziewanie; Langiewiczogłoszony dyktatorem, miał już mieć oddział kilkutysięczny, nieźle uzbrojony, i potrosze wyćwiczony. Na Litwie i Żmudzi wybuchło powstanie, i oddziały powstańcze zajmują niektóre pozycje nad brzegami morza Bałtyckiego. Od strony morza, mówił komisarz, możemy jedynie zasilać powstanie bronią i amunicją”.

Dalej Łapiński wprost cytuje przebieg rozmowy z tym człowiekiem. Komisarz mówi:

„Zaraz w pierwszych dniach powstania Rząd Narodowy zwrócił uwagę swoją w te strony, i powierzył dwomkomisarzom, tj. mnie i Demontowiczowi zorganizowanie ekspedycji morskiej która by rzuciłaoddział ochotników, broń i amunicję na brzegikoło Połągi, gdzie na oznaczony czas będzie czekać parę tysięcy powstańców, którzy się tąprzywiezioną bronią uzbroją. Wyprawa jest już zupełnie zorganizowaną,ludzi sto kilkadziesiąt i kilkunastu oficerów czeka na rozkaz wsiadania na okręt, broń i amunicja i inne przybory wojskowe o tyle, o ile fundusze starczyły, są zakupione. Trzeba nam tylko dowódcy, i przyszedłem do pułkownika, abymgo w imieniu Rządu narodowego zawezwał.

Łapiński odpowiedział:

Wypadało było to trzeba przódy zrobić, panie komisarzu — rzekłem dosyć niechętnie —

przyznam się panu, że sposób, jakim się rozrządzacie, nie zdaje mi się stosownym. Do organizowania wyprawy wojskowej, i jeszcze tak komplikowanej i trudnej, jak morzem, najprzód sięszuka dowódcy, i temu się organizację powierza, która może jest trudniejszą, niż same prowadzenie wyprawy, i od pierwszej zależy powielkiej części udanie się drugiej. Śmiem panazapytać, dlaczego panowie się dopiero teraz domnie zgłaszacie?

Ćwierczakiewicz odpowiada:

Powiem ci prawdę pułkowniku, że tak jajak i mój kolega Demontowicz chcieliśmy zarazw pierwszej chwili zawezwać pana i oddać dowództwo w twoje ręce, tak ze względu na twoją przeszłość wojskową, jak i dlatego, że jesteśjedynym Polakiem, który już w tym względzie ma pewne doświadczenie, prowadząc już raz podobną wyprawę na Kaukaz, ale mieliśmy instrukcje od rządu narodowego, aby nakłonić do objęcia tego dowództwa jenerała Mierosławskiego.Traktowanie z Mierosławskim zabrało nam wiele czasu, jenerał stawiał warunki, których wypełnienie przechodziło możność naszą, a tu czasnaglił, rząd narodowy napierał, Litwa woła rozpaczliwie o pomoc; wzięliśmy się więc sami dowerbowania ludzi, zakupywania broni, amunicjii innych potrzeb. Wczoraj, jak mi telegrafujeDemontowicz, który tutaj jutro będzie, Mierosławski odmówił stanowczo przyjęcia dowództwa,a ja zaraz prosiłem pana Hercena, aby mię zpułkownikiem zapoznał, i przychodzę wezwać cięw imię biednej naszej ojczyzny, abyś objął todowództwo. Przed kilku laty dążyłeś pan morzem na Kaukaz między narody dzikie i nieznane, dziś czekają cię rodacy z otwartemi rękami, a kiedy tam umiałeś pokonać trudności, to jepokonasz i tutaj.

Dalej Łapiński opisuje to tak:

Pomyślałem sobie, mądry ptaszek p. Mierosławski, niema ochoty zbierać laurów na słonejwodzie, na uwagę zaś komisarza co do Kaukazuodpowiedziałem: Wyprawa moja na Kaukaz niemoże być porównaną z tą, jaką mi pan proponujesz, tam groziło mi niebezpieczeństwo tylkona morzu, raz wylądowawszy byłem bezpiecznym,mogłem się usadowić, rozpatrzyć bez obawy, bymbył na brzegu napadniętym, a przeciwko nadciągającym oddziałom nieprzyjacielskim miałem nakażde zawołanie kilka tysięcy zbrojnych Czerkiesów. Tutaj po minionem niebezpieczeństwiena morzu, rozpoczyna się od chwili lądowaniadrugie, nierównie groźniejsze na lądzie. Brzegi,do których przybić mogę, mają zaledwie kilkamil długości, których nieprzyjaciel bez wątpieniadobrze strzeże. Jest więcej jak prawdopodobieństwem, że postawiwszy ledwie nogę na lądzie,będę musiał zaraz bój stoczyć z jakim oddziałem moskiewskim, mając garstkę ludzi nieumiejących po większej części nawet broni nabić, inie mając odwrotu, jak tylko w głąb morza.Trzeba wiele przezorności i szczęścia, aby sięsamym przedrzeć, a jakże tu pomyśleć o prowadzeniu taboru broni, amunicji i rynsztunku!

Dalej relacjonuje to tak: Komisarz, popierany żywo przez Hercena,przedstawiał mi obraz powstania na Litwie wnajróżowszych kolorach, w których nie trudnomi było poznać owoc jego bujnej wyobraźni; zaręczał on uroczyście, że w dnie, w których sięwylądowania mego spodziewać będzie można,liczne oddziały powstańców zbliżą się do brzegów, tak że lądując mogę z pewnością na najmniej dwa tysiące ludzi liczyć. Ha! kiedy tak, pomyślałem, jeżeli tylko piąta część tego jest rzeczywistością, co mi szanowny komisarz zaręcza, to można się odważyć ryzykować; kiedy wszyscy warjują, zkądże jamam mieć prawo wyjątek robić? Umówiliśmy zebrać się na wieczór u Herzena (przypominam – rosyjskiego rewolucjonisty), a pożegnawszy moich gości, udałem się dojenerała Zamojskiego. Jenerał wysłuchawszywszystkiego, bez namysłu mi powiedział, że nie pozostaje nic innego, jak przyjąć dowództwo. -Spuśćsię na Pana Boga, On cię już z tylu kłopotówżywego wyprowadził, pomoże i tutaj. Jeżeli odmówisz, to wezmą pierwszego lepszego, i ten jeszcze wszystko w ręce Moskali zawiedzie.

Tak wyglądały przygotowania do wyprawy w oczach jej przyszłego przywódcy. W następnym akapicie Łapiński opisuje spotkanie u Hercena, które jest nie mniej interesujące od samej wyprawy:

Wieczorem u Hercena znalazłem jeszczetrzech znajomych, p. Ogarewa, Mazziniego i Ledru-Rollina; nieco później przybył sławny dziśorganizator Internacionalu, pan Marx, któregopierwszy raz widziałem. Znalazłem się więc wpolityce rewolucyjno kosmopolitycznej aż po samąszyję. Rozmowa toczyła się głównie o powstaniuw Polsce. Zauważałem, że najniepraktyczniejsze zapatrywania wygłaszał Ledru-Rollin, tuż zanim szedł komisarz Rządu narodowego; Mazziniuśmiechał się i milczał; Herzen rozgadał się osojuszu Moskali z Polakami, i o niechybnej rewolucji w carstwie, na co pan Marx, zajętywłaśnie pieczenią, podniósł trochę głowę i oświadczył wręcz, że podług jego zdania w Moskwie może być kiedyś bunt, mniejszy lub większy, jak już dawniej bywały, że wszyscy, nienoszący ubioru mużyka, mogą zginąć pod pałkami; ale nigdy nie będzie tam rewolucji. Buntownicyzaś nazajutrz powrócą pod może sroższe jeszczepanowanie jakiego wielkiego kniazia, chana albo cara, bez którego jak pszczoły bez matki żyć niemogą. Niespodziewana ta wycieczka pana Marxa,trochę nawet bezwzględna wobec gospodarza iOgarewa, wywołała gorącą i długą protestację tych panów, których Francuz i komisarz popierali. Mazzini ciągle milczał, i mnie się zdawało właściwem iść za jego przykładem, ale mięgwałtem wciągnięto do polemiki, i żądano megozdania.—Ah! — zawołał Herzen — tylko się panowie nie spodziewajcie po pułkowniku, aby naspoparł, znam jego pisma, on przesiąkł teorjąDuchińskiego, dla niego jesteśmy Turańczycy, pół-Tatary, pół-żydy, niezdolni do żadnej twórczejmyśli, niezdolni do pojęcia wolności w duchu ludów europejskich.

—Są to bardzo nieroztropne i szkodliwe teorje — odezwał się Ledru-Rollin — bo usiłują

wprowadzić nowy rozdział i nowy element dysharmoni między ludy, dosyć już i tak podzielonych zabobonami religijnemi, nieuczciwemi prawami cywilnemi i wojskowemi.

—Ale, zaczął poważnie Herzen, wszystkie teteorje nie stanowią żadnej przeszkody, abyśmyw kwestjach, dotyczących interesu naszych ziomków, nie mogli zawrzeć sojuszu przeciw wspólnemu przeciwnikowi, a przeciwnikiem tak waszym jak naszym, jest caryzm.

Teraz Łapiński: —I owszem, mówię, życzę takiego sojuszumiędzy nami, i szczerze przyjmuję podaną rękę.Jest to sojusz polityczny, zawarty na silnej podstawie, to jest na solidarności interesów. Alewracając do wezwania panów, abym się oświadczył za zdaniem jednej lub drugiej strony, tojest, albo za wami czterema albo za panemMarxem, bo pan Mazzini widocznie zaczyna przeniewierzać się swojej chorągwi i przyjmowaćnapoleoński system nieinterwencji; muszę naprzód nadmienić, że nie ja stworzyłem teorjęDuchińskiego ; nie Duchiński stworzył odwieczneprawdy, które wygłasza, tak jak nie pszczołastwarza kwiaty, z których miód i wosk ciągnie;ale przekonany o prawdzie teorji Duchińskiego,oświadczam się bezwzględnie za zdaniem mniejszości, to jest za zdaniem doktora Marxa.

Przemówienie moje wypowiedziane tonemżartobliwym, zakończono wesołemi żartami. Gospodarz domu, człowiek rzadkich zalet towarzyskich, dowcipnie się bronił, Ogarew spoglądałsmętnie, Francuz się śmiał, a nieborak komisarz siedział jak na szpilkach, spoglądając miłosiernie to na mnie, to na Moskali, w śmiertelnej trwodze, żeby się przeze mnie nie zerwał sojusz z Moskalami i Żydami, który miał zbawić Polskę.Uważałem że Mazzini nieznacznie potakiwał,a Marx siedział rozpromieniony, jak junkierpruski po otrzymaniu orła czerwonego. Rozmowa z ogólnej weszła na tory szczegółowe. Komisarz już wiedział odemnie, że przyjmuję dowództwo, i był kontent, że mnie nietrzeba więcej namawiać. Mam go w mocnem podejrzeniu, że to za jego staraniem zebrało się uHerzena to poważne towarzystwo, aby w razieociągania się z mojej strony użyć wpływu takznakomitych osób. W pośród tego areopagu rewolucji europejskiej, każda tajemnica była pewną, iż będzienajściślej dochowaną. Nazwiska mężów, o których tu wspominam należą do historji i są całemu światu znane. Można być od nich odmiennego politycznego zdania, ale wysokiego szacunkuodmówić im niepodobna. Nie byli to spekulanci polityczni, uganiający za zadowoleniem osobistych widoków, każda z tych figur, jakby ze spiżu ulana nieprzystępną była pokusie, wszystkieskarby i wszystkie dostojeństwa tego świata odrzuciliby byli ze wzgardą, gdyby za nic mieliodstąpić jednej litery swego katechizmu politycznego. My Polacy, mieliśmy w nich szczerychi serdecznych przyjaciół, których pamięć powinna nam zostać szacowną, bo niestety, opróczMarkxa, śmierć nad nimi wszystkimi przeszłado porządku dziennego.

Jak właśnie państwo usłyszeli, w tajemnicę organizacji wyprawy wtajemniczeni byli główni ówcześni europejscy rewolucjoniści, a to jest przywódca rewolucyjnego wolnomularstwa tzw. „węglarstwa”, Giuzeppe Mazzini, twórca najbardziej zbrodniczej ideologii w dziejach świata Karol Marks, pomniejsi rewolucjoniści pochodzenia rosyjskiegoi  żydowskiego. Wszyscy oni zostali nazwali przez Łapińskiego przyjaciółmi Polaków i Powstania Styczniowego. Czy to także oni sfinansowali zakup broni i wynajęcie statku? Nie wiadomo. Łapiński tego nie podaje, gdyż nie mógł mieć na ten temat wiedzy, a na kierowanie wyprawą namówiono go już po zakupie sprzętu.

W następnej części artykułu omówione zostaną hipotezy dotyczące przyczyn niepowodzenia wyprawy, a także gry wywiadów, która toczyła się w tle nieszczęsnego rejsu.

Radosław Patlewicz

 

Źródła:

Aleksandra Budrewicz, Obrazki z Polski na łamach “All the Year Round” Charlesa Dickensa [w:] Niepodległość i pamięć, Rocznik XXI, 2014, nr 1-2 (45-46) s. 131 – 134

  1. Szumowski, Stosunek Anglii do sprawy polskiej w roku 1863, „Problemy”,
  2. 3, 1947, nr 3

Adam Leśniewski, A Certain Fiasco of Stefan Poles in the Polish

Uprising of 1863, “The Polish Review” vol. 23, No. 4 (1978), s. 18 – 38

Stefan Poles, Dziesięć dni w Warszawie, [w:] Teofil Łapiński, Stefan Poles (Rafał Tugendhold), Julius Manhell, Wyprawa do Polski. Wspomnienia z czasów powstania styczniowego, wybór, przekład, przypisy i wstęp Janina Hera, Neriton, Warszawa 1996

Jakub Zakrzewski, Polska w 1863 roku, Lipsk 1866

Teofil Łapiński, Powstańcy na morzu w wyprawie na Litwę. Z pamiętników pułkownika, Lwów 1879

Część druga:

Powstanie Styczniowe na morzu? Wyprawa Teofila Łapińskiego (cz.2)

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!