Prezydent Andrzej Duda ogłosił swoje ultimatum wobec rządowej większości – że mianowicie nie podpisze ustaw o Krajowej Radzie Sądownictwa i o Sądzie Najwyższym, jeśli w ustawie o KRS nie zostanie zmieniona zasada, iż członków KRS Sejm wybiera nie zwykła większością, ale większością 3/5 – dopiero po 45-minutowej rozmowie telefonicznej z Naszą Złotą Panią z Berlina. Co mu powiedziała, czym go nastraszyła i co mu obiecała – tego nie wiemy, bo rzecznik niemieckiego rządu wprawdzie potwierdził, że w tej rozmowie poruszana była sprawa praworządności w Polsce, ale odmówił podania szczegółów, że niby nie będzie ujawniał treści „poufnych rozmów”. Ale niemiecka prasa już nie była taka dyskretna i pisała, że Nasza Złota Pani w sprawie praworządności w Polsce „interweniowała”. Ciekawe, że prawie żaden z gęgaczy komentujących veto prezydenta ani się na ten temat zająknie, natomiast funkcjonariusze Propaganda Abteilung, przez grzeczność nazywani „dziennikarzami” rozwodzą się nad nowym słowem: „astroturfing”. „To takie słowa są” – dziwili się ostentacyjnie gitowcy w opowiadaniu Marka Nowakowskiego o wieczorze autorskim pisarza w poprawczaku. Ten „astroturfing” ma oznaczać pozornie spontaniczne reakcje społeczne.
Ale nie trzeba być jednym z uczonych w piśmie, co to wymyślają nowe słowa, żeby uciułać sobie na swoje doktoraty i habilitacje – bo takie „astroturfingi” spotykane były na porządku dziennym za komuny i to nie tylko za Stalina, ale i za Gierka, który do spółki z „Cysorzem”, czyli katowickim wielkorządcą Zdzisławem Grudniem postanowili latem 1976 roku spędzać ludzi w całej Polsce na stadiony, żeby tam manifestowali za „partią” i przeciwko „warchołom”. I ludziska manifestowali, bo wydawało im się, że jak który się postawi, to nie dostanie kartek na „woł-ciel” z kością”. Za Stalina takie „astroturfingi” były urozmaicone tak zwanymi „masowymi pieśniami”, na przykład: „Stalin wszystkich bojów naszą chwałą, Stalin to młodości naszej brat. I z pieśniami, walcząc, zwyciężając, za Stalinem idzie naród nasz.” Chodzi oczywiście o naród żydowski, który na tym etapie podążał za Stalinem („a my wszyscy za Stalinem”) i jestem pewien, że na przykład w rodzinie Szechterów, w której wzrastał pan red. Adam Michnik, tę pieśń śpiewano przed śniadaniem, obiadem i kolacją zamiast tradycyjnych pacierzy.
Tedy nic dziwnego, że i dzisiaj żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją szczwanego pana red. Adama Michnika, nie tylko utrzymuje się w awangardzie „astroturfingu”, ale w dodatku – zgodnie z leninowskimi normami o „organizatorskiej funkcji prasy” – drukuje „masom” instrukcje, gdzie iść, co wykrzykiwać i jakie szturmówki i transparenty trzymać, żeby było dobrze. Pani red. Ewa Siedlecka, która jest „weganką”, to znaczy – jak pisał Cyrano de Bergerac – wzorem Diogenesa „pierdzi po marchwi, którą się karmi”, nawołuje „masy”, by „pozostały na ulicy”. Gdyby tak pani red. Siedlecka dała przykład, instalując się na stałe pod jakąś latarnią, to taki apel byłby jeszcze bardziej przekonujący.
Ciekawe, czy redakcyjny Judenrat sam wymyśla te wszystkie spontany, czy też korzysta z instrukcji jakichś „człowieków honoru” z Wojskowych Służb Informacyjnych, którzy – jak podejrzewam – muszą z kolei być zadaniowani przez niemiecką BND – bo skoro Nasza Złota Pani w kulminacyjnym momencie „interweniuje” telefonicznie u prezydenta Dudy, to czyż może być inaczej? Dodatkową poszlaką wskazującą na ten trop są bąki puszczane przez Zasrancen z postępackich portali internetowych, że ten cały „astroturfing”, to robota Putina. Wszystko to być może – ale to nie Putin dzwonił do prezydenta Dudy, „interweniując” w sprawie praworządności w Polsce. To nie Putin, tylko niemiecki owczarek Frans Timmermans, groził Polsce sankcjami. To nie Putinowi, a w każdym razie – to nie jemu bezpośrednio – zagrażała realizacja projektu Trójmorza, który prezydent Donald Trump obiecał „wspierać”. Projekt Trójmorza podważa niemiecką hegemonię w Europie i w perspektywie blokuje budowę IV Rzeszy, w którą Niemcy już tyle zainwestowały.
Nic zatem dziwnego, że zrobią wszystko, co w ich mocy, by doprowadzić do zmiany rządu w Polsce na taki, który z projektu Trójmorza się wycofa. Wreszcie kolejną poszlaką jest ulga i radość, której po decyzji prezydenta Dudy nie mogli ukryć wszyscy folksdojcze – że oto siekiera, która już-już wydawała się przyłożona do bezpieczniackiego pniaka, została odsunięta, a może nawet całkiem odrzucona. Jedyny związek tej sprawy z Putinem, a właściwie nie tyle z Putinem, co z Rosją, jaki możemy tu przywołać, to analogia z postępowaniem Katarzyny II, która stawała w obronie „dysydentów”, rzekomo w Polsce prześladowanych. Ale i ta analogia jest zrozumiała nie tylko dlatego, że teraz nastąpiła nieoczekiwana zmiana miejsc: Katarzyna rezyduje w Berlinie, podczas gdy Fryderyk – w Moskwie, ale przede wszystkim dlatego, że w interesie współczesnej Katarzyny leży jak najdłuższe utrzymanie w naszym nieszczęśliwym kraju okupacji starych kiejkutów, czyli Wojskowych Służb Informacyjnych – tej najgroźniejszej organizacji przestępczej o charakterze zbrojnym – bo na skutek tej okupacji narodowy potencjał gospodarczy Polski jest skutecznie blokowany. Istotnym elementem tej okupacyjnej struktury są sądy, które wprawdzie wyemancypowały się z jakiejkolwiek zależności od konstytucyjnych struktur państwa, ale podlegają starym kiejkutom, które już w „wolnej Polsce” dokonały dodatkowego werbunku agentury wśród sędziów w ramach operacji „Temida”. Na podstawie rozmaitych poszlak, między innymi parasola ochronnego, jaki roztaczany był z udziałem sędziów i prokuratorów nad wszystkimi chyba wielkimi aferami ostatnich 27 lat, liczebność agentury w tym środowisku można szacować na co najmniej 10 procent – a to wystarczy, by uplasowani w odpowiednich miejscach konfidenci ręcznie sterowali całym wymiarem sprawiedliwości w Polsce, zapewniając nie tylko starym kiejkutom, ale i ich agenturze całkowitą bezkarność.
Prezes Jarosław Kaczyński, realizując swój ideał w postaci rekonstrukcji przedwojennej sanacji, próbował przy pomocy ustaw o KRS i Sądzie Najwyższym podporządkować sądownictwo rządowi. To kozacki numer, ale jeśli alternatywą ma być pozostawienie sądownictwa pod nadzorem starych kiejkutów, to to był pewien postęp, bo rząd przynajmniej znany jest z imienia i nazwiska. Trudno powiedzieć, jakie następstwa przyniesie wolta prezydenta Dudy; być może pójdzie on ze starymi kiejkutami na jakiś kompromis, ale być może zostanie przez Naszą Złotą Panią i przez nich wystrychnięty na dudka – tak samo, jak on wystrychnął na dudka swego wynalazcę – prezesa Kaczyńskiego.
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!