Czy zgodzicie się Państwo, że ośrodkiem każdego ustroju szkolnego jest twór zwany od pokoleń Szkołą Średnią, niezależnie od tego, czy jego program nauczania realizowany jest w budynku szkolnym, czy też w warunkach domowych, eksternistycznych, guwernerskich? Szkołę Średnią ustabilizowali już niespełna pięćset lat temu ojcowie Jezuici; mieli w tym dziele udział także ojcowie Pijarzy i inne zakony. Później szkoły takie były królewskie, cesarskie, ale i prywatne; długa i ciekawa to historia.
Ustaliła się praktyka, że nauka w Szkole Średniej, zwanej u nas do połowy XX wieku “Gimnazjum”, trwa osiem lat i kończy się egzaminem maturalnym zdawanym przez abiturientów w roku, w którym kończą oni 19. rok życia. Zauważmy, że w Polsce, w ciągu trzech pokoleń, tj. począwszy od roku 1932, czas nauki w Szkole Średniej został w kilku krokach – rok 1961, rok 1999 – zredukowany ze wspomnianych lat ośmiu do tylko trzech (sic!), ale… szkoła trzyletnia, a nawet ta czteroletnia (sic!), nie spełnia już funkcji “średniej”, a to z banalnej przyczyny braku czasu na nauczanie i wychowywanie tak zwanego “inteligenta”, poprzez to owej warstwy społecznej właśnie “inteligenckiej”. Inteligenta formuje bowiem nie dopiero Akademia, Uniwersytet, Politechnika, ale już Szkoła Średnia; owszem, przede wszystkiem dom rodzinny, ale domy bywają różne. Przecież i arystokracja przez wieki posyłała swoje dzieci “do szkół”, nie poprzestając tylko na nauczaniu domowym.
Co się w Polsce dzieje teraz, w latach 2016-2017? Otóż podobne lub nawet te same środowiska, które w roku 1999, tj. aż osiemnaście lat temu, zamieniły ustrój szkolny 8+4 na najgorszy jaki Polska w swej historii miała ustrój szkolny 6+3+3, teraz dokonują czynności odwrotnej. Co ciekawe, reformatorzy mają obecnie przeciwko sobie tych samych głośnych oponentów, co w roku 1999. Można rzec, że i jedni i drudzy są w dziedzinie oświatowej “obrotowi”.
Owszem, znany Polakom średniego i starszego pokolenia z autopsji ustrój 8+4 jest nieco lepszy od fatalnego 6+3+3, ponieważ czasu na naukę w Szkole Średniej zarówno Ogólnokształcącej, jak i technicznej jest o rok więcej; to wciąż za mało.
Piszący niniejsze od ponad dwudziestu lat orędował, zwłaszcza poprzez artykuły, które od czasu do czasu jakaś redakcja zechciała opublikować, za wprowadzeniem w Polsce ustroju szkolnego 6+6; ostatnio rozważał też ustrój 7+5 – wybierał pomiędzy tymi dwoma, na miarę obecnego stanu cywilizacji w Polsce.
Czy za naszego życia powróci “w masach” chęć do przeprowadzenia kolejnej reformy oświatowej, a więc kolejna szansa powstrzymania postępującego chaosu? Bo bieżąca szansa została zmarnowana. Oto Szkoła Podstawowa sześcioletnia już była – dobrze! Wystarczyło wprowadzić sześcioletnią (pozostałe 3+3) Szkołę Średnią Ogólnokształcącą (Gimnazjum, czy Liceum, czy Gimnazjum i Liceum, nie spierajmy się za bardzo o nazwę) i Techniczną (Technikum) oraz cztero- lub pięcioletnią Zasadniczą Szkołę Wielozawodową. W wariancie 7+5 mielibyśmy – jak widać – różnicę jednego roku. Gdyby aż (sic!) siedmioletnia Szkoła Podstawowa wypuszczała absolwentów porozumiewających się w mowie po angielsku, to i ten wariant byłby w obecnych uwarunkowaniach cywilizacyjnych pożyteczny (w warunkach szkolnych skuteczne nauczanie języka obcego od podstaw jest pośród szkolnych przedmiotów najbardziej czasochłonne; czas ten w zakresie języka angielskiego przypadałby na podstawówkę).
Gdyby jeszcze obecne wprowadzanie ustroju szkolnego 8+4 było zwykłym pokornym powrotem do pamiętanego przez nas stanu rzeczy z lat 90. XX wieku, czyli już “po komunie” i – co bardzo ważne – do ramowych planów nauczania z miesiąca maja roku 1992 dla wszystkich typów szkół (jest to tabelka, gdzie w lewej kolumnie mamy przedmioty szkolne, w górnym wierszu klasy od pierwszej do ostatniej, a w polach na przecięciu kolumn i wierszy cyfry wyrażające tygodniową liczbę lekcji danego przedmiotu w danej klasie). Atoli obecni rządzący polską oświatą podjęli się dokonać swoistego “nowego rozdania”, co czyni nowowprowadzany ustrój szkolny 8+4 gorszym od tego z lat 90. XX wieku.
Jest to temat na cykl artykułów. Tutaj zarysujemy jedynie wiodące wady obecnego systemu; a nie wiemy przecież wszystkiego, gdyż Ministerstwo Edukacji Narodowej swoje pomysły zdradza nam powoli. Z plątaniny zdań, jaką jest obecne, podobnie jak i poprzednie, prawo oświatowe (Dz.U. 2017, poz. 59) wydobywamy tu zaledwie dwie kwestie: nauczanie domowe oraz “podwójne Technikum” lub też “Technikum inaczej”.
Obecne władze, zamiast upowszechnić nauczanie domowe (eksternistyczne, guwernerskie), ograniczają jego prowadzenie w stosunku do dotychczasowych bardzo ogólnikowych uwarunkowań, m.in. poprzez nakaz, aby szkoła przy której afiliowany jest uczeń pobierający naukę w domu znajdowała się “na terenie województwa, w którym zamieszkuje dziecko”. Temat to na osobną wypowiedź. Niemniej – jak to widzi piszący niniejsze – powinno być tak, aby każda rodzina owo szkolne dwunastolecie swych dzieci mogła wedle własnych chęci i możliwości dzielić pomiędzy okresy nauczania potomstwa w domu, to znów w szkole; a kto chce, to niech przez cały ten czas posyła dzieci do szkoły (co od kilku pokoleń robimy wszakże wszyscy), a inny niech je przez cały ten czas uczy w trybie domowym, jeśli może, potrafi i go na to stać. Zatrudnienie nauczycieli by nawet wzrosło, gdyż doceniona by została profesja nauczyciela domowego – guwernera (ponieważ nauczająca mama lub babcia, sprawna w zakresie klas młodszych szkoły podstawowej, na pułapie szkoły średniej potrzebowałaby niejakiego wsparcia). Wielu mogłoby nauczać po części w szkole, po części po domach, jak to robiły i nadal robią osoby udzielające korepetycji. Przecież sto i więcej lat temu liczni wielcy Polacy jako młodzi ludzie zarobkowali trudniąc się “guwernerką”. Różne temu towarzyszyły sytuacje, by wspomnieć choćby tylko Sienkiewiczowe “Z pamiętników poznańskiego nauczyciela”.
W normalnych wszelako warunkach, jak poucza historia oświaty, nauczanie szkolne (ktokolwiek by tę szkołę prowadził) i nauczanie domowe powinno być komplementarne, tak by ani jedno ani drugie nie przeszkadzało w rozwoju ucznia, ale tenże rozwój wspierało (primum non nocere). Lecz u nas wciąż jest inaczej. Piszący niniejsze przygotował swego czasu skład zasad służących rozwojowi nauczania domowego, aliści nie doczekały się one dotąd możliwości dotarcia do Narodu.
Podwójne Technikum jest bodaj najbardziej zaskakującą, gdyż do końca utajnianą regulacją prawną wprowadzaną w najnowszym prawie oświatowym. Pięcioletnie bowiem Technikum ma u nas funkcjonować równolegle z takoż pięcioletnią Szkołą Branżową Pierwszego i Drugiego Stopnia. Trzyletnia Szkoła Branżowa Pierwszego Stopnia ma być odpowiednikiem niegdysiejszej Zasadniczej Szkoły Zawodowej. Atoli, jak głosi tegoroczna ustawa, “do klasy I publicznej branżowej szkoły II stopnia przyjmuje się kandydatów, którzy ukończyli branżową szkołę I stopnia w roku szkolnym bezpośrednio poprzedzającym rok szkolny, na który ubiegają się o przyjęcia do publicznej branżowej szkoły II stopnia”; nauka w tej ostatniej ma być dwuletnia, a więc w pełnym kursie “branżowym” – pięcioletnia, tak jak w szkole z osobna nazywanej “Technikum”.
Celów takiego rozwiązania możemy się tylko domyślać, gdyż nam ich nie ujawniono. Temat to na osobną rozprawkę.
Oto mamy więc – dajmy na to – w jednym gmachu, obok siebie, pięcioletnie Technikum i pięcioletnią “Branżówkę”. Do której z tych dwóch podobnych szkół oddać dziecko, aby mu się potem w życiu łatwiej wiodło, aby się “opłacało”? W nowym prawie, obok znanego nam dotąd “wykształcenia średniego” pojawia się “wykształcenie średnie branżowe”. Czy chodzi tu o jakieś wykształcenie średnie “inaczej”? Bo studia wyższe “inaczej” mamy już od lat w wielu miejscach w Polsce, co skutkuje zamykaniem co pewien czas jakiejś kolejnej “uczelni”, jako nie spełniającej żadnych już kryteriów akademickich.
Wraz z nowego typu wykształceniem “średnim” pojawiają się w nowym prawie oświatowym już trzy matury: licealna, technikalna oraz “branżowa”. Co to więc dzisiaj jest “matura”? Czym ona jest od lat osiemnastu i czym ma być nadal? Tego wciąż się nie dowiadujemy. Temat egzaminu maturalnego wymaga osobnej rozprawki, podobnie jak zagadnienie tzw. profilowania, czyli pogodzenia konieczności przekazania uczniom wspólnego dla wszystkich Polaków kodu kulturowego z koniecznością uwzględnienia w nauczaniu szkolnym indywidualnych zainteresowań i zdolności poszczególnych uczniów.
Co zaś dotyczy Technikum, zauważmy, że w szkole tej w końcu XX wieku pensum godzin poświęconych na naukę przedmiotów ogólnokształcących oraz zawodowych było nieomal takie samo – 68.5 do 68 (liczby w prawym dolnym rogu ramowego planu nauczania) – z przewagą tych zawodowych, jeśli by dodać godziny praktyk odbywanych w zakładach pracy, nie uwzględnione w ramowych planach nauczania obecnie zaprezentowanych przez MEN. Jeśli powyższe 68 godzin przyjmiemy za absolutne minimum, to 51 godzin właściwych dla obecnie wprowadzanego Technikum czyni z niego znacznie mniej niż szkołę techniczną (czy inną specjalistyczną), nawet po dorzuceniu czegoś z tajemniczej puli “godzin dyrektorskich”. Po co komu takie ograniczone Technikum, skoro w owym “Technikum inaczej”, czyli w pięcioletniej “Branżówce” mamy oto na przedmioty zawodowe przeznaczone łącznie więcej, bo aż 78 godzin lekcyjnych?
Kto komu ma wydawać polecenia w polskiej fabryce? Czy absolwent Technikum absolwentowi Szkoły Branżowej Drugiego Stopnia, czy odwrotnie? A może pogodzi obydwu pełniący w Polsce rolę kierowniczą cudzoziemiec-obcoplemieniec? To już się przecież u nas dzieje. Czy mają koniecznie powrócić do naszej umęczonej Ojczyzny stosunki z takim mistrzostwem opisane przez Reymonta w “Ziemi Obiecanej”? Uwaga; wskazujemy tu na oryginalny tekst (sic!) autorstwa Władysława St. Reymonta, a nie na film o tym samym tytule! Oba te dzieła, jak wiadomo, różnią się bardzo co do treści i wymowy.
I pomyśleć, że niniejsze rozważania rozpoczęliśmy od przywołania ośmioletniego niegdysiejszego Gimnazjum, jakie kończył jeszcze rocznik św. Jana Pawła II, pochodzącego pośrednio od dawnych kolegiów jezuickich przygotowujących rodzime kadry rządzące ową wielką dawną Rzecząpospolitą.
O zaledwie czteroletnim popularnym “ogólniaku” dotąd tu nie piszemy, bo i o czym pisać? Brak z prawdziwego zdarzenia Szkoły Średniej, zwłaszcza ogólnokształcącej, oznacza koniec w Polsce warstwy społecznej nazywanej “inteligencją”. Nie ma już rodzimej szlachty, nie ma już rodzimej arystokracji, nie ma już rodzimego ziemiaństwa, nie ma już rodzimej burżuazji, nie ma już rodzimej inteligencji… Kto, skąd i z jakim zamiarem przyjdzie na ich miejsce aby rządzić Polską? Owszem, już nadciąga… A przecież Szkoły Średniej jak dotąd w bieżącym XXI wieku jeszcze nie mieliśmy. Czy ktoś w jakikolwiek sposób przepraszał te liczne roczniki polskiej młodzieży skazane na bezalternatywne przechodzenie poprzez szkoły w ustroju 6+3+3? Przecież nie.
Szczegółowa analiza ramowych planów nauczania zaprezentowanych zrazu na stronie internetowej MEN, a później ogłoszonych jako obowiązujące prawo (Dz.U. 2017, poz. 703), jest zajęciem frapującym, gdy owe plany porównać z tymi z roku 1992. I tu 8+4, i tam 8+4; lecz do czego popchnąć może nieokiełznana pasja reformowania dla samego reformowania? Tu sprawę tylko zarysujemy (a o liczbach godzin poświęconych na nauczanie zawodu mowa już była wyżej).
Skoro już przyjmujemy do wiadomości zaistnienie w Polsce ponownie ustroju szkolnego 8+4, zauważamy iż główne wady nowych ramowych planów nauczania dla szkół ponadpodstawowych są następujące:
– nie są uwzględnione godziny nauczania religii (w roku 1992 też nie były), co powoduje m.in. zaniżenie tygodniowych liczb godzin lekcyjnych;
– tygodniowe liczby godzin lekcyjnych, zwłaszcza dla Technikum, są zbyt duże, co pociąga za sobą przymus wysiadywania przez uczniów dziennie po 7 lub nawet 8 godzin w szkole, co bynajmniej nie jest konieczne, ani pożyteczne;
– na nauczanie języka obcego od podstaw jest za mało czasu, gdyż powinno być, przynajmniej w pierwszych latach, po pięć godzin lekcyjnych tygodniowo na jeden język (lepiej uczyć tylko jednego języka, ale skutecznie, aniżeli dwóch bezskutecznie);
– marnuje się czas wprowadzając nowe przedmioty, jakie nie tylko my nazywamy “jednogodzinnymi michałkami”: tzw. filozofia, tzw. wiedza o kulturze (z tego się najwyraźniej wycofano), tzw. podstawy przedsiębiorczości, tzw. wiedza o społeczeństwie, tzw. edukacja dla bezpieczeństwa (jak wyżej: podejmowanie tych i innych zagadnień w śladowym wymiarze godzin jest parodią nauczania, stratą cennego czasu, zaś uczniowie będą z tych przedmiotów tylko szydzić);
– usunięcie przedmiotów artystycznych, nawet zwykłego chóralnego śpiewu, z programu “zreformowanych” szkół ponadpodstawowych jest to ponury skandal (ostatecznie w szkołach średnich jedna godzina tygodniowo w pierwszej klasie na przedmiot do wyboru dyrektora: “filozofia lub plastyka lub muzyka” – sic! – gdyż i na takiego “michałka” reformatorzy czas znajdują i przeznaczają);
– o łacinie, że o grece nie wspomnimy, również nie ma wzmianki w planie dla Liceum Ogólnokształcącego (ale jest w przypisach);
– o jednogodzinnej informatyce nie mamy wiadomości, czy ciąg dalszy nauczania tego przedmiotu nie powinien się aby toczyć dalej popołudniami w trybie on-line;
– w Szkole Branżowej Pierwszego Stopnia jest mniej czasu na nauczanie języka polskiego, języka obcego i matematyki, aniżeli ćwierć wieku temu w ówczesnej Zasadniczej Szkole Zawodowej;
– trzygodzinne (tygodniowo) zajęcia wychowania fizycznego, tam gdzie nie ma odpowiedniej infrastruktury, mogą przynieść więcej szkody niż pożytku (zamiast tarzać się aż trzy godziny na korytarzu szkolnym lepiej pograć w piłkę z kolegami po lekcjach);
– czasu na nauczanie biologii, geografii, fizyki, chemii, a w Szkole Branżowej nawet historii jest za mało (są to przedmioty, na których zwykle opierało się profilowanie nauczania według preferencji uczniów; nie znamy wymiaru czasu ich nauczania ani wspólnego/podstawowego, ani dla chętnych/zaawansowanych; przypisy do planu są mętne);
Take więc od co najmniej dwóch pokoleń: Czas! Czas! I jeszcze raz: Czas! “Oni” nadal – kimkolwiek dziś są – zabierają nam czas na nauczanie i wychowywanie kolejnych młodych roczników Polaków. Istotą wszakże ustroju szkolnego 6+3+3 był permanentny brak czasu na cokolwiek na etapie ponadpodstawowym. Teraz ma być pod tym względem tylko niewiele lepiej, skoro wspólną cechą powyższej listy wad systemu jest nadal brak czasu na całościowe, skuteczne nauczanie połączony z marnotrawieniem tegoż czasu na nauczanie pozorne. Wiemy zaś wszyscy, że tu jest ważna każda godzina lekcyjna. Nie jest obojętne, czy w dany dzień tygodnia dziecko wraca ze szkoły po sześciu, siedmiu, czy może aż ośmiu lekcjach. Wraca, czy może doczołguje się, i przez dalszą część dnia i wieczoru nie ma go już dla rodziny, krewnych, ani kolegów?
Szkoła Podstawowa, jako że ma być aż ośmioletnia, stanowi osobny temat. Niemniej wady nowego ramowego planu nauczania dla tejże są w znacznej części podobne do tych dla szkół ponadpodstawowych. Wspólną cechą jest – a cóż by innego? – wadliwe gospodarowanie czasem. Dość powiedzieć, że rządzący zubożyli (prawa kolumna w ramowym planie nauczania) w stosunku do stanu sprzed ćwierćwiecza o łącznie siedem godzin lekcyjnych nauczanie następujących przedmiotów: język polski, muzyka, plastyka, informatyka, technika, historia, geografia, biologia, chemia, fizyka, matematyka (zgadza się!; godzinowe różnice dotyczą tyleż pojedyńczych przedmiotów, co i grup przedmiotów). Nauczaniu jakichże to treści muszą ustąpić wszystkie te elementarne przedmioty szkolne?
O tym już nie tutaj, podobnie jak nie o ogłoszonej niedawno tzw. podstawie programowej dla Szkoły Podstawowej. Przyjrzyjcie się Państwo nowej liście lektur szkolnych, tych obowiązkowych i tych nadobowiązkowych; porównajcie ją z poprzednimi takimi listami, i jak w tamtych przypadkach zastanówcie się, proszę, nad tym, co z utworów i kto z autorów tam jest, a czego i kogo nie ma. Czy z takiego porównania wynika, że mamy obecnie do czynienia ze szkolno-kulturalnym przełomem na korzyść, czy na niekorzyść, czy z kontynuacją; i jak to zmierzyć? Lista lektur dla szkół ponadpodstawowych wciąż jest nieznana.
Czy kto woli posyłać dziecko do szkoły, czy uczyć je w domu samodzielnie lub przy wsparciu guwernerów i guwernantek, każdy musi się podporządkować obowiązującemu w kraju podziałowi owego szkolnego dwunastolecia na część podstawową i ponadpodstawową. Piszącemu pozostaje zakończyć niniejszą prezentację wezwaniem do Rodaków, aby wybrali, na przyszłość, pomiędzy ustrojem szkolnym 6+6 a 7+5. Czy koniecznie trzeba wybierać? Czy obydwa ustroje nie mogłyby u nas funkcjonować równolegle? Lecz w jakim celu, skoro jeden z nich jest lepszy od drugiego?
Ramowe plany nauczania dla Szkoły Średniej sześcioletniej oraz pięcioletniej, Ogólnokształcącej, Technikum i innej specjalistycznej, w kilku wariantach, także dla Zasadniczej Szkoły (Wielo)zawodowej piszący niniejsze sporządził już dawno temu. Gdy poszły słuchy, że Polska nareszcie odrzuca ustrój szkolny 6+3+3 (i to jest – powtórzmy – sukces!), autor niniejszego posłał w ubiegłym roku owe plany “w eter”, czy może raczej “w milczącą otchłań”, czyli do nowego już MEN oraz do Zespołu Edukacyjnego w Narodowej Radzie Konsultacyjnej przy Prezydencie RP; stosowną zaś korespondencję do wielu innych adresatów, osób i instytucji, w “realu” i w “wirtualu”.
W jakim celu, skoro przyjęcie ustroju 8+4 ogłaszano jako postanowione? A choćby w dwojakim:
– żeby później nie mówiono, iż w Narodzie nie powstał pomysł alternatywny wobec przywrócenia ustroju szkolnego 8+4;
– żeby sobie samemu powiedzieć: “zrobiłem co mogłem” (w przeciwieństwie do: “mogłem, ale nie zrobiłem”).
A powiadają niektórzy, że polityka jest sztuką robienia tego, co możliwe.
Marcin Drewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!