Ajajajajajajaj! Jak przyjemnie autorowi ulubionej teorii spiskowej, podobnie jak zwolennikom, kiedy nawet żydowska gazeta dla Polaków skłania się ku niej – chociaż oczywiście z zachowaniem środków ostrożności! Żydowska gazeta dla Polaków od samego początku znana jest bowiem z tego, że nie tylko nieubłaganym palcem wytyka i piętnuje autorów teorii spiskowych, ale i pryncypialnie potępia ich zwolenników, jako „oszołomów”. Co prawda z uwzględnieniem słynnej mądrości etapu. Kiedy, dajmy na to, Lew Rywin przyszedł do pana red. Adama Michnika, żeby po starej znajomości złożyć mu propozycję korupcyjną, to pan red. Michnik nie powiedział: „nie”, tylko z ukrycia cała rozmowę nagrał, co zapoczątkowało powszechny dzisiaj w środowisku dżentelmenów obyczaj skrytego rejestrowania rozmów. Potem przez wiele miesięcy nadzorował sławne „dziennikarskie śledztwo”, a kiedy mleko się rozlało, podniósł pod niebiosa klangor o straszliwym spisku, uknutym przeciwko spółce „Agora”. W rezultacie pani Wanda Rapaczyńska, z pierwszorzędnymi korzeniami schroniła się w nowojorskiej Komisji Trójstronnej, gdzie Polskę reprezentują, jeden w drugiego, sami tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa, podczas gdy pan red. Michnik z orderem Legii Honorowej schronił się za murami sławnej „tajemnicy dziennikarskiej”. W tym momencie dla wszystkich mikrocefali, co to z „Gazety Wyborczej” chlipią swą intelektualną zupę, ogłoszona została dyspensa: nie tylko wolno im było wierzyć w istnienie spisków, ale nawet wypadało, pod rygorem utraty przyzwoitości. Jak wiadomo, w środowisku mikrocefali tworzących środowisko „Gazety Wyborczej”, przyzwoitość jest w wyjątkowej cenie, toteż pan red. Michnik i redakcyjny Judenrat rozdziela certyfikaty przyzwoitości po uważaniu, w zależności od potrzeb etapu. Jeśli ktoś otrzyma taki certyfikat, to pozostaje przyzwoity, choćby nawet czerpał zyski z cudzego nierządu – na tej samej zasadzie, dla której czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty. Toteż przyzwoici również wśród mikrocefali tworzą ścisły krąg, rodzaj „partii wewnętrznej”, a w tłumie rozpoznają się nawzajem po zapachu. Oczywiście do tego trzeba mieć specjalnego nosa, ale wśród przyzwoitych nie ma z tym problemu. Kiedy jednak afera zaczęła rozchodzić się po kościach, dyspensa została cofnięta i pozostał z niej tylko popularny w środowisku dżentelmenów obyczaj sekretnego nagrywania rozmów. Toteż pracujący w stacji telewizyjnej TVN, którą podejrzewam, że została założona przez starych kiejkutów za pieniądze ukradzione z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego (Państwo wyłożyło 1700 mln dolarów na nielegalny wykup polskich długów na międzynarodowym rynku finansowym. Długi wykupiono – ale tylko za 60 mln dolarów, podczas gdy cała reszta „gdzieś” się rozeszła.) panowie redaktorzy Sekielski i Morozowski (który tak naprawdę nazywa się Mozes, syn Mordechaja, pracownika resortu Bezpieczeństwa Publicznego), namówili panią Renatę Beger, żeby zwabiła do swego pokoju pana Adama Lipińskiego z PiS i składała mu rozmaite propozycje, a oni tę całą rozmowę nagrali i puścili na antenie. Stanowczo zaprzeczyli, by byli inspirowani przez „służby”, więc książę Gorczakow, co to wierzył tylko w informacje energicznie i stanowczo zdementowane, na pewno dostrzegł by tu zatajoną rękę Wojskowych Służb Informacyjnych, które akurat dwa tygodnie wcześniej zostały „rozwiązane” przez złowrogiego Antoniego Macierewicza. W obronie obydwu redaktorów na łamach żydowskiej gazety dla Polaków 4 października 2006 roku wystąpiła pochodząca ze świętej rodziny pani red. Dominika Wielowieyska. Trzeba nam bowiem wiedzieć, że podobnie jak za czasów sarmackich każdy szlachcic miał swojego Żyda-pachciarza, to teraz każdy Żyd ma swojego szlachetkę, najlepiej z jakiejś świętej rodziny, który za pieniądze skacze przed nim z gałęzi na gałąź. Oczywiście żadnych konsekwencji karnych nie było, bo jakże tu je wyciągać, kiedy pan redaktor Sekielski z oburzeniem wykluczył inspirację „służb”, które przecież ani w niezależnej prokuraturze, ani w niezawisłych sądach nie mają ani jednego konfidenta?
Co innego, kiedy to trzej kelnerzy zawiązali straszliwy spisek przeciwko Platformie Obywatelskiej i w roku 2013 zaczęli podsłuchiwać dygnitarzy tej partii zarówno w knajpie „Pod Pluskwami”, jak i innych miejscach, między innymi – w rezydencji premiera Donalda Tuska, dokąd kelnerzy mają dostęp raczej utrudniony. Dlatego przypuszczam, że kelnerom musieli pomagać jacyś pierwszorzędni fachowcy i to tacy, których nie ośmieliła się zauważyć ani niezależna prokuratora, ani nawet słynący z niezawisłości sąd. W rezultacie niezawisły sąd nieubłaganym palcem wskazał na pana Marka Falentę, jako jedynego inspiratora wścibskich kelnerów i w 2016 roku skazał go na 2,5 roku więzienia. Pan Falenta jednak do więzienia się nie zgłosił, w związku z tym niezawisły sąd w roku bieżącym wstrzymał wykonanie tej kary. Widać, że pierwszorzędni fachowcy nadal trzymają parasol ochronny, przed którym zgina się nie tylko dziób pingwina, ale i kolana niezawisłego sądu. No dobrze – ale po co panu Falencie było podsłuchiwać rozmowy dygnitarzy PO? Bez mojej ulubionej teorii spiskowej pytanie to zawisa w próżni, podczas gdy w świetle tej teorii odpowiedź na nie wprost się narzuca. Oto bowiem w roku 2013 prezydent Obama doznał w Syrii upokorzenia, którego sprawstwo, słusznie, czy nie – o to mniejsza – przypisał zimnemu ruskiemu czekiście Putinowi. Jak ty mi tak – to ja ci tak – i w rezultacie USA zapaliły zielone światło dla przewrotu politycznego na Ukrainie, którego nieukrywanym celem było wyłuskanie tego kraju z rosyjskiej strefy wpływów. To oznaczało, że po „resecie” z 17 września 2009 roku w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, USA wracają do aktywnej polityki w tej części Europy, a w rezultacie Polska spod kurateli strategicznych partnerów wraca i to na dobre, pod kuratelę amerykańską. Dopóki Polska była pod kuratelą strategicznych partnerów, to na pozycji lidera tubylczej sceny politycznej mogła pozostawać Platforma Obywatelska, którą uważam za ekspozyturę Stronnictwa Pruskiego i PSL, które uważam za ekspozyturę Stronnictwa Ruskiego. Kiedy jednak Polska przeszła pod kuratelę amerykańską, to trzeba było na pozycji lidera dokonać podmianki – do której walnie przyczyniły się ujawnione rozmowy z kelnerskich podsłuchów. To by wyjaśniało zarówno udział pierwszorzędnych fachowców, jak i zdumiewający brak spostrzegawczości niezawisłego sądu. Z kolei pan Falenta też nie wygląda na kandydata na samobójcę, więc nic dziwnego, że i on w sprawie fachowców trzyma język za zębami.
Teraz jednak „Gazeta Wyborcza” wykryła, że pan Falenta na pół roku przed wybuchem kolejnej „afery taśmowej” powiadomił władze PiS o treści podsłuchanych rozmów. Wszystko to wyniuchał swoim specjalnym nosem pan red. Wojciech Czuchnowski, a w nierządnej telewizji rozprawiał o tym pan Seweryn Blumsztajn. Co ci przypomina widok znajomy ten? Ano, w sytuacji, gdy prezydent Trump coraz bardziej zaabsorbowany jest ratowaniem własnej skóry, do której coraz natarczywiej próbuje dobrać mu się amerykańska żydokomuna, Niemcy i Rosja musiały dojść do wniosku, że to jest pora, by doprowadzić w Polsce do przesilenia politycznego i w ten sposób storpedować projekt Trójmorza, pod który właśnie mają być kładzione fundamenty finansowe. W tej operacji każdy ma do odegrania swoją rolę – i niezawisłe sądy i obrońcy demokracji i folksdojcze i stare kiejkuty ze swoimi konfidentami – więc byłoby dziwne, gdyby w tej sytuacji Żydzi pozostali na uboczu, zwłaszcza gdy właśnie ostrzą sobie zęby na realizację „roszczeń”, której Ameryka zobowiązała się dopilnować. Toteż nic dziwnego, że pan red. Czuchnowski wyniuchał to wszystko akurat teraz, kiedy Judeopolonia zaczyna nabierać rumieńców.
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!