Randkowanie z książką czyli ale kabała!
Po książkę Walerego Szambarowa pt. „Swierdłow. Okultystyczne korzenie rewolucji październikowej” sięgnąłem targany mieszanką emocji, wśród której dominował zdystansowany entuzjazm. Gdybym miał pokusić się o bardziej wyraziste zobrazowanie tego stanu, wskazałbym na podenerwowanie odczuwane przez młodzieńca tuż przed pierwszą randką z dziewczyną poznaną – czego w żaden sposób nie pochwalam – w Internecie. Niby wie, jak ona wygląda, ale nie do końca jest pewny tego, czy udostępniona mu fotografia nie okaże się przypadkiem dziełem jakiegoś domorosłego photoshoppera. Obawiałem się rozczarowania, mimo że gwarantem zbliżającej się czytelniczej uczty była wielokrotnie sprawdzona marka polskiego wydawcy książki. Prawdę mówiąc już po dziurki w nosie mam pismactwa i gadactwa zajawkowanych niezwykle buńczucznie, a po rozwinięciu okazujących się wyłącznie pożeraczami cennego czasu (tak, w moim wieku zwraca się już na to uwagę). O rewolucji październikowej napisano i powiedziano dotąd bardzo wiele, ale prawie zawsze tylko po to, by utrwalać stek bzdur i odwracać uwagę publiczności od sedna sprawy. Szeroko rozumiane podręczniki do historii – te oficjalne i te pozornie serwowane spod lady – w zasadzie mówią jednym głosem o sile sprawczej wydarzeń z 1917 roku. Jest pewne jak rosół w niedzielę, że znajdziemy w nich dwa lejtmotywy. Pierwszym jest komunistyczny obłęd garstki carskich poddanych (czasem – dla uwiarygodnienia – nieśmiało doprawiony szczyptą suszonego czosnku), a drugim – antyrosyjska aktywność polityki niemieckiej. Owszem, były to ważne, acz tylko poboczne wątki, narzędzia wspomagające rozwój wydarzeń: szufla nie daje ciepła, a tylko pomaga wsypywać węgiel do kotła grzewczego. Sięgając po książkę Szambarowa oczekiwałem znalezienia w niej jednoznacznego wybrzmienia faktu, że spiritus movens rewolucji październikowej była wojna religijna wydana chrześcijaństwu i opartych na nim stosunkom społecznym przez potężną kabalistyczno-okultystyczną strukturę żydowską dysponującą olbrzymimi siłami i środkami. Czy i tym razem przeżyłem rozczarowanie?
Zanim odpowiem na to pytanie, warto bym z polskiej perspektywy krótko dopowiedział, czym dynastia Romanowów (pomijam wygaśnięcie jej linii męskiej w 1730 roku) naraziła się polityce żydowskiej. Otóż rosyjscy carowie trzykrotnie ukręcili łeb próbom utworzenia zalążków państwa żydowskiego na terenach Rzeczypospolitej, idei sformułowanej po raz pierwszy przez Jakuba Franka. Najpierw dokonali tego utrącając postanowienia Konstytucji 3 maja, oddającej okrojoną Polskę w ręce wolnomularskiej i silnie prożydowskiej dynastii Wettynów, utrącającej przy okazji narodowotwórczą rolę Kościoła katolickiego. Silna już wówczas (a potężna dziś) tajna sekta frankistowska była o krok od objęcia wszystkich najważniejszych urzędów w państwie (udało jej się to po zamachu majowym 1926 roku). Drugim równie nieudanym projektem realizowanym przez frankistów wspólnie z iluminatami było efemeryczne Księstwo Warszawskie, a trzecią – powstanie listopadowe. To w tym kontekście należy oceniać fakt potępienia tego ostatniego przez papieża Grzegorz XVI. Oczywiście kolejni carowie nie kierowali się interesem polskim, ale swoją aktywnością źle przysłużyli się sprawie żydowskiej. Ich ostatnich potomków dosięgła za to (i nie tylko za to) okrutna kara, którą krok po kroku zrelacjonował Walery Szambarow.
Postacią Jakowa (Jankiela Jeszui) Swierdłowa (ojciec Mojżesz Izraelewicz Swierdłow, matka Elizaweta Ita-Leya Solomonowna) zainteresowałem się dość dawno temu, trochę przy okazji badania związków jego o rok starszego brata, Jeszui Zalmana Swierdłowa (używającego nazwiska “Zinowy Pieszkow” zapożyczonego od prawdziwego nazwiska jego przyjaciela-masona znanego powszechnie jako Maksym Gorki), ze śmietanką dwudziestowiecznych polityków z całego świata (był m.in. doradcą gen. Charlesa de Gaulle’a, ale i marsz. Philippe’a Petaina!). Mało kto wie, że bliskim krewnym Swierdłowów był Gienrich Grigorjewicz Jagoda (właśc. Jenoch Gierszonowicz Ijegoda), wysoki rangą funkcjonariusz policji politycznej i służb specjalnych ZSRS. Bez wątpienia Zinowy Pieszkow był silnie umocowany w strukturach światowej masonerii okultystycznej i to on wprowadził do niej swojego młodszego brata, lokując go w ścisłym kierownictwie rosyjskiego a potem sowieckiego ruchu rewolucyjnego. Owszem, osobiste uzdolnienia Jakowa Swierdłowa odegrały dużą rolę w jego bolszewickiej karierze, ale decydujące znaczenie miało poparcie, jakie otrzymał od Wielkich Tego Świata. To oni go finansowali, umożliwili ucieczkę z zesłania, a potem umieścili w bezpośrednim otoczeniu Włodzimierza Lenina. To na ich polecenie zorganizował i nadzorował rytualny mord na carze Mikołaju II Romanowie i jego rodzinie. Zapewne nigdy nie dowiemy się, jakie kolejne zadania miał wykonać i co zawierał wytyczony scenariusz jego dalszej kariery. Śmierć niespodziewanie dopadła go, gdy miał zaledwie trzydzieści cztery lata. Jej zaskakujące okoliczności (do odszukania na kartach rzeczonej książki) przekonują, że tajni macherzy mimo swojej potęgi nie wszystko – na nasze szczęście – mają pod kontrolą.
Walery Szambarow nie gryzie się w język kreśląc w swojej książce charakterystykę Swierdłowa i akcentując jego kabalistyczne, czyli oparte na żydowskim okultyzmie, zainteresowania. To rzecz niezmiernie rzadko spotykana w literaturze przedmiotu. Mało tego. On w tych predylekcjach wspólnych dla wielu „bohaterów historii świata” słusznie dopatruje się źródeł nie tylko rewolucji październikowej, ale również innych krwawych przełomowych wydarzeń w dziejach Europy. Widzi, tłumaczy i udowadnia ich niejawną logikę i pokątnie osiągane cele. Jego wywody są spójne i oparte na wszechstronnej znajomości tematu. Czułem wewnętrzną satysfakcję obcując z książką Szambarowa i odnajdując na jej kartach potwierdzenie własnych wieloletnich dociekań. Odnalazłem w niej wątki, które potrafiłem pozytywnie zweryfikować na bazie posiadanej wcześniej wiedzy, jak choćby ten dotyczący zgłębiania przez Swierdłowa tajemnicy tzw. katastrofy tunguskiej pod kątem zjawiska nadprzyrodzonego. Potężna moc wyzwolona w 1908 roku nad syberyjską tajgą dawała mu nadzieję na poznanie jej natury i okiełznanie dla własnych celów. To pragnienie pchnęło go ku niezwykle trudnej wyprawie na miejsce zdarzenia i szukanie odpowiedzi z wykorzystaniem magii uprawianej przez tamtejszych szamanów.
Nie mam wątpliwości, że książka „Swierdłow. Okultystyczne korzenie rewolucji październikowej” spotka się z dezaprobatą sporej części czytelników. Jedni, niepotrafiący wyjść poza strefę komfortu i bezwzględnie ufający oficjalnej wersji historii, szybko zaszufladkują dzieło Szambrowa jako klasyczny przykład tzw. spiskowej teorii dziejów i zakończą lekturę na jednym z początkowych rozdziałów. Inni, świadomi jej wartości, ale żywotnie zainteresowani utrzymaniem kłamliwego status quo, najchętniej nakleiliby na jej okładce emblemat analogiczny do tego, jaki znamy z paczek papierosów: „obcowanie z tą książka naraża Cię na utratę zdrowia lub życia”. Na szczęście większość czytających dojdzie do zdroworozsądkowego przekonania, że skoro przez wizjer w drzwiach widzi postać w kominiarce trzymającą w ręku coś przypominającego długi nóż, to dlaczego ma upierać się, że jest to listonosz przynoszący babciną rentę i bezzwłocznie wpuścić tego kogoś do mieszkania? Siła i wymowa faktów wyliczonych przez Szambrowa jest porażająca, a jednocześnie do bólu przekonująca.
Moja „randka w ciemno” bynajmniej nie okazała się rozczarowaniem. Ba, bez kozery mogę powiedzieć, że była spotkaniem starych znajomych, którzy nigdy dotąd nie mieli okazji zetknąć się. Brzmi parodoksalnie? Jeśli tak, to tylko z pozoru. Któż z nas bowiem choć raz w życiu nie odniósł wrażenia, że z kimś nowo poznanym zjadł wcześniej już niejedną beczkę soli?! Dziękuję wydawnictwu Magna Polonia za umożliwienie mi spotkania z książką wybitną. Niech umawia ją na kolejne „randki”. Z każdym mądrym Polakiem!
Krzysztof Zagozda
Swierdłow – Okultystyczne korzenie rewolucji październikowej
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!