Kleszcze można złapać nie tylko w lesie czy na łące, ale również w parkach miejskich czy na placach zabaw – ostrzega Anna Grochowska, która bada patogeny przenoszone przez te pajęczaki. Kiedy spędzamy czas w zieleni miejskiej, pamiętajmy, by potem sprawdzić, czy nie mamy kleszczy – radzi.
“Nauczyliśmy się już sprawdzić, czy nie złapaliśmy kleszcza po powrocie z łąki czy lasu. Ale niewiele osób zdaje sobie sprawę, że kleszcza można znaleźć też w parku miejskim albo na placu zabaw. Nie są tam rzadkością” – ostrzega w rozmowie z PAP Anna Grochowska, doktorantka z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, która prowadzi badania na kleszczach.
Kleszcz pospolity ma bardzo szerokie spektrum żywicieli – w tym gatunki zwierząt, które mieszkają w miastach. “Żywicielami kleszczy są głównie małe gryzonie i dzika zwierzyna. W warunkach miejskich mogą to być np. jeże, wiewiórki, ptaki czy psy” – opowiada.
Kleszcz w ciągu życia potrzebuje przynajmniej trzech żywicieli. “Cyrkulacja patogenów za jego pośrednictwem jest więc duża” – podkreśla.
Nimfa Ixodes ricinus (kleszcz pospolity). Fot: Krzysztof Matosek
Rozmówczyni PAP przypomina, że chorobami odkleszczowymi są nie tylko borelioza czy kleszczowe zapalenie mózgu, ale i również babeszjoza, tularemia, riketsjoza czy anaplazmoza.
Jak tłumaczy, krętek boreliozy potrzebuje zwykle ok. 24 godzin, aby trafić do gruczołów ślinowych kleszcza, a potem – do organizmu żywiciela. Jednak już w przypadku wirusa kleszczowego zapalenia mózgu na infekcję narażeni jesteśmy więc w ciągu 30 minut od ugryzienia. Im szybciej więc pasożyta usuniemy, tym lepiej.
Dermacentor reticulatus (kleszcz łąkowy), samiec. Fot: Krzysztof Matosek
Anna Grochowska i jej współpracownicy z UMB w niedawnej publikacji w “Scientific Reports” podsumowali różne, prowadzone przez ponad ćwierć wieku (1991-2017) badania naukowców z całej Europy, próbujących ustalić, jaki odsetek w miastach (i na terenach podmiejskich) stanowią kleszcze roznoszące choroby.
Jakie jest więc ryzyko, że kleszcz, którego złapiemy w mieście, jest zainfekowany którąś z chorób? Widełki są bardzo szerokie – w polskich miastach, w zależności od badania, ryzyko wynosiło od 1,6 do 28,7 proc. Jeśli chodzi o Europę, to bywają okolice (choćby na Węgrzech), gdzie zakażonych było prawie 50 proc. badanych pajęczaków.
Dermacentor reticulatus, samica. Fot: Krzysztof Matosek
Naukowcy z UMB sprawdzali też zależność pomiędzy odsetkiem zakażonych kleszczy a klimatem. Okazało się, że większy procent zainfekowanych kleszczy występuje na obszarach podzwrotnikowych. Większy ich odsetek jest też tam, gdzie panują wyższe temperatury i większe opady w styczniu, a niższe – latem. “Kleszcze dłużej są tam aktywne i rośnie szansa, że w ciągu roku dojdzie do infekcji” – komentuje badaczka.
Badaczka pytana, czy zmiany klimatu w Polsce mogą doprowadzić do większego ryzyka infekcji odkleszczowych, powiedziała, że trudno powiedzieć, bo choć kleszczom mogą sprzyjać rosnące temperatury, to już szkodzą im zimy bez opadów deszczu i śniegu, a także susze, z którymi ostatnio coraz częściej mamy w Polsce do czynienia.
Wysunięte odnóża kleszcza to element polowania. Kleszcz czeka tak na żywiciela, aby – kiedy nadarzy się okazja – szybko go chwycić. Fot: Krzysztof Matosek
W publikacji podsumowano, że w USA co roku zgłaszanych jest 30 tys. przypadków boreliozy, ale prawdziwa liczba przypadków wynosić może nawet 300 tys. W Europie trudniej zebrać dokładne dane na ten temat, ale szacuje się, że to ponad 65 tys. przypadków rocznie. Tu najwyższe współczynniki zachorowalności notuje się w Niemczech, Austrii, Słowenii i Szwecji.
W ramach prac nad swoim doktoratem Anna Grochowska bada kleszcze w Białymstoku i Augustowie. Jak to wygląda? “Wzbudzam sensację, bo w ramach moich badań chodzę po terenach zielonych ciągnąc za sobą po podłożu zatkniętą na kiju białą flagę z flaneli” – śmieje się. Opowiada, że do materiału przyczepiają się siedzące na roślinach kleszcze – jest to bowiem ich sposób polowania. Badaczka zbiera potem z materiału pasożyty i bada je pod kątem przenoszonych przez nie chorób. “Jeśli mam `dobry dzień`, to kleszczy pospolitych łapie się około 30 w ciągu godziny. A tych większych kleszczy łąkowych zdarzało się nawet 50-60” – opowiada.
Dermacentor reticulatus (kleszcz łąkowy). Fot: Krzysztof Matosek
Doktorantka dodaje, że kiedy zdała sobie sprawę, ile tych kleszczy jest w mieście – stała się o wiele ostrożniejsza: “Staram się chodzić środkiem ścieżek. I nie deptać trawników”.
Dermacentor reticulatus (kleszcz łąkowy). Fot: Krzysztof Matosek
PAP – Nauka w Polsce, Ludwika Tomala
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!