Kiedy meksykańska cesarzowa Charlotta przyjechała do Paryża, żeby namówić cesarza Napoleona III do interwencji na rzecz jej męża Maksymiliana, który został uwięziony przez powstańców, korzystających z poparcia Stanów Zjednoczonych, ten był wyjatkowo niechętny wszelkim interwencjom. Charlotta argumentowała i tak i owak, wreszcie, widząc nieustępliwość Napoleona, zaczęła mu wytykać niepewne pochodzenie a na koniec zagroziła abdykacją. – Ależ abdykujcie jak najprędzej! – wyrwało się francuskiemu cesarzowi. Na takie dictum Charlotta dostała spazmów i wreszcie – zwariowała. Żyła jeszcze bardzo długo; kiedy Niemcy podczas I wojny światowej wkroczyli do Belgi, zajęli zamek w którym Charlotta mieszkała w stanie całkowitego obłąkania.
Przypomniała mi się ta scena po przeczytaniu relacji z posiedzenia polsko-amerykańskiego zespołu parlamentarnego, w którym uczestniczyła pani Zorżeta Mosbacher, naznaczona przez USA na amerykańskiego ambasadora w naszym bantustanie. Pani Żorżeta powiedziała między innymi, że „czuje się nie tyle dyplomatką, która ma wygłaszać dyplomatyczne mowy, co raczej businesswoman, która służy na rzecz swojego kraju. „Jeśli mi się nie uda, wracam do kraju, mogę jechać na plażę” – zadeklarowała.
Nikt w naszym bantustanie nie może przejść do porządku dziennego nad żadną deklaracją amerykańskiego ambasadora, choćby nawet – pani Żorżety Mosbacher, więc i tę deklarację powinniśmy sobie rozebrać z uwagą. Po pierwsze – wypada pani ambasador pogratulować dobrego samopoczucia i w ogóle – poczucia rzeczywistości. Deklaracja, że nie czuje się dyplomatką, przynosi bowiem zaszczyt jej spostrzegawczości. Rzeczywiście, jaka tam z niej dyplomatka! Z czasów studenckich pamiętam anegdotkę o profesorze Rajzmanie. Umarł i przed bramą niebieską oczekuje na przyjęcie przez św. Piotra. Wreszcie nadchodzi jego kolej, a święty Piotr pyta o zawód. – Prawnik – odpowiada prof. Rajzman. – A, to nic z tego; prawników tu nie wpuszczamy – powiada święty Piotr. – Jak to nie wpuszczacie – powiada prof. Rajzman. – skoro widzę tam w środku profesora Seidlera, a on przecież też prawnik. – Panie, jaki on tam prawnik! – lekceważąco ucina rozmowę święty Piotr. Zatem jeśli pani Żorżeta sama uważa, że nie jest dyplomatką, to nie wypada nam zaprzeczać. Ale jeśli nawet nie jest dyplomatką – co widać, słychać i czuć – to przecież jest businesswoman. Nie da się ukryć – ale powiadają na mieście, że pani Żorżeta dorobiła się majątku na rozwodach, a miała ich co najmniej trzy. Za każdym razem udało się jej wyszlamować byłych mężów – co w Ameryce nie jest zadaniem specjalnie trudnym, ani wymagającym, bo tamtejsze niezawisłe sądy z jakichś zagadkowych powodów bardzo współczują kobietom, które doświadczyły nieudanego małżeństwa i ocierają im łzy złotymi plastrami – oczywiście na koszt „męskich szowinistycznych świń”. Jeśli zatem pani Żorżeta opanowała tajniki wielkiego biznesu, to chyba przede wszystkim w dziedzinie rozeznania stanu majątkowego jegomościa, któremu decydowała się udostępnić słodycz swojej płci. Nie każda dama to potrafi; pamiętam, jak jeszcze za głębokiej komuny, w Paryżu na ulicy Blanche, pewna dama zwróciła się do mnie: ej, ty, blondyn! – ponieważ – jak się później okazało – wzięła mnie za Norwega. Pani Żorżeta z pewnością działała z większym rozeznaniem i dlatego jej kariera biznesowa potoczyła się zupełnie inaczej, niż kariera damy z ulicy Blanche.
Ale oprócz tego pani Żorżeta złożyła deklarację, że jako businesswoman służy interesom swego kraju, to znaczy – Stanów Zjednoczonych. Ano, zastanówmy się, na czym właściwie polega interes USA w stosunkach z Polską? Po pierwsze – żeby Polska, jako członek NATO, udostępniała Ameryce swoje terytorium dla potrzeb globalnej rozgrywki z Rosją – najlepiej za darmo. To już się stało w roku 1999, kiedy pani Żorżeta chyba jeszcze nie sądziła, że zostanie Ekscelencją. Po drugie – żeby Polska kupowała w Ameryce broń. To też już się stało, zanim jeszcze pani Zorżeta objęła swoje stanowisko w Warszawie. Po trzecie – żeby Polska kupowała dobry amerykański gaz zamiast złowrogiego gazu ruskiego. To też się dokonało jeszcze przed przybyciem tu pani Żorżety. Wreszcie – po czwarte – żeby Polacy mimo wszystko, to znaczy – mimo przeforsowania w Kongresie ustawy nr 447 – nadal uważali Stany Zjednoczone za mocarstwo przyjazne – w odróżnieniu od wielu krajów, których mieszkańcy uważają Stany Zjednoczone za swojego wroga, jeśli nie za „szatana”. Jeśli chodzi o te trzy pierwsze interesy – to musimy powiedzieć, że pani Żorżeta żadnych zasług dla swoje kraju nie położyła, bo właściwie przyszła na gotowe. Jeśli chodzi o interes czwarty – to właśnie pokazała, że chyba nie ma najmniejszego pojęcia, jak się do tego zabrać – bo publicznie sztorcując władze naszego bantustanu, w dodatku na piśmie z błędami – raczej nadwątliła sympatię, jaką Polacy tradycyjnie obdarzali Stany Zjednoczone, mimo wysiłków Józefa Stalina i jego następców. Czyżby pani Żorżecie miała się udać sztuka, której nie mógł dokazać Ojciec Narodów? To byłoby oczywiście osiągnięcie godne wpisania do Księgi Guinessa – ale chyba Stanom Zjednoczonym akurat nie o to chodzi. Jeśli tedy pani Żorżeta realizuje jakiś interes, to przede wszystkim – interesy pana Dawida Zaslawa, z pierwszorzędnymi żydowskimi korzeniami. Jest on właścicielem stacji TVN, która wyemitowała relację z obchodów urodzin Hitlera w lasach pod Wodzisławiem Ślaskim w 9 miesięcy po jej nakręceniu. Akurat wtedy, gdy w USA trwały prace nad ustawą nr 447, przeciwko której środowiska poloniijne zainicjowały desperacji lobbing. Pokazanie światu w telewizji pana Zasława, jak to w polskich lasach grasują źli naziści, było z pewnością obliczone na zneutralizowanie tego desperackiego lobbingu. No a teraz, gdy prokuratura sprawdza, czy uroczystość urodzin Hitlera nie była aby zorganizowana przez funkcjonariuszy stacji TVN, żeby ją w odpowiednim momencie wyemitować, pani Żorżeta podnosi w górę nieubłagany palec i grozi, że jeśli ktoś podniesie rękę na TVN, to zostanie mu ona odrąbana przez amerykański Kongres, tak szczelnie wypełniony miłośnikami wolności słowa, że nie sposób nawet splunąć, żeby w jakiegoś nie trafić. Ekipa „dobrej zmiany”, której losy wiszą na cienkiej nitce amerykańskiego poparcia, nie odważyła się nawet pisnąć słowa protestu. Ciekawe, czy amerykański ambasador w Paryżu, Londynie, czy Berlinie odważyłby się na coś takiego. Inna sprawa, że rząd USA chyba nie ośmieliłby się wysłać do tych stolic kogoś takiego, jak pani Żorżeta.
W tej sytuacji pomysł udania się na plażę wcale nie jest taki głupi, podobnie jak abdykacja, jaką cesarzowa Charlotta groziła cesarzowi Napoleonowi III. Na eksluzywnej plaży można przecież spotkać niejednego majętnego mężczyznę i w ten sposób do pasma biznesowych sukcesów dołożyć jeszcze jeden. Janusz Wilhelmi za pierwszej komuny mawiał, by wystrzegać się pierwszych odruchów, bo „mogą być uczciwe. Otóż to! Chyba rzeczywiście mogą takie być.
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!