Oto, co prawie trzydzieści lat temu – we wspomnieniach zatytułowanych „Z biegiem lat, z biegiem wydarzeń”, wydanych w roku 1992 przez wydawnictwo Verba-Chotomów, tzw. niszowe – opublikował świadek i uczestnik syberyjskich bojów, Edmund Hera, w roku 1919 młodzieniec osiemnastoletni:
„Zostałem przydzielony do 1 szwadronu 1 Pułku Ułanów Polskich 5-ej Dywizji Wojsk Polskich na Syberii. Działo się to 15 kwietnia 1919 roku. Był to ważny dzień w moim życiu; spełniły się bowiem moje młodzieńcze marzenia – zostałem wreszcie polskim ułanem” (s. 108).
Uwaga! To się działo na Syberii właśnie, w samym środeczku megakontynentu Euro-Azjatyckiego, a ściślej rzecz biorąc w Nowosybirsku zwanym wtedy Nowo-Nikołajewskiem.
Dokładnie w tym samym czasie – połowa kwietnia 1919 – daleko, bardzo daleko na zachodzie siły polskie zbierały się aby wreszcie odepchnąć wojska ukraińskie od Lwowa, naczelnik Piłsudski wyprawiał się przeciwko bolszewikom na Wilno, zaś generał Haller wracał od strony Francji do Ojczyzny ze swoimi zuchami w rogatywkach, a na stacjach kolejowych w Wielkopolsce witały go gościnnie szeregi miejscowych zuchów takoż w rogatywki przybranych (o tym pisaliśmy w porze wiosennej).
Naczelnik Piłsudski nie miał żadnych związków z Piątą Syberyjską Dywizją i wiadomości o niej samej posiadał zapewne blade. Formalnie albowiem podlegała ona właśnie generałowi Józefowi Hallerowi, jak i wszystkie polskie oddziały w Rosji. Operacyjnie zaś, czyli w praktyce – zwłaszcza oddziały będące już w walce z bolszewikami – miejscowemu dowództwu Ententy, czyli sojuszniczym (tam i wtedy) „białym” Rosjanom, we współpracy z Korpusem Czechosłowackim (na Syberii? – pyta dzisiejszy Polak), a nawet z Francuzami (pytanie – jak poprzednie).
Zrozumcie to i pomiarkujcie! Setne Rocznice tygodni i miesięcy, na jakie przypadały tamte niezwykłe wydarzenia z udziałem jakże licznych naszych Czcigodnych Drogich Dziadów i Pradziadów, dopiero co przeminęły – wraz z mającym się ku końcowi rokiem 2019. Lecz czy w szerzej dostępnych polskojęzycznych publikatorach ktoś się choćby tylko zająknął o owym Nowo-Nikołajewsku, o Bugurusłanie, o froncie ufimskim, czy o walkach na Stepie Kułundyjskim…? W Równo Setną Rocznicę tamtych ofiarnych bojów w obronie cywilizacji!
Cisza! Sięgamy oto po bieżący grudniowy – 12/2019 – numer jednego z poczytnych miesięczników z podtytułem „Historia”, wydawanego przez redakcję poczytnego tygodnika. Przypomnijmy, że my wyróżniliśmy co najmniej dwa spośród polskich ważnych wydarzeń Sprzed Równo Stu Lat, z grudnia roku 1919: nakreślenie przez mocarstwa Zachodu obecnej (sic!) wschodniej granicy Polski, czyli tzw. linii Curzon’a – 8 grudnia – i właśnie bitwę o syberyjską stację Tajga – 23/24 grudnia (tak! w samą Wigilię Bożego Narodzenia, bo przecież nacierający bolszewicy takich rzeczy programowo nie szanowali).
Lecz niech będą i kolejne dwa wydarzenia Sprzed Równo Stulecia: zerwanie przez Piłsudskiego tajnych rozmów z bolszewikami prowadzonych w Mikaszewiczach i ściśle z tym związany ostateczny odwrót rosyjskiej „białej gwardii” generała Antona Denikina na południe, na Ukrainę. Zwłaszcza to ostatnie wydarzenie, jak wiemy, ma w historii konsekwencje na miarę światową, lecz i napór Armii Czerwonej ku wschodowi na i poprzez Syberię – czego epizodem jest bitwa o Tajgę – też takie znaczenie ma.
O niczym takim, Po Upływie Stulecia, nasi historycy-popularyzatorzy nie piszą. O, nie! Owszem, piszą oni ze znawstwem – w tym grudniu 2019 roku – o wielu innych ważnych i ciekawych sprawach. Oto niezwyciężony w żadnej bitwie – pamiętajmy o tym! – gen. Stanisław Maczek właśnie wyzwala holenderską Bredę; mamy o tym kilka artykułów, gdyż to właśnie jest temat numeru. Mistrz Paderewski, już w styczniu 1917 roku (sic!) przedstawia prezydentowi Wilsonowi mapę z zaznaczonymi granicami przyszłych rozległych Stanów Zjednoczonych Polski (sic!). To już, już… tak jakby zahacza o szeroko pojętą tematykę „curzońską”, lecz autor artykułu i redakcja pozostają tylko przy prezentacji tamtego, wyizolowanego z kontekstu, amerykańskiego epizodu… nie z grudnia, a ze stycznia, i nie Sprzed Stu Lat, ale już prawie stu trzech. Dalej, między innymi: Adolf Bocheński, ale bliżej w czasie, gdyż w latach 30. XX wieku, przekonuje, aby Polska przyjęła współpracę z Niemcami, wtedy już rządzonymi przez Hitlera, i razem z nimi wyruszyła przeciwko Związkowi Sowieckiemu, lub chociaż otworzyła Niemcom drogę na Wschód, by w następstwie tego sowiecki moloch został rozczłonkowany na mniejsze państwa narodowe (podany jest i dalszy ciąg profetycznej argumentacji Bocheńskiego, czego my tu już nie rozwijamy). Owszem, i to też dotyczy ogólnie pojętej problematyki Polsko-Wschodniej, ale na jej późniejszym etapie, aniżeli ten Sprzed Równo Stu Lat, jaki my w kolejnej już wypowiedzi staramy się przypominać i akcentować.
Sięgamy po inny popularny miesięcznik z podtytułem „Historia”, takoż afiliowany, przy innym znanym tygodniku, numer podwójny listopadowo-grudniowy – 11-12/2019. Czegóż tam nie ma… I wrzesień 1939, i Wazowie wraz z ekspansją wschodnią, i Maryna Mniszchówna, i towiańszczyzna, i ZUS (sic!), i stan wojenny, i Leonardo da Vinci, i Madame Paderewska i wiele więcej; periodyk jest to obszerny, tak jak i ten przywołany powyżej. Tak, to wszystko także na tych kartach jest bardzo ciekawe i ze znawstwem zaprezentowane. Atoli tylko ostatni z wymienionych tematów ma jakikolwiek, bardzo zapośredniczony, związek nie tyle z wydarzeniami, jakie my tu chcemy akcentować, ale przynajmniej z epoką i ogólnymi zagadnieniami ją charakteryzującymi.
Ooo… Z wydarzeniami też. Pani Paderewska długie lata przebywała wraz z mężem w Stanach Zjednoczonych. Skądinąd wiadomo, że w tymże kraju funkcjonowała organizacja YMCA (o której wypadałoby się osobno wypowiedzieć). A nasi syberyjscy pamiętnikarze z sympatią wspominają Amerykanina, przedstawiciela tejże organizacji, zasłużonego w niesieniu tam, na Syberii, podstawowej materialnej pomocy zwłaszcza owym tłumom cywilnych uchodźców, lecz także i żołnierzom. I taki to jest, mocno na siłę wynaleziony, związek tematyczny owego podwójnego numeru historycznego czasopisma z naszym tematem wiodącym. Innych brak!
W czasopiśmie zamieszczane jest kalendarium – w numerze podwójnym za dwa ostatnie miesiące roku. Datę Sprzed Równo Stu Lat mamy tam tylko jedną – 20 grudnia 1919 roku – kiedy to w Warszawie zebrał się zjazd powołujący Polski Związek Piłki Nożnej. Dodajmy, że na transmitowanej kilka dni temu przez telewizję rocznicowej uroczystości z tej okazji, skądinąd poruszającej, nie wyjaśniono Narodowi, że niezwykłość owego wydarzenia Sprzed Stu Lat była zwłaszcza taka, iż nowy związek – jak i zakładane wtedy jedno za drugim stowarzyszenia o najrozmaitszej charakterystyce – był nie tylko „polski”, ale ogólnopolski, z trzech zaborów właśnie wtedy ofiarnie łączonych w jedną Rzeczpospolitą.
Niemniej, wypowiedziane tam zostały – i bardzo dobrze – inne słowa jednoczące. Że mianowicie pomimo jakichkolwiek podziałów czy kłótni pomiędzy Polakami, gdy piłkarska Reprezentacja Polski stoi w szeregu na murawie boiska, a cały stadion śpiewa „Mazurka Dąbrowskiego”, przynajmniej na ten czas do Narodu powraca jedność. Innymi słowy: „Łączy nas piłka”.
W omawianym tu kalendarium historycznym znajdujemy też inną datę z roku 1919 – 26 listopada – kiedy to urodził się był prezydent Ryszard Kaczorowski.
Doprawdy, redakcje tych i innych czasopism nie są, w przeciwieństwie do nas, przejęte doniosłością Stulecia, a właściwie postępujących jedno za drugim Stuleci tamtych wydarzeń, jakie tak bardzo zaciążyły i nadal, po dziesięcioleciach XX i XXI wieku, ciążą na naszej tu i teraz rzeczywistości.
Cytowany wyżej Edmund Hera powraca także do wojenno-kontrrewolucyjnych wydarzeń wcześniejszych niż te z końca roku 1919, aż do lata roku 1918, jakie były udziałem jego starszych kolegów. Wspomina o pułkowniku Kazimierzu Rumszy, postrachu bolszewików i niezłomnym wodzu uralskich i syberyjskich Wojsk Polskich. Opisuje, jak to rosła przewaga bolszewików, słabła kontrrewolucyjna „biała” armia admirała Aleksandra Kołczaka, naówczas Wielkorządcy Wszechrosji (tzw. kołczakowcy) i jak w następstwie tego wszystkie wojska „białe”, więc rosyjskie, polskie, czechosłowackie i inne, ruszyły owym sławnym kolejowym mega-konwojem na wschód, szlakiem Magistrali Transsyberyjskiej, coraz silniej naciskane przez ogarniające także i Syberię bolszewickie armie regularne i lokalne oddziały.
Syberyjskie wydarzenia Wigilii Bożego Narodzenia Sprzed Równo Stu Lat Edmund Hera relacjonuje następująco:
„Dotarliśmy wreszcie do stacji Tajga, gdzie miała powstać nowa linia oporu armii rosyjskiej (białej, przeciw nacierającym bolszewikom-czerwonym – M.D.), a my mieliśmy zostać zluzowani przez oddziały rezerwowej armii gen. Piepielajewa. Nie tylko jednak nie zastaliśmy tam żadnej linii oporu, ale zostaliśmy jeszcze zaatakowani od północy przez zbuntowane oddziały tej rezerwowej armii syberyjskiej, a od południa przez partyzanckie oddziały Szczekinkina (bolszewickie – M.D.). Od zachodu zaś nacierała na nas regularna 5 Armia Sowiecka, z którą staczaliśmy od paru tygodni walki opóźniające.
Bój na stacji Tajga rozpoczął się dnia 23 grudnia 1919 roku. Zgrupowane były tam wtedy eszelony (pociągi – M.D.) naszej straży tylnej oraz kilka innych polskich pociągów. Strażą tylną dowodził major Werner, jeden z dzielniejszych dowódców 5. Dywizji. (…) Do końca bitwy udało się zapewnić swobodną drogę na wschód dla naszych pociągów, które odchodziły z terenu stacji (aczkolwiek w innej relacji czytamy o zniszczeniu torów przez bolszewików – M.D.).
(…) Podczas boju o stację Tajga oddziały nasze walczyły z przeważającymi siłami bolszewików z determinacją i zimną krwią. Pamiętam, jak na sąsiednim odcinku nasza kompania kolejowa odpierała natarcie atakującego tłumu bolszewików. Wyglądało to tak, jak na rysunkach z czasów napoleońskich. Nasza kompania, w zwartych dwuszeregach, odpierała salwami nacierających. Pierwszy szereg strzelał z kolana, a drugi stojąc, oficer na skrzydle podawał komendy i celownik. Po paru salwach nacierający nie wytrzymali ognia i wycofali się w popłochu pozostawiając swoich poległych. Po skończonym boju, gdy polskie pociągi i oddziały piesze wycofały się ze stacji, szwadrony ułanów w konnym szyku, pod ogniem broni maszynowej oderwały się od nieprzyjaciela. Maszerowaliśmy potem wzdłuż torów kolejowych w pogoni za naszym eszelonem. Wkrótce, za dnia jeszcze, dopędziliśmy w lesie nasz pociąg. (…) Rosjanka, młoda dziewczyna, Jula, uciekająca od bolszewików, powitała nas kubkiem gorącej herbaty. Pamiętam, jak każdy z nas podjeżdżał konno pod wagon, a ona stojąc w drzwiach podawała nam kubki z herbatą. (…)
Była to wigilia Bożego Narodzenia. Noc była księżycowa; jechaliśmy przez tajgę i pola w poświacie księżyca. Pamiętam, jak jadąc razem z Tadkiem Liwskim w szpicy przed naszym szwadronem zaczęliśmy wyśpiewywać na całe gardło: ‘Bóg się rodzi, moc truchleje…’. Zrobiło się nam wtedy dość ckliwie” (tamże ss. 135-137).
Pamiętajmy atoli i o tym, że wszystko to działo się w warunkach samej pełni syberyjskiej zimy, ze śniegami po pas, a nawet i na chłopa, i z mrozem, na jakim zamarzają nie tylko karabiny i armaty, lecz także lokomotywy, o ile nie utrzymuje się ich stale pod parą, sypiąc do kotła bezustannie śnieg i paląc tym co jest, czyli świeżo ściętym drewnem (bo sowiecka partyzantka, na ile mogła, ogołacała stacje Transsyberyjskiej Magistrali z zapasów węgla i suchego drewna). Zarówno Edmund Hera, jak i inni pamiętnikarze opisom owych zimowych warunków, i sposobom na przeżycie w takich warunkach, poświęcają wiele miejsca, czego my już tu nie podejmujemy, gdyż to by wymagało przedstawienia kilku na ten temat artykułów. Czytajcie więc o tym i o innych tamtejszych sprawach w oryginale!
Tu zaś, no, może mały fragment:
„Przez cały czas musieliśmy również obsługiwać nasze parowozy utrzymując je stale pod parą. Wszelkie zaniedbania groziły zamrożeniem i unieruchomieniem parowozu (po czym trzeba go było zwalać z toru, aby dać przejazd pozostałym – M.D.). Toteż prawie co godzina w dzień i w nocy wzywani byliśmy do ładowania śniegu do parowozów. Ustawialiśmy się wtedy sznurem z wiadrami i nabierając śnieg ładowaliśmy go do tendra. Po napełnieniu tendra śniegiem maszynista puszczał parę z parowozu i śnieg w tendrze momentalnie topniał pozostawiając trochę wody na dnie. Musieliśmy więc znów brać się do ładowania śniegu. Brzmią mi jeszcze dotychczas w uszach przeciągłe nawoływania służbowych – ‘śnigu!’ – które budziły nas często w nocy, wyciągając z ciepłej pościeli na mróz” (tamże, s. 135).
Czy tamten polski, aczkolwiek tylko – tam i wtedy – przejściowy sukces wojenny – zwycięstwo nad wielokrotnie przeważającym wrogiem, atakującym ze wszystkich stron – nie pochodził aby także i z tego, że Polacy zadbali, aby im karabiny nie zamarzły, a bolszewicy już dopilnować tego nie zdołali? Czy historycy wojskowości już się co do tego upewnili?
Edmund Hera podaje, że „straty bolszewików po całodziennym boju na stacji Tajga miały sięgać trzech tysięcy (sic!) zabitych i rannych. Polacy stracili trzystu żołnierzy, kilkanaście eszelonów i pociąg pancerny ‘Poznań’. Obawiając się kontrataku Polaków dowództwo rosyjskie (bolszewickie) zarządziło czasową ewakuację do Nowo-Nikołajewska” (tamże, s. 231); to znaczy ku zachodowi, dzięki czemu niekończące się, jeden za drugim, owe polskie eszelony, w tym kilka pociągów pancernych, mogły bez niepokoju posuwać się dalej na wschód… do czasu. Lecz całej tamtej Sprzed Stu Lat Polskiej Epopei Syberyjskiej już tu opisywać nie będziemy…
Bo też nadal w tej i innych sprawach wschodnich podtrzymywane jest w dzisiejszej Polsce wielkie materii pomieszanie. Oto „Leksykon bitew polskich 1914-1921” autorstwa Janusza Odziemkowskiego, wydany w Pruszkowie w 1998 roku; i tam hasło „Tajga” się znajduje, opatrzone nawet wszystko mówiącą mapką (nieprzyjaciel naciera na Polaków z prawie wszystkich stron!). Lecz w tegoż samego autora, wydanym w Warszawie w roku 2004, „Leksykonie wojny polsko-rosyjskiej 1919-1920” hasła „Tajga”… nie ma!
Co to za określenie: „wojny polsko-rosyjskiej”? Ale… z którą z owych „trzech Rosji”, o jakich pisał swego czasu inny historyk, Andrzej Nowak? Przecież z „jedną z tych Rosji” Wojska Polskie na Syberii pozostawały wówczas w dość wprawdzie chwiejnym, lecz jednak braterstwie broni, spontanicznie skierowanym przeciwko Rosji „tej innej”; no, chyba że, jak w powyższym opisie, dotychczasowi sojusznicy z „jednej” Rosji zbuntowali się i przeszli na stronę tej „innej” Rosji, a przy tym na zgubę Polakom.
c.d.n.
Marcin Drewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!