No i kto jeszcze dzisiaj odważy się natrząsać z Józefa Stalina, że zajął się językoznawstwem? Dzisiaj już nikt nie powinien się na to ważyć, bo gołym okiem widać, że Józef Stalin był prekursorem nowej epoki – właśnie tej, w którą akurat wchodzimy. Nie tylko był prekursorem, ale doczekał się całych zastępów kontynuatorów i naśladowców, którzy obecnie tworzą awangardę, może nie cywilizacji, bo ta własnie pod ich przewodnictwem obumiera, co komunistycznej rewolucji, która co najmniej od pół wieku przewala się przez Europę i Amerykę Północną. Tam też i to w coraz szybszym tempie. Bawiąc w roku 1990 w Polsce amerykański noblista z ekonomii Milton Friedman opowiadał nam, jak to gdzieś w połowie lat 80-tych zaszedł do Biblioteki Kongresu w Waszyngtonie, poprosił o program amerykańskiej partii komunistycznej z lat 20-tych i z przerażeniem skonstatował, że wszystkie punkty tego programu zostały już w USA zrealizowane. W tej sytuacji rodzajem kropki nad „i” jest zwycięstwo w prawyborach w stanie New Hampshire pana Berniego Sandersa, komunisty, przy którym nawet nasz pan Adrian Zandberg wydaje się gołąbkiem pokoju.
Stara anegdotka głosiła, że USA są krajem nieograniczonych możliwości. Kennedy udowodnił, że prezydentem może zostać katolik, Nixon udowodnił, że prezydentem może zostać człowiek niezamożny, a Ford udowodnił, że prezydentem może zostać każdy. Skoro tak, to dlaczego nie pan Bernie Sanders? Prędzej czy później do tego dojdzie, tym bardziej, że jego obecny sukces pokazuje, iż stopień oduraczenia społeczeństwa amerykańskiego jest większy niż mogłoby się wydawać. Dotyczy to zwłaszcza tak zwanych celebrytów, o czym mogliśmy przekonać się niedawno, przy okazji wręczania Oskarów. Jeden z nagrodzonych nie tylko współczuł krowom, że z powodu sztucznej inseminacji nie odczuwają żadnej satysfakcji seksualnej, a w dodatku odbiera im się dzieci, ale w dodatku dopuścił się też, oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody”, myślozbrodni antysemityzmu. Powiedział mianowicie, że wszystkie narody i rasy są równe. Jak to „równe”, skoro wiadomo przecież, że niektóre są równiejsze od wszystkich pozostałych? Myślę, że tylko patrzeć, jak zostanie poddany reedukacji w jakimś chłodnym, albo przeciwnie – jakimś gorącym i dusznym miejscu, bo – jak to niedawno zapowiedział w chwilowo nieczynnym obozie w Oświęcimiu Ronald Lauder – nienawistnicy, a zwłaszcza antysemitnicy, jako nosiciele „śmiertelnego wirusa” powinni gnić w więzieniach. Ciekawe, że wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler nosicielstwo nie tyle „wirusa”, tylko zarazków tyfusu plamistego przypisywał właśnie Żydom. A jak rozpoznać nienawistnika? To proste, jak budowa cepa; nienawistnicy to wszyscy ci, którzy się nam nie podobają, a zwłaszcza ci, którzy nie podobają się żydowskiej Lidze Antydefamacyjnej.
Kiedy już polityka miłości i tolerancji zostanie doprowadzona do logicznej skrajności, to na podstawie postulowanych przez pana Laudera „wymagających praw”, Liga będzie nieubłaganym palcem wskazywała nienawistników, a resztą zajmą się już pierwszorzędni fachowcy. Ciekawe, czy zostanie to nazwane realizowaniem prawa człowieka do dobrej śmierci, czy jakoś inaczej – bo inwencja w dziedzinie językoznawstwa wydaje się niewyczerpana. Na przykład dzieciobójstwo zostało nazwane „prawami reprodukcyjnymi”, które pulchna pani Katarzyna Lubnauer uznaje za podstawowe „prawo człowieka”. Na razie „prawa reprodukcyjne” dotyczą ludzi bardzo małych, zwanych na tę okoliczność „płodami”, których nie obejmują standardy ochrony praw człowieka, ale to przeciez nie jest ostatnie słowo i tylko patrzeć, jak w miarę postępów socjalizmu zostanie zrealizowany również postulat tzw. „aborcji opóźnionej”, w ramach której osobniki niepożądane będą eliminowane nawet długo po swoim urodzeniu. A w jaki sposób będzie się kwalifikowało takie osoby? Tego jeszcze na razie nie wiemy, ale jeśli padnie taki rozkaz, to jakieś rozwiązanie z pewnością znajdą niezawiśli sędziowie z Sądu Najwyższego. To wydaje się konieczne ze względu na podtrzymanie socjalistycznej praworządności, do której Unia Europejska przywiązuje taką wagę. Myślę, że archaiczne kryteria, na podstawie których w przeszłości wymierzana była kara śmierci, nie będą wchodziły w rachubę, bo aborcja opóźniona, podobnie jak obecne „prawa reprodukcyjne” dla swojej realizacji nie wymagają udowadniania eliminowanemu żadnej winy, nawet nieumyślnej.
Ale nie wybiegajmy zbyt daleko w przyszłość, która – jak widać – rysuje się jako świetlana, więc nie bardzo wiadomo, dlaczego właściwie ludzkość popada w coraz większy gretynizm w związku z globalnym ociepleniem. Komu będzie za gorąco, tego podda się procedurze mrożącej krew w żyłach i po krzyku. Nie wybiegajmy tedy zbyt daleko w przyszłość, bo i teraz mamy wiele przykładów kreatywności językowej nie tylko w dziedzinie obyczajowej, ale i polityczno-gospodarczej. Akurat Sejm uchwalił ustawę budżetową bez zwyczajowego deficytu, czyli przewagi wydatków nad dochodami – co stało się przedmiotem przechwałek działaczy i propagandystów „dobrej zmiany, że nieomylny to znak, iż gospodarka pod światłymi rządami pana Mateusza Morawieckiego rozwija się w tempie stachanowskim. Wprawdzie jeszcze niedawno panowała opinia, że o dobrej kondycji gospodarki świadczy właśnie deficyt budżetowy, bez którego nie może być rozwoju, ale to było widocznie na innym etapie, kiedy obowiązywały inne mądrości, podczas gdy na etapie obecnym dobry jest budżet zrównoważony. Toteż, ma się rozumieć, nie posiadamy się z radości, ale niepodobna nie zauważyć, że równowaga budżetowa została uzyskana dzięki jednorazowemu zaksięgowaniu na 2020 rok tzw. „opłaty przekształceniowej”, to znaczy haraczu, jaki rząd pobierze tytułem zamiany kont w otwartych funduszach emerytalnych, na Indywidualne Konta Emerytalne, gdzie właścicielem zgoromadzonych tam środków będzie emeritus. Co prawda, tak mówiło się i przedtem, o czym w roku 1997 zapewniała mnie Wielce Czcigodna pani Ewa Tomaszewska, ale jednocześnie wyjaśniała, że właściciel tych środków nie będzie mógł ich podjąć z Funduszu na żądanie, „bo każdy by tak chciał”. Ciekawe, czy z tych Indywidualnych Kont Emerytalnych właściciel będzie mógł podjąć pieniądze w wybranym przez siebie momencie, czy też będzie musiał poczekać z tym aż do śmierci?
Na razie rząd obiecuje, że taki jeden z drugim będzie mógł używać życia dopiero po przejściu na emeryturę, bo jego pieniędzmi będzie zarządzał fundusz inwestycyjny, ale to przecież dopiero początek reformy, więc nie jest wykluczone, że niezawisły Sąd Najwyższy orzeknie tak, jak w roku 2008, że te środki stanowią „fundusze publiczne”. Właśnie dzięki temu rząd premiera Tuska mógł przejąć połowę pieniędzy zgromadzonych na OFE, a rząd pana premiera Morawieckiego przejmuje właśnie resztę, pobierając przy okazji 15-procentową „opłatę przekształceniową”, z czego spodziewa się około 20 miliardów złotych. To ma być opłata jednorazowa, ale na tym świecie pełnym złości tylko dwie rzeczy są pewne: śmierć i podatki, więc jeśli w przyszłym roku też trzeba będzie gasić defycyt, by przekonać wyznawców, że wszystko jest gites tenteges, to może pojawi się jakiś nowy pomysł. Tymczasem tegoroczny budżet będzie zasilony kolejnymi jednorazowymi wpływami ze sprzedaży praw do emisji dwutlenku węgla i częstotliwości 5G. Dodatkowo dochody budżetowe zostaną zasilone nowymi podatkami wprowadzonymi przez rząd „dobrej zmiany”, które mają przynieść około 14 mld złotych. Tymczasem pan premier powiedział, że podatki nigdy nie były takie niskie, jak teraz. Jakże to możliwe? Ano, dzięki inwencji językowej, bo te nowe obciążenia fiskalne nie są żadnymi „podatkami”, tylko zwyczajnymi „opłatami”. I kto w tej sytuacji ośmieli się naigrawać z Józefa Stalina, który okazał się prekursorem nowej epoki?
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!