Stanisław Michalkiewicz: Donald Tusk też pod kontrolą
Jak uczył Lenin, trzeba ufać i kontrolować. Ta spiżowa i nieśmiertelna zasada ma zastosowanie uniwersalne, ale zwłaszcza nadaje się do zastosowania w polityce. Niektórzy bowiem powiadają, że w ogóle, a zwłaszcza w polityce, nie można ufać nikomu. Może to prawda – ale z drugiej strony – jakże prowadzić politykę nie ufając nikomu? Przecież nawet taki tęgi polityk jak Donald Tusk, musi komuś zaufać, bo przecież sam jeden całej polityki prowadzić nie może.
Wyjątkiem był Kukuniek, który – jak sam słyszałem, co mówił w rozmowie z telewizją portugalską, która z okazji śmierci Jana Pawła II nakręciła reportaż z Polski, zamieszczając tam również rozmowę z Kukuńkiem. – Kukuniek mówił po polsku, więc nie było możliwości jakiegoś przekłamania w tłumaczeniu. Powiedział on co następuje: “ja nie miałem ludzi i obaliłem komunizm z żoną i z dziećmi”. Zdaje się, że nawet sam w to uwierzył – ale wiadomo, że Kukuniek, to przypadek osobliwy, który zdarza się raz na tysiąclecie, albo nawet i rzadziej.
Nic więc dziwnego, że kiedy generał Kiszczak zobaczył kogoś takiego, to nie mógł się powstrzymać, żeby za pośrednictwem braci Kaczyńskich nie zakpić sobie z Polaków, stręcząc im Kukuńka na prezydenta.
Ale Donald Tusk to nie Kukuniek, chociaż gdyby przyjrzeć się mu bliżej, to jakichś podobieństw byśmy się przecież doszukali. Nie o to jednak chodzi, by doszukiwać się podobieństw, tylko – by pokazać, że bez zaufania żadnej polityki prowadzić się nie da. Nie tylko zresztą polityki. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, że bez minimum zaufania do innych nie można by było w ogóle funkcjonować. Na przykład, wsiadamy do tramwaju, czy autobusu.
Nie zastanawiamy się wtedy, czy motorniczy, albo kierowca nie jest aby pijany, tylko z pełnym zaufaniem, z góry zakładamy, że nie jest. Inaczej pewnie byśmy nie wsiedli. Jeszcze lepiej to widać w przypadku podróży lotniczych. Czy normalny człowiek wsiadłby do samolotu, gdyby nie zakładał, że za jego sterami siedzą piloci, który nie tylko znają swoje rzemiosło, ale siedzą z pasażerami, jak to mówią – na jednym wózku – więc w razie katastrofy zginąć mogą również i oni?
Pamiętam, jak w 1970 roku po raz pierwszy w życiu wsiadłem w Gdańsku do samolotu lecącego do Warszawy. Akurat siedziałem przy oknie i na skrzydle zauważyłem napis cyrylicą: “agregaty” – bo samolot był oczywiście produkcji rosyjskiej. Pomyślałem sobie wtedy, że przez najbliższe półtorej godziny moje życie będzie zależalo od prawidłowego funkcjonowania tych “agregatów”, wyprodukowanych przez jakichś nieznanych mi Rosjan. Czasami jednak zdarzają się sytuacje nieoczekiwane. Jedną z nich opisuje Leopold Tyrmand w swoim “Dzienniku 1954”.
Oto z lotniska na Okęciu wystartował samolot pasażerski i kiedy już wszedł na wysokość przelotową, z kabiny pilotów wyszedł młody człowiek w ZMP-owskim krawacie i powiedział do pasażerów tak: Obywatele! Gratuluję wam! Ten samolot inżynierowie przyznaczyli do kasacji, ale nasza ZMP-owska brygada w czynie partyjnym go wyremontowała i oto lecimy!
Na pokładzie wybuchł nieopisany lament; kobiety zaczęły jedna po drugiej mdleć, a pewien partyjny dygnitarz wstał i wrzasnął: “dość tych błazeństw! Natychmiast lądować!” Najwyraźniej nie miał on pełnego zaufania do głoszonych przez partię zalet socjalistycznego współzawodnictwa. Zresztą inaczej wyglądają one na poziomie gruntu, a inaczej 10 kilometrów nad ziemią.
Wróćmy jednak na ziemię, a konkretnie – do Donalda Tuska, który musi mieć przynajmniej minimum zaufania choćby do członków swojego vaginetu, że – po pierwsze – będą go słuchali, a po drugie – nawet jak będą sobie to i owo prywatyzowali, to nie byle jak, tylko według stanowiska, czyli – jak to mówią Rosjanie – “po czinu”. Nie inaczej jest na Ukrainie, będącej oligarchią oligarchów.
Właśnie Reichsfuhrerin Urszula von der Layen, przy pomocy sfory niemieckich owczarków zmłotowała węgierskiego premiera Wiktora Orbana, by już nie wetował 50 mld euro na finansowanie ukraińskiego gospodarki. Chociaż każdy wie, że co najmniej połowę tej sumy rozkradną oligarchowie, to jeszcze coś zostanie do podziału między kadrę tamtejszej niezwyciężonej armii i SBU, no a może nawet coś tam kapnie i dla gospodarki.
Inna rzecz, że Orban, dzięki swojej asertywności, uzyskał od Ukraińców obietnicę uregulowania sprawy statusu węgierskiej mniejszości narodowej na Ukrainie Zakarpackiej i dopiero potem dał się zmłotować, podczas gdy Donald Tusk, ani tym bardziej – Książę-Małżonek – nie uzyskał nic, podobnie jak wcześniej – Naczelnik Państwa. Nie mówię nawet, żeby coś uzyskał dla Polski, bo o nic takiego przecież nawet się nie starał – ale choćby dla siebie.
Najwyraźniej jego mocodawcy z Berlina wprawdzie dali mu carte blanche – ale przecież nie na wszystko, a tylko na przerobienie III Rzeczypospolitej na Generalne Gubernatorstwo, który to proces rozwija się zgodnie z planem opracowanym przez BND. Najpierw podmianka na stanowiskach szefów wszystkich bezpieczniackich watah, potem, przy pomocy “silnych ludzi”, przejęcie rządowych mediów: radia i telewizji, następnie – pacyfikacja prokuratury, a wreszcie – ostateczne rozwiązanie kwestii sądów i trybunałów – i dopiero potem przystąpienie do rozprawy z opozycją.
W tak zwanym międzyczasie dokona się podmianka we władzach wszystkich spółek Skarbu Państwa, żeby stare kiejkuty, które nad całym tym bałaganem sprawują surveillance, też mogły sobie umoczyć pyski w melasie. Jak mawiał pewien biskup-sybaryta – “azaliż tylko dla grzeszników Pan Bóg stworzył rzeczy smaczne?” Jasne, że nie.
Dla porządnych też, zwłaszcza – dla płomiennych szerzmierzy praworządności. A kiedy już wszyscy wrogowie demokracji zostaną przykładnie osądzeni przez fagasów, których pan minister Bodnar powsadza do niezawisłych sądów, nie będzie innego wyjścia, jak uruchomić chwilowo nieczynne obozy koncentracyjne – bo ten w Gostyninie już teraz pęka w szwach. W ten sposób w Generalnym Gubernatorstwie wszystko będzie tak, jak powinno być.
Na razie jednak można było odnieść wrażenie, że Donald Tusk cieszy się pełnym zaufaniem zarówno swoich niemieckich mocodawców, jak i tubylczych starych kiejkutów. Czyżby i jedni i drudzy zapomnieli o spiżowej zasadzie Lenina, żeby nie tylko ufać, ale i kontrolować? Oooo, co to, to nie – a najlepszym tego dowodem jest nagły powrót do vaginetu Donalda Tuska pana Pawła Grasia, który zajął stanowisko szefa gabinetu premiera.
Podobne stanowisko piastował za poprzednich rządów PO, a kiedy Nasza Złota Pani mocną ręką przeniosła Donalda Tuska na brukselskie salony, gdzie zrobiła z niego człowieka, to pan Paweł Graś powędrował tam w jego ślady. Teoretycznie – żeby mu “radzić” – ale tak naprawdę – żeby go pilnować, by nie strzeliła mu do głowy jakaś samowolka.
Polecamy również: Magna Polonia na liście proskrypcyjnej rządu Tuska!
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!