Felietony

Stanisław Michalkiewicz: Historia i prehistoria bazy w Redzikowie

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Stanisław Michalkiewicz: Historia i prehistoria bazy w Redzikowie

   13 listopada br. oficjalnie otwarta została baza amerykańskiej Marynarki Wojennej w Redzikowie na Pomorzu. Jej oficjalnym przeznaczeniem jest zestrzeliwanie najpierw irańskich, a teraz również rosyjskich rakiet wystrzeliwanych w kierunku miłującego pokój Zachodu – ale co tam się będzie działo naprawdę, tego, ma się rozumieć, nie wiemy, bo wszystko jest ukryte za mgłą tajemnicy wojskowej, zresztą – powiedzmy to sobie otwarcie i szczerze – mgłą w najlepszym gatunku.

Wprawdzie w polskich kołach rządowych i opozycyjnych zapanowała z tego powodu euforia, jakby nasz nieszczęśliwy kraj stał się mocarstwem światowym – ale warto zwrócić uwagę, że polski rząd nie będzie miał nic do gadania w kwestii wykorzystania tego obiektu. Sytuacja jest więc podobna do tej z roku 2019 roku, kiedy to polski rząd dowiedział się bodajże z radia, że ma być gospodarzem bliskowschodniej konferencji w Warszawie, wymierzonej przeciwko złowrogiemu Iranowi.

I chociaż zapewniał, że żadnych antyirańskich akcentów stam nie będzie, to amerykański sekretarz stanu pan Mike Pompeo zarządził inaczej – by mianowicie uczestnicy namawiali się, jakby tu załatwić złowrogi Iran. Tym razem takiej tomtadrackiej retoryki nie było, a tylko pan prezydent Duda zauważył, iż otwarcie bazy w Redzikowie pokazało światu, iż Polska na dobre opuściła rosyjską strefę wpływów.

Taktownie nie dodał, że stało się tak dlatego, iż dostała się do strefy wpływów amerykańskich – ale to jest zrozumiałe samo przez się, podobnie jak to, że pozostawanie w amerykańskiej strefie wpływów wydaje się korzystniejsze od pozostawania w rosyjskiej strefie wpływów – chociaż tacy na przykład Afgańczycy, czy Irakijczycy mogą uważać inaczej.

   Przysłowie powiada, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ, na dowód czego warto przypomnieć perturbacje związane z instalowaniem w Redzikowie amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Otóż projekt budowy tej bazy pojawił się już na początku lat dwutysięcznych, ale początkowo nic specjalnie się nie działo. Można było nawet odnieść wrażenie, że bardziej chodzi o rozpuszczanie  pogłosek o budowie tej bazy, niż o nią samą. Coś mogło być na rzeczy, bo – jak pamiętamy – 17 września 2009 roku prezydent Obama dokonał słynnego “resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich.

Polegał on na wycofaniu Stanów Zjednoczonych z aktywnej polityki w naszym zakątku Europy, w następstwie czego nasz nieszczęśliwy kraj, niemal z dnia na dzień, trafił spod kurateli amerykańskiej pod kuratelę ówczesnych strategicznych partnerów, czyli Niemiec i Rosji. Dlaczego prezydent Obama to zrobił – tego oczywiście nie wiem, bo on mi się nigdy nie zwierzał, w związku z czym muszę przypomnieć wydarzenie, które miało miejsce miesiąc wcześniej, to znaczy – 18 sierpnia 2009 roku. Tego dnia izraelski prezydent Szymon Peres spotkał się w Soczi z ówczesnym rosyjskim prezydentem Dymitrem Miedwiediewem.

Z tego spotkania nie było żadnego komunikatu, ale prezydent Peres udzielił wypowiedzi jednej z izraelskich gazet i w ten sposób dowiedzieliśmy się, że podczas tego spotkania złożył prezydentowi Miedwiediewowi dwie obietnice. Pierwszą – że Izrael nie uderzy na Iran i drugą – że on, czyli prezydent Peres – “namówi” prezydenta Obamę do wycofania ze Środkowej Europy elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej. I chyba go “namówił”, bo miesięc później prezydent Obama nie tylko te elementy wycofał z Polski i Rumunii, ale w ogóle dokonał wspomnianego “resetu”.

Potem przyszły dalsze kroki. 20 listopada 2010 roku, na szczycie NATO w Lizbonie, zostało proklamowane “strategiczne partnerstwo NATO-Rosja”. Ta proklamacja stwarzała dla naszego nieszczęśliwego kraju rozmaite konieczności, bo przecież nie może być tak, że całe NATO pozostaje w strategicznym partnerstwie z Rosją – a Polska nie.  Polska też musiała się w tym strategicznym partnerstwie odnajdywać – no i się odnajdywała.

Doszło do tego, że w sierpniu 2012 roku patriarcha Moskwy i Wszechrusi Cyryl, na Zamku Królewskim w Warszawie podpisał z ówczesnym przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski abpem Józefem Michalikiem deklarację o pojednaniu miedzy narodami polskim i rosyjskim – ale to jeszcze nic wobec podpisania we wrześniu 2013 roku porozumienia między Służbą Kontrwywiadu Wojskowego a rosyjską FSB o współpracy wywiadowczej i kontrwywiadowczej. I nie wiadomo, jak daleko zaszlibyśmy na tej drodze, gdyby prezydent Obama nie zresetował pod koniec roku 2013 swojego poprzedniego resetu.

Polegało to na wyłożeniu przez USA 5 mld dolarów na zorganizowanie w Kijowie “majdanu”, którego celem było wyłuskanie Ukrainy ze strefy wpływów rosyjskich. Oczywiście strategiczne parterstwo NATO z Rosją szlag trafił w jednej chwili, nasz nieszczęśliwy kraj znowu trafił pod kuratelę amerykańską, w związku z czym konieczna stała się podmianka na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu.

Toteż trzej kelnerzy pod kierownictwem pana Marka Falenty zawiązali straszliwy spisek przeciwko Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda, w następstwie czego w maju 2015 roku wybory prezydenckie wygrał pan Anrzej Duda, a jesienne wybory parlamentarne wygrało PiS i utworzyło rząd pod kierownictwem pani Beaty Szydło, która wśród licznych swoich zalet ma również i tę, że jest absolwentką Szkoły Liderów przy Departamencie Stanu USA. Elewi tej szkoły uczą się, jak realizować w swoich bantustanach interesy amerykańskie – oczywiście jak już zostaną tam dygnitarzami.

Niemcy nie pogodzili się łatwo z utratą wpływów tylko dlatego, że prezydentowi Obamie coś strzeliło do głowy – i od tamtej pory toczy się u nas wojna, jak nie o “demokrację”, to o “praworządność”, a od marca ubiegłego roku, kiedy to prezydent Józio Biden pozwolił Niemcom na urządzenie Europy po swojemu – czyli kiedy oddał nasz nieszczęśliwy kraj Niemcom w arendę,  jesienią znowu musieliśmy dokonać podmianki na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu i w rezultacie premierem został ponownie faworyt naszej Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen, obywatel Tusk Donald.

No a teraz jeszcze nie wiemy, czy baza w Redzikowie zapowiada uchylenie pozwolenia, jakiego Niemcom udzielił Józio Biden, czy to tylko taka nagroda pocieszenia dla naszego mniej wartościowego narodu tubylczego – żeby prężąc cudze muskuły odreagowywał sobie rozmaite kompleksy.

Baza w Redzikowie oprócz historii ma również swoją prehistorię. Otóż w latach 50-tych, kiedy jeszcze Amerykanie mieli nadzieję na utrzymanie monopolu na broń jądrową, w USA obowiązywała doktryna zmasowanego odwetu, którą po chamsku można streścić tak: walimy ze wszystkiego, co mamy; kto przeżyje – ten wygrał. Kiedy jednak w początkach lat 60-tych Sowieci rozbudowali swój aresenał jądrowy, jasne się stało, że nie przeżyje nikt.

W tej sytuacji sekretarz obrony w administracji prezydenta Kennedy`ego, a potem Johnsona, Robert McNamara stworzył doktrynę elastycznego reagowania, którą po chamsku można streścić tak: haratamy się – ale na przedpolach – taktownie oszczędzając nawzajem własne terytoria. Tedy z punktu widzenia amerykańskiego, baza w Redzikowie, podobnie jak cały nasz nieszczęśliwy kraj, stanowi znakomite przedpole. To oczywiście nic złego, ale cóż nam szkodzi pamiętać, że taki właśnie los wypadł nam?

Polecamy również: Anne Applebaum wzywa do rozszerzenia cenzury Internetu

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!