Felietony

Stanisław Michalkiewicz: Przypadek, czy konieczność?

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Stanisław Michalkiewicz: Przypadek, czy konieczność?

   Tytuł felietonu nawiązuje do książki Jakuba Monoda, francuskiego biologa, laureata Nagrody Nobla, który w książce pod tytułem “Przypadek i konieczność” dowodzi, że tak naprawdę granice między tym, co nazywamy przypadkiem, a tym, co nazywamy koniecznością, wcale nie są nieprzekraczalne – z czego autor wyprowadzał daleko idące wnioski – że nauka wymaga odrzucenia wszelkich doktryn, zwłaszcza religijnych i że człowiek jest sam we Wszechświecie, w którym pojawił się wskutek przypadku.

Wprawdzie w powszechnym odbiorze uważa się, że Monod odrzuca tylko, albo przede wszystkim  religię, ale przecież nie tylko ją, bo wyraźnie podkreśla potrzebę odrzucenia WSZELKICH doktryn, a więc również – socjalizmu, także tego, butnie nazwanego “naukowym”. Być może Marks i jego mikrocefalowi epigoni nie zauważyli, że rzeczownik: “socjalizm” opatrzony przymiotnikiem “naukowy”, to cotradictio in adiecto, sprzeczność sama w sobie, bo socjalizm z definicji “naukowy” być nie może i jest to niemożność pierwotna i obiektywna.

Przekonałem się o tym właśnie podczas studiów, kiedy na pierwszym roku mieliśmy ekonomię polityczną kapitalizmu, a na drugim – ekonomię polityczną socjalizmu. O ile ta pierwsza była logiczna; jedno wynikało z drugiego, o tyle ta druga sprawiała wrażenie jakiegoś chaotycznego kębowiska, w którym uchwycenie choćby pozoru prawidłowości i logiki było niepodobieństwem.

Niestety było wielu hochsztaplerów, którzy z tej ekonomii socjalistycznej się doktoryzowali i habilitowali, podobnie, jak z centralizmu demokratycznego, toteż w miarę upowszechnienia pozorów wykształcenia, co jest zasługą wyższych szkół gotowania na gazie w rodzaju Collegium Tumanum, większość absolwentów nie ma o tym pojęcia, zaś reszty dopełnia demokracja, według której – zwłaszcza, gdy mamy do czynienia z demokracją totalną – o tym, co jest prawdą, a co nie – decyduje Większość, według zasady, że im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja.

   Ale dość już tych dygresji, bo Monod był tylko pretekstem, a tak naprawdę chodzi o wydarzenia, jakie nastąpiły po zwycięstwie Donalda Trumpa w amerykańskich wyborach prezydenckich 5 listopada br. Tak się złożyło, że zaraz po tym, kiedy wyraźne zwycięstwo Donalda Trumpa zostało oficjalnie potwierdzone, 6 listopada niemiecki kanclerz Olaf Scholz, zdymisjonował ministra finansów w swoim rządzie Christiana Lindnera.

Chodziło m.in. o kilkadziesiąt miliardów euro, które rząd RFN przeznaczył najpierw na walkę ze zbrodniczym koronawirusem, ale kiedy Putin z dnia na dzień zlikwidował tę epidemię, to wykombinował sobie, że przeznaczy tę forsę na inne błazeństwa, to znaczy – na walkę z klimatem i energetyczne puszczanie wiatrów. Tymczasem takich przesunięć zabronił niezawisły trybunał, którego wyroki w akuratnych Niemczech są respektowane, podczas gdy w naszym bantustanie, który jest właśnie w fazie adaptacji do Generalnej Guberni, vaginet obywatela Tuska Donalda ostentacyjnie je lekceważy.

To znaczy – nie niemieckiego, uchowaj Boże; na samą myśl o zlekceważeniu wyroków niemieckiego Trybunału obywatel Tusk Donald z pewnością splamiłby mundur premiera – tylko Trybunału polskiego, który Judenrat “Gazety Wyborczej” z charakterystycznym  dla Żydów poczuciem wyższości wobec głupich gojów, nazywał do niedawna “trybunałem Julii Przyłębskiej”. Wracając do ministra Christiana Lindnera, to w ogóle zaczął kwestionować założenia polityki gospodarczej rządu, co w końcu doprowadziło do jego dymisji i rozpadu koalicji trzech partii: SPD, FDP i Zielonych.

W rezultacie, zaledwie w miesiąc po zaprzysiężeniu Donalda Trumpa na stanowisko amerykańskiego prezydenta, 23 lutego odbędą się w Niemczech przyśpieszone wybory. Wynik tych wyborów może być kwestią przypadku, ale może też pojawić się tam element konieczności – jeśli oczywiście Centralna Agencja Wywiadowcza zechce wpłynąć na ich wyniki. Skoro w 2016 roku pojawiły się oskarżenia, że nawet w amerykańskie wybory prezydenckie ingerował zimny ruski czekista Putin, to dlaczego w niemieckie wybory parlamentarne nie mogłaby zaingerować CIA?

Pamiętamy przecież, jak to podczas pierwszej prezydentury Donalda Trumpa, świeżo upieczony francuski prezydent Emmanuel Macron dowodził, że jednym z koniecznych powodów powołania europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO jest konieczoność “obrony Europy” m.in. przed Stanami Zjednoczonymi. W odpowiedzi prezydent Trump zauważył, że Ameryka nigdy na Europę nie napadła i złośliwie dodał, że gdyby nie USA, to Francuzi uczyliby się w Paryżu po niemiecku.

Na to francuski premier poradził prezydentowi Trumpowi, by nie wtykał nosa we nieswoje sprawy. Na takie dictum już po trzech dniach Francję sparaliżował ruch “żółtych kamizelek”, który francuskie władze usiłowały z największym trudem przez wiele miesięcy opanować. Oczywiście CIA nie przyznała się, że maczała w tym palce, ale gdyby się przyznała, to czy ktokolwiek byłby tym zaskoczony?

   Wspominam o tym również dlatego, że właśnie w dniach ostatnich we Francji doszlo do upadku rządu, z takim trudem skleconego po wyborach zarządzonych przez prezydenta Macrona zaraz po tym, jak się okazało; że wybory do Parlamentu Europejskiego wygrało we Francji Zjednoczenie Narodowe Maryny Le Pen. Pierwszą turę tych wyborów wygrało Zjednoczenie Narodowe, ale drugą – Fołksfront, czyli Front Ludowy – ale i on nie uzyskał większości bezwzględnej.

No a teraz ten chwiejny rząd upadł w następstwie wniosku o votum nieufności, złożonego właśnie przez Fołksfront, z poparciem Zjednoczenia Narodowego. Co w tej sytuacji zrobi prezydent Macron? Czy będzie klecił rząd na własną rękę, czy – podobnie jak Niemcy – poczeka, aż w Ameryce zaprzysiężony zostanie Donald Trump?

Oczywiście te przesilenia rządowe w Niemczech i we Francji mogą być całkowicie przypadkowe, ale mogą też stanowić element przygotowania Unii Europejskiej, w której Niemcy i Francja odgrywają “przewodnią rolę w budowie socjalizmu”, do nowego amerykańskiego podejścia, zapowiadanego przez Donalda Trumpa.

   No a nasz nieszczęśliwy bantustan? Wprawdzie odnotowujemy objawy nasilania się walki klasowej w miarę rozwoju narodowego socjalizmu – ale w rządowej koalicji, firmującej vaginet obywatela Tuska Donalda potęźnie zatrzeszczało. A przecież tylko patrzeć, jak Polska ponownie przejdzie spod kurateli niemieckiej pod kuratelę amerykańską, co może wiązać się z koniecznością dokonania podmianki na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu.

Taka podmianka mogłaby nastąpić nawet bez udziału kelnerów – jak to miało miejsce w latach 2014-2015 – tylko w następstwie odwrócenia politycznych sojuszy przez Trzecią Drogę. Czy dyskretna inspiracja Centralnej Agencji Wywiadowczej przyspieszyłaby konieczne decyzje tak, by przesilenie rządowe w Polsce dokonało sie na przykład w lutym, na kilka miesiecy przez wyborami prezydenckimi? Jeśli w Waszyngtonie uznano by to za konieczne, to przypadkowo mogłoby się tak właśnie zdarzyć.

Polecamy również: Skrajna lewica wprowadza w Polsce ranking szkół pod względem podejścia do dewiantów

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!