Historia

STO LAT TEMU – PRZEDWIOŚNIE AD 1920 – JESZCZE NIE BYŁO ZA PÓŹNO – FLANKA WSCHODNIA – CZĘŚĆ PIERWSZA

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Tak więc wraz ze styczniowo-lutową kampanią łatgalską – zwaną wtedy przez sztaby „Operacją Zima” – w naszych historycznych wspominkach Sprzed Stu Lat weszliśmy w kontakt bojowy z Robotniczo-Chłopską Armią Czerwoną. I ucieszyliśmy się z mocnego oparcia terytorium ówczesnej Rzeczypospolitej o rzekę Dźwinę, pamiętając atoli, że było to rozwiązanie minimalistyczne, skoro pan Prezes Dmowski na ubiegłorocznej – rok 1919 – paryskiej Konferencji Pokojowej żądał dla Polski szerokiego pasa ziem za Dźwiną (sic! na jej północnym brzegu!), włącznie z Dyneburgiem – dziś łotewskim (i wtedy ostatecznie też) i z Połockiem – dziś białoruskim (wtedy ostatecznie sowieckim). Zapamiętajmy sobie ten Połock, bo i Józef Mackiewicz w „Lewej wolnej” wskazuje na to miasto i na cały tamtejszy region, po obu stronach rzeki, ciągnący się do innej, nieodległej, i także wielkiej rzeki, mianowicie do Dniepru (górnego).

I w ogóle pracujmy z mapą. Mowa tu albowiem o tak zwanej Bramie Smoleńskiej, czyli o wysoczyźnie pomiędzy górną Dźwiną i górnym Dnieprem (można iść też po południowej stronie Dniepru), zatem o starym szlaku inwazji takoż moskiewskich na Litwę i Polskę, jak i w kierunku przeciwnym – Żółkiewski, królewicz Władysław, cesarz Napoleon, w nowszych czasach Kajzer Wilhelm (po Traktacie Brzeskim) i Adolf Hitler (acz ci następowali już na sposób nowoczesny, czyli owym szerokim frontem ciągnącym się w poprzek Międzymorza).
Gdy przyłożymy na mapie linijkę jednocześnie do punktów Moskwa i Warszawa, bliżej Moskwy znajdą się na tej samej linii naddnieprzańskie miasta Smoleńsk i Orsza (ta „kmicicowa”), a pośrodku przetnie ją w poprzek owa „napoleońska” rzeka – górna Berezyna, w okolicach Borysowa. Bramę Smoleńską flankuje od północy położony nad Dźwiną Witebsk („sienkiewiczowskiego” hetmana Sapiehy) oraz wspomniany, acz nieco bardziej odległy Połock.

Tak więc pan Prezes Dmowski, mając przecież wiedzę o owych polskich „zaberezyńcach” – o jakich pisał później Florian Czarnyszewicz – żądał dla Polski na paryskiej Konferencji Pokojowej owej, by tak rzec, przesłony przed Bramą Smoleńską, czyli przed tym szerokim tam na jakieś zaledwie 80 kilometrów międzyrzeczem Dźwińsko-Dnieprowskim, w postaci pasa ziem ciągnących się na wschodnim brzegu Berezyny. Inaczej mówiąc, chciał on dla Polski prawie tych rubieży, do jakich na tamtym odcinku frontu doszli byli Niemcy w roku 1918.

Ale w okresie, o jakim mówimy, Wojsko Polskie stało tylko na linii rzeki Berezyny – więc niezgodnie z pragnieniami Dmowskiego, czy Czarnyszewicza – uszykowane zatem naprzeciwko Bramy Smoleńskiej, w poprzek owego szlaku wiodącego z Moskwy na Warszawę.

Zatem wszystko zadziało się zgodnie z wymogami sztuki, gdy Równo Sto Lat Temu, czyli w pierwszych miesiącach roku 1920 dowództwo Armii Czerwonej największe swe siły zgromadziło właśnie w Bramie Smoleńskiej, acz nieco z boku, więc trochę ku północy, zarazem niejako przed lewym okiem i uchem polskiego frontu nadberezyńskiego, zatem właśnie nad Dźwiną w regionie połockim.

Sztab sowiecki stał w pewnym okresie w murach dawnego tamtejszego Kolegium Jezuickiego – doprawdy, także i z powodu tej wielkiej misyjnej przeszłości, ze względu na wielkie tamtejsze tradycje jagiellońskie, batoriańskie, wazowskie, wiedział Prezes Dmowski o co mu chodzi, żądając dla Polski również tego miasta. A Święty Andrzej Bobola, przecież jezuita czynny swego czasu na tamtych ziemiach, stał się Sto Lat Temu patronem polskich zmagań z bolszewikami, zaś jego wizerunek trafił nawet na niektóre pułkowe sztandary, w miejsce zajmowane zwykle przez wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej (sic!).

I te właśnie, północne siły bolszewickie dwa razy w tamtym roku i na tamtych ziemiach potężnie uderzyły w lewy bok polskiego ugrupowania – bezskutecznie w maju 1920 roku (o czym u nas historia milczy; acz istnieje bodaj jakaś niskonakładowa monografia walczącej tam również tzw. Armii Rezerwowej); a powtórnie i to z jakże wielkim powodzeniem, ledwie po upływie kilku tygodni, czyli na początku lipca owego roku (co Stanisława Rembeka, wszak uczestnika tamtych wojennych wydarzeń, zainspirowało później do napisania w rzeczy samej ponurej powieści batalistycznej zatytułowanej „W polu”; chociaż lepszy byłby tytuł „Ku śmierci” lub podobny).

My to wiemy, bo i Sto Lat Temu wszyscy o tamtych kategorycznych, bo geopolitycznych uwarunkowaniach doskonale wiedzieli, po obydwu stronach frontu… tylko nie ówczesny polski Wódz Naczelny… Ale, inni już dawno temu – jak na przykład Jędrzej Giertych – sprawy te dokładnie rozważyli. I ich dzieła czytajcie!

Sięgajcie także do źródeł, jak zwłaszcza wspomnienia dowodzącego przez długi czas owym zwycięskim Frontem Litewsko-Białoruskim generała Stanisława Szeptyckiego, jednego z tych wielkich polskich bohaterów, także i teraz Na Stulecie całkowicie zamilczanych, z których cytaty przywołamy atoli dopiero w następnym odcinku.

Mamy jednak na razie luty 1920 roku. Wojska sowieckie, w warunkach srogiej zimy, ulegają pod naporem wojsk polskich i współdziałających z nimi łotewskich – a rzecz dzieje się na północ od Dźwiny – i wycofują się ku wschodowi, właśnie w kierunku naddźwińskiego Połocka. Już bowiem w tamtym czasie, więc na początku roku 1920, a tym więcej w następujących po tym tygodniach przedwiosennych i wiosennych, polski Sztab Generalny otrzymuje coraz to nowe meldunki wywiadowcze o prowadzonej właśnie tam – jak się rzekło – na północy, potężnej koncentracji wojsk Armii Czerwonej. I Sztab, jak należy, melduje o tym rutynowo polskiemu Naczelnemu Wodzowi. Lecz ten zachowuje się w sposób… najłagodniej mówiąc niezrozumiały. Zamiast bowiem gromadzić siły polskie naprzeciw owego północnego potężniejącego zgrupowania sowieckiego on wyciąga z tamtego naszego frontu coraz to inny pułk i posyła go daleko na południe, na Ukrainę, czyli na Wołyń i Podole. Lecz na Wołyniu i Podolu stoją przed Polakami też jakieś siły Armii Czerwonej, lecz nie aż tak potężne, jak te wciąż gromadzone na północy. Doprawdy, generał Szeptycki, z którego Piłsudski – jak wiadomo – usiłował sobie zrobić kozła ofiarnego, miał na ten temat zdanie nader ugruntowane. I o Naczelnym Wodzu też – przecież to Szeptycki był, ledwie kilka lat wcześniej… Komendantem Legionów Polskich, później zaś… cesarsko-królewskim generał-gubernatorem lubelskim. Doprawdy, wiele by o tym mówić.

Było zatem tyle miesięcy pierwszej połowy 1920 roku, aby ze wspomnianym zgrupowaniem północnym, czyli z sowieckim Zachodnim Frontem „coś zrobić”. Lecz Wódz Naczelny nic z nim nie zrobił, w następstwie czego ów sowiecki Zachodni Front, dowodzony przez młodego zapalczywego komandira Michaiła Tuchaczewskiego, w ciągu ledwie kilku letnich tygodni Tamtego 1920 Roku zaawanturował się niebawem aż o ponad 650 wiorst (około 700 kilometrów) w kierunku na zachód-południowy-zachód, bo aż do Brodnicy i do nadwiślańskiego Włocławka, a nawet i za Wisłę (sic!), pod Ciechocinek (tak, ten sam!). W tamtej albowiem wojnie Armia Czerwona, owszem, sforsowała Wisłę, lecz tylko w tamtym jednym jedynym miejscu, pomiędzy Nieszawą a Ciechocinkiem właśnie!

Co ciekawe, i znamienne, gdy toczyły się tam zajadłe walki polsko-sowieckie, obydwaj wodzowie – Piłsudski i Tuchaczewski – mieli o tych walkach i w ogóle o tamtych miejscach pojęcie blade, albo i żadne. Tak to się wówczas potoczyło…

Lecz my znowu, jakże niepoprawnie, wyrywamy się myślą od lutego 1920 roku koniecznie do przodu. Dobrze! Pozostańmy w lutym 1920 roku, lecz przenieśmy się ową myślą o 750 wiorst (800 kilometrów) na południe, na prawe skrzydło tamtego wielkiego polskiego Frontu Wschodniego, mianowicie w okolice Kamieńca Podolskiego. Tu pozostaje nam jedynie odwołać się do naszych zeszłorocznych (listopad 2019) artykułów o Kamieńcu, zwłaszcza zaś o rosyjskim, ale nie „czerwonym”, lecz właśnie „białogwardyjskim” korpusie generała Bredowa, który – w tym samym czasie, gdy na północy Wojsko Polskie wyrzucało bolszewików z łotewskiej Łatgalii – pędzony takoż przez bolszewików prosił (sic!) Wojsko Polskie o bezpieczny azyl, za polskim kordonem. A kordon ten – koniecznie to zauważmy – ustawiony był tam i wtedy, na Podolu, mniej więcej tak, jak sobie tego był życzył w roku 1919 na paryskiej Konferencji Pokojowej pan Prezes Dmowski!

Koniecznie uchwyćmy ten moment – rzeczywiście mocarstwowy – w jakim się znalazła Polska Odrodzona późną zimą 1920 roku. Oto na północy, nad Dźwiną, na lewym skrzydle Wielkiego Frontu, Rosjanie „czerwoni”, czyli bolszewicy ustępują przed Wojskiem Polskim; na południu, pod Kamieńcem Podolskim, Rosjanie „biali” proszą Wojsko Polskie o ocalenie dla nich i dla towarzyszących im rodzin (sic!); i w ogóle Lenin i rząd bolszewicki, pomimo zwycięstw odnoszonych właśnie nad „białymi”, zwraca się do strony polskiej o zawarcie pokoju w tej polsko-bolszewickiej wojnie, i w lutym roku 1920 czyni to po raz już kolejny!

A na dodatek, z końcem lutego tamtego roku Piłsudski po półrocznej zwłoce czynionej z wiadomych nam dziś, a jakże „kontrowersyjnych” powodów nareszcie zezwala na zdobycie położonego w połowie tego Wielkiego Frontu, na Polesiu, Mozyrza i niedalekich Kalenkiewicz – arcy-ważnych węzłów kolejowych i w ogóle komunikacyjnych; Mozyrz leży nad dolną Prypecią – co z wielką ochotą i z wielkim sukcesem czyni na początku marca – Dokładnie Sto Lat Temu! – ówczesny pułkownik Władysław Sikorski na czele prowadzonego przez siebie zgrupowania.

Tak więc wszyscy Rosjanie o coś Polaków wtedy prosili, także ci „trzeci”, a mianowicie przebywający w Warszawie Sawinkow i Czajkowski. A na zachodzie, na Śląsku, Warmii i Mazurach, oraz w Gdańsku wojska Ententy miały pilnować, aby pokonani Niemcy żadnych antypolskich burd nie wszczynali.

Co za wspaniałe dziejowe dobrodziejstwo! Nareszcie! Że też minionym sześciu polskim pokoleniom nie dane było się takim dobrodziejstwem ucieszyć! Cóż to za wspaniały przywilej i wspaniałe zobowiązanie dla owego pokolenia 1920 roku!

Lecz jeszcze w tymże samym 1920 roku owa świetna mocarstwowa polska passa została – wybaczcie słownictwo – haniebnie spi…ona.

Naród nasz, po jego kompletnym sponiewieraniu na przestrzeni XX wieku, już najwidoczniej nie jest w stanie niczego się uczyć, nawet na własnych błędach, skoro dosyć podobną korzystną passę lat 1989-1990 także zaprzepaszczono (lecz wtedy skala zagadnienia była już znacznie mniejsza, gdyż o żadnej „lokalnej mocarstwowości” nie było i dziś także nie ma podstawy nawet i pomyśleć).

I dzisiaj, Na Stulecie, owo publiczno-medialne rozważanie okoliczności i przyczyn utraty tamtej szansy, jaką Polsce dawał rok 1919 oraz 1920 jeszcze w swych początkach, owe wielowątkowe narodowo-historyczne rekolekcje, owo podsumowanie i zbilansowanie Minionego Stulecia powinno być głównym wątkiem tematycznym w powszechnym polskojęzycznym przekazie. A nie te jakieś, coraz to inne, mozolnie wynajdywane, bieżące… głupstwa. Głupstwa! Zmyłki i przykrywki! Albowiem bieżące problemy, ale te prawdziwe, jak najbardziej należą do postulowanego przez nas narodowego samorozliczenia; co i my tu podkreślamy, jednakże nazbyt często przemykając wszak myślą od opowieści o wydarzeniach Sprzed Stu Lat do co poniektórych polskich zagadnień dnia dzisiejszego.

Już nie będziemy tu sięgać do źródłowych opracowań, jak np. „Polska i trzy Rosje” profesora Andrzeja Nowaka; kto chętny, ten sobie sam poczyta. Na potrzeby niniejszego naszego szkicu przywołamy jedynie cytaty autorstwa tegoż badacza zamieszczone w ozdobnie wydanym kalendarium historycznym przeznaczonym dla szerszych kręgów czytelniczych:

22 grudnia 1919; „Gieorgij Cziczerin, komisarz spraw zagranicznych Rosji Sowieckiej (…) wystosował notę do rządu polskiego z propagandową propozycją zawarcia ‘trwałego pokoju’”;

27 stycznia 1920; „Naczelny Dowódca Armii Czerwonej Siergiej Kamieniew przedstawił władzom politycznym Rosji Sowieckiej plan szeroko zakrojonej ofensywy przeciwko Polsce (…). Główne uderzenie miało zostać wyprowadzone przez Białoruś do końca kwietnia 1920”;

2 lutego 1920; „W ramach akcji propagandowej, obliczonej na przekonanie polskiej i zwłaszcza zachodniej opinii publicznej o pokojowych intencjach Rosji Sowieckiej, Wszechrosyjski Centralny Komitet Wykonawczy Rad wydał odezwę do narodu polskiego (…). Rząd bolszewicki w lutym i marcu 1920 kontynuował politykę propagandy pokojowej przez ponawianie kolejnych not pod adresem rządu polskiego w sprawie podjęcia rokowań”.

A teraz następuje to już wyżej wspomniane wydarzenie wojenne, do którego rozkaz został wydany przez Piłsudskiego – na pewno zdaniem „białych” Rosjan – o jakieś pół roku za późno, na co skarżył się – i tak już w książkach pozostało – zarówno rosyjski „biały” naczelny wódz generał Anton Denikin, jak i w późniejszym pokoleniu rosyjski pisarz-wieszcz Aleksander Sołżenicyn, i wielu innych:

5-12 marca 1920; „Na Polesiu 9. Dywizja Piechoty gen. Władysława Sikorskiego przeprowadziła operację, w której poprzez zdobycie Mozyrza i Kalenkowicz (dwóch ważnych węzłów komunikacyjnych) przecinała najkrótszą linię kolejową między Smoleńskiem i Kijowem, rozdzielając tym samym front bolszewicki na dwie części – północną i południową. Do maja (1920) zgrupowanie gen. Sikorskiego na zdobytym odcinku stawiło czoło czterem kontrnatarciom sowieckim”.

I dopiero pod datą 27 marca 1920 roku czytamy: „Minister Stanisław Patek zgłosił w imieniu rządu polskiego gotowość do podjęcia pertraktacji pokojowych z Rosją Sowiecką. Dysponując danymi wywiadu o wzmożonej koncentracji oddziałów Armii Czerwonej szykującej się na froncie białoruskim do ataku na Polskę, minister Patek zaproponował Borysów jako miejsce spotkania delegacji pokojowych, postulując lokalne zawieszenie wszystkich działań na tym odcinku (…)”;

17 kwietnia 1920; „Józef Piłsudski wydał rozkazy natarcia na Ukrainę (…)”;

20 kwietnia 1920; „Minister Stanisław Patek opublikował komunikat w sprawie rokowań w Borysowie, które nie doszły do skutku”;

21 kwietnia 1920; „Z inicjatywy Piłsudskiego w Warszawie podpisano umowę między rządem RP i rządem ukraińskim Symona Petlury. Dokument ten potwierdzał prawo Ukrainy do niepodległego bytu państwowego i jako przyszłą granicę między Polską a Ukrainą wskazywał linię Zbrucza i Horynia (…)”.

Takie to między innymi informacje czerpią szerokie rzesze czytelnicze z ozdobnej „Kroniki Polski” wydanej w Warszawie w jubileuszowym roku 2000. A nasz przegląd objął wybrane zdarzenia od grudnia roku 1919 do kwietnia roku 1920 – z czterech miesięcy.

Bo w ciągu właśnie tych czterech miesięcy wszystko się rozstrzygnęło! Czy mamy już źródłowe gruntowne opracowania o toczącej się w tamtych miesiącach wewnątrzpolskiej debacie na omawiany temat – prasowej, wiecowej, sejmowej, rządowej, na liniach pomiędzy Sejmem, Rządem, Naczelnikiem Państwa, Sztabem Generalnym?

Kto i jak wytrwale był przeciw? Kto był za? Ale „za” i „przeciw” czemu – tak po prawdzie? Bo które ziemie „za Zbruczem” Piłsudski oddawał „samostijnej” Ukrainie, te ipso facto odcinał od Polski Odrodzonej, i w ostatecznej perspektywie skazywał je na zagarnięcie przez Bolszewię, co też się i wkrótce dokonało. Im głębiej posuwał się on na kierunku kijowskim, tym szerzej odsłaniał w rzeczy samej cały polski interior na potężne uderzenie „w kark” – właśnie z kierunku Połocka i Bramy Smoleńskiej, lecz i na nie mniej potężny „podbródkowy” na Ukrainie, zadany przez pośpiesznie przez dowództwo bolszewickie ściągniętą Armię Budionnego i inne tamtejsze siły sowieckie. Dla strony polskiej jakiekolwiek wydłużanie frontu było samobójcze, gdyż posiadała ona rezerwy nader ograniczone, i już na wyczerpaniu – i te ludzkie i te materiałowe. Front zatem polski musiał się zrobić i w rzeczy samej zrobił się dziurawy – o tym przecież wiedzieli wszyscy, oprócz… wiadomo kogo. Bolszewicy natomiast zaprawieni byli w „gulianiu” po dowolnie rozległych frontach wojny domowej, w dynamicznym obchodzeniu sił przeciwnika i z prawa i z lewa, a ich rezerwy pozostawały kilkakrotnie większe niż polskie (ale trudne do gromadzenia i przemieszczania).

A może w ówczesnej Polsce wersję Piłsudskiego i owych nadal daleko nie rozpoznanych przez historiografię środowisk nań oddziaływujących przyjmowano, ot tak, jako nieodwołalny dopust? Władza, taka jaka jest, coś nam każe – my robimy… I tyle.

Czy my dzisiaj już to wiemy? Bo sami też biernie w naszej epoce przyjmujemy to, co „oni” z nami wyczyniają.

Na przykład, obecnie (2020) i od kilku już lat: procentowe dwucyfrowe w skali roku wzrosty cen żywności – coraz gorszej jakości, co już w samym jej smaku daje się odczuć. A wczoraj przyszła pisemna informacja, że miesięczny czynsz za mieszkanie został – SKOKOWO! – podniesiony o… aż 9.3 procent (sic!). Nie wiemy, jak u Was, ale tu u nas czegoś takiego od co najmniej ćwierćwiecza nigdy nie było (no bo inflacyjne wstrząsy lat 80. i początku 90. XX wieku to jednak coś nieco odmiennego).

Ktoś słusznie zauważa, że skoro w ciągu dwunastu miesięcy w roku ma być „trzynasta emerytura”, no to i „trzynasty czynsz”; a zapowiadają ową emeryturę jeszcze „czternastą” i nawet „piętnastą”. Wtedy my – skoro do emerytury nam jeszcze daleko – już z ukochanego rodzinnego domu (mieszkania) pójdziemy na bruk; paradoksalnie, w czasach tej tak bardzo hałaśliwej propagandy „prorodzinnej”. Lecz – zauważmy tak na marginesie – że owa propaganda obejmuje także i pospolite cudzołóstwo, również i jego owoc nazywając rozwojem i rozrodem polskiej „rodziny”. Dzieci spłodzone w grzechu pozostają dzisiaj przeważnie nie ochrzczone, nie podane do Chrztu Świętego – ani przez ich „samotne matki” (pobierające wszakże świadczenie 500+ i inne), ani tym mniej przez tychże „samotnych matek” konkubentów. W najmłodszym polskim pokoleniu rośnie więc odsetek bękartów niechrzczonych. Zresztą, dzisiejsza formuła Chrztu Świętego pozbawiona jest już wyraźnych egzorcyzmów, cechujących liturgię chrzcielną „wszechczasów”.

Tak pod względem propagandowym „sformatowany” naród nawet już sobie sprawy z tego nie zdaje, że właśnie zjeżdża w otchłań po równi pochyłej.

Ale, krew nie woda. Zauważamy to po raz kolejny – skoro polskojęzyczne massmedia o tym uparcie milczą – że mamy już u nas całe tłumy bezbożnej przecież młodzieży postsowieckiej. Ona też na obszarze dzisiejszej Polski płodzi i rodzi dzieci, i jakie może, takie świadczenia „socjalu”, z 500+ na czele, wydębia z naszej polskiej kieszeni. Po to tu się osiedliła, czy raczej – została osiedlona. Muszą też być dla niej na przyszłość rozpisane niewątpliwie jakieś śmielsze zadania, a jeszcze bardziej śmiałe – dla nas na pohybel – dla ich następnego pokolenia.

I nie idźcie przypadkiem drogą tak bardzo ckliwie podpowiadanego „ekumenicznego pocieszenia”, że mianowicie ten i ów z nich „nawrócił” się tu u nas, na prawosławie, czy na cokolwiek innego.

Jest i młodzież inna. Na przykład Hindusi-mężczyźni; ale ich kobiet prawie tu nie widać (w przeciwieństwie do islamistów, którzy wodzą się z kilkoma naraz, i z gromadą dzieci!). Ich religia i moralność ma tę cechę, że nic o nich nie wiemy. A taki młody Hindus też przecież rozgląda się za kobietą, chyba jednak do poślubienia, a nie tylko do scudzołożenia. Gdzie on jej tu w Polsce zamierza szukać? Zresztą, nic nie wiadomo – zupełna enigma. To właśnie przeznaczyli dla naszego Narodu i Kraju owi „starsi i mądrzejsi” (jak ich nazywa Znany Publicysta).

Wspomniana skokowa podwyżka czynszu jest następstwem klasycznej „interwencji państwowej”, czyli wejścia w życie dwóch konkretnych decyzji wydanych przez władze miejskie oraz te ogólnokrajowe. Ciekawe, dla kogo tą, nader pośrednią metodą trzynastych i czternastych czynszów „oni” opróżniają nasze mieszkania, w jakich wciąż jeszcze się chowa już kolejne pokolenie polskich rodzin? Czy to załopotała któraś z owych siedmiu flag wymienionych w poprzednim odcinku niniejszego cyklu, czy inna jeszcze flaga? Oj, chyba ta inna, dwubarwna, z których to barw jedna jest biała, ale ta druga bynajmniej nie czerwona.

Jednakże Sto Lat Temu sposoby wojowania przeciwko Narodowi Polskiemu były inne, bo przeważnie krwawe.

c.d.n.

Marcin Drewicz

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!