Stulecie Odzyskania przez Polskę Niepodległości mija nam niepostrzeżenie !!! Drugiego już nigdy nie będzie!!! Owszem, tegoroczne straty w zakresie przekazu historycznego i refleksji nad potęgą dziejów będzie można – kto chętny – odrabiać w rocznicę czy to 101., czy 110., czy przy jakiejkolwiek innej okazji, ale w okrągłą Setną już nigdy!!!
Leżą przed nami nowe październikowe – co ważne – numery trzech znanych ilustrowanych miesięczników mających każdy w tytule wyraz „Historia”, afiliowanych przy poczytnych tygodnikach. W żadnym z nich nie znajdujemy materiałów o październikowych właśnie wydarzeniach sprzed Stu Lat! Najwidoczniej wszyscy w skupieniu czekają – przepraszamy za określenie – na „zadymę” 11 Listopada.
A tak po prawdzie, jak uczy historia, Polska odzyskała Niepodległość właśnie w Październiku roku 1918, a nie w Listopadzie. Lecz szeregowy i zarazem dociekliwy dzisiejszy obywatel dopiero po fakcie (!) mógł się z internetu (i tylko stamtąd) dowiedzieć, że w niedzielę dnia 7 Października 2018 roku, czyli w okrągłą Setną Rocznicę Manifestu Rady Regencyjnej o Niepodległości Polski odbyły się jednak w Warszawie stosowne wydarzenia, ale – jak to się dziś mówi – środowiskowe, więc nie przewidziane przez organizatorów jako masowe narodowe zjazdy, jak te na 11 Listopada właśnie. Dlaczego? O to pytajcie owych organizatorów. Bo była i rocznicowa Msza Święta odprawiana w jednym z kościołów staromiejskich, był patriotyczny pochód, była i dwudniowa konferencja na kapitalny temat: Monarchia versus Republika. To już było…
Ale dowiadujemy się dla pocieszenia, że oto mieszkańcy Ziemi Cieszyńskiej na właśnie październikowe Stulecie oświadczenia tamtejszej Rady Narodowej, czyli Odzyskania Niepodległości urządzili szumny festiwal pieśni i tańca. Tak trzymać!
Sto Lat Temu Rada Regencyjna, której tajemnice może kiedyś nareszcie wyjawi polska (lub też jakaś inna, byle rzetelna) historiografia, nie próżnowała. Ale dzisiejsze polskie pokolenie próżnuje, w następstwie czego kapitalna Setna Rocznica Wznowienia Polskiej Przysięgi Wojskowej z dniem 12 Października przeminęła w milczeniu, do jakiego już w kontekście przeszłorocznych (1917-2017) i tegorocznych (1918-2018) Setnych Rocznic się niebezpiecznie przyzwyczailiśmy.
Do tekstu tamtej Przysięgi łatwo dziś dotrzeć, więc my go tu przytaczać już nie będziemy. Uwagę zatem polskiego żołnierza miała odtąd absorbować już bez reszty (!!!) służba dla Państwa Polskiego, poza jakimkolwiek innym (!!!) kontekstem. Zatem już nie dla choćby najmiłościwiej panującego, lecz nie polskiego władcy, ani w zaprzysięganym sojuszu z innym nie polskim władcą.
Tę właśnie Przysięgę złożyło w tamtych wojennych latach ponad półtora miliona spośród naszych Czcigodnych Pradziadów. Z nich wielu zginęło lub odniosło rany w Wojnie o Niepodległość właśnie, spełniając – podkreślmy to raz jeszcze – zobowiązanie zaciągnięte poprzez złożenie tej właśnie Przysięgi. I co? I cisza! Dzień 12 Października 2018 roku minął bezpowrotnie!
Przypominano natomiast w niektórych mediach wydarzenie sprzed lat 98., czyli wileński „bunt Żeligowskiego”, powołanie tak zwanej Litwy Środkowej i włączenie jej drogą wolnych wyborów do Rzeczypospolitej Polskiej. Tak powstało województwo wileńskie, oddzielające Związek Sowiecki od nieprzyjaznej Polsce Republiki Litewskiej.
Co by było gdyby? Czy gdyby sprawy potoczyły się 98 lat temu inaczej – Litwa współpracująca z Polską – to tegoroczna jesienna (2018) pielgrzymka papieża Franciszka na Litwę nie miałaby owych przykrych dla Polaków akcentów, jakie się jednak ujawniły?
Rzecz nie ogranicza się li tylko do owej niefortunnej wypowiedzi biskupa Rzymu udzielonej w drodze powrotnej. Obyśmy się mylili, zwłaszcza, że – przyznajemy – przebiegu tej akurat papieskiej pielgrzymki krok za krokiem nie śledziliśmy. Niemniej, był tam punkt polegający na odwiedzeniu obecnie muzeum, a w czasach dawniejszych katowni sowieckiego NKWD-KGB, gdzie „więziono i mordowano Litwinów”.
Zajrzyjcie do Józefa Mackiewicza i do innych wileńskich wspomnień. Polaków też tam niszczono. Wcześniej zaś w tym budynku (a niechby i w jakimś innym – to bez znaczenia) niemieckie Gestapo mordowało Polaków, bo wtedy oni właśnie zamieszkiwali Wilno i Wileńszczyznę, a Litwini w trakcie drugiej wojny światowej byli z Niemcami zaprzyjaźnieni, czego wyrazem była między innymi antypolska działalność Saugumy – litewskiej policji politycznej. Jeszcze wcześniej, bo w latach 1919-1920 polskie wszakże Wilno przeszło przez dwie kolejne sowieckie okupacje.
Otóż umknęło naszej uwadze, czy aby Franciszek, wspominając cierpienia Litwinów, pochylił się także nad cierpieniami Polaków, także samo katolików i dzieci Kościoła. W polskojęzycznych massmediach takiej sceny ani wypowiedzi nie podchwycono. No bo się najpewniej nie pochylił, a w drodze powrotnej z Litwy wymienił ich jako opresorów. Dlaczego tak uczynił? O latach zaś 1919-1920 nie wzmiankuje się obecnie, jak i nie wspomina, ani nie beatyfikuje Męczenników Rewolucji Bolszewickiej.
Ale to wcale nie koniec owego wielostopniowego pomieszania z poplątaniem. Żydzi swojej sprawy przypilnowali (trzeba brać z nich w tym zakresie przykład!), a więc biskup Rzymu, który się nad męczeństwem katolików-Polaków nie był użalił, modlił się „ekumenicznie” za wileńskich Żydów-judaistów pomordowanych przez… a jakże, oczywiście, że przez „nazistów”, od których Litwa w ogóle miała ponoć zaznać tej największej krzywdy. Przypomnijmy więc, że w roku 1920 Litwa sprzymierzyła się z bolszewikami przeciwko Polsce, a w czasie drugiej wojny światowej była sprzymierzeńcem hitlerowskich Niemiec. Na Górach Ponarskich oddziały litewskie pod nadzorem niemieckiego Gestapo masowo mordowały wileńskich Polaków i Żydów. Taka jest nasza najnowsza „wspólna historia”, chciał nie chciał.
Sądzimy, że konkluzja tego etapu papieskiej pielgrzymki powinna być właśnie pokutna i przebłagalna – nie rób drugiemu, co tobie nie miłe; kto sieje wiatr, zbiera burzę. Skoro Litwini sprzymierzali się w XX wieku z bezbożnymi oprawcami i wraz z nimi prześladowali innych, zwłaszcza zaś Polaków, swoich powinowatych i zarazem braci w Świętej Wierze Katolickiej, to co się dziwić, że zło uderzyło także w samych Litwinów, i stąd mamy owo znajdujące się w centrum Wilna muzeum litewskich ofiar sowieckiego NKWD. A na gruncie tej właśnie prawdy, jak i prawdy dotyczącej dnia dzisiejszego (sic!), można się dopiero próbować pojednywać, czego animatorem i patronem mógłby być sam biskup Rzymu.
Wyszło zaś inaczej. Tegoroczną pielgrzymkę Franciszka na Litwę wraz z jej polskimi aspektami komentowano u nas dziwnie mało. Pojawiły się atoli głosy, że mianowicie stało się to co się stało, gdyż ani polska ambasada przy Stolicy Apostolskiej, ani ta w Wilnie, nie zadbała o dopilnowanie spraw polskich. Wszystko to stało się w kontekście bieżącym, czyli Stulecia Odzyskania Niepodległości i przez Polskę, i przez Litwę. A owi tajemniczy „naziści” wciąż mają się dobrze!
Wracamy do wydarzeń sprzed Równo Stu Lat – powołanie przez Radę Regencyjną Sztabu Generalnego Wojska Polskiego w dniu 25 października 1918 roku i, trzy dni później, mianowanie pierwszego Szefa Sztabu, generała Tadeusza Jordan Rozwadowskiego (to jemu chcemy stawiać konny pomnik na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, na Osi Saskiej).
Od dnia 7 października (wspomniany Manifest Rady Regencyjnej) do dnia 11 listopada jest 35 dni. Dziecko pyta: Czy to znaczy, że Polska w ciągu tych dni ponownie utraciła Niepodległość, aby wkrótce znowu ją w listopadzie odzyskać? No i wytłumacz to dziecku!
Od dnia 25 października (Sztab Generalny) do dnia 11 listopada jest 17 dni. Dziecko pyta tak samo. Bo ono już wie, że znakiem właśnie Niepodległości i Suwerenności jest istnienie wojska i zwłaszcza jego Sztabu, nie podziemnego ani konspiracyjnego, ale jawnego, mającego za swoje zadanie, jak wszystkie generalne sztaby na świecie, planowanie wojny z pobudek i w interesie własnego Niepodległego i Suwerennego Państwa i Narodu. Dziecko pyta: Skoro były już naczelne władze (Rada Regencyjna i Rząd), było prawodawstwo, była administracja centralna i terenowa, było Wojsko ze swoją Przysięgą i Sztab Generalny, była własna waluta (która również jest oznaką Suwerenności), było także uznawane przez wojennych zwycięzców przedstawicielstwo w Paryżu, to czego jeszcze przez te 17 dni do dopełnienia owej Niepodległości brakowało? No i wytłumacz to dziecku! Jeśli potrafisz.
Przedstawicielstwo w Paryżu? Czyli Komitet Narodowy Polski Romana Dmowskiego! Lecz to przecież do niego Rząd Rady Regencyjnej, pomimo obecności na Ziemiach Polskich wciąż setek tysięcy wojska niemieckiego, zwrócił się o reprezentowanie go, czyli rządu warszawskiego, wobec triumfujących właśnie nad Niemcami Francji, Anglii i Ameryki. Już w Październiku 1918 roku! Lecz nam się od dziesięcioleci wmawia, że to był oryginalny pomysł Ignacego Jana Paderewskiego i jego Rządu, dopiero ze stycznia 1919 roku, i że dopiero wtedy „Polacy się pogodzili”. Owszem, ów wcześniejszy, listopadowo-zimowy i partyjno-socjalistyczny Rząd Moraczewskiego z żadnym zwycięskim Paryżem stosunków nie miał, ale z przegranym a nadto rewolucyjnym Berlinem miał. Ot, co!
W rocznicowym dniu 25 Października 2018 roku telewizyjne Wiadomości TVP1 nadawane o godzinie 19:30 w króciuteńkiej migawce podały informację o sztabowej rocznicy, że mianowicie – cytujemy – „Sztab Generalny Wojska Polskiego został powołany na dwa tygodnie przed (sic!!!) odzyskaniem Niepodległości”. Doprawdy, nawet najbystrzejsze dziecko tego nie zrozumie!
Podobnie jak w przypadkach innych Setnych Rocznic epokowych wydarzeń z lat 1917 i 1918 rocznicy powołania owego Sztabu nikt nie nadawał charakteru ogólnonarodowego, ani nawet ogólnowojskowego (choćby jakieś festyny czy pikniki wojskowe w garnizonach po całym kraju). Impreza miała być, do czego już się niestety przyzwyczailiśmy, kameralna, dla zaproszonych gości, a więc tylko i zaledwie środowiskowa. Na stronie internetowej Sztabu Generalnego WP podano zawczasu porządek uroczystości zaplanowanych w Warszawie na dzień 25 października 2018, jakie w tym właśnie porządku się rzeczywiście odbyły: Msza Święta w Katedrze Polowej, apel przed Grobem Nieznanego Żołnierza (tu mogli też zawitać jacyś przypadkowi przechodnie) oraz wieczorny koncert w Filharmonii.
To dość podobnie – przyznajcie – do owych wcześniejszych społecznych obchodów Setnej Rocznicy Manifestu 7 Października, również tylko środowiskowych. Zatem jak nie ci, to inni, cywile lub mundurowi, jakiś fragment tamtej wielkiej historii sprzed Stu Lat na swój sposób i użytek przypominają. No i tak to u nas jest… Byle chyłkiem i bez większego rozgłosu. Pocieszenia szukamy w spostrzeżeniu, że zawszeć lepsze to, niż całkiem już głuche milczenie na sposób PRL-owski.
Owszem, w Muzeum Wojska Polskiego otwarto pamiątkową wystawę, którą wszakże może obejrzeć każdy zainteresowany. Przypominamy sobie, że wystawa o tej tematyce prezentowana była w owym Muzeum także dwadzieścia lat temu. Wtedy dziwiła nas i gorszyła ta namolna chęć wykazania „polskiej ciągłości sztabowej” przez całe minione – wówczas – osiemdziesięciolecie. No bo wieszanie portretów czekających wciąż na swoje pomniki, ulice i place bohaterów narodowych, pierwszych Szefów Sztabu, generałów Rozwadowskiego, Szeptyckiego, czy Stanisława Hallera, w jednym szeregu z portretami partyjnych „towarzyszy” z czasów PRL jest przecież grubym nietaktem i w ogóle jedną wielką dezinformacją. Ową ciągłość akcentuje się również obecnie, niestety.
My zaś trzymajmy się faktów. Prawda jest albowiem taka, że polski Sztab Generalny swoje zadanie mógł wykonywać, i będąc nieustannie pod szkodliwą presją ówczesnego Naczelnego Wodza jednak chwalebnie wykonał właśnie wtedy – 100, 99, 98 lat temu. Później już nie! Pomimo najlepszych chęci nie było ku temu warunków, skoro Polska z końcem lat 30. XX wieku w następstwie Konferencji Monachijskiej oraz paktu niemiecko-sowieckiego została dosłownie okrążona zanim padł pierwszy strzał drugiej wojny światowej. Kolejne zaś „polskie sztaby” nie były już ani generalne, ani główne, ani suwerenne, gdyż całkiem jawnie podlegały one zwierzchności brytyjskiej, po czym na długie już lata sowieckiej. Zauważmy, że również tak zwani dziś Żołnierze Wyklęci, działający wszakże w podziemiu i metodą partyzancką, pozbawieni byli, z oczywistych powodów, tej choćby elementarnej centralnej koordynacji sztabowej.
Przecież plany wojny europejskiej, mającej za swój wyjściowy obszar właśnie terytorium Polski, a ujawniane Amerykanom przez pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, nie były planami ani polskimi (choćby i etniczny Polak je nakreślił), ani z polskiej potrzeby, ni w polskim interesie przygotowywanymi.
W przyszłym roku i później należy zatem świętować Setne Rocznice dokonań tamtego Sztabu poczynionych w latach 1918-1921, lecz nie upierać się przy owej sztucznie propagowanej ciągłości sztabowej aż do naszych dni. Dodajmy raz jeszcze, że gdyby mający ogromne dowódcze doświadczenie ówcześni nasi zwycięzcy sztabowcy, weterani Wielkiej Wojny, owi generałowie-absolwenci wiedeńskiego „Teresianum”, mieli wolną rękę, więc gdyby nie byli krępowani politycznymi i pseudosztabowymi kaprysami Naczelnego Wodza, to wielka Wojna Polska, na czele z wypełniającymi lata 1919-1920 zmaganiami z Rosją Bolszewicką, byłaby mniej groźna dla Polski, toczyłaby się z większą dla Niej korzyścią wojskową i polityczną, i z mniejszymi stratami. No i bolszewicy nie doszliby, ot tak sobie, aż do Dolnej Wisły! Ani by Wisły nie sforsowali, aż pod… Ciechocinkiem (sic!).
Dwa lata temu nareszcie ogłoszono drukiem (Wydawnictwo 2 Kolory, Warszawa 2016) pierwsze powojenne wydanie relacji generała Stanisława hrabiego Szeptyckiego zatytułowanej „Front Litewsko-Białoruski, 10 marca 1919 – 30 lipca 1920”. Otóż właśnie!
Mijają lata i dziesięciolecia, a my wciąż czekamy na obszerne, źródłowe, poważne monografie na ten i na pokrewne tematy. Aby nareszcie wiedzieć co świętować, a czego nie!
Skończył się październik AD 2018, rozpoczął listopad, a z nim nadeszła prawdziwie złowroga – 7 Listopada – Setna Rocznica Powstania Rządu Lubelskiego – Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej (i sto pierwsza rocznica „Wielkiego Października”). Mieliśmy więc przez pewien czas rewolucyjną dwuwładzę, na wzór Rosji z roku 1917, z czasów tak zwanej kiereńszczyzny. A jaki był skład tego „lubelskiego rządu”, jaki program i przez jakie polityczne ugrupowania formułowany? Co najmniej jeden członek tego rządu doczekał się, już w naszych czasach, aktywnego politycznie pokolenia wnucząt (sic!). Czy ktoś już „napisał z tego” porządną profesurę? Przecież Polska postawiona została wtedy, i wcale nie po raz ostatni (!!!), Sto Lat Temu, na progu idiotycznej wojny domowej. To ci dopiero niepodległość!
Doprawdy, wzdychajmy do błogiego Października roku 1918, a strzeżmy się Listopada! Zanim bowiem zawiązał się ów na szczęście krótkotrwały „rząd lubelski”, w niektórych miejscach w Kongresówce zaczęły powstawać na wzór bolszewicki czerwone Rady Robotnicze. A za Wisłą, w Galicji, niejaki ksiądz Okoń (tak, katolicki kapłan), powołał podobnie bolszewicką tak zwaną Republikę Tarnobrzeską – to także w pierwszych dniach Listopada 1918 roku.
W czasach PRL głośno się tymi i podobnymi „dokonaniami lewicy polskiej” szczycono, lecz ostatnio historia ta stała się już nieznana i nierozumiana (podobnie jak wielkie obszary naszej obecnie współczesności są przez nas ani znane, ani rozumiane). Dość powiedzieć, że kolejne tygodnie Listopada, a po nim Grudnia roku 1918 przyniosły rewolucyjne wystąpienia w innych jeszcze okolicach Kongresówki i Galicji (że o zajmowanych przez bolszewików Kresach już nie wspomnimy), lecz na szczęście w wielu innych nie.
Czy swoją spisaną przez badaczy historię już mają te oddziały wojskowe (Policja Państwowa została powołana dopiero w następnym roku), ich dowódcy, ci prokuratorzy i sędziowie, którzy wtedy, w pierwszych tygodniach i miesiącach – co by nie mówić – Niepodległości, uratowali Polskę przed rozprzestrzenieniem się Rewolucji także i na jej terytorium, nacierającej jednocześnie ze Wschodu, lecz wówczas także i z Zachodu, z Niemiec? Bo w wielu miejscach trzeba było, tu w Kongresówce, staczać z rewolucyjnym tłumem krwawe walki. Czy ta ofiara dla Ojczyzny, złożona w walce z wrogiem wewnętrznym, jest gorsza od ofiary składanej w ówczesnych wojnach z wrogami zewnętrznymi?
Gdy się kiedyś maturzystom czytało ów „Manifest Rządu Lubelskiego”, nie podając jego autorstwa, to nieodmiennie brali go oni za „Manifest Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego” z dnia 22 lipca roku 1944, zatem za inicjacyjny dokument komunistycznej PRL. Otóż nie! Owa otwarta programowa inicjacja nastąpiła już owe z górą ćwierć wieku wcześniej, w roku 1918, lecz na skutek dzielności naszych Przodków oraz splotu innych jeszcze okoliczności została wtedy przynajmniej odroczona. Maturzyści mylili się więc tylko co do daty, lecz nie co do wiodących treści i przesłania Manifestu.
Ciekawe czy, a jeśli tak, to kto i jak w massmediach przypomni Narodowi Stulecie Rządu Lubelskiego? Ku przestrodze!
Kto przypomni owe listopadowe i późniejsze bolszewickie Komitety, Rady i Republiki powoływane już także na tych ziemiach, jakie i dziś należą do Państwa Polskiego? To także ku przestrodze!
Lecz na progu Listopada to przecież nie wszystko. Wcześniej, bo na dzień 1 Listopada przypada wszak Stulecie Orląt Lwowskich. Legenda Orląt, Lwowskich i Przemyskich, została ostatnio wyciszona. Zresztą, co do czasu ograniczana ona była zwyczajowo do owych trzech tygodni walk w samym Lwowie. A co potem? Nazwa „Zapomniana wojna”, nadana tej historii jeszcze w roku 1990, jest aktualna nadal, i można nią nadal obejmować – niestety – wiele innych wydarzeń sprzed owego Stulecia. Bo potem było ciężkie zimowe oblężenie Lwowa, aż do marca! Takich mąk miasto to nie zaznało nawet w trakcie dopiero co zakończonej wojny światowej. Czy u nas ktoś o tym pamięta? I o heroicznych walkach prowadzonych w celu zerwania tego oblężenia? I o objawionej właśnie wtedy po raz pierwszy „międzyzaborowej” czynnej, praktycznej, wojennej, i – co bardzo ważne – skutecznej solidarności między Polakami? O tym krzyczą mogiły – Lwowa, Krakowa, Warszawy, Poznania… Ten Herbertowski „potężny głos wymarłych chórów”. Czy już je odnaleźliście? Czy zapaliliście już na nich świeczkę? W jakim stanie są one dzisiaj? Te i niezliczone inne sprzed Stu Lat…
W ogóle zaś wojna z Ukraińcami ciągnęła się aż do połowy roku 1919. Dlaczego tak długo? W odpowiedzi trzeba się odwołać do historii wielkiej polityki. Jak i dzisiaj, tak i wtedy, na takich sprawach rękę kładły wielkie mocarstwa. A na ich wielkorządcach nie robiło wrażenia, że gdzieś tam, na obcym, nieznanym Wschodzie co dnia giną ludzie, często okrutną śmiercią.
Pamiętajmy też o tym, iż jedni w ówczesnej Polsce uważali, że w Listopadzie roku 1918 sprawa Lwowa jest najważniejsza i że na niej oraz na zwalczaniu wspomnianych wybuchów rewolucyjnych należy skupić całą uwagę. Inni zaś – a kto to taki? – z odsieczą dla Galicji Wschodniej wcale się nie śpieszyli, a nawet ją utrudniali; wybuchy zaś co poniektóre sami nawet po cichu na tyłach walczących wojsk… wzniecali i podsycali. Gdzie jest ta „habilitacja” odkrywająca inne jeszcze podziały pomiędzy jednymi a drugimi? Gdzie są te zapowiedziane „nieubłagane wyroki historii”? Gdzie kategoryczny w swej sprawiedliwości „osąd potomnych”? Żeby coś osądzać, trzeba to wprzódy poznać, i to dokładnie. Inaczej się nie da!
Otóż właśnie! Co działo się w tamtym czasie z galicyjskimi Polakami na owych rozległych terenach zajmowanych przez wojska ukraińskie (że o bolszewickich już tu nie wspomnimy)? Czy my o tych sprawach, i o wielu innych, po Stu Latach już wiemy?
Co więc po Stu Latach świętować… a od czego się odżegnywać? Oto jest pytanie!
P.s.
Wzmiankowana jest wyżej postać księdza Eugeniusza Okonia z okresu rewolucyjnej działalności podjętej jeszcze przed rokiem 1918 (i kontynuowanej przez długie lata). O ile nas pamięć nie myli, kilka miesięcy temu w jednym z programów telewizyjnych przypominano tę postać w kontekście wydarzeń o ćwierć wieku późniejszych, i to chyba bez świadomości uczestników owej audycji, że mianowicie jest to „ten sam” ksiądz Okoń. Otóż kapłan ten, kiedyś suspendowany przez władze kościelne (lecz nie mamy pewności, czy za „politykę”, czy za „coś innego”) i więziony przez władze państwowe (to już za „politykę”), został przywrócony do pierwotnych funkcji i – według niektórych źródeł – otrzymał nawet probostwo (sic!) w jednej z miejscowości nad dolnym Sanem, w jego rodzinnych stronach. Warto też wiedzieć, że w czasach galicyjskiej autonomii był on posłem do Sejmu Krajowego, później posłem do Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej. W czasie zaś drugiej wojny światowej, pod niemiecką-hitlerowską okupacją, namówił on pewnego swojego parafianina, aby ten ukrywał u siebie w domu przed Niemcami pewnego żydowskiego przedsiębiorcę z rodziną.
Jak tam oni się między sobą rozliczali – ksiądz-rewolucjonista, chłop i Żyd – o tym nas w telewizyjnym programie nie informowano. Nie mówiono także o ewentualnych partyjno-politycznych koneksjach zarówno tego ukrywającego, jak i ukrywanego. Atoli uratowany tym sposobem od śmierci syn owego żydowskiego przedsiębiorcy wystąpił po latach w Ameryce jako pisarz Jerzy Kosiński, autor zionącej antypolską nienawiścią i niewdzięcznością powieści „Malowany ptak”, energicznie po świecie i w Polsce reklamowanej (my jej nie czytaliśmy, więc tu powtarzamy tylko cudze opinie o tym utworze).
I tak oto przeszliśmy przez owe Sto Lat – od bolszewickiej Republiki Tarnobrzeskiej z Listopada Roku 1918 do dzisiejszego „przedsiębiorstwa holokaustu”. Zaiste, jest to linia historii równoległej. Czy i tę historię mamy koniecznie na Stulecie wspominać i świętować? Tak, wspominać, ku przestrodze! W dzisiejszym bowiem stanie ducha i umysłu w Polsce jest do pomyślenia, że mianowicie polski sprzed Stu Lat prekursor bolszewickiej „teologii wyzwolenia” (tak w ostatnich dziesięcioleciach nazywanej, a praktykowanej zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej), ksiądz Eugeniusz Okoń, może być – także on – okrzyknięty „Sprawiedliwym Wśród Narodów Świata”. Ów stan nie tylko polskiego ducha i umysłu pobudza niespokojną wyobraźnię, która – niestety – podpowiada, że stąd już dla takiego między innymi księdza Okonia „ściele się droga na Ołtarze”.
Boże uchowaj! To byłby koniec Kościoła, któremu jednakże przepowiedziano, że nawet „bramy piekielne Go nie przemogą”.
Marcin Drewicz, październik-listopad 2018
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!