Jak informuje portal nczas.com Polsce na szczytach pandemicznej władzy trwa spór o to, czy wprowadzić nakaz noszenia konkretnych rodzajów maseczek. Tymczasem Szwecja zakazuje ich stosowania. Różne instytucje dostają w tej sprawie wytyczne, które diametralnie różnią się od światowych trendów.
Szwecja od początku mniemanej pandemii idzie drogą inną niż reszta świata. Dotyczy to także maseczek – niektóre miasta nawet zakazują zasłaniania ust i nosa.
Władze gminy Halmstad zakazały noszenia maseczek czy przyłbic w szkołach. Zakaz ich używania dostali również bibliotekarze w mieście Kungsbacka. Szwedzka Agencja Zdrowia Publicznego także nie rekomenduje maseczek jako formy ochrony przed koronawirusem.
Szwedzi wskazywali, że nie jest to skuteczne rozwiązanie, co więcej – może być nawet potencjalnie szkodliwe. Na stronie agencji pojawił się nawet zapis, że obywatele mogą nie używać maseczek prawidłowo. Później jednak zniknął z witryny.
Maseczkową strategię Szwedzi zmodyfikowali w grudniu 2020 roku, gdy liczba zakażeń skoczyła do 360 tys. przy 8 tys. zgonów. Jednak zalecenia nadal nie były tak restrykcyjne jak w innych krajach. Szwedzka Agencja Zdrowia Publicznego nakazała bowiem zasłanianie nosa i ust w środkach transportu publicznego.
Jednak dotyczyło to tylko osób urodzonych w 2004 roku i starszych w dni robocze pomiędzy godz. 7 a 9 oraz 16 a 18 – i to jedynie w przypadku, gdy nie zarezerwowały sobie miejsca siedzącego.
Jest to podejście radykalnie wyróżniające na tle innych państw. W Polsce najpierw ówczesny minister zdrowia Łukasz Szumowski twierdził, że maseczki nic nie dają – by zaledwie kilka dni później nakazać ich noszenie nawet na wolnym powietrzu. Potem utrzymywał, że sam nie nosi, bo nie ma objawów.
Z kolei amerykańscy naukowcy doszli do wniosku, że ludzie powinni nosić nie jedną, a dwie maseczki naraz. Jednocześnie przestrzegali, by nie zakładać już trzech.
Kto ma racje?
Źródło: nczas.com
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!