Leszek Miller znany jest między innymi z rozmaitych bon-motów, wśród nich takiego, ze prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale po tym, jak kończy. Leszek Miller zaczynał swoją karierę jako adept partii komunistycznej, która stawiała sobie za cel przebudowanie świata zgodnie z odkryciami socjalizmu naukowego, których dokonała spółka autorska Marks & Engels, a wprowadziła w życie druga spółka w osobach Włodzimierza Eljaszewicza Uljanowa, z pierwszorzędnymi żydowskimi korzeniami (… „mimo kałmuckiego pochodzenia, Lenin to też „prawy” Żyd, bo nie z ojca, tylko z matki Żydówki, a to u nich dużo znaczy. Jego matka, Maria Aleksandrowna, była córką doktora, ochrzczonego Żyda z Żytomierza, który na chrzcie zmienił imię Srul na Aleksander, a Moiszewicz na Dymitriewicz, biorąc imię i otczestwo od swego chrzestnego. Jego ojciec nazywał się bowiem Moisze Isakowicz Blank i był kupcem w Starokonstantynowie w wołyńskiej prowincji” – Mieczysław Jałowiecki notuje słowa agenta brytyjskiego wywiadu w St. Petersburgu J.B. Halla) i Józefa Wisarionowicza Dżugaszwili („tak nad grobem Widerszpili cicho kwili Dżugaszwili” – pisał Janusz Szpotański w wierszu o upiornej stalinówie nazwiskiem Widerszpil). Ten cały socjalizm naukowy, podobnie jak materializm dialektyczny, był przystępny zwłaszcza dla absolwentów akademii pierwszomajowych, więc nic dziwnego, że w krótkim czasie zdobył liczne rzesze wyznawców tym bardziej, że był biletem wstępu do kariery. Niektórzy spośród nich nawet się w jego tajniki zagłębiali w partyjnych wyższych ucziobnych zawiedienijach, w rodzaju Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR, gdzie nie tylko uczono marksizmu-leninizmu, ale i – jakby to określił Jurgen Stroop – fuhrerowania. Z tych „szaraszek” wychodzili „wypuskniki”, które później kontynuowali kariery w partyjnym aparacie, gdzie walczyli jak nie z wrogiem klasowym, to ze stonką – i tak dalej. „Już z nowym wrogiem toczy walkę, już ma lodówkę, wózek, pralkę…” – pisał poeta w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak”. Te zmagania z wrogami i wspinaczka po szczeblach partyjnej kariery doprowadziły Leszka Millera do stanowiska gauleitera Skierniewic, skąd trafił wreszcie do KC PZPR, jako specjalista od duraczenia młodzieży. Tam spiknął się z drugim takim specjalistą, Aleksandrem Kwaśniewskim i od tamtej pory złączył z nim swoje losy w ramach tzw. „szorstkiej przyjaźni”. Oczywiście oprócz aspektu komicznego, komunizm miał swój aspekt demoniczny, który zobaczyłem w postaci „pól śmierci” w Kambodży, gdzie ideologiczni pobratymcy Leszka Millera w ciągu kilku zaledwie lat wymordowali około 5 milionów ludzi. Ale po co tam rozdrapywać stare rany, kiedy szczęsliwie zarosły błoną podłości, a poza tym Amerykanie dogadali się z Sowieciarzami, że w zamian za ewakuację sowieckiego imperium z Europy Środkowej, żadnemu sowieckimu kolaborantowi nie spadnie włos z głowy? Co tu ukrywać; hitlerowcy nie mieli takiego szczęścia, bo zostali – selektywnie, to fakt – poddani „denazyfikacji”, podczas gdy kolaboranci sowieccy w jednej chwili przepoczwarzyli się w „socjaldemokratów”, a nawet – w koryfeuszy demokracji.
Ale podobnie jak to było Żydami podczas Rekonkwisty w Hiszpanii, kiedy to dla oka zmieniali religię, ale w głębi duszy pozostawali „marranami”, to znaczy – nadal wyznawali judaizm – nasi „socjaldemokraci” w głębi duszy, której zresztą nie mają, pozostali komuszkami, pielęgnującymi pragnienie zmienienia świata na swój obraz i podobieństwo. Nie byłoby w tym nic specjalnie dziwnego, bo wymowni Francuzi już dawno zauważyli, że „kto raz był królem, ten zawsze zachowa majestat”, gdyby nie okoliczność, że współczesna żydokomuna, jak zwykle stojąca w awangardzie komunistycznej rewwolucji, zmieniła strategię. Zamiast metod bolszewickich, które przy całej swojej ohydzie miały przynajmniej pozory patosu, na które nabierali się rozmaici „pożyteczni idioci”, zastosowała nową strategię, skierowaną na stopniową destrukcję organicznych więzi społecznych przy pomocy promocji wszystkich możliwych dewiacji, zarówno intelektualnych, jak i dosłownie – dewiacji seksualnych. Ponieważ durniów i łajdaków jest znacznie więcej, niż zboczeńców, to promotorzy rewolucji postawili właśnie na nich. Sypnęli złotem – i całe watahy łajdaków zaczęły udawać zboczeńców, a widok „dumy gejowskiej” – że to niby chlubimy się z paciakowania w popielnik – szalenie zaimponował durniom, zawsze stanowiącym mięso armatnie każdej rewolucji i tak oto powiększyli szeregi zboczeńców. Leszek Miller jest już w tym wieku, że – w odróżnieniu od mieszkańca Nowego Światu, co to – jak to opisała „Gazeta Wyborcza” – „przyjaźnie machał” do uczestników marszu 1 sierpnia – na razie żadnych zboczeń nie musi demonstrować, ale kiedy zagra znajoma trąbka, to i on stanie w ordynku. „A gdy w nocy trąbka dzwoni, tak mi mocno serce skacze; myślę, że trąbią do koni…” Ciekaw jestem, czy konieczność wysługiwania się pederastom, lesbijkom, rozpustnikom, co to gotowi są rżnąć się z każdym, byleby był jeszcze ciepły i wreszcie wariatom – bo ktoś nie potrafiący zdefiniować własnej płci niczym nie różni się od osobnika, który nie potrafi rozpoznać swojej sytuacji życiowej i uważa się za Napoleona – nie wzbudza u Leszka Millera poczucia wstrętu do siebie samego z powodu takiego upadku. Leszek Miller jest inteligentny, więc z pewnością rozumie, że jeśli bycie sodomitą nie jest żadnym powodem do chwały, to bycie lokajem u sodomitów, to już upadek na samo dno. No więc jakże nie współczuć Leszkowi Millerowi, że z takim przytupem zaczynał, a teraz w taki sposób kończy?
Jedyna pociecha, że nie będzie w tym upadku odosobniony. Skoro stary żydowski grandziarz finansowy sypnął złotem, a zdegenerowani biurokraci z Unii Europejskiej i utrzymankowie grandziarza z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka dostarczyli pozorów legalności a nawet – pozorów moralnego uzasadnienia dla wysługiwania się zboczeńcom, to szeregi chłopców na posyłki urosną w liczbę, tak jak to za komuny było z konfidentami Służby Bezpieczeństwa. I tak, jak za komuny konfidenci sami nie wyznaczali sobie zadań, tylko słuchali oficera prowadzącego, tak i teraz, lokajczykowie zboczeńców wykonują zadania obmyślane i zlecane przez żydokomunę dyrygującą rewolucją według nowej strategii. Pierwszym zadaniem jest oczywiście powiększenie szeregów rewolucyjnego proletariatu, a jeśli ktoś nie ma osobistej wokacji do zboczenia – to przynajmniej powiększenie szeregów sympatyków i obrońców. I to właśnie mogliśmy zobaczyć podczas uroczystości zaprzysiężenia pana prezydenta Andrzeja Dudy, kiedy to posły i poślice z Koalicji Obywatelskiej i Lewicy przebrały się za tęczę. Na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, że posągowa i oczywiście – Wielcema Czcigodna Małgorzata Kidawa-Błońska – założyła nawet tęczowe majtki, a podobno i w tym nie była odosobniona. Ciekawe, skąd ludzie wiedzą takie rzeczy, podobnie jak ciekawe, czy Leszek Miller też sprawił już sobie tęczowe kalesony? Jednak wchodzimy w etap surowości, toteż na tęczowych majtkach czy kalesonach pewnie nie skończy i każdy postępak będzie musiał poświęcić się przydzielonemu mu z rozdzielnika zboczeniu. Tak, jak wśród kryminalistów, gdzie adeptów wiąże się bandą popełnionym morderstwem lub rabunkiem – żeby jego zaangażowanie nabrało autentyzmu. Leszek Miller obsługujący Roberta Biedronia – to dopiero będzie widowisko!
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!