Nie kto inny, ale właśnie mój dziadek, por. Konstanty Kempa, był autorem meldunków informujących świat o tym, co działo się w KL Auschwitz. Zacznijmy od ustaleń poczynionych przez Adama Cyrę (Pozostał po nich ślad), który całe swe życie poświęcił badaniu zbrodni nazistowskich w KL Auchwitz:
„Konstanty Kempa oficjalnie zatrudniony był na terenie Oświęcimia w firmie zajmującej się wydobyciem żwiru i piasku z koryta rzeki Soły. Ze względu na charakter wykonywanej pracy mógł poruszać się po terenie przyobozowym. Nawiązał kontakty z pracującymi tutaj więźniami, co umożliwiło zorganizowanie bezpośrednich kontaktów informacyjnych. Pomagali w tym inni mieszkańcy Oświęcimia, razem z nim pracujący w niemieckiej firmie i równocześnie od dawna działający w konspiracji ZWZ / AK, np. były oświęcimski urzędnik kolejowy Władysław Saternus. Do współpracy pozyskano jednego z esesmanów, którego prawdziwe nazwisko do dzisiaj nie jest znane. W ten sposób szły w świat przez Sekcję Zachodnią Delegatury wiadomości o okrutnej rzeczywistości KL Auschwitz, które były przekazywane za pośrednictwem „Tadeusza”.”
Dopowiedzmy, że Konstanty Kempa urodził 27 lutego 1916 roku w Łabędach, w powiecie gliwickim. Po podziale Górnego Śląska, jako że jego ojciec, a mój pradziadek należał do lokalnych przywódców powstańczych, przeprowadził się z rodzicami do Katowic. 21 czerwca 1942 roku ożenił się z Łucją Wróblówną, urodzoną w Sośnicy, która również przeniosła się po podziale Górnego Śląska wraz z rodzicami i rodzeństwem do Katowic. Po ślubie zamieszkali oni w Sosnowcu, w dzielnicy Pogoń.
Zajrzyjmy w tym miejscu do relacji Romana Taula, byłego komendanta Polskiej Organizacji Partyzanckiej w Radzionkowie, więźnia KL Auschwitz, członka obozowego ruchu oporu, w której to relacji czytamy:
„Mieszkając wówczas na bloku 16a, przyszedł do mnie kolega sanitariusz z izby chorych. Była to niedziela do południa. Więźniowie pracujący przy SS – mieli wolne od pracy. Kobiety pracujące przy SS – mieszkały osobno koło koszar i co niedzielę przychodziły z SS-manką do naszej izby chorych. Ten kolega doniósł mi, że pewna Żydóweczka chce się ze mną zobaczyć. Poszedłem z nim i wskazał mi tę koleżankę. Żydówka ta sprawdziła moje nazwisko i numer oraz miejsce pracy po czym oświadczyła, że pracuje w baraku przy dworcu w biurze Deutche Erd- und Steinwerke, nazywa się Aranka i pochodzi z Czechosłowacji. Pracuje razem z Kempą Konstantym, który przesyła mi serdeczne pozdrowienia. Kempa był łącznikiem AK na teren oświęcimski. Z polecenia Kempy doniosła mi, że kolega inż. Jarzębowski podpadł i na pewno jest pod obserwacją. Kempa polecił, aby żadnych informacji już Jarzębowskiemu nie wręczać, bo mogą zrobić u niego rewizję i będzie wsypa. Jarzębowski – może jakieś materiały przekazywał jakiejś nauczycielce z Grojca z okolic Oświęcimia. Aranka oświadczyła mi, że ona się postara co niedzielę przychodzić z koleżankami na izbę chorych, tu będziemy mogli sobie wymieniać materiały i wiadomości. Tak to trwało dość spory okres czasu. Wiadomości moje dotyczyły działalności władz obozowych, przeczytanej korespondencji, podsłuchanych rozmów, transportów przybyłych do obozu, nazwiska wybitniejszych działaczy i z jakimi zarzutami, nagonek i akcji SS, różnych wydarzeń w obozie, odnośnie osób rozstrzelanych i za co, pracy naszego ruchu oporu i samoobrony, gazowania, naszych potrzeb z wolności itp.”
Tak oto za pośrednictwem mojego dziadka w świat szły meldunki o tym, co dzieje się na terenie Śląska, Zagłębia i Podbeskidzia, a w szczególności – o niebywałych zbrodniach dokonywanych w obozie oświęcimskim. Pozwolę sobie przytoczyć fragmenty niektórych meldunków, które z Górnego Śląska płynęły do Warszawy, a których autorem był ppor. Konstanty Kempa. Zacytujmy w tym miejscu fragmenty niektórych jego raportów:
„…W Szopienicach powieszono na przełomie listopada i grudnia 1942 kilku Polaków…”
„…W dniach od 9 do 12 lutego 1943 przeszła przez Śląsk jeszcze jedna wielka fala aresztowań. Szczególnie silnie dotknęła świat pracy. Aresztowano około trzy tysiące osób, wśród których znajdowali się także księża. W samym tylko Rybniku aresztowano 150 osób, co charakterystyczne, posiadaczy 3 kategorii Niemieckiej Listy Narodowej; w powiecie żywieckim aresztowano w tym samym czasie 300 Polaków.
Aresztowania objęły również Śląsk Opolski. Większość aresztowanych przewieziono od razu do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Prócz tego przywieziono w lutym bieżącego roku do tego obozu około 300 polskich oficerów rezerwy wraz z żonami, transport przybył z tzw. GG…”
„…Za udzielenie noclegu zbiegłemu jeńcowi wojennemu skazany został 80-letni staruszek wraz ze swoją żoną w Budłowicach koło Cieszyna…”
„…18. II. [1943 r. – w.k.] przez Oświęcim przejeżdżały 2 transporty kolejowe zbuntowanych żołnierzy włoskich ze wschodu. Transporty były pod silną eskortą SS, jako też dworzec był przez SS otoczony. Nie śmiano o tym pod karą śmierci mówić….”
„…Skazano na karę śmierci Henryka Skrzypka „za rozgłaszanie wiadomości z radia zagranicznego i za stosunki z jeńcami” – według „Oberschlesiche Zeitung” z dnia 5 marca 1943, nr 64…”
„…Mój informator siedział w jednej celi z gimnazjalistami z Nowej Wsi, których zabrano pod koniec 1939 r. Po 18 miesiącach kaźni w więzieniu mysłowickim przekazano ich do Oświęcimia, wyglądali jak szkielety. Wpadli za to, że po wrześniu 39 r. nie chcąc tracić czasu postanowili sami uczyć się i schodzili się w tym celu. Gdy zabrakło im książek uradzili wpłacać do kasy wspólnej miesięcznie pewną określoną sumę na zakup potrzebnych im podręczników. Jeden z nich był skarbnikiem i prowadził niestety dokładną ewidencję. Pewnego razu przypadkowo legitymowano ludzi w jakimś sklepie. Zwrócono uwagę na listę z nazwiskami…”
„…W dniach od 24 do 27 czerwca 1943 przeprowadzono likwidację getta w Będzinie…”
Ale szczególnie przerażające w swej wymowie były doniesienia dotyczące tego, co dzieje się w KL Auschwitz. Oto w raporcie okresowym za luty 1943 r. Konstanty Kempa pisał między innymi:
„…Od 7. do 14. II było dziesiątkowanie mężczyzn – chorych brano do tzw. odwszenia (do zagazowania), w jeden dzień 6 aut ciężarowych do zagazowania przywieziono. Codziennie stale nowe transporty z całej Europy. – Czasem przywożą już tylko trupy lub półtrupy, które natychmiast się gazuje i spala.
Obecnie przywożą transporty przeważnie z Jugosławii. W tygodniu od 7 do 14. II. przeciętna dzienna śmiertelność wynosiła 500 – 600 osób. Transporty przywozi się przeważnie w nocy, by ludność nie wiedziała, ile ich przybywa – stan liczbowy wynosi obecnie ponad 120 tys. Od samego początku numerowanych, jak również nienumerowanych zginęło ok. 500 tys. – przeważnie Żydów i to starców – kobiety – dzieci i niemowlęta…”
Z kolei w raporcie okresowym za kwiecień 1943 r. czytamy:
„…14. IV. aresztowano w Chełmku, Libiążu i w bezpośrednich okolicach Oświęcimia ok. 80 osób – przywieziono ich od razu w samochodach ciężarowych do obozu. Od razu samochody wjechały do krematorium, gdzie zostali natychmiast spaleni. W obozie oświęcimskim brak gazu dla trucia więźniów, ze względów oszczędnościowych osoby zostają półzatrute, które następnie się spala. W krematorium ściany pokrwawione – gdyż człowiek pod wpływem oszołomienia gazowego odzyskuje w piecu przytomność – drapie palcami beton broniąc się przed śmiercią. To samo dzieje się w spalarniach otwartych, gdzie zatruci w dołach spaleniowych po pewnym czasie przytomnieją. O tych dołach spaleniowych krążą legendy – znane są one pod nazwą „Wieczne ognie”, gdyż płoną dniem i nocą…”
W tym miejscu należy wyjaśnić, iż poczynając od wiosny 1942 r. do KL Auschwitz trafiały tzw. transporty RSHA (Reichssichereitshauptamt). Przybywali nimi Żydzi, kierowani do obozu oświęcimskiego przez referat żydowski IV B w RSHA, przy czym trafiali oni bezpośrednio do komór gazowych, bez obejmowania ich ewidencją.
Po przystąpieniu do masowego zabijania osób przybywających transportami RSHA liczba zwłok gwałtownie wrosła i nie nadążano z ich spalaniem w uruchomionym w listopadzie 1941 r. krematorium w obozie Auschwitz I. Ciała zagazowanych zaczęto więc chować w masowych grobach, ale z czasem nie dało się ich w nich pomieścić. W tej sytuacji zwłoki zaczęto palić na stosach.
Pod koniec listopada 1942 r. Niemcy przystąpili do opróżniania masowych grobów, w których złożonych było ok. 107 tys. ciał, które również palono na tychże stosach. Stosy płonęły dniem i nocą, a unosząca się z nich łuna widoczna była w promieniu wielu kilometrów. Po całej okolicy roznosiła się też woń palonych ciał. Władze obozowe zarządziły w związku z tym budowę nowych pomieszczeń krematoryjnych.
Ale wróćmy do cytowanego raportu okresowego za kwiecień 1943 roku. Oto bowiem w dalszej jego części czytamy:
„…W obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu sprzedają ubrania po wymordowanych Żydach. Uzyskać je mogą firmy pracujące dla celów obozu. W obozie oświęcimskim został uruchomiony dział fabryki Kruppa – wyrabiane są biedki amunicyjne pod ckm i jeszcze pierwsze wyroby zostały w ostatnim tygodniu okresu sprawozdawczego załadowane i wysłane do miejsca przeznaczenia.
W tygodniu przedświątecznym (Wielkanoc) wyszedł poufny okólnik w I. G. Farbenindustrie do m. Dwory pod Oświęcimiem – nakazujący do dnia 1. VI. wykończyć pewne oddziały, by te z tym dniem wszczęły produkcję. – chodzi o działy te, które ostatnimi nalotami na Ludwikshafen, Hannower i inne miejscowości w Niemczech Zach. zostały zniszczone…”
Bezcennym źródłem informacji na temat warunków panujących w obozie był wspomniany uprzednio, pozyskany do współpracy SS-man, funkcjonariusz kancelarii obozu oświęcimskiego. Warto przytoczyć fragmenty niektórych z jego raportów (przekazując sporządzanie przez niego raporty zwierzchnikom, wyraźnie zaznaczono: „przy publikowaniu zaokrąglić cyfry, nie podawać źródła”). Oto na przykład fragment raportu z 10 lipca 1943 roku:
„…Do IX. 42 zagazowano w Oświęcimiu 468.000 nierejestrowanych Żydów. Od IX. 42 do VI. 43 przybyło ok. 60.000 Żydów z Grecji (Saloniki, Ateny); ze Słowacji i Protektoratu Czech i Moraw – 50.000, z Holandii, Belgii i Francji – ok. 60.000, z Chrzanowa – 6.000, z Kęt, Żywca, Suchej i Ślemień z okolic – 5.000. Z ludzi tych żyje dziś 2%. Z tych 98% wysłano do gazu przeważnie zupełnie zdrowych, młodych ludzi i palono ich napół żywcem. Każdy transport przychodzący do Oświęcimia zostaje wyładowany, oddziela się mężczyzn i kobiety i następnie bez wyboru (masowo) ładuje się 98% (głównie kobiety i dzieci) na samochody i odwozi się do komory gazowej w Brzezince; po straszliwych mękach (duszenie się), trwających 10 – 15 minut, wyrzuca się zwłoki przez otwór i pali na stosie. Należy zaznaczyć, że przed wejściem do komory gazowej obowiązuje skazańców kąpiel.
Na skutek braku gazów trujących palono również półżywych jeszcze. Obecnie zbudowano w Brzezince trzy duże krematoria na 10.000 ludzi dziennie, które nieustannie palą zwłoki i przez ludność miejscową nazywane są „wiecznym ogniem”. Pozostałe 2% transportu dzieli się między obóz kobiecy w Brzezince i obóz męski w Oświęcimiu i Brzezince. Obóz kobiecy w Brzezince jest najstraszliwszym miejscem jakie w ogóle ludzkość może sobie wyobrazić. Nie ma tam ani wody ani najpotrzebniejszej higieny, jaka jest niezbędna dla najbardziej prymitywnej wegetacji. Robotnik zewnętrzny, tj. robotnik polny nie może w ogóle osiągnąć jakiejkolwiek czystości i w krótkim czasie ginie, ponieważ nie ma możności wyleczenia się z najbłahszych chorób. Poza tym w obozie męskim koło Rajska znajduje się jeszcze jedno krematorium, gdzie pali się zwłoki straconych z więzień w Katowicach i in. przeciętnie 30 ludzi co 14 dni. Poza tym specjalnie silne dziewczęta (Żydówki) używane są w obozach męskich do doświadczeń, w których przeprowadza się sztuczne zapładnianie i sterylizację. Ludzie ci z czasem oczywiście też giną.
Do straży nad więźniami wzięto bardzo wielu Ukraińców oraz niedawno również paruset żołnierzy słowackich zameldowało się ochotniczo jako SS-mani do Oświęcimia.
Zimą więźniowie musieli pracować bez bielizny zimowej i w drewnianych butach na powietrzu na mrozie do 25 stopni, tak że codziennie przywlekano z placówek pracy bardzo wiele zmarzniętych zwłok.
W ostatnich dniach przybyły liczne transporty Polaków z okolic Radomia, Lublina i Siedlec, których już nie gazowano, lecz ze względu na ciężkie przestępstwa polityczne rozstrzelano nazajutrz w lesie pod Brzezinką.
Obóz cygański
W 1943 r. zebrano w obozie koncentracyjnym w Brzezince około 10.000 Cyganów ze wszystkich państw okupowanych i Rzeszy; pociągnięto ich bez względu na wiek do ciężkich robót. Od paru dni jednak zagazowuje się masowo ich również…”
W raporcie z 10 lipca 1943 r. „nasz” SS-man donosił:
„Od 20. VI. przybywają do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu (Brzezinka) masowe transporty a mianowicie: 1 transport 870 ludzi z Nicei (południowa Francja), 1 transport ponad 500 ludzi z Berlina, 900 ludzi z Salonik, 2 transporty z Bendesburga – 1.600 ludzi, 1 transport z Sosnowca, 1 z Lublina – 391 ludzi. W transportach tych jest 80% Żydów i 20% Cyganów z Grecji i południowej Francji. Z tych ludzi pozostało w obozie może 10% żywych, pozostałe 90% od razu po przybyciu zaprowadzono do komory gazowej i zagazowano. Zwłaszcza dzieci, kobiety w ogóle nie dostają się do obozu.
Od tego czasu przybywają również b. liczne transporty Polaków (kobiety, dzieci, starcy). Od niedawna i oni są w większości traceni; wprowadzono już także tracenie przez ścięcie. Gazowanie Polaków rozpowszechniło się bardzo w obozie. Bardzo wielu więźniów, którzy są tu już 3 – 4 lata i znosili najstraszniejsze braki, a jednak trzymali się tak długo, zostali jako zupełnie zdrowi zagazowani dlatego jedynie, że byli prawdopodobnie inteligentami. Przy gazowaniu nie ma żadnych przepisów: każdy na kogo los padnie bez wyboru zostaje zawleczony. Co dzień wysortowuje się coraz to nowych. Polskie transporty nadchodzą głównie okolic Radomia, Lublina, Tarnobrzega i Sandomierza.
W nocy 3/4. VII. 43 uciekło z bronią i dużą ilością amunicji 16 Ukraińców, którzy zostali tu wyszkoleni na wartowników przez SS-Untersturmführera Langego. W następstwie tego aresztowano wszystkich ukraińskich wartowników. Tamci uciekli w kierunku Gross-Chelm i chcieli przedostać się przez rzekę Przemszę do okolicznych lasów Jaworzna. Żandarmeria z pobliskiej miejscowości udała się na poszukiwanie i doszło do regularnej bitwy między zbiegłymi Ukraińcami a żandarmerią, która w końcu sama nie wiedziała, kto należy do uciekinierów i ostrzeliwała się wzajemnie. Dopiero gdy nadeszły posiłki z Katowic i Mysłowic, a poza tym wkroczyli SS-mani z paroma samochodami pancernymi uzbrojeni w pistolety automatyczne, doszło do regularnego starcia, w którym dwóch SS-manów zostało zabitych, 4 ciężko rannych i 8 – lżej rannych. Z Ukraińców padło 11, 4–5 zostało złapanych i po straszliwych męczarniach zatorturowanych na śmierć. Po paru dniach uwięziono również Untersturmführera Langego.
Wg. zeznań innych Ukraińców zbiegowie byli oficerami przeważnie rosyjskimi. Po okresie, w którym więźniowie byli konwojowani zawsze przez jednego Ukraińca i jednego strażnika niemieckiego, wszyscy strażnicy zostali rozbrojeni. Ukraińcy uwięzieni byli 4 dni. Kompania, z której rekrutowali się zbiegowie, została wystrzelana. […]
W ostatnich dniach zdarza się wiele wypadków duru brzusznego, głównie w obozie kobiecym w Brzezince, gdzie całe bloki zostały dlatego zamknięte. Oczywiście chorzy a nawet podejrzani o tyfus również zostają zagazowani. Nie jest to dziwne wobec strasznych stosunków panujących w obozie kobiecym w Brzezince. Brak tam wody i rzeczy najbardziej potrzebnych do utrzymania czystości.
Także w obozie Cyganów panuje dur plamisty, tak że komendant Höss musiał wydać rozkaz, że wszyscy SS-mani pełniący służbę w obozie Cyganów mają być zakwaterowani oddzielnie od innych SS-manów, a po zakończeniu służby są codziennie kąpani i badani na obecność wszy.”
12 sierpnia 1943 roku tenże sam SS-man raportował:
„Polacy: po 15. VII nadeszły nowe transporty polskich zakładników, a mianowicie: 1 transport z Tarnowa, 1 – z Krakowa, 1 – z Lublina, 1 – z Radomia, 1 – z Warszawy. Wszystkie zostały przewiezione do Oświęcimia w wagonach więziennych, przy czym więźniowie mieli skute ręce i nogi. Wszyscy ci ludzie zostali natychmiast straceni.
Dn. 17. VII,. zbiegł 1 więzień i dlatego zostało straconych 12 Polaków. Na egzekucję tę została wybrana wyłącznie inteligencja, głównie lekarze, adwokaci i inżynierowie. Grożono, że przy następnej ucieczce zostanie 100 rozstrzelanych.
Nadchodzi tygodniowo około 2–3 transportów polskich, z których większość tak mężczyzn, jak i kobiet zostaje straconych. Na porządku dziennym są także egzekucje więźniów zamkniętych już długi czas w obozie. […]
Na dnie 1, 2 i 3. VIII. było zapowiedziane odwszenie całego obozu męskiego i kobiecego. Odwszenie to jest niczym innym jak masowym zagazowywaniem. Zabrani zostali wszyscy nawet i półsłabi, bez względu na to czy aryjczyk czy Żyd; wybierano i wleczono do gazu każdego, czyja twarz nie podobała się SS-manowi.
Jednocześnie z tym odwszeniem miało miejsce wysiedlenie wszystkich Żydów z Sosnowca i Będzina. Nadeszło 15 kompletnych pociągów ok. 15.000 ludzi. Poza tym całymi nocami tam i z powrotem jeździły samochody.
Na jeden wóz wciskano 100-u ludzi, dzieci, kobiety i mężczyzn. Taka sama ilość na przyczepce do każdego samochodu. Ludzie ci nadjechali tu w zupełnie już nieludzkim stanie. Na otwartym polu zostali oni zrzuceni z samochodów, przy czym dzieci były rozdeptywane, kobiety bite prawie do śmierci, stały pokrwawione w największym upale pół nago przez cały dzień bez jakiejkolwiek pomocy, bez kropli wody, w szczerym polu. Nie można sobie wcale wyobrazić i nie znajduje się słów do opisania męczarni ludzi aż do śmierci będącej dla nich zbawieniem. Niewinne dzieci, chore kobiety, nie mogące chodzić ciska się bez litości na różne strony, bije się i kopie. Takie niszczenie ludzi nie jest znane w historii i nie mogło być wynalezione przez nikogo innego, jak przez Niemca, który jest przecież posłańcem najwyższego stopnia kultury. Ludzie ci nie wstydzą się jednak mówić o bezlitosnym bombardowaniu miast, kościołów i zabytków.
Ponieważ krematoria nie mogły podołać ilości ludzi, palono zwłoki zwyczajnie w otwartej jamie na polu koło Brzezinki i przez 3 dni nie widziano nic innego prócz płomieni buchających tam, gdzie byli paleni ludzie. Poza tym nadeszły transporty z Francji, które zostały stracone w ten sam sposób.
Brzezinka święciła swój rekord zagazowania w ciągu 1 dnia 30.000 ludzi.”
Dzięki współpracującemu z Konstantym Kempą SS-manowi świat mógł poznać nazwiska oprawców odpowiedzialnych za zbrodnie, jakich wcześniej świat nie widział. Oto w dniu 12 sierpnia 1943 roku napisał on w swym raporcie:
„Nazwiska zbrodniarzy obozu koncentracyjnego Oświęcim:
Obersturmbannführer – Höss – komendant obozu, Hauptsturmführer Schwarz – odznaczył się nieprzeciętnie przy wysiedlaniu Polaków ze wsi z okolic Oświęcimia. Poza tym bezlitośnie występuje on przeciw Polakom i jemu należy zawdzięczać największe masowe egzekucje Polaków. Jeden z największych wrogów Polaków.
Hauptsturmführer Aumeier – kierownik egzekucji wieszania i rozstrzeliwania, Untersturmführer Sell – człowiek którego boi się cały obóz; gdzie może wyrządzić więźniowi coś złego lub nałożyć karę, robi to bezlitośnie i bardzo często zupełnie bezpodstawnie specjalnie w obozie kobiecym.
W segregowaniu i zagazowywaniu Żydów mają największy udział:
Oberscharführer Schoppe
Oberscharführer Stibitz
Hauptsturmführer Müller
Dozorczyni Drexel
Ta zwłaszcza kobieta wyrządziła dużo złego w obozie kobiecym w Brzezince. Przy najgorszej pogodzie zarządzała chodzenie do pracy boso, bez nakrycia głowy podczas deszczów i największych upałów itd.
Przy przyjmowaniu polskich i czeskich transportów byli obecni Oberscharführer Schoppe i Stibitz i przyjmowali ludzi zaraz przy wyładowywaniu z wagonów gdy byli jeszcze skuci, kopnięciami w brzuch, uderzeniami i biciem. To tylko dlatego, że nie dość szybko zdejmowali swe czapki, nie ustawiali się zaraz w szeregach i nie wiedzieli, jak się zachować, gdyż zarządzenia i rozkazy były im jeszcze zupełnie obce. Także i wobec kobiet występowali bez litości w ten sam sposób. Im słabsza i bardziej chora była jakaś kobieta, z tym większą rozkoszą te katowskie pachołki biły ją i skopywały na śmierć.
Jednym z największym diabłów obozu kobiecego w Brzezince jest starsza dozorczyni Mandl. Ta kobieta jest czymś najbardziej sadystycznym, co sobie może człowiek wyobrazić. Już w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück była ona dozorczynią tzw. bloku karnego i doprowadziła wiele kobiet i dziewcząt do głodowej śmierci. Kobieta ta wymyślała najsurowsze kary i mogła z zupełnie spokojnym sumieniem przyglądać się, jak kobiety padały od jej uderzeń i tortur i często pozostawały na ziemi. Wymierzała ona stale karę 25 ciosów pałki. w obozie w Brzezince została ona mianowana starszą dozorczynią i może ona swobodnie popuścić tutaj swych cugli. Z rozkoszą wyszukiwała ludzi do zagazowywania i kar. Te kary były przeważnie bezpodstawne, tylko dlatego, że się przy niej nie dość szybko pracowało i wiele innych podobnych błahostek.
Specjalny rozdział należy się w obozie Oświęcim wydziałowi politycznemu Oświęcim. Kierownikiem tego wydziału jest Untersturmführer Grabner, od niego zależą wszystkie kary i wszystkie wyroki śmierci. Ale ten człowiek podpisuje tylko to, co mu się przedkłada. O wiele złośliwsi są drobni urzędnicy. Ci załatwiają swoje sprawy za to tym bardziej dokładnie.
Przy przesłuchaniu są obecni głównie Oberscharführer Kirschner, Oberscharführer Boger, Lachman, Untersturmführer Woznica. Ludzie ci są najstraszniejsi z całego obozu. Każdy z nich bije i torturuje więźniów do okropności. Są oni tak długo torturowani, aż muszą złożyć zeznania o rzeczach, których nie robili nigdy w życiu. Do tego celu został urządzony specjalny pokój z narzędziami tortur. Są to urządzenia, które nie były używane nawet w średniowieczu. Najgorszym urządzeniem jest tzw. „kołyska”, z której nikt nie wychodzi z życiem. Do tych celów są wybrani tylko ci SS-mani, jak powyżej podani, tj. najwięksi sadyści. Główną pracą wydziału politycznego jest jednak tylko wypisywanie kart ewidencyjnych zmarłych i zagazowanych. Zagazowani dostają na swej karcie ewidencyjnej oznaczenie „SB” (postępowanie specjalne). Praca tzw. wydziału politycznego jest niczym innym jak krzykiem umarłych i pomordowanych.”
Z kolei zajrzyjmy do raportu z 18 października 1943 roku:
„Wykańczanie Polaków odbywa się w obozie bezustannie w dalszym ciągu. I tak powybierano w połowie września 70-ciu Polaków z najniższymi numerami i rozstrzelano ich. Wśród nich znajdował się znany na całą okolicę inż. Kazimierz Jarzembowski, nr 115, który przed trzema miesiącami razem z dwoma innymi inżynierami uciekł z obozu. W związku z przesiedleniem przytrzymano go w Tarnowie koło Wadowic i doprowadzono z powrotem do obozu. Po 12-tu dniach, w czasie których odbywało się przesłuchiwanie, rozstrzelano go w piątek, dnia 18.9.
Wymieniony pochodził z Warszawy i przybył jako pierwszy do tutejszego obozu, zaraz po jego założeniu. Podczas śledztwa męczono go i torturowano go strasznie, chcąc wydostać od niego zeznanie, kto mu dopomógł do ucieczki. W tym czasie powieszono też w okolicy Saybusz [Żywiec – w.k.] 21 Polaków, a zwłoki ich doprowadzono do tutejszego krematorium.
W sobotę dnia 1.10. wieczorem przy apelu więźniów wyczytano 50-ciu najinteligentniejszych z nich, których po tym następnego dnia, tj. w niedzielę wczesnym rankiem stracono.
W wydziale politycznym usunięto prawie wszystkie narzędzia do torturowania, pozostało tylko osławione krzesło-huśtawka (Schaukelstuhl) Na to krzesło wsadza się każdego więźnia przed oraz podczas przesłuchiwania, a torturowanie odbywa się w sposób następujący: wisząc głową w dół robi torturowany ruchy wahadłowo przy czym za każdym takim ruchem otrzymuje uderzenie. Nie ma wypadku, aby ktoś wytrzymał więcej niż 10 uderzeń. Po tym traci przytomność. Następnie oblewa go się wodą tak długo, aż wróci do przytomności, po czym torturowanie rozpoczyna się od nowa i trwa dopóty, dopóki się nie przyzna do podsuwanych mu win. Przeważnie torturowany przyznaje się do słów, których nigdy nie wypowiedział oraz czynów, których nigdy nie popełnił.
Przed kilku tygodniami przybyło z ghetta w Theresienstadt z Czechosłowacji około 2.000 osób. Byli to Żydzi, mężczyźni, kobiety i dzieci. Ku wielkiemu zdumieniu nie wytruto ich gazem, jak ich poprzedników, ale dowieziono ich wszystkich chorych, młodych, mężczyzn i kobiet wspólnie ku obozowi kobiet w Birkenau, gdzie znajdują się w blokach do dziś dnia. Kobietom pozostawiono nawet włosy i pracują one tylko wewnątrz obozu. Nie wiadomo jeszcze dla jakich celów propagandowych pozostawiono tych ludzi na jakiś czas przy życiu.”
Równie, a może nawet o wiele bardziej wstrząsające opisy pochodziły z relacji samych więźniów. Wszystko to na bieżąco za pośrednictwem Konstantego Kempy trafiało do władz Polskiego Państwa Podziemnego w Warszawie, a stąd – do Londynu. Kempa przekazywał szczegółowe dane na temat liczby więzionych oraz pomordowanych. Oto na przykład w raporcie z 18 października 1943 roku przedstawił on zestawienie transportów przybyłych do KL Auschwitz w sierpniu 1943 roku:
3.8.43 – 200 Żydów z Berlina
5.8.43 – 100 Żydów z Berlina
5.8.43 – 125 Żydów z Drezna (więźniów)
6.8.43 – 139 więźniów kryminalnych z Wrocławia
6.8.43 – 250 więźniów ze Szczecina – wszyscy chorzy na gruźlicę – z zakładów przemysłowych Furstenberg Mule
12.8.43 – 100 więźniów z Poznania (tzw. Gefangene)
13.8.43 – 100 więźniów z Łodzi (tzw. Strafgefangene)
13.8.43 – 100 więźniów z Wrocławia
22.8.43 – 800 wysiedlonych z Nebwieditz (Czechy)
23.8.43 – 100 Żydów z Berlina
24.8.43 – 100 chorych Żydów z obozu pracy Markstett koło Wrocławia
25.8.43 – 600 więźniów politycznych z Warszawy Zachodniej
26.8.43 – 1.026 Żydów z Wolsztyna (Wohlstein)
27.8.43 – 205 Żydów z Eberswald „Markische Stahlform-Werke)
28.8.43 – 800 więźniów politycznych z Kistrzynia
28.8.43 – 1.600 wysiedlonych Żydów z Rawicza
Jak pisze Adam Cyra, ppor. „Tadeusz” niósł także aktywną pomoc więźniom, pośrednicząc w przekazywaniu leków, o czym pisała między innymi Adela Korczyńska:
„Drogi tych leków, dostarczanych przez kolejarzy, wiodły do placówki Delegatury Śląskiej, która w celu realizowania m.in. tej pomocy, zorganizowała punkt Delegatury w firmie Kies und Steinwerke w Oświęcimiu. Pracowali tam por. Konstanty Kempa, pseudonim „Tadeusz” i Ernestyna Dylik, jego sekretarka w pracy podziemnej. Lekarstwa w małych paczkach przerzucano do obozu. Dostarczanie medykamentów ze Śląska opierało się przeważnie na funduszach społecznych.”
Dokumenty personalne Komendy Okręgu Śląskiego Armii Krajowej, których odpisy znajdują się w zbiorach specjalnych Biblioteki Śląskiej, a także w zbiorach Instytutu Pamięci Narodowej w Katowicach, wskazują na to, że Konstanty Kempa przez cały ten czas pozostawał oficerem Komendy Inspektoratu Katowickiego Armii Krajowej. Wśród tych dokumentów jest rozkaz personalny z 11 marca 1944 roku komendanta Okręgu Śląskiego Armii Krajowej, w którym powołuje się on na rozkazy Komendy Głównej AK 112/BP i 113/BP 19 lutego 1943 roku. Właśnie rozkazem KG 113/BP, dotyczącym awansów na wyższe stopnie oficerskie i podoficerskie, które weszły w życie z dniem 11 listopada 1943 roku, podporucznik „Tadeusz” awansowany został do stopnia porucznika.
W części opisowej zbioru dołączonej do zbioru dokumentów wspomniany dokument jest powtórzony i uzupełniony szeregiem dopisków, przy czym przy por. „Tadeuszu” widnieje dopisek – ppor. sł. stałej piech. starsz. 1937, przed wojną 11 pp, szef BiP Inspektoratu Katowice, awans na porucznika /na marginesie ołówkiem dopisana uwaga – Konstanty Kempa/. Szereg innych źródeł wskazuje, że w tym czasie ppor./por. „Tadeusz” był szefem BiP-u Inspektoratu Katowice. Także zdaniem Zygmunta Waltera – Janke por. „Tadeusz: był szefem BiP w Inspektoracie Katowice. Z kolei Juliusz Niekrasz określa go mianem oficera wywiadu:
„Był to wybitny oficer wywiadu, rodem z Opolszczyzny, władający płynnie językiem niemieckim, zatrudniony w Oświęcimiu w firmie „Oberschlesische Fluss, Kies und Steinindustrie In Treulandverwaltung des Reichsführers SS – Hauptamt Verwaltung und Wirtschaft Birkenau 166”. Praca w tej firmie dawała mu silne oparcie, jednakże nie uniknął aresztowania. Doszło do niego 28 lutego 1944. „Tadeusz” stracony został w obozie oświęcimskim.”
W ten sposób dochodzimy do dramatycznych wydarzeń z 28 lutego 1944 roku. Oddajmy w tym miejscu głos jego ojcu, Euzebiuszowi Kempie, który w swoich wspomnieniach napisał:
„W niedzielę 27 lutego 1944 r. obchodził pierworodny syn Konstanty 28. rocznicę swych urodzin na którą zostaliśmy zaproszeni na tą uroczystość. Mieszkał w Sosnowcu na Pogoni wraz z swoją małżonką i pierworodnym synem Stasię (Ryszard). […]
Zastaliśmy syna w humorze wesołego bawiącego się z chłopczykiem Stasiem z którym dokazywał różne musztra wojskowe. Jak nam jego małżonka opowiadała, to po naszym wejściu Kostek był w humorze, prześpiewał wszelkie pieśni na Boże Narodzenie, a na zakończenie ulubioną przez niego pieśń „Ludu mój ludu”.
Następny dzień poniedziałek 28 II miał do załatwienia swoje sprawy organizacyjne w Sosnowcu, zamiast rano o godzinie 5-tej pojechał dopiero o godzinie 8-mej, przyjeżdżając do Oświęcimia dopiero po godzinie 10-tej. O godzinie 9.30 do biura był telefon do Kostka nieznany. Po jego przybyciu do biura urządził dla współpracowników skromny poczęstunek. Około godziny 11.30 niepostrzeżenie wkroczyli do biura trzej „Gestapowcy” wzywając do podnoszenia rąk. Kostek siedział na rogu stoła, szybko schodząc z niego i udając się do szuflady biurka jego, jednakowoż jeden z „Gestapowców” był prędzej przystąpił zasłaniając szufladę biurka, otwierając szufladę w której znajdował się nabity rewolwer, zwracając się do Kostka ze słowami dobrze że się tak stało, gdyż z tej mieli być oni zastrzeleni. W walizce ukryty w biurku znajdowały się kopie raportów z których dowiadywał się świat o zbrodniach w obozie oświęcimskim. […] Zakuty w kajdana został odstawiony do komisariatu „Gestapo” w Oświęcimiu zaznaczając że miał już w sobotę zostać aresztowany lecz nie chciano jemu popsuć uroczystości urodzinowych. […]
W poniedziałek o godzinie 19-tej przybyła do Ochojca, ul. Kamienna 15, gdyż tam zamieszkiwaliśmy od 1 X 1940 r. (z Katowic z domu dla uchodźców musiałem się wyprowadzić), kuzynka żony Kostka Halina Śliwkówka z wiadomością o aresztowaniu Kostka. Z tą wiadomością do Katowic przybyła koleżanka Kostka p. Delektówna która już w sobotę wiedziała o zamiarze jego aresztowania. W ten sam wieczór powiadomiono szwagierkę jego – żony siostrę Różę, która współpracowała w konspiracji z Kostkiem. Wtorek dnia 29 II 1944 r. żona – matka Kostka wraz z małżonką Kostka udały się do Oświęcimia o zaciągnięcie bliższych wiadomości do pracy. Żona została przyjęta przez zastępcę kierownika inż. Ruprechta pana Riedla, przez którego bardzo grzeczny sposób została przyjęta nadmieniając, że nic bliższego nie jest jemu wiadomo, lecz zaprowadzi ją do „Gestapo”, w którym może otrzymać bliższe wyjaśnienia. Zaprowadzono żonę do Sali konferencyjnej „Gestapo” w której się już znajdowało 11-tu oficerów i kolejno była zapytywana o różnych sprawach rodzinnych i politycznych, na które odpowiedziała, że jej nic nie jest wiadomo co syn robił, gdyż syn nie był w domu, że został z domu wypędzony (tak umówiliśmy się z Kostkiem), a jako matka kochająca dziecko chce wiedzieć gdzie się znajduje. Po przesłuchaniu jej, nakazano jej surowo o tej sprawie nic nikomu nie mówić. Usłyszała tylko jak mówili między sobą „Solange Gestapo existiert so einen Fang haben wir noch nich gehabt” (jak długo Gestapo istnieje taki zdobyczy jeszcze nie było). W między czasie została aresztowana siostra małżonki Lusi p. Klara i to z powodu nie mając aresztować żony – gdyż była już w ósmem miesiącu ciąży. Porodziła córeczkę Krysię.
W maju 1944 r. Lusia została aresztowana i do więzienia w Mysłowicach odstawiona. Dnia 1 czerwca 1944 r. w nocy „Gestapo” z Katowic wraz z aresztowanym Kostkiem zakuty w kajdany przyjechało do Krakowa do mieszkania szwagierki – siostry jego żony, zabierając ją z sobą do „Gestapo” w Krakowie. Po wybadaniu i spisaniu protokołu została p. Róża zwolniona do domu pod warunkiem że rano o godzinie 8-mej stawi się ponownie do „Gestapo”. Potajemnie o godziny 7.30 ubrana w wiejski strój p. Róża opuściła mieszkanie, przedostała się do Tarnowa, w którym w ukryciu przebywała aż do wyzwolenia. P. Róża współpracowała z Kostkiem, który raporty Kostka były u niej składane, a następnie zabierane do Warszawy do rąk kierownika Działu Sekcji Zachodni p. Zbyszka Bednorza. Dostarczał raporty z Katowic do Krakowa ranny żołnierz Reichswehry p. Herich z Katowic.”
Najobszerniejszą informację na temat okoliczności aresztowania mojego dziadka zawdzięczamy Adeli Korczyńskiej, która spisała przeprowadzoną przez siebie rozmowę z siostrami Dylik – Renią, Marysią oraz Alfredą Zofią, a także jej córką Aliną:
„Nadszedł 28 luty 1944 r. Mama dowiedziała się, że na poczcie schwytano z tajnymi gazetkami kobietę z Brzeszcz. Chciała ostrzec Kempę. Wiedziała, że do biura przywiózł materiały, by je umieścić w skrytce, że zamierza wysłać pocztą do Wiednia przez nową kurierkę. W tym dniu przyjechał później do pracy. Daremnie kilkakrotnie telefonowała. W pewnym momencie zorientowała się, że telefon jest na podsłuchu. Gdy przy następnej próbie usłyszała Dieselbe – ta sama, postanowiła wyjść mu naprzeciw. W drodze minęła ją karetka więzienna z aresztowanym Kempą. Gdy podeszła do firmy, gdzie pracował, już na placu powiedziała do niej przerażona Niemka: „Was machen Się hier? Kostek ist verhaftet worden”. Co pani tu robi? Kostek został aresztowany.
Poszła szybko do domu. W domu była maszyna do pisania, na której Renia pisała raporty o obozie oświęcimskim, walizka z podwójnym dnem, w skrytce ostatnie fotografie z obozu. Marysia maszynę ukryła w altanie, fotografie ukryła pod węglem w piwnicy. Mama pojechała do żony Kempy. Razem obeszły skrzynki kontaktowe w Katowicach, polecając zagrożonym ludziom usunąć się. Kempowa wysłała telegram do Warszawy. Nazajutrz rano Gestapo aresztowało w sklepie na dole Marysię, sądząc, że to ona telefonowała. Mama pracująca piętro wyżej po powrocie do domu zaczęła się przygotowywać do aresztowania. Z klatki schodowej usłyszała nagle Niemców, którzy pytali o nią. Z cerowaną właśnie skarpetą wskoczyła do ubikacji na półpiętrze. Tymczasem w domu odbywała się rewizja, którą ja, 4-letnie dziecko wtedy, dobrze pamiętam. Pytano, gdzie Renia, gdzie Alfreda…
Na drugi dzień wieczorem uciekła do zaprzyjaźnionych katowickich harcerek. Ukrywała się nadal – dwa tygodnie była u Poli Mańka w Panewniku, drugie dwa u Wery Cubert w Katowicach – Załężu. Po dwóch dniach Gestapo zwolniło 15-letnią Marysię. Pod groźbą aresztowania całej rodziny, kazano dopilnować jej zgłoszenia się ukrywających się sióstr: mamy i Reni. Często w pracy i w drodze rewidowano pozostałych szukając śladu kontaktu z nimi. Nie dało to żadnych rezultatów.”
Aresztowanie por. Konstantego Kempy gestapo uznało za wielki sukces. Oto w raporcie dziennym nr 9/II z 29 lutego 1944 roku szefa urzędu kierowniczego gestapo w Katowicach czytamy:
„II. Aresztowania.
a) Funkcjonariusza polskiej organizacji ZWZ.
Kempa Konstanty, ur. 27 lutego 1916 r. w Łabędach, poddany Rzeszy (Polak), zamieszkały w Oświęcimiu, ul. Szkolna 388, pseudonim „Kostek”, czynny był jako funkcjonariusz polskiej organizacji tajnej ZWZ. Podczas aresztowania go udało się zabezpieczyć teczkę z rozkazami, projektami nielegalnych czasopism, różnymi instrukcjami, korespondencją i planem organizacyjnym z pseudonimami, obejmującym część Górnego Śląska, kilka tysięcy marek, 3 stemple placówek Reichsführera SS i szefa policji niemieckiej, pistolet 6,35 z 12 nabojami. Kempa zajmował przypuszczalnie bardzo ważne stanowisko kierownicze i łącznikowe ZWZ na Górnym Śląsku. Dalsze aresztowania będą przeprowadzone. Meldunek uzupełniający zostanie przedstawiony.”
Wyjaśnijmy w tym miejscu, że Konstanty Kempa wcale nie mieszkał w Oświęcimiu, jednakże najwyraźniej gestapo nie zdołało ustalić faktycznego miejsca jego zamieszkania.
Moja babcia, Łucja Wróblówna, a także wszyscy jej bliscy krewni podpisali „volkslistę” (DVL III), co oznacza, że formalnie stali się Niemcami (choć równocześnie cała rodzina bez reszty zaangażowana była w działalność konspiracyjną). Z kolei dziadek mój konsekwentnie odmawiał podpisania „volkslisty”. Niemcy, w trosce o „czystość rasową”, nie pozwalali na zawieranie związków małżeńskich pomiędzy osobami narodowości polskiej i niemieckiej. Ślubu moim dziadkom udzielił w warunkach konspiracji ksiądz kapelan Armii Krajowej (zdjęcie ślubne znajduje się w książce Adama Cyry, natomiast najprawdopodobniej nie znał on tych wszystkich niuansów).
Tak więc oficjalnie dziadek i babcia nie byli małżeństwem, a w dokumentach niemieckich babcia figurowała jako panna z dzieckiem. Formalnie też dziadek z babcią nie mieszkali razem – dziadek nie był z nią zameldowany. Na przesłuchaniu dziadek wyparł się babci, stwierdził też, że nie mieszka u swych rodziców (gdzie był zameldowany), twierdząc, że pokłócił się z ojcem i że ten go wygnał z domu. W tej sytuacji Niemcy najwyraźniej doszli do wniosku, że dziadek musiał mieszkać u Dylikowej, gdzie często przebywał z tej racji, że tam znajdowała się jego skrzynka kontaktowa, o czym Niemcy wiedzieli z wcześniejszych ustaleń.
A wracając do treści przytoczonego raportu, widzimy, że podczas aresztowania Konstantego Kempy (co zresztą wiemy z przytoczonych uprzednio relacji, a tu znajdujemy tego potwierdzenie) gestapo zabezpieczyło bardzo ważne dokumenty organizacyjne. W tej sytuacji kolejne aresztowania były tylko kwestią czasu. I rzeczywiście…
Były komendant Okręgu Śląskiego Armii Krajowej, Zygmunt Walter – Janke ps. w książce W Armii Krajowej na Śląsku tak pisał o pracy mojego dziadka i jego aresztowaniu:
„Obozem w Oświęcimiu interesowała się również Delegatura Rządu na Kraj. Kierownikiem Służby Informacyjnej Delegatury na Śląsk był ppor. Konstanty Kempa. Pochodził z Opolszczyzny. Urodził się 27 lutego 1916 r. w Łabędach. Ojciec jego był powstańcem śląskim. Rodzice musieli opuścić Opolszczyznę i osiedlili się w 1922 r. w Katowicach. Konstanty Kempa ukończył Korpus Kadetów i został oficerem zawodowym piechoty. W kampanii wrześniowej 1939 r. walczył na odcinku Mikołów – Tychy. Do niewoli niemieckiej dostał się w rejonie Janowa Lubelskiego. Uciekł z niej i włączył się do walki konspiracyjnej na Śląsku. Używał pseudonimów „Tadeusz” i „Kostek”. Kempa dostarczał prasę i książki przywożone z Warszawy, takie jak „Śląsk wierny ojczyźnie”, „Ziemia gromadzi prochy”, „Dywizjon 303”, „Straż ziemi zachodniej”. Jemu dostarczano wiadomości wywiadowczych. Miał kontakt w Sosnowcu z por. „Nowiną”. Kempa zbierał wiadomości ze Śląska dla Delegatury, a ponieważ żądała ona możliwie dokładnych danych o obozie w Oświęcimiu, sam się przeniósł w jego okolice, zamieszkał w mieście Oświęcim, na ul. Szkolnej 388 (ówczesna Schulstrasse 388). Tam też aresztowało go gestapo 28 lutego 1944 r. Podczas rewizji znaleziono walizkę z materiałami propagandowymi, brulionami raportów i pistolet z amunicją.
W związku z aresztowaniem ppor. Kempy w ręce gestapo wpadł również 1 marca 1944 r. por. Alfred Jesionowski, szef Wydziału Propagandy na Śląsk Delegatury Rządu, urodzony 27 stycznia 1902 r. w Mogilnie, zamieszkały w Krakowie przy ul. Zamkowej 13. Ten sam los spotkał jego archiwistkę Danutę Gruszkowską i łącznika Adama Niezabitowskiego. Gestapo przewiozło Konstantego do więzienia w Mysłowicach, gdzie poddany został wielomiesięcznym przesłuchaniom. Po zakończeniu śledztwa znalazł się w obozie oświęcimskim, gdzie zginął 5 stycznia 1945 r., na kilkanaście dni przed wkroczeniem na Śląsk Armii Radzieckiej. Po tylu latach z trudem uświadamiamy sobie, ile odwagi i brawury wymagało działanie na terenach włączonych do Rzeszy, a zwłaszcza na terenach przylegających do obozu koncentracyjnego. Mimo to nie zabrakło takich, którzy kierując się poczuciem obowiązku nieśli pomoc cierpiącym, niezależnie od ich pochodzenia czy przynależności rasowej.”
Dodam, że gen. Janke powołał się w przypisie na dokument gestapo – Geheime Statspolzei, Leitstelle Kattowitz von 7 III 1944. Tagesbericht 2/III. Rzućmy okiem na ów dokument:
„5. Ruch oporu.
W toku likwidacji polskiej organizacji tajnej PZP doszło do tut. wiadomości, że […]
1) Kempa Konstanty, ur. 27 lutego 1916 r. w Łabędach, poddany ochronny (Polak), zam. w Oświęcimiu ul. Szkolna 388, rozpowszechniał nielegalne ulotki polskie. W dniu 28 lutego 1944 r. został on aresztowany. W jego miejscu pracy zabezpieczono ukrytą w kufrze znaczną ilość nielegalnych druków, 3 pieczęcie służbowe Reichsführera SS oraz pistolet kalibru 6,35. W toku przesłuchania K. zeznał, że był kierownikiem służby inf. Urzędu Propagandy na Śląsk w zarządzie PZP. Na podstawie zeznań K. można był wyśledzić i aresztować w dniu 1 marca 1944 r. kier. prop. i inf. PZP na Śląsk, którym był b. polski prof. gimn.
2) Jesionowski Alfred, urodz. 27 stycznia 1902 r. w Mogilnie, Polak, zam w Krakowie, ul. Zamkowa 13, zatrudniony jako tłumacz przy St. Zakł. Ubezp.. w Krakowie. W jego miejscu pracy udało się również zabezpieczyć obszerne i ważne pisemne materiały nielegalne. Oprócz tego J. w swoim prywatnym mieszkaniu gromadził archiwum, którym zarządzała stała sekretarka:
3) Gruszkowska Danuta, ur. 25 czerwca 1924 r. w Krakowie, zam. tamże, ul. Langiewicza 20, Polka. Archiwum to zostało zabezpieczone, a G. aresztowana, Równocześnie udało się aresztować kuriera utrzymującego łączność pomiędzy Kempą a Jesionowskim, którym okazał się:
4) Niezabitowski Adam, urzędnik biurowy, ur. 7 kwietnia 1920 r. w Krakowie, zam. tamże, ul. Mydlnicka 200. Polak. Całość zabl. materiałów piśmiennych nielegalnych jest w obecnej chwili przeglądana i wykorzystywana. Dalsze śledztwo w toku.”
Wśród dokumentów znalezionych w biurze Konstantego Kempy znajdowały się też materiały, które jednoznacznie wskazywały, że ich autorem mógł być nie kto inny jak inż. Mikołaj Kotowicz. Został on ostrzeżony o grożącym mu niebezpieczeństwie, nie zdecydował się jednak na ucieczkę, o czym pisał Juliusz Niekrasz (Z dziejów AK na Śląsku):
„Wypada jeszcze poświęcić kilka słów inż. Mikołajowi Kotowiczowi. Była to bohaterska i tragiczna postać. Kotowicz (urodził się 31 marca 1908 r. w Petersburgu) gimnazjum ukończył w Pińsku, a w 1933 r. – studia na Politechnice Warszawskiej. Od 3 lutego 1934 r. do wybuchu wojny pracował w Nowym Bytomiu w hucie „Pokój”, ostatnio jako zastępca kierownika biura konstrukcyjnego. Inż. Kotowicz dokonał wraz z inż. Tadeuszem Sędzimirem ważnych wynalazków. W czasie okupacji obaj byli poszukiwani przez Abwherę, gestapo i istniejące w Warszawie przedstawicielstwa firm zagranicznych. Niemcy chcieli odnaleźć ich i wykorzystać ich wiedzę w przemyśle zbrojeniowym. Inż. Sędzimir opuścił Polskę we wrześniu 1939 r. i znalazł się w USA, natomiast inż. Kotowicz został odnaleziony, sprowadzony do huty „Pokój” (wówczas „Friedenshütte”) i tam zatrudniony jako pół-więzień. Już w chwili ujęcia był żołnierzem ZWZ, używał pseudonimów „Korczak” i „Mieczysław”. Na Śląsku nawiązał z nim kontakt Oddział II sztabu Okręgu Śląskiego, a później także por. Konstanty Kempa, sprawujący aż kilka funkcji; był m.in. kierownikiem informacji Śląskiej Delegatury Rządu. Inż. Kotowicz przekazał łączniczce Elżbiecie Leksowej opis techniczny i odręczne rysunki szkicowe, dotyczące silnika odrzutowego.
Dnia 28 lutego 1944 r. zostali aresztowani por. Kempa i jego żona Łucja. w czasie rewizji odnaleziono pisma i rysunki techniczne, sporządzone ręką Kotowicza. W czasie śledztwa gestapo ustaliło autorstwo tych dokumentów. Inż. Kotowicz aresztowany został 21 marca 1944 r. Po uciążliwym śledztwie i pobycie z Mysłowicach w grudniu tegoż roku został wywieziony do Oświęcimia (blok 11) z wyrokiem śmierci.
Stracono go wraz z por. Kempą 5 stycznia 1945 r. przez powieszenie. Ci dwaj wybitni oficerowie śląskiego wywiadu zginęli w ostatniej oświęcimskiej egzekucji.”
Tymczasem przejdę do ustaleń Adama Cyry:
„28 lutego 1944 r. nastąpiło niespodziewane aresztowanie „Tadeusza”, którego skuto kajdankami w biurze jego oświęcimskiej firmy, tuż po przyjściu do pracy. Przyczyna tej tragedii nie została wyjaśniona i nie udało się ustalić nazwiska zdrajcy. Przy aresztowanym znaleziono dokumenty dotyczące produkcji uzbrojenia, które dostarczył mu inż. Kotowicz. Znajdowały się one w skrytce wraz z raportami na temat zbrodni popełnianych w KL Auschwitz i pistoletami z amunicją. Wkrótce została ujęta także żona „Tadeusza” – Łucja, a także jej siostra – Klara Wróbel. Ta ostatnia została wywieziona do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, który szczęśliwie przeżyła. Łucję natomiast czekał pobyt w więzieniu śledczym w Mysłowicach, aż do wyzwolenia. Zwolniono ją tylko na czas porodu córeczki Krysi. Niemowlęciem i małym Stasiem, urodzonym rok wcześniej, zajęli się jej rodzice.”
Dodam tylko, że przeglądając zbiory Adeli Korczyńskiej, natrafiłem na odręczne notatki dotyczące okoliczności aresztowania mojej babci. Otóż gestapo przyszło do mieszkania jej rodziców (moich pradziadków), znajdującego się w Katowicach przy ul. Batorego 2, w towarzystwie jakiegoś akowca (nie jest podane ani nazwisko, ani pseudonim), który to – jak się domyślam – załamał się w śledztwie. Jeden z gestapowców spytał babcię, czy zna Konstantego Kempę, na co ona odrzekła, że nie zna. Wówczas jednak ów akowiec powiedział: „To jest żona Kempy”.
A tymczasem powrócę do relacji Romana Taula, byłego komendanta POP w Radzionkowie, więźnia KL Auschwitz, członka obozowego ruchu oporu:
„W pewną niedzielę zauważyłem jakieś zmiany na twarzy Aranki. Była inna niż zawsze, była speszona i nerwowa, łzy pojawiły się w jej oczach. Powiedziała mi, że Kempa został aresztowany i siedzi w Mysłowicach. W czasie przeprowadzonej rewizji w jego mieszkaniu znaleziono pistolet i materiały obozowe, przeznaczone dla dowództwa AK. Dlatego już tu więcej nie przyjdę, bo na pewno wszyscy w biurze będziemy pod obserwacją. Dobrze Aranka – graj artystkę, udawaj durną gęś, jakbyś nic nie wiedziała, nic cię nie dotyczyło i na te tematy nigdy nie rozmawiaj z nikim. Gdyby jednak Kempa się załamał i nas wsypał – to masz, zażyj cjanku. Więc bywaj i nie łam się! […]
Zostałem poinformowany przez kolegę pracującego na bloku 11, że Kempa siedzi w bunkrze i prosi mnie o dostarczenie mu zdjęcia dziecka, które urodziło się w czasie jego siedzenia w areszcie, bo chyba już go nigdy nie zobaczy. Poszedłem w niedzielę na izbę chorych, do tam przybyłych koleżanek Aranki, aby ją zawiadomiły, że chcę się z nią w następną niedzielę zobaczyć. Aranka przyszła. Powtórzyłem jej życzenie Kempy. Aranka obiecała, że wszystko zrobi, co będzie możliwe, że na następną niedzielę zdjęcia już chyba będą. Dzielna Aranka, odważna i bardzo sprytna, tak pokierowała sprawą, że zdjęcie żony Kempy z dzieckiem mi przyniosła. Zdjęcia te przekazałem przez tego kolegę do bunkra. Aranka jednak już się więcej do naszego obozu nie pokazała. Zdjęć tych nie miałem już możliwości przesłać do rodziny Kempy. Przez grzeczność koleżanek, obawiałem się. Więc zdjęcia te zatrzymałem i uciekłem nimi z obozu i jeszcze je posiadam.”
Dodam, że oryginał tego zdjęcia, a także wspomnianą relację Romana Taula odnalazłem w zbiorach Alfreda Skrabani, zdeponowanych w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tarnowskich Górach. A tymczasem wróćmy do wspomnień Euzebiusza Kempy:
„Początek czerwca 1944 r. żona otrzymała ustne zawiadomienie, ażeby przybyła do biura firmy w Oświęcimiu u p. Eli. Pani „Eli” wraz z drugą koleżanką pracowały razem z Kostkiem w ekspedycji. Były to dwie więźniarki obozu w Oświęcimiu wyznania żydowskiego pochodzące z Słowacji. Kostek wspomagał obie koleżanki żywnością, a z okazji świąt tak samo o nich pamiętał dostarczając dla nich ciasto i inną żywność. Jako współwięźniarki które po skończonej pracy zostały dziennie odprowadzone do swej celi z początkiem czerwca nawiązały kontakt z „Kapo” bloku 11-go z byłem trenerem bokserskim Jacobem, wyznania żydowskiego. Od niego otrzymały wiadomość, że na bloku 11-tym bunkier 19-ty znajduje się więzień Konstanty Kempa. Pozatem, że był na przesłuchaniach w Katowicach, Bytomiu, Krakowie, Wrocławiu i w Berlinie i 2-go maja 1944 r. został ulokowany w bunkrze 19-tym. Pierwszy znak życia otrzymaliśmy za skryptym z dnia 17 VI 1944 r., który żona otrzymała z rąk „Eli” po który się zgłosiła w biurze w Oświęcimiu. Drugi skrypt z dnia 6 VII do jego żony, lecz była już w areszcie w Mysłowicach. Tylko dzięki tym dwom obywatelkom Słowacji wyznania żydowskiego otrzymaliśmy parę słów o losie syna Kostka. Tak samo był dobrze traktowany przez „Kapo” Jacoba, gdyż otrzymał trzy koce, na których miał spoczywać, nie spać na goły cementowy posadzce. w międzyczasie gdy nie mieliśmy żadnej wiadomości o losie Kostka bardzo często i chętnie spotykała się żona z p. Karolem Bimczokiem, oficerem rezerwy, który był kierownikiem Kostka w firmie w której pracowali. Raz spotyka p. Bimczoka. Tylko tyle się dowiedziała, której ironiczny sposób i tupetem jej oświadczył: Kostek kommt um den Kopf or hat Urkundenfalschungen gefalscht. Powyższe słowa p. Karol Bimczok, oficer, por. rezerwy W.P. w takim ironicznem tonie i tupetem do żony wypowiedział, że żona wydała z siebie wielką siłę i moc, ażeby się na nogach utrzymać. P. Karol Bimczok pracował w firmie „Oberschlesische Flußkies und Steingesellschaft Auschwitz, wł. Hans Wójcik, był w tej firmie księgowym i pełnił funkcję kierowniczą. Miałem znajomość z ojcem „Hansa”. Kostek otrzymał posadę w tejże firmie – oddział ekspedycji. Firmę tą przejęła jednostka SS wraz z całem personelem. Zaś Kostkowi potrącano 25% z zarobku jako Polakowi. P. Bimczok pełnił nadal funkcję dotychczas jaką posiadał, to też kiedy się z nim rozmawiało, to tylko po niemiecku odpowiadał, więc stał się już jako 100% niemiec. Kilka razy żona spotykała się z p. Bimczokiem prosząc ażeby podał Kostkowi papierosy. Sehr ferne, aber Sie müssen mir diese zurick feben. Ponieważ firma posiadała placówki eksploatacji żwiru w Guberni dla podróżnych, którzy wyjeżdżali do Guberni, zostały wydawane przepustki „Fahrbefehl” Taką przepustkę mógł tylko wystawić z podpisem inż. Ruprecht. Kostek zabierał różne klucze do biura ażeby się dostać do zamkniętego biurka inż. Ruprechta. Nareszcie udało mu się dostać do celu, podpieczętował sobie kilka przepustek „Fahrbefehlów” pieczątką firmową, zaś podpis inż. Ruprechta tak sprytnie podrobił, że sam inż. Ruprecht przyznał, że jest to jego osobisty podpis. Podrobionemi przepustkami wysyłał Kostek Polaków do Guberni, którzy się chronili przed stawieniem – zabraniem do Wehrmachtu. Taką podrobioną przepustkę nazwał Urkundenfalschung! Jego tupetem odstraszał od siebie personel, że po zakończonej wojnie byli jego poddani, jak to Chybicki, Bratek, Czopek, przybyli do żony mojej prosić o podanie mieszkania p. Bimczoka, którego chcieli oddać w ręce U.B., lecz żona zamilkła. Pamiętnik Kostka z obozu zabrał ks. Woźnicki, jednakowoż dostał się w ręce „Gestapo” i został (pamiętnik) spalony w Mauthausen. Jak się dowiedziałem, Kostek miał 43 protokoły i przy każdym przesłuchaniu był stawiany pod ścianą i butami kopano w jego pięty, że już nie był w stanie o własnych siłach pójść do umywalni, lecz kilka razy był zanoszony na plecach przez więźnia p. Newiaka. Ostatni skrypt syna Kostka napisany parę minut przed egzekucją (został powieszony) z dnia 6 stycznia 1945 r. doręczył nam współwięzień bloku 11-go p. Gryc, który z Oświęcimia do Mauthausen miał ukryty w drewniaku, a po przybyciu do Mauthausen przed udaniem się do łaźni skrył pod językiem. W lipcu 1945 r. po jego przybyciu do domu dowiedzieliśmy się o jego ostatni chwili życia na ziemi. Pozatem p. Gryc opowiadał nam, że wyrok na śmierć zapadł w wigilię Bożego Narodzenia na powieszenie. W dniu 1 stycznia 1945 roku pojednał się z Panem Bogiem. Komunię Świętą za pomocą sznurku została jemu spuszczona na sznurku. Kostek wraz z 4-ma kolegami został o godzinie 9-tej z bunkra wywołany i na placu pomiędzy blokiem 11-tym i 12-tym (tam znajdowała się ściana śmierci pod którą bywali rozstrzelani więźniowie) skromnie ubrani tylko w marynarki (w tym dniu mróz dochodził do 30stopni) w szybkim tempie przechodzili plac prosząc o kawałek chleba względnie papierosa więźniów patrzących przez okna bloku. Wychodząc z bunkra zaśpiewali skazańce pieśń na Trzech Króli „Mędrce Świata”. Krótko po godzinie 10-tej skazańce zostali przetransportowani na plac alarmowy, gdzie się znajdowała szubienica (szyna żelazna długa na 10 mtr bieżących). Wszystkich wspólnie powieszono – nałożono stryczek. Skazańcy ustawieni pod szubienicą jak na komendę zawołali; „Niech żyje Polska!”. Tak ginęli bohaterowie ku wolności, którzy kochali Ojczyznę. Kto walczy, wolny będzie, kto zginął wolny już.”
Mylił się jednak mój pradziadek, twierdząc, iż wyrok śmierci na jego syna, a mojego dziadka zapadł przed Świętami Bożego Narodzenia 1944 r. i że dziadek z wyrokiem śmierci żył przez kolejnych kilkanaście dni. W rzeczywistości „rozprawa sądowa” odbyła się 5 stycznia 1945 roku, zaś egzekucja dnia następnego – 6 stycznia 1945 roku. Rozstrzygające są w tej kwestii ustalenia Adama Cyry, autora pracy Pozostał po nich ślad, poświęconej osobom skazanym na karę śmierci w KL Auschwitz, wyrokiem sądu doraźnego, któremu przewodniczył szef katowickiego Gestapo Johannes Thümmler. Pozwolę sobie raz jeszcze zacytować Adama Cyrę, który pisząc o więzieniu w Mysłowicach, stwierdza:
„Z tej katowni gestapo wielu aresztowanych przewieziono po zakończeniu śledztwa do bloku nr 11 w Auschwitz. Stąd niektórzy spośród aresztowanych zdołali wysłać grypsy. Zachowało się do dzisiaj kilka z nich, napisanych także przez „Tadeusza”, poruszających do głębi, przepełnionych jednak wiarą i nadzieją. Ostatni z nich dotarł do rąk rodziny Kempów dopiero dwa lata po wojnie. Napisany został przez Kempę na krótko przed jego egzekucją, wykonaną 6.1.1945 r. przez rozstrzelanie w krematorium nr 5 w Birkenau. Wyrok zapadł w dniu poprzednim, 5 stycznia 1945 r., na ostatnim posiedzeniu „sądu doraźnego” w bloku nr 11, któremu przewodniczył Johannes Thümmler. Razem z „Tadeuszem” z rąk SS-Oberschauführera – Ericha Muhsfeldta zginął inż. Mikołaj Kotowicz. Por. Konstanty Kempa, mając zaledwie dwadzieścia dziewięć lat, zginął wraz ze współtowarzyszami konspiracyjnej walki nieomal w przeddzień wolności. Zofia Gabryś, łączniczka AK, więziona wówczas w bloku nr 11 zapamiętała, że w ostatnich godzinach życia żarliwie modlił się na różańcu, który pozostawił na parapecie okiennym, idąc na śmierć w dniu 6 stycznia 1945 r. Różaniec ten zabrała jedna ze współwięźniarek.”
Trudno zgodzić się tu z jednym – mianowicie, że Konstanty Kempa został rozstrzelany. Z wiarygodnych relacji współwięźniów wynika, iż został on powieszony. Zresztą babcia często opowiadała, iż dziadek, nim został aresztowany, mówił, iż gdyby miał być zgładzony, to wolałby zostać rozstrzelany, a nie zawisnąć na szubienicy. Stało się jednak inaczej…
Wojciech Kempa
Czytaj też:
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!