31 marca mają odbyć się demonstracje przeciwko prawdopodobnym skutkom amerykańskiej ustawy nr 447 JUST. Na jej podstawie rząd amerykański przyjał na siebie zobowiązanie dopilnowania, by państwa uczestniczące w konferencji „Mienie ery holokaustu” zadośćuczyniły żydowskim roszczeniom majątkowym. Na celowniku znalazła się przede wszystkim Polska, wytypowana już wcześniej na zastępczego winowajcę zbrodni II wojny światowej. W liście, jaki w styczniu ub. roku skierowała do Ministerstwa Sprawiedliwości w Warszawie Światowa Organizacja Restytucji Mienia Zydowskiego z Nowego Jorku, wartość tych roszczeń została oszacowana na bilion złotych, co według aktualnego kursu stanowi równowartość ok. 300 milidardów dolarów. Taka kwota jest prawie równa trzem rocznym budżetom Polski, a w tej sytuacji jest oczywiste, że nasz kraj nie jest w stanie wygenerować takiej gotówki nawet w transzach, bez spowodowania natychmiastowej katastrofy ekonomicznej, która pociągnęłaby za sobą katastrofę społeczną i polityczną. W tej sytuacji roszczenia te musiałyby zosać realizowane naturze, to znaczy – w nieruchomościach, udziałach w spółkach Skarbu Państwa, a być może również w postaci przejęcia złota Narodowego Banku Polskiego, który w ubiegłym roku kupił około 9 ton tego kruszcu zwiększając swoje rezerwy do ponad 112 ton. Krótko mówiąc, realizacja tych roszczeń doprowadziłaby do żydowskiej okupacji Polski, bo środowisko wyposażone na terenie Polski w taki majątek, zyskałoby dominującą pozycję ekonomiczną, która przełożyłaby się również na dominującą pozycję społeczną i polityczną. Oznacza to, że naród polski we własnym kraju zostałby zdegradowany do III kategorii – bo pierwszą stanowiłaby żydowska szlachta, drugą – kolaboranci, a resztą – trzecią. Zatem jest to największe zagrożenie, jakie zawisło nad Polską i nad polskim narodem od 1939 roku.
Tymczasem ani obóz rządowy, ani nieprzejednana opozycja, milczy na ten temat już drugi rok, a jeśli to milczenie przerywa, to tylko po to, by dezinformować polską opinię publiczną, że amerykańska ustawa nie stanowi dla Polski żadnego zagrożenia – jak to uczynił w swoim sejmowym expose minister spraw zagranicznych, pan Jacek Czaputowicz. Jest to jeszcze jeden dowód, że w sprawach istotnych dla państwa i narodu obóz rządowy i opozycja zachowuja się identycznie, tocząc na użytek publiczności tylko takie walki kogutów, w których gdakanie podnosi się aż pod niebiosa, wokół sypią się pióra – ale Polska żadnej korzyści z tego nie ma. Jeśli zatem nie chcemy przez następne cztery lata nie chcemy statystować w charakterz kibiców tych walk, to musimy doprowadzić do przewietrzenia politycznej sceny, która zrobiła się zatęchła. Jak zauważył wybitny klasyk demokracji Józef Stalin, jeszcze wazniejsze od tego, kto liczy głosy, jest przygotowanie wyborcom odpowiedniej alternatywy politycznej. A kiedy alternatywa jest przygotowana prawidłowo? A wtedy, gdy bez względu na to, kto wybory wygra – będą one wygrane.
Toteż taka prawidłowo przygotowana alternatywa przybrała postać Frontu Jedności Narodu, w skład którego wchodzi PZPR, ZSL i SD, czyli Sicherheistdienst Polen, reprezentowany przez Leszka Millera, Władysława Kosiniaka-Kamysza i Grzegorza Schetynę. FJN dla zmylenia wyborców przyjął nazwę „Koalicji Europejskiej”. Jej linia polityczna jest częściowo taka sama, jak za Stalina, kiedy to Partia walczyła z kim się tylko dało, ale głównie – z „reakcyjnym klerem” – a cześciowo zmodyfikowana w postaci podlizywania się sodomitom i gomorytom, których Partia zamierza”wyzwolić”, jak poprzednio – robotników i chłopów oraz inteligencję pracującą. Oczywiście stawia też na nierozerwalny sojusz ze Związkiem Ra… to znaczy – pardon – oczywiście z Unią Europejską, bo chociaż Związek Radziecki zmienił położenie, to Partia i Stronnictwa Sojusznicze zawsze odwracają się ku Związkowi Radzieckiemu, tak samo, jak słonecznik ku Słońcu. Oczywiscie nie ma rzeczy doskonałych, więc i Partia musi licytować się o wzgledy sodomitów i gomorytów z partią „Wiosna” z panem Robertem Biedroniem na fasadzie. Jest to perwersyjna odmiana „Nowoczesnej”, która – jak podejrzewam – została załozona przez starych kiejkutów gwoli przekonania Amerykanów, że na tubylczej scenie politycznej potrafią dokazywać, więc lepiej będzie jak Amerykanie wciągną ich na listę „naszych sukinsynów”. Ponieważ „Nowoczesna” trochę się zaśmierdziała, toteż stare kiejkuty stworzyły – jak podejrzewam – jej kolejną edycję w postaci „Wiosny”, która nie tylko od razu zdobyła w społeczeństwie kilkanaście procent zaufania, ale również przyciągnęła rozbitków z Nowoczesnej w osobie mojej faworyty, Wielce Czcigodnej Joanny Scheuring-Wielgus. Z kolei PiS z „przystawkami” pracowicie rekonstruuje przedwojenną sanację, nie tylko – jak myslę – z sentymentu dla niej Naczelnika Państwa, ale również prostując ścieżki dla żydowskiego okupanta, któremu najwyraźniej musiało w tajemnicy podpisać jakieś cyrografy. W przeciwnym razie sekretarz stanu USA pan Mike Pompeo, nie sztorcowałby ich tak 14 lutego, żeby przyspieszyli prace nad „kompleksowym ustawodawstwem” które bezpodstawnym żydowskim roszczeniom nadałoby pozory legalności. Pan Pompeo najpóźniej w jesieni musi bowiem złożyć Kongresowi sprawozdanie, jak się Polska zachowuje, więc nic dziwnego, że zaczyna się niecierpliwić. Tymczasem PiS uwagę zwoich wyznawców kieruje w stronę zimnego ruskiego czekisty Putina, ciesząc się z każdego amerykańskiego żołnierza sprowadzonego do Polski.
Po Kukiz-15 zostały już szczątki i zmierza on ku swemu przeznaczeniu, jakim jest śmierć naturalna z braku zainteresowania. Przewidywałem to w roku 2015 mówiąc, ze jeśli panu Kukizowi uda się na falę „antysystemowości” nałożyć jakiś sensowny polityczny program, to może stać się na polskiej scenie zjawiskiem nie tylko trwałym, ale i pożytecznym. Ale się nie udało, więc – niczym meteor – błysnął i właśnie gaśnie. Tymczasem na prawej stronie pojawiła się Konfederacja, która pragnie wedrzeć się na polityczną scenę, by ją przewietrzyć. Czy jej się to uda – to zależy od zachowania się wyborców już podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego. Podczas gdy dla obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm oraz obozu zdrady i zaprzaństwa Parlament Europejski jest rodzajem politycznej emerytury, o tyle dla ugrupowania, które pragnie wedrzeć się na polityczną scenę, wybory do PE są rodzajem testu, który może utorować im drogę do Sejmu i Senatu jesienią. Przekleństwem takich ugrupowań jest bowiem „syndrom zmarnowanego głosu” – obawy skłaniającej wielu ludzi do głosowania na partie, co to „mają szanse”. Gdyby Konfederacji udało się wprowadzić swoich kandydatów do Parlamentu Europejskiego, to obawa przed „zmarnowaniem głosu” mogłaby się radykalnie zmniejszyć, przez co łatwiej byłoby jej osiągnąć sukces w jesiennych wyborach i zacząć przewietrzać polityczną scenę.
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!