Już dawno nie mieliśmy okazji bezpośredniego obserwowania konfrontacji ideału demokratycznego z innymi ideałami, np. z ideałem suwerenności państwowej, czy mocarstwowości. Ideał demokratyczny, jak wiadomo, polega na tym, że przyznajemy rację Większości: im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja. Zatem jeśli za jakimś pomysłem opowie się Większość, to ta okoliczność przesądza o wszystkim. Tak właśnie argumentuje rząd pani premier Beaty Szydło i Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński. Co prawda ta Większość istnieje wyłącznie na terenie parlamentarnym, bo w wyborach w roku 2015, w których zresztą głosowała Mniejszość obywateli do tego głosowania uprawnionych, Prawo i Sprawiedliwość nie uzyskało nawet 50 procent głosów – ale Większość pojawiła się w następstwie zastosowania odpowiedniego sposobu przeliczania głosów na poselskie mandaty: sumuje się wszystkie glosy, wyciąga się z tego pierwiastek kwadratowy, a uzyskaną w ten sposób liczbę odejmuje się od rocznej produkcji parasoli i dzięki temu wybory są wygrane. Jeszcze inną receptę na wygrywanie wyborów stosował wybitny klasyk demokracji Józef Stalin. Według niego ważniejsze od tego, kto głosuje, było to, kto te wszystkie głosy potem liczy – i tę stalinowską zasadę przyswoiła sobie nasza młoda demokracja – ale jeszcze ważniejsze było przygotowanie dla wyborców prawidłowej alternatywy. A po czym poznać, czy alternatywa dla wyborców została przygotowana prawidłowo? A po tym, że bez względu na to, kto wybory wygra – będą one wygrane. Jak to mówiono za moich czasów w kołach wojskowych: tak czy owak – sierżant Nowak! Wydaje się, że nasza młoda demokracja przyswoiła sobie również i tę stalinowską zasadę, co pokazuje, że rozwiązania sprawdzone w jednym ustroju, sprawdzają się również w ustroju innym. Ale – jak wspomniałem – zasadą demokracji jest Większość, a w jaki sposób się do niej dochodzi – to już zależy od szczegółów, w których, jak wiadomo, tkwi diabeł. Tymczasem w przypadku suwerenności państwowej jest inaczej. Tam przeciwnie – nie Większość, tylko Mniejszość, a nawet nie Mniejszość, tylko Jednostka. Suwerenność państwowa oznacza bowiem zdolność państwa do samodzielnego ustanawiania własnych praw – nawet na przekór jakiejś Większości. Właśnie nasz nieszczęśliwy kraj oskarżany jest przez dwóch niemieckich owczarków: Jana Klaudiusza Junckera i Fransa Timmermansa o próbę samodzielnego wprowadzania praw, które nie podobają się Naszej Złotej Pani oraz paryskiemu pupilowi Pani Wychowawczyni, co to wydaje jakieś bajońskie sumy na rozmaite kosmetyczne balsamy. Nie jest przy tym do końca jasne, czy ratyfikując traktat akcesyjny, a potem – również lizboński, Polska nie wyrzekła się suwerenności państwowej za obietnicę unijnych subwencji, do czego – jak pamiętamy – zachęcali obywateli nie tylko przedstawiciele obozu zdrady i zaprzaństwa, ale również przedstawiciele obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, między innymi – obecny Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński. Ale nie o to w tej chwili chodzi, by rozdrapywać stare rany i wypominać stare grzechy, tylko o pokazanie różnicy między Demokracją i Suwerennością. Czymś jeszcze innym jest Mocarstwowość. Polega ona na zdolności państwa do ustanawiania własnych praw również, a może nawet przede wszystkim – poza swoimi granicami. Niektóre państwa mają taką zdolność i właśnie dlatego na przykład na temat przyszłości Syrii rozmawiają Stany Zjednoczone i Rosja, a na temat przyszłości takiej – dajmy na to – Ukrainy – również Niemcy i Francja. Nietrudno zauważyć, że między Suwerennością i Mocarstwowością jest nieusuwalny konflikt, bo konsekwencją Suwerenności jest to, że w stosunkach międzynarodowych stanem naturalnym jest Anarchia (każde państwo robi tylko to, czego samo chce), podczas kiedy konsekwencją Mocarstwowości w stosunkach międzynarodowych jest Ład. Warto przy tym dodać, że ten Ład osiągany jest kosztem amputowania państwom Suwerenności, która z kolei wynika z zasady samostanowienia narodów, zachwalanej jako najświętsze Prawo. Wygląda na to, że w tej sytuacji Mocarstwowość jest podobna do sposobu myślenia gitowca, opisanego w nieśmiertelnym poemacie „Bania w Paryżu” autorstwa Janusza Szpotańskiego: „Oto jak git postrzega świat: pogardza Prawem – kocha Ład.”
No i właśnie zbliża się godzina próby, godzina konfrontacji, między Demokracją i Suwerennością oraz między Zasadą Samostanowienia i Mocarstwowością. W pierwszym przypadku chodzi oczywiście o referendum w Katalonii, która chciałaby oderwać się od Hiszpanii, na co ta w żadnym wypadku nie chce się zgodzić. Ten brak zgody na secesję Katalonii wydaje się powszechny; kiedy w ramach wymiany gościliśmy w naszym domu hiszpańskiego ucznia z gimnazjum w Sorii, ten na wzmiankę o możliwej secesji Katalonii zareagował świętym oburzeniem. Baskowie, to jeszcze – jeszcze – powiedział – ale Katalonia – NIGDY! Jak wiadomo, Katalończycy 1 października chcą przeprowadzić referendum w sprawie secesji tej prowincji, na co hiszpański rząd nie zamierza pozwolić, najwyraźniej obawiając się konfrontacji Demokracji z Suwerennością. Ciekawe w jaki sposób ten konflikt się rozstrzygnie; wybitny niemiecki polityk Otto Bismarck mawiał, że zagadnień dziejowych nie rozstrzyga się mowami, tylko „krwią i żelazem”, ale tak było kiedyś, podczas gdy obecnie wojna została potępiona do tego stopnia, że już nie ma żadnych „wojen”, tylko „operacje pokojowe” lub „misje stabilizacyjne”, ewentualnie – „jaśminowe rewolucje”. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku Kurdów, którzy urządzili sobie referendum w sprawie ustanowienia niepodległego Kurdystanu – na co nie chcę zgodzić się ani Irak, ani Iran, ani Turcja, zaś wielkie mocarstwa też nie są tą perspektywą zachwycone. Pomysł utworzenia niepodległego Kurdystanu popiera tylko bezcenny Izrael, zapewne w przekonaniu, ze proklamowanie takiego państwa wywoła na Środkowym Wschodzie kolejną woj… to znaczy pardon – nie żadną „wojnę” tylko oczywiście – „operację pokojową” – ale jak zwał – tak zwał – bo przecież jednym, czy nawet głównym następstwem „operacji pokojowych” jest zrujnowanie krajów nimi objętych, wskutek czego przestają one stwarzać zagrożenie dla kogokolwiek, zwłaszcza dla bezcennego Izraela, w którym pielęgnowana jest idea „Wielkiego Izraela” – „od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat” – bo taką właśnie siedzibę narodową obiecał był Izraelitom jeszcze w głębokiej starożytności Stwórca Wszechświata, który – jak się okazuje – też angażuje się politycznie i to nie na żarty.
Stanisław Michalkiewicz
Stanisław Michalkiewicz jest stałym publicystą Magna Polonia, zachęcamy do zakupu najnowszego numeru www.magnapolonia.org/sklep
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!