Jak możemy przeczytać na portalu dorzeczy.pl dziennikarz “Gazety Wyborczej” Tomasz Surdel, który od kilku tygodni opisuje z Wenezueli na łamach dziennika protesty przeciwko reżimowi Nicolasa Maduro, został pobity. – Wargi mam tak spuchnięte, że nie mogę mówić – opisuje.
Dziennikarz relacjonuje, że późnym wieczorem jechał przez jedną z dzielnic stolicy kraju, gdy zatrzymali go mężczyźni w czarnych mundurach, z kominiarkami na głowach. Byli to członkowie FAES, czyli oddziałów specjalnych wenezuelskiej policji, które nazwano “szwadronami śmierci”. Funkcjonariuszy obwinia się ich o śmierć co najmniej kilkudziesięciu osób.
“Poprosili o dokumenty. Przez dobrych kilka minut ustalali z kimś przez radio, co ze mną zrobić. W końcu kazali mi wysiąść z samochodu. Mówili, że mają kilka pytań” – napisał Surdel na WhatsApp. Jednak gdy dziennikarz “GW” wyszedł z samochodu, to natychmiast został powalony na ziemię. “Tłukli mnie czymś twardym, pewnie kolbami, głównie po twarzy. Dostałem też kilka mocnych ciosów żebra. Gdy skończyli i ściągnęli worek, zobaczyłem przed oczami wylot lufy pistoletu” – opisuje.
Jeden z funkcjonariuszy kazał trzymającemu broń przy twarzy dziennikarza strzelać. Ten pociągnął za spust. Pistolet nie był jednak naładowany. Mężczyźni w kominiarkach chwilę później odjechali, zostawiając Surdela pobitego na drodze. “Zadzwoniłem do wenezuelskiego kolegi, który jest ratownikiem medycznym. Przyjechał i mnie pozbierał. Na szczęście nie mam żadnych złamań” – napisał dziennikarz.
To bardzo przykre. Czy uważacie, że Wenezuela ma jeszcze szanse na stanie się normalnym i praworządnym krajem? Czekamy na wasze komentarze.
Źródło: dorzeczy.pl