Antoni Słonimski wspomina, jak to pewnego razu, wraz z innymi osobami, wywołał awanturę w teatrze podczas przedstawienia jakiejś ramoty, głośno podpowiadając aktorom zakończenia kwestii. Przedstawienie przerwano, przyszedł policjant, a „jakiś pan stanął w loży i niegłupio krzyknął: zachowanie panów zmusza nas do obrony tej miernoty!” Widok notorycznych szubrawców judzących przeciwko rządowi wzbudza oczywiście odruch sympatii do niego nawet u tych, którzy w normalnej sytuacji by go ostro krytykowali. Cóż dopiero w sytuacji, gdy szubrawcy, swoim zwyczajem, korzystają z pomocy zagranicy, na zlecenie tamtejszych central wywiadowczych, wykonując w Polsce zadania destabilizacyjne?
Według mojej ulubionej teorii spiskowej, w drugiej połowie lat 80-tych, kiedy po spotkaniu w Reykjaviku pojawiła się wiarygodna zapowiedź ewakuacji sowieckiego imperium ze Środkowej Europy, stanowiący najtwardsze jadro systemu komunistycznego bezpieczniacy zaczęli się rozglądać za nowymi protektorami. W przekonaniu, że po wycofaniu się sowieciarzy nastąpi odwrócenie sojuszy, przewerbowali się do central wywiadowczych przyszłych sojuszników: CIA, FBI, BND, Mosadu – i tak dalej. Potwierdza to Jerzy Zalewski, przytaczając wypowiedź funkcjonariusza CIA, żeby tych bezpieczniaków nie ruszać, bo „oni mieli zostać odwróceni i zostali odwróceni. Tak ma być.” Toteż nie byłem zaskoczony, kiedy podczas pierwszej kombinacji operacyjnej 16 grudnia ub. roku, pod Sejmem, gdzie ściągani w trybie alarmowym z całej Polski konfidenci mieli przedstawiać „zagniewany lud”, zauważyłem Najstarszego Kiejkuta III Rzeczypospolitej, czyli pana generała Marka Dukaczewskiego, na widok którego konfidenci prześcigali się w gorliwości. Jestem przekonany, że wykonywał on tam zadanie zlecone przez niemiecką BND, która kombinację operacyjną przygotowała i koordynowała. Jedną z poszlak to potwierdzających była nie tylko publikacja w „Die Welt”,, że trudno, tym razem się nie udało – ale przede wszystkim – gospodarska wizyta Naszej Złotej Pani w Warszawie 7 lutego br. – żeby – skoro już trzeba było na jakiś czas pogodzić się z istnieniem Jarosława Kaczyńskiego, ustalić z nim tymczasowy modus vivendi. Wracając do starych kiejkutów, to warto podkreślić, że ich „odwrócenie” wcale nie oznaczało służenia Polsce. Przeciwnie – oznaczało służbę dla naszych nowych sojuszników, między innymi – Republiki Federalnej Niemiec. A wreszcie – czy można do końca wierzyć w te wszystkie „odwrócenia”? Wilk zmienia skórę lecz nie obyczaje – powiedział pewien Rzymianin cesarzowi Wespazjanowi.
A Niemcy nie pogodziły się z faktem utraty politycznego wpływu na rzecz Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego i nie zrażone fiaskiem grudniowej kombinacji operacyjnej, przystąpiły do organizowania kolejnej, tym razem pod hasłem obrony praworządności. W tym celu zmobilizowana została agentura w środowisku sędziowskim, zwerbowana nie tylko w ramach operacji „Temida”, ale również w ramach rutynowych werbunków agentury przez Wojskowe Służby Informacyjne. Jej rozmiary można było oszacować na podstawie dwóch Kongresów Sędziów Polskich, w których wzięło udział około tysiąca sędziów, co stanowi około 10 proc. całego środowiska. Zawetowanie dwóch ustaw „sądowych” przez pana prezydenta Dudę po 45-minutowej rozmowie telefonicznej z Naszą Złotą Panią uchroniło sędziów Sądu Najwyższego przed skutkami kuracji przeczyszczającej, w zamian za co Sąd Najwyższy taktownie „zawiesił” postępowanie w sprawie pana Mariusza Kamińskiego, a pan prezydent rozpoczął poszukiwanie politycznych sojuszników. Naprzeciw tym poszukiwaniom wyszedł pan pułkownik Bartłomiej Sienkiewicz, nieubłaganym palcem wskazując na pana prezydenta, jako jedynego „obrońcę demokracji”. Na reakcję pana prezydenta nie trzeba było długo czekać; w przemówieniu przed defiladą przypomniał, że nasza niezwyciężona armia nie jest „prywatna”, w związku z czym nie wolno jej „różnicować”. Starym kiejkutom właśnie o to chodzi, bo skoro nie wolno „różnicować”, to znaczy, że obca agentura i w strukturach armii i w strukturach państwa uzyskała gwarancję nietykalności. Czegóż innego mogliby pragnąć nasi sojusznicy?
Toteż bez zdziwienia przyjąłem rewelacje „Gazety Polskiej” o planach „kampanii wrześniowej”, czyli kolejnej kombinacji operacyjnej w Polsce. Wszystko się „zazębia”, łącznie z historyczną tradycją, bo przecież niemiecki owczarek w Komisji Europejskiej Frans Timmermans, wystosował rządowi polskiemu ultimatum, którego termin upływa właśnie we wrześniu. Nie oznacza to oczywiście, że kombinacja operacyjna rozpocznie się 1 września o godzinie 4,45, bo historia nie powtarza się aż z taką ostentacją – ale z drugiej strony tradycja też obowiązuje. W tej kombinacji zadania zostały rozłożone między „zagranicę” i „ulicę” przy czym „ulicy” powierzono zadania o charakterze raczej pomocniczym. Ma ona nie tylko przedstawiać „zagniewany lud” – za co będzie stosownie wynagradzana z gadzinowych funduszy niemieckiego wywiadu, ale i „blokować” gmachy publiczne oraz połączenia telefoniczne instytucji państwowych, wywołując wrażenie jakiejś chaotycznej rewolucji, podczas gdy „zagranica” nie tylko będzie boleśnie kąsała Polskę sankcjami finansowymi – co niemiecki owczarek na stanowisku zastępcy przewodniczącego Komisji Europejskiej otwartym tekstem zapowiadał. Więc jeśli nawet rewelacja „Gazety Polskiej” była wyssana z palca, to wydaje się nieźle osadzona w realiach, a przez to – całkiem prawdopodobna. Jak powiadają Włosi – se non e vero e ben trovato, co się wykłada, że jeśli nawet nie jest prawdziwe, to bardzo dobrze wymyślone.
Nie jest jeszcze do końca jasne, jaką rolę w tej kombinacji operacyjnej Nasza Złota Pani wyznaczyła panu prezydentowi. Tego możemy się tylko domyślać choćby na podstawie deklaracji pana pułkownika Bartłomieja Sienkiewicza, który, jako bezpieczniak, coś tam przecież musi wiedzieć. Skoro tedy kreował pana prezydenta na defensora demokracji w naszym nieszczęśliwym kraju i wezwał opozycję do położenia kresu „poniewieraniu” go, to nieomylny to znak, że stare kiejkuty dążą do jakiejś politycznej sodomii z panem prezydentem, a być może i Nasza Złota Pani też obmyśliła mu jakąś nagrodę za dobre sprawowanie. Nie sądzę, by była to obietnica drugiej kadencji, bo wszystko wskazuje na to, iż Nasza Złota Pani pragnie w roku 20210 na stanowisku prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju osadzić Donalda Tuska – jeśli nawet z palmą męczeńską, to tym lepiej. Czyżby pan prezydent miał zastąpić Donalda Tuska na stanowisku prezydenta całej Europy? Jeśli tak, to nic dziwnego, że pan prezydent zerwał się panu prezesowi Kaczyńskiemu z łańcucha. Skoro dla francuskiego króla Henryka IV Paryż wart był mszy, to cóż dopiero – Rada Europejska, której przewodzenie wcale nie wymaga zmiany wyznania?
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!