Stosunkowo niedawna premiera filmu Wojciecha Smarzowskiego „Wołyń” wywołała bardzo szeroki, i czego można się było spodziewać, różnorodny odzew. Część widzów, sądząc po komentarzach, sprawiała wrażenie, że nie miała pojęcia o ludobójstwie na Wołyniu i we wschodniej Małopolsce. Część była usatysfakcjonowana tym, że wreszcie ktoś odważył się nakręcić film, który pokazywałby choć część prawdy o tym, co spotkało kresowiaków pod koniec wojny. Znalazły się również grupy, które sprawiały wrażenie niespecjalnie zadowolonych wydarzeniami pokazanymi w ekranizacji Smarzowskiego. Pierwsza z tych grup żyje w przeświadczeniu, że największą tragedią jaka spotkała Polaków na wschodzie były egzekucje oficerów polskich w Katyniu, Ostaszkowie i Starobielsku, zaś druga… Jej należy poświęcić odrębny akapit.
W lutym 2012 roku w Biesiadzie Teatralnej w Horyńcu-Zdroju wziął udział Teatr Nie Teraz Tomasza A. Żaka, wystawiając „Balladę o Wołyniu”. Spektakl autorstwa i w reżyserii Żaka został oparty na książce Włodzimierza Odojewskiego „Zasypie wszystko, zawieje” oraz na świadectwach Polaków, którzy przeżyli zagładę na Kresach. Podczas dyskusji poświęconej spektaklowi, jeden z jurorów Łukasz Drewniak, pisujący do Gazety Wyborczej zareagował (korzystam z tego co na ten temat mówił Tomasz A. Żak, więc jakieś różnice mogły wystąpić) następująco: „Czy pan się nie zastanowił nad tym, jak bardzo jednostronne jest to widowisko? Czy pan się nie zastanowił nad tym, że może po takim spektaklu jaki pan prezentuje, że tacy ludzie o grubych karkach z kijami bejsbolowymi w rękach wyjdą i będą szukali na ulicach kogoś, kto w głosie ma chociaż odrobinę akcentu wschodniego i będą go tłukli tymi kijami? Bo widzi pan, w końcu skądś się to wzięło, że ci Ukraińcy tak potraktowali Polaków. Może wypadałoby aby pan w swym spektaklu pokazał te przyczyny…”
Problem w tym, że do tej pory wiedza o przyczynach tragedii na Kresach leży zamknięta w archiwach. Grzegorz Braun w swej reakcji na film Smarzowskiego zadał fundamentalne pytanie: „Wzruszenie, wzruszeniem, a przecież minęły już blisko trzy ćwierci wieku, a my – niczym główna bohaterka filmu, tak pięknie kreowana przez Michalinę Łabacz – nadal nie wiemy, co nas właściwie spotkało. Jakie były polityczne, militarne, ekonomiczne i policyjno-prowokacyjne uwarunkowania tamtej czystki etnicznej?”
Wiedzieć, nie wiemy, lecz nic nie przeszkadza temu, by opierając się na garści faktów, snuć domysły…
Za co Ukraińcy mogli tak nienawidzić Polaków, że zdecydowali się ich wyrżnąć? Czy za to, że to właśnie Polska, a nie Ukraina, dzięki kilkudziesięcioletniej pracy nad umysłami żywiołu zamieszkującego dawne granice Rzeczpospolitej swoich przewidujących elit, znowu znalazła się na mapach świata? Moglibyśmy na tym w gruncie rzeczy poprzestać, ale sprawa wcale nie jest taka prosta.
Dymitr Doncow, jeden z teoretyków nacjonalizmu ukraińskiego, napisał w tygodniku „Wistnyk” (posłużę się tutaj cytatem z felietonu Wojciecha Wasiutyńskiego z 1935 r.), że: „Polska nie reprezentuje żadnej idei cywilizacyjnej, że jeżeli kiedyś była przedmurzem chrześcijaństwa i bastjonem zachodu, który walczył i organizował wschód, to teraz dobrowolnie zrezygnowała z tego wszystkiego i zeszła do roli narodowej prowincji; że jeżeli Ukraińcy szukają cywilizacyjnego oparcia i źródeł to muszą iść na zachód, ale na ten zachód, który się odradza, a nie do Polski, bo ta im nic nie da i dać nie może.”
Wasiutyński w tymże felietonie dał wiele znaczącą odpowiedź Doncowowi, dlaczegoż to Polska nic Ukraińcom nie da i dać nie może: „Pod koniec wojny byliśmy dziećmi. I wtedy w Polsce wrzała najzaciętsza walka między federalizmem i jednolitością, o to, czy budować Ukrainę, czy rozbierać ją. Myśmy byli za mali do tej dyskusji. Ale nie byliśmy za mali, żeby odczuć bohaterstwo, bohaterstwo dziecinnego Lwowa. Nie istniał dla nas Petlura, ale istnieli rówieśnicy nasi, którzy tam, we Lwowie, ginęli od Waszych kul. Ukraińcy byli dla nas czemś takiem, jak Niemcy, czy Bolszewicy, byli najazdem, okupantami, jeszcze jednym ciemiężycielem naszego narodu. Nie przyszłoby żadnemu z nas do głowy, że ci Ukraińcy mieszkać mogą w okolicy Lwowa.
I cóż znaczyć mogły jakiekolwiek racje polityczne wobec tego, że chcieliśmy być tam we Lwowie i starać się dźwigać ciężkie karabiny, a choćby przenosić meldunki przez front uliczny. Dlatego, w dużej mierze właśnie dlatego, wyrośliśmy na pokolenie „endeckie”. Kwestia ruska była dla nas rozstrzygnięta testamentem Orląt.”
Niestety pamięć ludzka okazała się krucha, zaś Polakom zamieszkującym Kresy nie mogło się pomieścić w głowach, że ukraińscy sąsiedzi, chrześcijanie przecież, postanowią oczyścić stare ziemie rusińskie z żywiołu im obcego i ich dosłownie wyrżnąć. I chyba rzeczywiście Ukraińcy sięgnęli bardziej na zachód i skorzystali z niemieckiego pomysłu zlikwidowania zawadzającej im nacji, dostosowując jedynie metody. Płonące stodoły zamiast obozów i siekiery w miejsce Cyklonu B. Pytanie o rzeczywiste przyczyny pozostaje jednak otwarte. Bo czy Doncow, a później Szuchewycz i Bandera mieli na myśli Berlin, a nie, jak przypuszcza Grzegorz Braun, Londyn?
W każdym razie wysadzenie pomnika w Hucie Pieniackiej świadczy o tym, że sama pamięć o zamieszkujących te tereny przed ponad 70 laty Polakach dalej budzi niezdrowe emocje, co w dobie wzmożonego napływu emigrantów ekonomicznych z Ukrainy, właśnie do naszego pięknego ale nieszczęśliwego kraju, popierany przez koła rządowe, budzi uzasadniony niepokój.
Piotr G. Zieliński
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!