W medialnej obłudzie – za którą owczym pędem podążają niektóre redakcje tzw. katolickie, a nawet hierarchowie Kościoła – wyszukuje się wprawdzie jakichś tajemniczych „genderów” i „pedofilów”, prawdziwych i domniemanych, a z nimi szczęśliwie dotąd w naszym otoczeniu nieznane „małżeństwa homoseksualne”. Ale o pospolitym konkubinacie, czyli współżyciu mężczyzny i kobiety „na kocią łapę” (heteroseksualnych – co to za język!), milczy się uparcie, także w przekazie kościelnym.
Konkubinat jest to, z łaciny – przypomnijmy: „trwałe pożycie dwojga osób płci odmiennej, które nie zawarły ze sobą związku małżeńskiego” (Wielka Encyklopedia Powszechna PWN, Warszawa 1965). Dodajmy, że pod pojęciem „związek małżeński” rozumie się tu także tzw. ślub cywilny, czyli pozasakramentalny, w świetle prawa państwowego (lecz nie w oczach Boga i Kościoła) formalizujący jednak związek tych dwojga konkretnych osób.
Oczywiście, we wszystkich tych i innych zakresach warto poszukać wiarygodnych statystyk i sięgnąć do nich, czego my już tu nie robimy.
Tak więc księdza i nie-księdza „pedofila” nikt z nas nigdy nie miał okazji spotkać, księdza z kochanką (pełnoletnią) gdzieś tam kiedyś zdemaskowano (o czym pamiętała owa pani starsza), ale świeckich żyjących w konkubinacie zna dziś każdy z nas, bezpośrednio lub choćby tylko pośrednio. Przypomnijmy tu, że pisząc „zna” mamy na myśli wiedzę pochodzącą wprost z otoczenia, z życia – z „realu” – a nie z wirtualnej przestrzeni massmediów.
I o to właśnie chodzi owym „starszym i mądrzejszym” (jak ich nazywa Znany Publicysta)! Tak jak pieniądz „lubi spokój”, tak i lubi ciszę ów w starannym milczeniu rozpowszechniany w narodzie (w różnych narodach) konkubinat, również ten księżowski, o czym my tu rozprawiamy z największym niepokojem. Coraz więcej ludzi, zwłaszcza młodych, „współżyje bez ślubu”. Ale o tym cicho-sza! W medialnych rozważaniach o tym, czy tzw. instruktorki seksu mają czy nie mają „wchodzić do szkół” wymknęło się jednak pewnej pani, że ponoć według nieokreślonych do końca badań już kilkanaście procent uczniów i uczennic „współżyje”. Czy, jak na nasze czasy, dużo to, czy mało?
Dodajmy, dla porządku, że sławetna ustawa antyaborcyjna – tak, ta sama! – na wypadek gdyby uczennica szkolna zaszła w ciążę, narzuca zarówno na szkołę, jak i na inne instytucje obowiązek udzielenia dla owej panny z dzieckiem szczególnego wsparcia. Doprawdy, jest to tylko jedna z wielu sytuacji, w jakich – nie owijajmy w bawełnę – cudzołożnica, panna z dzieckiem, narodzonym i nienarodzonym, jest przez obecnie obowiązujące prawo uprzywilejowana, tzn. postawiona ponad zarówno jej skromną i żyjącą w cnocie koleżanką z ławy szkolnej, jak i ponad sakramentalną matką-mężatką. Wszystko to dzieje się wszakże w Republice programowo „dbającej o rodzinę”.
I w takiej oto powszechnej scenerii wy – o autorzy listu czytanego w kościołach w dniu 26 maja 2019 roku – nam tutaj prawicie jakieś duby smalone o „wykorzystywaniu seksualnym dzieci i młodzieży”, i to jeszcze w dodatku „przez niektórych duchownych”. Doprawdy, co za brak rozeznania dookolnej rzeczywistości!
Mają jacyś tam katoliccy księża kochanki – o tym cicho-sza! I dobrze! Po co oswajać pobożny ogół z jakimiś marginalnymi nieprawidłowościami? Powszechna, czyli „heteroseksualna” rozpusta szerzy się w narodzie – i o tym ani słówkiem. Ale w tej już sprawie kaznodzieja powinien co jakiś czas zagrzmieć „z ambony”, także i profilaktycznie. W tych więc sprawach dostępnych pospolitym umysłom cisza, lecz wszyscy niech z wielkim hałasem gonią owego „króliczka”, jakim jest „wykorzystywanie seksualne” nie wiedzieć już jakich żywych stworzeń. „Starsi i mądrzejsi” muszą mieć z tego wszystkiego niezły ubaw i rechotać szyderczo z owych polskich tłumów wodzonych za nos i przepędzanych przez massmedia z kąta w kąt, w ślad za jakimiś kolejnymi, dotąd nikomu nieznanymi „aferami seksualnymi”. Jakim więc prawem ten cały bałagan wprowadza się w poświęcone mury kościoła – tam, gdzie przebywa sam Chrystus w Tabernakulum?
Otumanione, „sformatowane” i zgonione tłumy pragną już tylko, aby tych tam nowatorskich, z zagranicy zapożyczonych „afer” u nas w Polsce nie było, a ten-tam swojski i cudzołożny konkubinat niechże się już u nas rozwija – „skoro nie można inaczej” – byle w bezpiecznym milczeniu, byle wolny od czyichkolwiek zastrzeżeń. To się nazywa: połknąć przynętę i wpaść w potrzask!
Idźmy dalej! Po myśli Goworzyckiego. Jeśli duchowieństwo zacznie wreszcie występować przeciwko praktykowaniu w narodzie konkubinatu, więc w obronie Sakramentu Małżeństwa, wtedy rozmaite filuty rozpoczną w massmediach wykrzykiwać, że katolickie duchowieństwo „do pouczania innych nie ma moralnego prawa (sic!)”, skoro ono samo jest nieczyste, bo „wykorzystuje seksualnie dzieci i młodzież”. Co za piramida obłudnego absurdu! Bo przecież owe filuty-oskarżyciele śmieją się z pojęcia czystości, gdyż sami pomiędzy brudem i czystością nie rozróżniają.
Dowiadujemy się z bezbrzeżnym zdumieniem, że księży biskupów do zabrania, i to na tak wielką skalę, głosu w omawianej tu jakże dziwnej sprawie zainspirował nie wnikliwy ogląd bieżącej polskiej rzeczywistości społecznej, poparty jak najstaranniej przeprowadzonymi badaniami w wykonaniu tych najbardziej godnych zaufania spośród polskich ośrodków naukowych, lecz jakiś film. Biskupi piszą wprost: „Wielu z nas obejrzało film ‘Tylko nie mów nikomu’”.
Jaki znowu film!? Jest Pismo i Tradycja! Są Przykazania i Katechizm! Jest Święta Odwieczna Doktryna! Jest Teologia Moralna! Jest Rozum i Wolna Wola! No i wspomniany wyżej bieżący ogląd rzeczywistości – owego „realu”, bezpośrednio.
To są inspiracje do wypowiadania się przez kapłanów, zakonników i zakonnice, katechetów, kaznodziejów, biskupów!
Wy „zrobiliście reklamę” autorom jakiegoś filmu, ale my nie, bośmy go nie oglądali. Gdyby nie „Słowo biskupów do wiernych” z dnia 26 maja 2019 roku, to byśmy o samym istnieniu tego filmu nie mieli zielonego pojęcia. Tak wiele rozmaitych filmów i filmików ludzie kręcą i „wrzucają do sieci” każdego dnia (co jeszcze kilkanaście lat temu było nie do pomyślenia). A tu, w świątyni na Mszy Niedzielnej stręczy nam się jakieś „kontrowersyjne treści”. Tfu! Obraza Boska! Ruja i porubstwo! – jak powiada Klasyk.
Biskupi piszą: „Film, przyjmując perspektywę pokrzywdzonych, uświadomił nam wszystkim ogrom ich cierpienia”. To co? To bez tego lub innego filmu nie ma już świadomości czyjegoś upokorzenia i upodlenia? Innych narzędzi oglądu rzeczywistości już nie mamy?
W najrozmaitszych sytuacjach, w jakich potrzebna jest interwencja Władzy Kościelnej, zawsze pytamy, jak to owa Władza załatwiała w bliższej i dalszej przeszłości. No bo w Dawnych Dobrych Czasach Władza Kościelna swoje istnienie okazywała skutecznym działaniem, na Chwałę Boga i ku pożytkowi bliźnich.
„Nihil novi sub sole”. Dziwactwa zdarzały się także w przeszłości, tu i owdzie; nie tylko „w ostatnim czasie”. Przez wieki starannie wypracowano na każdą okoliczność przepisy postępowania, aby krzywdy naprawiać i Pana Boga przepraszać.
Autorzy odczytywanego w kościołach w dniu 26 maja 2019 roku listu wpisali się w scenariusz nie przez nich przygotowany, zarówno ten rozpisany na dłuższy czas, jak i na krótszy. Oto od tamtego dnia, w ciągu dwóch następujących po sobie tygodni, w Polsce najmniej dwukrotnie w dużych prześmiewczych ulicznych inscenizacjach, ustawowo ochranianych przez policję (sic!), dopuszczono się niesłychanych bluźnierstw przeciwko Przenajświętszemu Sakramentowi. Może źle szukaliśmy, lecz nie doszukaliśmy się żadnych wypowiedzi biskupów miejsc, w jakich do tego doszło. Gdzieś indziej – jak się dowiadujemy – pewien człowiek niszczył w świątyni Ołtarz Pański przy użyciu siekiery. W innym jeszcze miejscu – a jesteśmy wciąż w Polsce współczesnej – napastnik ciężko ugodził nożem księdza zmierzającego by odprawić poranną Mszę Świętą.
My zaś, w liście z dnia 26 maja 2019 r. musimy zażywać próbek jakiegoś freudowsko-modernistycznego języka, w którym dominują takie zwroty i wyrażenia, jak: „wstyd z powodu skandali seksualnych”, „wykrzyczane słowa świadectwa osoby pokrzywdzonej”, „pozostawanie poza kościelną sferą uwagi”, „wstrząsające wyznania”, „przykłady braku wrażliwości”, „niedowierzanie osobom skrzywdzonym”, „ból, wzruszenie i smutek (osób) wrażliwych”, itd.
Tak na dobrą sprawę od tego by należało zacząć nasze wywody, że mianowicie ów list biskupów zatytułowany „Wrażliwość i Odpowiedzialność” nie jest tekstem teologicznym, pomimo że się go „do wierzenia” odczytało milionom ludzi właśnie na Mszy Świętej. Pomimo że rzecz dotyczy ciężkich przewinień (w tym także wyciszania sprawy przez zwierzchników), teologiczne pojęcie „grzechu” użyte jest tam ledwie 3 razy. Ale świeckie i prawnicze pojęcie „przestępstwo-przestępca”, zastosowane przecież na określenie tego samego zjawiska, czyli „wykorzystywania seksualnego”, występuje w liście aż 7 razy. Natomiast o „zgorszeniu” pisze się tam tylko 3 razy. Inne teologiczne, aczkolwiek używane także w mowie potocznej wyrazy i zwroty, jak: „potępienie” (ale bynajmniej nie to niosące skutki prawno-kościelne), „wina”, „brutalne odarcie (dziecka) z godności”, czy „ciężka próba wiary” występują w liście zaledwie po jednym razie. O „karze-ukaraniu” pisze się 2 razy. Nie ma tam żadnych odwołań do Świętej Doktryny, bo też nie z niej wywiedziona jest cała narracja. Do tekstu są jakby tylko doklejone, więc nie rozwijane dwa cytaty z Ewangelii: Mk 9, 42 i Mt 18, 7 oraz zdanie z listu papieża Benedykta XVI „do katolików w Irlandii” z roku 2010.
W omawianym tu liście polskich biskupów nie zapowiada się sądu nad bezpośrednimi sprawcami „wykorzystywania seksualnego”, a sąd nad chroniącymi ich przełożonymi tylko w oględnych słowach. Schemat tej podpisanej przez hierarchów wypowiedzi przypomina miejscami to, co wiemy z życia świeckiego o postępowaniach prowadzonych przez Instytut Pamięci Narodowej. A tam o chwytaniu i karaniu komunistycznych przestępców jakoś nie było słychać, poza jednostkowymi przypadkami. Ale o „krzywdzie” i o przyjmowaniu statusu „osoby pokrzywdzonej” ile chcieć. Wiadomo, ukrywających swe sprawki winowajców dopiero trzeba pracowicie wyśledzić, pojmać i w mozolnym procesie udowodnić im winę; natomiast prawdziwi i fałszywi pokrzywdzeni zgłaszają się sami.
W liście zaś biskupów z dnia 26 maja 2019 roku pojęcia „krzywda” i „pokrzywdzony” występują łącznie najliczniej, ba aż 20 (dwadzieścia) razy. Tylko patrzeć, jak zacznie się rozwijać swoisty „przemysł pokrzywdzenia”.
Reszta użytego zaś w owym liście „specjalistycznego” słownictwa – nazwijmy je – psychologiczno-emocjonalnego służy już tylko łzawemu i nic nie kosztującemu zagłaskiwaniu prawdziwych i fałszywych pokrzywdzonych: „wrażliwość” – aż 8 razy (lecz tytułowa, jak i ona, „odpowiedzialność” użyta została tylko 2 razy, w tym jako tytuł ostatniej części listu), „cierpienie” (ofiar) – 7 razy, „ból-bolesny” – 3 razy, „wstrząsające” oraz „skandal seksualny” po 2 razy; po jednym razie: „wstyd”, „wzruszenie”, „smutek”, „rozczarowanie”, „oburzenie”, „przemoc”, „wyczulenie”, „dramat”, „współczucie”, „traumatyczne doświadczenie”.
Teraz już wiemy, dlaczego nasza młodzież miga się od chodzenia na obecnie w Polsce prowadzone lekcje katolickiej religii; skoro gdzie indziej znajduje przeglądy emocji znacznie bogatsze i – by tak rzec – wielokierunkowe. Lecz gdzie indziej oczywiście nie otrzymuje ona jakiejkolwiek strawy teologiczno-moralnej („Panie, dokąd pójdziemy? Ty masz Słowa Życia Wiecznego”.). Dramat dziejowy polega na tym, że na lekcjach religii też już nie, skoro Świętą Teologię porzucono (sic!), a na jej miejsce wprowadzono psychologię, i to tę o nader wątpliwej proweniencji.
W omawianym tu liście nie pisze się o „Kościele”, więc i nie o władzy, jaką Apostołowie i ich następcy otrzymali od samego Jezusa Chrystusa. Pisze się natomiast, także w liczbie mnogiej, o „wspólnocie kościelnej” – 4 razy – która w zaistniałej sytuacji miałaby podejmować jakieś bliżej nieokreślone interwencje. Lecz to jest, dla odmiany, odstępstwo od Świętej Teologii na rzecz socjologii, a wraz z nią jakiegoś dętego demokratyzmu.
Owszem – poprawiamy się – nazwa „Kościół” jest tam jednak zawarta, ale jedynie w cytacie pochodzącym, jak rozumiemy, z owego tajemniczego filmu. Oto jedna z występujących w filmie osób miała wyznać: „Nie mam żalu do Kościoła. Wiem, że skrzywdził mnie nie [cały] Kościół, lecz konkretna osoba”. W takim to kontekście ukazany jest w liście biskupów z dnia 26 maja 2019 roku „Kościół” – jako potencjalny krzywdziciel. Natomiast „wspólnota kościelna” ma to być – przeciwnie – ów dobry duszek, który jakoś zaradzi kłopotom pokrzywdzonych, prawdziwych i fałszywych. Oto kolejny sprytny wykręt semantyczny!
Gdzie się podziała – o autorzy listu! – ta potężna i wspaniała, przez dwa tysiące lat (a przecież dłużej) budowana dziedzina wiedzy-teologii nazywająca się Eklezjologią, czyli nauką właśnie o Kościele? Kościół przecież, z racji posiadanych przezeń cech, nie jest w stanie nikogo skrzywdzić, ani celowo, ani bezwiednie, więc i nie ma On za co przepraszać (że wspomnimy tu chociażby owe zaskakujące „przepraszanki” z Jubileuszowego Roku 2000). Co innego „konkretna osoba”! Nieprawdaż?
Nie pisze się w liście także i o tym, że człowiek grzesząc obraża Boga, krzywdzi bliźniego i plugawi samego siebie, i że to właśnie uczynili sprawcy „wykorzystywania seksualnego dzieci i młodzieży” (oby tylko precyzyjnie zdefiniowanego!) oraz ich pobłażliwi dla ich postępków przełożeni. Lecz jedni i drudzy są wyświęconymi Kapłanami Chrystusowymi (sic!). Splugawili oni, nadto, swoje własne kapłaństwo, co wymaga szczególnej ekspiacji, szczególnego zadośćuczynienia Panu Bogu (i ludziom także). Lecz o tym duchowym aspekcie całej sprawy, bo i w ogóle o Świętej Teologii w liście biskupów z dnia 26 maja 2019 roku się nie pisze.
Wielka szkoda, skoro bowiem podjęto już taki temat, należało to wykorzystać do wezwania ogółu wiernych w Polsce do szczególnej modlitwy za kapłanów, za czystość i świętość ich powołań, za pomyślne odbycie pokuty przez tych, którzy w jakikolwiek sposób popadli w jakikolwiek grzech i za liczne (bo jest ich teraz za mało) i jak najświętsze nowe powołania kapłańskie.
Są na to przecież różne sposoby, jak np. specjalne tematyczne pielgrzymki na Jasną Górę i do innych miejsc świętych, modlitewne nowenny odprawiane po parafiach, niedawno zaś inicjatywy w rodzaju „ekstremalnej nocnej” Drogi Krzyżowej, czy Różańca „do granic”.
Skoro arsenał takiego słownictwa, jak wyżej przywołane, został już wystrzelany dla opisania spraw, jakich dotyczy ów list „Wrażliwość i Odpowiedzialność” z dnia 26 maja 2019 roku, to jakimi słowami pozostaje się posłużyć w sprawie tego ulicznego i publicznego bluźnierstwa i bezeceństwa, także wdzierania się z siekierą do kościoła, i wreszcie krwawego zamachu na Kapłana Chrystusowego?
Tajemnicze, nie zdefiniowane, i to nie zdefiniowane przede wszystkiem według wokabularza Teologii Moralnej „wykorzystywanie seksualne dzieci i młodzieży” traktowane jest przez autorów omawianego tu listu jako grzech najwidoczniej uprzywilejowany. Oto bowiem z przyczyny zaistnienia oraz wykrycia tego grzechu: „Wszyscy, zarówno duchowni, jak i świeccy, jako społeczność, musimy stworzyć właściwą przestrzeń do przywrócenia pokrzywdzonym jak najbardziej normalnego życia, a także do odbudowania zaufania wobec duszpasterzy i biskupów”. Dlaczego „wszyscy”, skoro nikt z nas, owych „wszystkich”, nigdy w życiu nie zetknął się z taką problematyką, jak tylko w massmediach, a wielu dopiero na Mszy Niedzielnej w dniu 26 maja 2019 r.?
Chce się powiedzieć: a idźcie wy do… !!! Swoje brudy rozliczajcie w swoim gronie, a nas do tego nie mieszajcie! Jest konfesjonał i tam niech się każdy wybiera co jakiś czas, jak przykazuje właśnie Kościół Święty (a nie „wspólnoty kościelne”).
Wszelako, ci którzy doznali od osób duchownych krzywd innych, niż owo najwidoczniej uprzywilejowane „wykorzystywanie seksualne”, na żaden „status pokrzywdzonego” nie mają co liczyć. A gdzieżby tam!
Pewien pracownik akademicki zdemaskował kiedyś bynajmniej nie księdza-pedofila, lecz księdza-doktora-plagiatora. Ten plagiator starał się o habilitację przedstawiając sześciusetstronnicową książkę będącą prawie że mistrzowską – przyznajemy – składanką-kompilacją wieluset fragmentów tekstu różnej objętości (od akapitu po rozdział) skopiowanych z prac łącznie pięćdziesięciorga (sic!) autorów. Tak to się u nas teraz „uprawia naukę” i „robi kariery naukowe”, opłacane oczywiście z kieszeni wynędzniałego polskiego podatnika!
Ten, co to odkrył – człowiek świecki – był jednym z autorów splagiatowanych tekstów; występował on w tej sprawie do władz akademickich, kościelnych, naukowych (tzw. Centralna Komisja), na policji, w sądach, itd. I co? I ten co odkrył plagiat został zniszczony, wyrzucony, zniesławiony, wykluczony – też doktor nauk, z oryginalnym dorobkiem, wykładowca akademicki, badacz i autor, lecz odtąd już bez możliwości wykonywania zawodu naukowca i nauczyciela, skoro bez możliwości zarobkowania poprzez wykonywanie tego właśnie zawodu! Natomiast plagiator, za przyczyną – a jakże – swoich możnych protektorów, gdzieś tam wylądował na cztery łapy. Jednakże habilitację mu odebrano, ale dopiero po umorzonym powództwie karnym, po czteroletnim procesie z powództwa cywilnego i po mozolnie wznawianym postępowaniu przed Radą Wydziału i wspomnianą Centralną Komisją (Pałac Kultury, piętro 24).
Pełno nas, a jakoby nikogo nie było, aby porównać teksty w dwóch książkach, przez różne osoby podpisanych, i stwierdzić, że są identyczne. Nawet biegłego sądowego do tego nie trzeba; wystarczają uczniowie młodszych klas podstawówki. Ale tu i biegłego powołano… I co będzie większe? WPS – Wartość Przedmiotu Sporu, czy wynagrodzenie, z kieszeni wynędzniałego polskiego podatnika, dla osoby czwartej, czyli biegłego…? Bo osobą trzecią jest sąd. Etc. etc. etc…
A oni biadolą nam na majowej Mszy Niedzielnej o „przywróceniu jak najbardziej normalnego życia” ofiarom popełnienia tylko tego – jak my go klasyfikujemy – „uprzywilejowanego” grzechu – „wykorzystania seksualnego dzieci i młodzieży”. To co? To dorosłego mężczyznę już można, i to na kilku etapach, wykorzystać, obrabować, sponiewierać, lecz całkowicie pozaseksualnie (sic!), po czym jeszcze za jego plecami obrzucać go oszczerstwami – bo i tak się działo w przypadku tu przez nas przywołanym.
Żadnego grzechu, żadnego przestępstwa, niczyjego cierpienia, ani niczyjej krzywdy, w jakikolwiek sposób i przez kogokolwiek zadanej przecież nie bagatelizujemy. O nie! Lecz czy autorzy listu z dnia 26 maja 2019 roku nie mogliby oprzeć swoich wywodów na lepiej udokumentowanych przypadkach? Bo skoro ktoś sobie po 30. latach przypomniał, że mu kiedyś sięgano pod spódnicę. A dlaczego nie po latach 20., 10., 5? Powtarzamy, że my nie mamy podstaw, aby rzecz poddawać w wątpliwość. Nie wiemy, nie znamy… Jednakże relacjonowanie jakichś bez świadków odbywanych spotkań po tak długim czasie jest to walka słowa przeciw słowu. Dlaczego mamy uwierzyć jednej osobie, a nie tej innej? To za mało, aby z tego powodu robić ten wielki – niestety – kościelny i mszalny rwetes.
Tu słowo przeciw słowu, a tam – w wyżej przywołanej sprawie plagiatu – bite drukowane dowody tekstów równoległych, do których wszyscy dostojnicy i hierarchowie, świeccy i duchowni, ustawili się uparcie tyłem, aby nawet kątem oka nie dostrzec prawdziwości tych dowodów. Tak to jest, gdy ktoś wiedzę o społecznej rzeczywistości czerpie nie z wnikliwego i bezpośredniego oglądu dookolnego życia, ale „z filmu”; i na podstawie właśnie i zaledwie „filmu” waży się o tym naszym prawdziwym życiu autorytatywnie rozprawiać.
W Polsce dzisiejszej, zżeranej chociażby przez przekupstwo (zwane „korupcją”), lecz i przez kradzieże dokonywane w najrozmaitszy dziś sposób (także przez internet) kazań na temat „Nie kradnij” nie słyszymy w naszych kościołach od wielu już lat. Na tym tle szczególnie musi niepokoić owa chęć uwikłania koniecznie całego społeczeństwa w te przepełnione „wrażliwością” rozważania o właśnie „seksualnym wykorzystywaniu dzieci i młodzieży”. Oto – jak czytamy w liście biskupów – „zarówno niebezpieczeństwa, jak i konieczność wsparcia dotyczy każdego środowiska”. Każdego, doprawdy?
Biskupi, nie wiedzieć czemu, uparcie wiążą owo „wykorzystywanie seksualne” przede wszystkiem, lecz nie tylko, z katolickim duchowieństwem, gdyż ciąg dalszy ww. zdania, po słowach „każdego środowiska…” , jest następujący: „… nie tylko kościelnego, ale i rodzin, szkół, klubów sportowych i wielu innych grup”. Prawie na końcu listu dodaje się jeszcze: „wychowawców, opiekunów dzieci i młodzieży w przedszkolach i szkołach oraz w zakładach opiekuńczo-wychowawczych”. Jakby tego było mało, autorzy listu zwracają się „o pomoc w zdobywaniu odpowiedniej wiedzy i umiejętności, by wszystkie placówki prowadzone przez Kościół (sic!) stały się domami bezpiecznymi (sic!), wyznaczającymi najlepsze standardy ochrony dzieci. Taki sam apel kierujemy – piszą oni – do odpowiedzialnych za ruchy katolickie i organizacje młodzieżowe. Bądźmy wszyscy bardziej wrażliwi wobec dzieci i młodzieży, a także wobec osób pokrzywdzonych”.
Oczom i uszom nie wierzymy! Dokąd uciekać!? Gdzie się skryć!? To jakaś doprawdy nowa plaga egipska, tajemnicza, jeszcze wczoraj nieznana, gdyż powszechnie niemożliwa do zaobserwowania. Zwaliła się ona ni stąd ni zowąd na nasz „i bez tego nieszczęśliwy kraj” (jak mawia Znany Publicysta). Kto by tę rzekomo najważniejszą w ostatnich latach katastrofę narodową jednak przegapił, no to po dniu 26 maja 2019 roku już nie ma dla niego żadnej wymówki. Ale – uwaga, uwaga – wymówki nie ma tylko dla tych milionów rodaków, którzy chodzą w niedzielę na Mszę do kościoła – katolickiego. Owe inne miliony, które do kościoła nie chodzą, przecież nie miały okazji wysłuchać ostrzeżenia przed tym, co się mianowicie wyrabia w owych m.in. przedszkolach, szkołach, zakładach opiekuńczo-wychowawczych, organizacjach młodzieżowych, klubach sportowych, i zwłaszcza w ruchach katolickich, więc świadomością tych bezeceństw wcale nie są obciążone.
C.D.N.
Marcin Drewicz, czerwiec 2019
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!