Wczytując się w internetowe Polaków spory odnośnie tego, co dzieje się w Syrii, można odnieść wrażenie, że oto mamy zasadniczo do czynienia ze ścieraniem się dwóch grup, których poglądy na tę sprawę zdaję się być całkowicie rozbieżne:
– pierwsi uważają, ze do roku 2011 Syria była krajem mlekiem i miodem płynącym, w którym wszyscy żyli zgodnie i szczęśliwie, ale oto niedobre Stany Zjednoczone wraz z równie niedobrym Izraelem (albo nawet jeszcze gorszym), chcąc położyć łapę na syryjskich złożach ropy naftowej doprowadziły do rewolucji i krwawej wojny domowej (jak zdążyły podburzyć tych żyjących w sielance mieszkańców, bynajmniej nie jest tu przedmiotem analiz).
– drudzy twierdzą, że Syrią rządził i niestety rządzi nadal straszny tyran, który dla rozrywki zwykł pić krew swoich poddanych, i choć był powszechnie znienawidzony przez wszystkich Syryjczyków, bez względu na narodowość i wyznanie, dopóki wszyscy się go bali, nie śmieli mu się sprzeciwić. Aż w końcu podnieśli bunt, ale oto przyszedł inny zły tyran, podobny do niego, mianowicie Putin, który ocalił go od niechybnej klęski (kto w zasadzie, poza – mimo wszystko nielicznymi – Rosjanami, walczy po stronie Asada, pozostaje tu tematem tabu).
Daleki jestem od twierdzenia, iż posiadłem kompletną wiedzę na temat tego, co stało się i co dzieje się nadal w Syrii, ale pewne obserwacje, zarówno będąc tam na miejscu, jak i czytając to i owo, poczyniłem…
Dopóki Syria rządzona była silną ręką, panował tam spokój. Ale gdy tylko Baszar al-Asad postanowił zliberalizować system, na co nałożyła się Arabska Wiosna, odżyły tam historyczne podziały. Znajomi chrześcijanie, a także przedstawiciele rządu syryjskiego, z którymi rozmawiałem, mówili mi o destrukcyjnej roli telewizji Al-Jazeera, powszechnie oglądanej tam przez sunnitów.
Sunnici, a właściwie sunniccy Arabowie, byli ponoć zapatrzeni w Arabię Saudyjską i marzeniem ogromnej części z nich było przekształcenie Syrii w państwo fundamentalistyczne, właśnie na wzór Arabii Saudyjskiej. Asad mógł liczyć przede wszystkim na poparcie alawitów, a także chrześcijan, szyitów i druzów. W sumie wszyscy oni – razem do kupy – stanowili ok. 40% ogółu mieszkańców Syrii, a więc i tak pozostawali oni w mniejszości w stosunku do sunnitów. Wszystkich ich natomiast łączył i łączy strach przed sunnicką większością i perspektywą porządków, jakie nastałyby w przypadku zwycięstwa sunnitów.
Ale na to nakładają się podziały etniczne (Arabowie – Kurdowie – Turkmeni), a także bardzo silne wciąż podziały plemienne, do czego dochodzą ambicje różnych lokalnych watażków, przez co sunnici nie byli w stanie się zjednoczyć. W rezultacie mamy tam takie ugrupowania jak Al-Jayš Al-Suri Al-Ḥurr (przy czym ci z południa, wspierani przez Amerykanów, niewiele mają wspólnego z protureckimi oddziałami z północy, w których istotną rolę odgrywają formacje turkmeńskie), a take Da’isz (znane u nas jako ISIS), ponadto koalicję Hajat Tahrir asz-Szam, której trzon stanowi Dżebhat an-Nusra (choć ostatnio doszło tam do ostrego konfliktu i w zasadzie nie wiadomo, czy an-Nusra dalej jest częścią Hajat Tahrir asz-Szam), Ahrar asz-Szam i szereg pomniejszych ugrupowań. Do tego dochodzą zdominowane przez Turkmenów Dżejsz al-Islam i zdominowana przez Kurdów koalicja SDF, w której najsilniejszym ugrupowaniem jest YPG.
W sumie wszyscy walczą z wszystkimi. Na to nakłada się gra mocarstw (USA i Rosja, do tego Turcja, Arabia Saudyjska, Iran, a także Izrael), przy czym każde ma swoje interesy (częściowo zbieżne, częściowo rozbieżne) i nie jest tak, że ktoś tam pociąga za sznurki. Rzeczywistość jest o wiele bardziej złożona.
Wojciech Kempa
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!