W dniu 8 lipca 2018 roku wieczorem Program Pierwszy Telewizji Polskiej wyemitował pokazywany w kinach dwa lata wcześniej film „Wołyń” („Wołyń 1943”). Jest w nim scena – można by rzec – Mackiewiczowska (i to nie jedna taka), aczkolwiek scenariusz filmu powstał był na podstawie prozy młodszego o z górą pokolenie Stanisława Srokowskiego. Po prostu, historia się powtarza – gdy się o nią zawczasu nie „zadba”, wtedy powtarza się historia zła – i my to tylko (i aż) chcemy tu wyrazić.
Oto młoda Polka z małym dzieckiem na ręku w ostatniej chwili chroni się w kolumnie przechodzącego przez ukraińską wieś niemieckiego wojska – tak, tak, hitlerowskiego – i tym sposobem unika, po raz kolejny, okrutnej śmierci z rąk banderowskich chłopów-rezunów, którzy na jej widok tylko przestępują z nogi na nogę, ale do Niemców nie ośmielają się podejść.
To straszne zapętlenie wołyńskie (i nie tylko wołyńskie) z okresu drugiej wojny światowej jest atoli dowodem, że owo rządzące Drugą Rzecząpospolitą środowisko polityczne absolutnie nie wyciągnęło właściwych wniosków z wydarzeń wcześniejszych o ledwie ćwierć wieku, o jedno pokolenie (i z tych o wiele dawniejszych oczywiście też nie). Przecież w Zofii Kossak-Szczuckiej – nomen omen – „Wspomnieniach z Wołynia 1917-1919” (w „Pożodze”) mamy sceny jak te z filmu „Wołyń 1943”, z udziałem tych samych aktorów – grup narodowościowych oraz sił zbrojnych – łącznie z postaciami Polek z małymi dziećmi oczekujących ochrony ze strony wojsk niemieckich, wówczas „kajzerowskich”.
„Co to za tajna organizacja – pyta młoda Polka swoich rodaków-rówieśników na Wołyniu w roku 1943 – która chce wojować przeciwko Niemcom, ale nawet nie potrafi ochronić prostych ludzi przed hołotą z widłami i siekierami?”. Ćwierć wieku wcześniej była atoli ochrona, miejscami całkiem skuteczna, w postaci ochotniczych oddziałów samoobrony, z których na Ukrainie najsławniejszy był ten dowodzony przez Feliksa Jaworskiego. Lecz także wtedy strona polska nie była w stanie zmobilizować sił dostatecznie licznych, aby trwale zapanować nad sytuacją. Na „pomoc Warszawy”, mającej swoje własne poważne kłopoty, w obydwu przypadkach nie było co liczyć.
Wszystkiemu winne rozbiory Polski, o czym każdy wie. Półtora wieku rosyjskich rządów zrobiło swoje, na dalekich „Kresach Kresów” nieodwracalnie, że nawet sam Roman Dmowski na konferencji wersalskiej rezygnował z tych najdalszych okrain Pierwszej Rzeczypospolitej. W popularnej ówczesnej prasie tłumaczono to tym, że owe „Kresy Kresów” są już za bardzo „odpolaczone”, i równocześnie bardzo już „zmoskalone” i „zażydzone” (sic!). Lecz akcja „Wołynia 1943”, a także wspomnień Kossak-Szczuckiej bynajmniej nie rozgrywa się na tamtych dalekich „Kresach Kresów”, ale o całe setki wiorst bliżej.
To się działo RÓWNE STO LAT TEMU!!! „Dlaczego o tym nie piszecie, Panowie…?”; lecz tylko o tym, co się działo lat temu 75. Czy ów rok 2018 ogłoszono aby „Rokiem Józefa Mackiewicza?” To by bardziej ośmielało do potraktowania okresu 1914-1945 spójnie, z pożytkiem dla naszej teraźniejszości i przyszłości.
Tymczasem nauka idzie w las, a nie w nas. Z telewizyjnej debaty odbytej zaraz po wspomnianej emisji filmu „Wołyń” wynika, że wtedy Ukraińcy TAM wymordowali Polaków (a sowieci wcześniej wywieźli jakże wielu do łagrów), ale teraz, czyli w drugiej dekadzie XXI wieku już ponad dwa miliony Ukraińców przybyły STAMTĄD i pracują TUTAJ, w granicach dzisiejszej Polski, a przy tym „dobrze się zachowują”. Jest to również sprawa skali. Wcześniej, liczebność ukraińskich robotników rolnych przed rokiem 2004 (akces Polski do UE), ani ukraińskich sprzątaczek po tym roku, o ile w ogóle była nam znana, nie wywoływała zaniepokojenia.
Zatem we wspomnianej debacie w dniu 8 lipca rozebrzmiało bynajmniej nie pierwsze tej dokładnie treści niedopowiedzenie w polskojęzycznych massmediach o dużym zasięgu, z czego wynika, że mamy do czynienia z przekazem konsekwentnym, starannie wyreżyserowanym i nadzorowanym, wspieranym takimi telewizyjnymi produkcjami jak np. serial o prowokacyjnym tytule „Dziewczyny ze Lwowa”.
Tak na marginesie, warto zapytać, jak „Oni” rozegrają nadciągającą nieubłaganie Setną Rocznicę Orląt Lwowskich? Czy jej po prostu nie wyciszą? Lecz może odwrotnie – może rozpalą ją w massmediach do białości, jeszcze bardziej niż wspomnienie rzezi lat 1943-1944? To zależy od „mądrości etapu”, podobnie jak wygibasy przy „nowelizacji ustawy o IPN-ie”.
Gdy jakieś półtora roku temu wspomniany już Stanisław Srokowski nadmienił w podobnej telewizyjnej debacie, że ci liczni przybysze z Ukrainy (i nie tylko) najdalej w nowym pokoleniu na pewno się politycznie zorganizują, więc wystąpią z określonymi politycznymi żądaniami, odebrano mu głos.
My tu nawołujemy, po raz kolejny, do naniesienia na mapę kolorowych plam wyrażających zmiany przestrzennego zasięgu różnych narodowści. A przede wszystkiem nawołujemy do opamiętania, więc do położenia tamy temu inwazyjno-nachodźczo-imigracyjnemu szaleństwu oraz do spokojnej i umiejętnej likwidacji dotychczasowych skutków tego antypolskiego procederu. I nie epatujcie nas, właśnie nas, kolejnymi obrazkami wypełnionych młodymi zdrowymi Murzynami wielkich pontonów na Morzu Śródziemnym!
Jest przecież i taka nacja, co by nie mówić, właśnie „śródziemnomorska”, której przedstawiciele, liczeni obecnie podobno już w tysiące, nie wiedzieć czemu otrzymują od polskiego rządu podarunki w postaci polskich, czyli „unijnych” paszportów. Paszporty zaś, skoro się już je rozdało, można odebrać. Lekko przyszło, lekko poszło. Nieprawdaż?
Przepraszamy za porównanie, lecz skoro „Warszawa” (z roku 1946, lecz cóż z tego?) ma w swojej historii tamto szumne odbieranie polskiego obywatelstwa nawet (!!!)… generałowi Maczkowi, generałowi Kopańskiemu, czy generałowi Andersowi, to co szkodzi bez hałasu odebrać obywatelstwo owym rozmaitym cudzoziemcom-obcoplemieńcom, którzy je takoż po cichu całkiem niedawno byli otrzymali w ramach jakiejś na masową skalę zakrojonej tajnej „paszportowej operacji”, prowadzonej bez wiedzy polskiego społeczeństwa? „Łups!” – skwitowałaby młodzież.
Obszary na wschód od tzw. Linii Curzona („zabużańskie”) zostały już 75 lat temu (dwa-trzy pokolenia temu) pozbawione obecnego tam od wieków żywiołu Polskiego w sposób m.in. taki, jak to pokazano w filmie „Wołyń” (działo się tak i na zachód od tej linii!). I żywioł polski na Wschód bynajmniej się dziś nie przemieszcza, o nie. Natomiast żywioł ukraiński, i w ogóle całe rzesze do niedawna „ludzi sowieckich”, zwłaszcza z pokolenia młodszego, więc rozwojowego, urodzonego już w okresie postsowieckim, dokonują dziś – przyznajcie to! – inwazji ku zachodowi, na ziemie w dzisiejszych granicach Państwa Polskiego, i prowadzą tu kolonizację – wybaczcie porównanie! – bez jednego wystrzału, bez jednego ciosu siekierą, bez najmniejszego dotyczącego tej kwestii sporu, ani publicznego, ani dyplomatycznego, ani medialnego, a wręcz z aprobatą i zachętą ze strony polskiego rządu, dla m.in. uczniów i studentów z zachętą także materialną!!! Oczywiście, my tu sobie nie życzymy żadnych wystrzałów, ani ciosów… ani całej tej kolonizacji, nawet tej wzorowo pokojowej i bezwystrzałowej.
Swoją drogą – gdzie tu sens? I gdzie elementarna wiedza (historyczna)? Oto słychać było, „w życiu i w massmediach”, opinie dzisiejszych Polaków, którym w ogóle nie wadziło tłumne pojawianie się Słowian Wschodnich w dzisiejszych granicach Polski, skoro ci właśnie przybysze mieliby się (nie wiadomo czemu) tutaj zasymilować, czyli „opolaczyć” i stać się takimi dobrymi polskimi (sic!) patriotami jak ty i ja. Za pozwoleniem, lecz dlaczego wobec tego ich dziadowie, właśnie Sto Lat Temu, i te 90 lat temu, i te 80 lat temu, i 75 lat temu – rzeź wołyńsko-galicyjska – nie skorzystali z tego dobrodziejstwa, pomimo że im je usilnie proponowano i że ono było do wzięcia, a to z przyczyny tej, że obszar zamieszkany przez kilka milionów Ukraińców znalazł się po prostu w granicach Państwa Polskiego – Drugiej Rzeczypospolitej? Nawet w tamtych nowych warunkach walka Ukraińców przeciwko polskiej państwowości i w ogóle przeciw polskości była kontynuowana, w kolejnym pokoleniu; pomimo że można było sobie bez paszportu i bez tłumaczenia się komukolwiek migrować „za pracą” z np. Wołynia czy Podola do np. Gdyni, Warszawy, czy na Śląsk. Dzisiaj niech ten, co zbadał sprawę, i ją zna, wyjaśni także nam, z jakiego to powodu i w jakim celu obecni przybysze ze Wschodu mieliby się właśnie „opolaczać” na obecnym terytorium Państwa Polskiego.
Zasłyszane w latach 90. XX wieku w Galicji Wschodniej:
Hryć oglądał Pasterkę transmitowaną przez kijowską telewizję z Watykanu i widział tam szeregi kardynałów, wśród nich czarnoskórych; mówi do Stepana: „Jaki ten rimskij papa (papież) jest chytry i przebiegły, skoro on nawet i negra (murzyna) opolaczył”.
Istnieją przecież badania historyczne, istnieje twórczość artystyczna i swobodna debata zarówno na polu nauki (np. historycznej), jak i sztuki (np. filmowej). Ale my, nie wiedzieć czemu, właśnie teraz mamy się z Ukraińcami obowiązkowo żreć o narrację na temat wydarzeń sprzed 75. lat, lecz o nasze dzisiejsze (sic!) i bieżące (sic!) bezpieczeństwo (sic!) zarówno indywidualne, rodzinne, jak i narodowe nawet zapytać nam nie wolno. Ktoś tajemniczy gdzieś tak zdecydował! I tak ma być, a nie inaczej! Poza tym – cicho sza!
Przypomnijcie sobie ostatnią scenę z „Obozu Świętych” Raspail’a. Ciemnoskóry facet z liczną rodziną uprzejmie, acz wyraźnie sugeruje białoskóremu rodowitemu Francuzowi z rodziną, że ten powinien mu, temu ciemnoskóremu, ot tak po prostu odstąpić swe własne mieszkanie, gdzieś w bloku, czy w kamienicy. I tamten biały odstępuje! Otóż w naszej części Europy ten bezczelny nachodźca może być dziś także ciemnoskóry, ale wcale nie musi! Wystarczy inny biały! Lecz i to już u nas było, całkiem niedawno, bo u podstaw PRL-u, kiedy to jeden etniczny biały Polak bezkarnie wywłaszczał innego etnicznego białego Polaka, wraz z całą rodziną, oczywiście. Wtedy działo się to więc na ogół bez udziału obcoplemieńców, a restytucji mienia wówczas zawłaszczonego do dzisiaj w Polsce nie dokonano; i tylko w Polsce (sic!), bo w innych byłych KDL-ach (Krajach Demokracji Ludowej) zrobiono to już dawno temu, acz różnymi metodami.
Gdy piszemy niniejsze słowa, w „sklepach wielkopowierzchniowych” w podwarszawskich miejscowościach już prawie połowa klienteli mówi po ukraińsku lub po rosyjsku (że o pracownikach tych placówek nie wspomnimy); przybyłe ze Wschodu matki z dziećmi w wózkach też już tu są (lecz te innej rasy i koloru skóry są tu już także).
Wybaczcie, ale musimy raz jeszcze powrócić do filmu „Wołyń” i jego głównej bohaterki. W imię wolności słowa w Polsce niech nam tu będzie wolno poczynić spostrzeżenie, że tam i wtedy Ukraińcy, aby w najszerszym zakresie pozbyć się żywiołu polskiego z Wołynia i z sąsiednich ziem, mordowali w pierwszej kolejności polskie dzieci oraz polskie kobiety w wieku rozrodczym. No bo to matka z dziećmi – gdziekolwiek na świecie by się to nie działo (np. w afrykańskiej Rwandzie przed laty) – przesądza o przyroście naturalnym i o zasiedlaniu danego terytorium (vide – wspomniane kolorowe plamy na mapie). Nota bene – wiele dzisiejszych Polek rodzić nie chce, więc tym sposobem przesądzają one zbiorowo o spadku liczebności polskiego narodu i o kurczeniu się zajmowanego przez ten naród terytorium (owszem, w granicach państwa wciąż jeszcze nominalnie polskiego!). W krajach europejskiego Zachodu analogiczne zjawisko przybrało – jak wiemy – formy wręcz drastyczne.
Tak więc w imię wolności słowa w Polsce niech nam tu będzie wolno poczynić kolejne – w konsekwencji – spostrzeżenie, że mianowicie aby uniknąć zasiedlenia terytorium (państwowego) własnego przez żywioł obcoplemienny, nie wolno wpuszczać na to terytorium i na nim osiedlać obcoplemiennych matek z dziećmi, więc i obcoplemiennych rodzin. To było jasne, dla wszystkich, od zarania ludzkości, na długo przed Wędrówkami Ludów rozdzielającymi europejską starożytność od średniowiecza. Przypomnijcie sobie Biblijne opisy, jak to Izraelici zasiedlali ziemię Kanaan. Owszem, obcoplemienni mężczyźni mogą się przecież łączyć z miejscowymi kobietami, o ile oni uprzednio zostaną na zajmowane przez te kobiety terytorium wpuszczeni. Więc także ich nie można wpuszczać. W ogóle tzw. politykę migracyjną trzeba prowadzić z najwyższą rozwagą, umiarem i ostrożnością – każdy dobry gospodarz o tym wie. Dzisiejsza polska polityka migracyjna jest karygodna; trudno o podobny przypadek w całej naszej historii.
I żadne to pocieszenie, że polityka na przykład francuska, niemiecka, szwedzka, czy brytyjska jest w tej mierze jeszcze gorsza. Co się z tobą stało, o Brytanio?! Przyjmowałaś milionami przybyszów wszystkich ras z obszaru Imperium i spoza Imperium; przed Polakami się wzbraniałaś długo, lecz w końcu nawet i ich przyjęłaś; i ponoć nawet ich nie zamierzasz teraz ze swego terytorium „wybrexitować” z powrotem na kontynent. O, co się z tobą stało?!
Co do Wołynia, to przypomnijcie sobie także ów wielokrotnie już w telewizji emitowany reportaż sprzed ponad dwudziestu lat, z wykopalisk prowadzonych przez polskich archeologów i antropologów właśnie na Wołyniu, opodal chyba Huty Pieniackiej (elementem reportażu było też odtwarzanie wydarzeń z roku 1943 przez grupę rekonstrukcyjną). „Odkryliśmy ponad trzysta szkieletów, przeważnie kobiet i dzieci…”. Otóż właśnie! Czy z tego nie wynika dziś nauka dla nas? Na opak, au rebours, lecz przecież nauka, twarda nie do zaprzeczenia.
Dzisiaj Europa drży, nareszcie, przed procedurą „łączenia rodzin” muzułmańskich, które to „łączenie” jest równoznaczne z najazdem wcale już nie mężczyzn, wojowników, terrorystów czy innych bisurmanów, ale właśnie tłumów matek wielodzietnych.
Przypomnijcie sobie tę zamilczaną prawdę, jak to – na przykład – Kosowo przestało być serbskie. Przypomnijcie sobie zagładę Ormian. Nie zaprzeczajcie! Nie gorszcie się naszą tu śmiałością w zestawianiu podobnych do siebie zdarzeń! Takie są oto powszechne „prawa przyrody”, które obecnie ów wciąż tajemniczy wróg przeciwko nam i wielu innym wykorzystuje cynicznie i na wielką skalę. Ukraińcom (i przecież w Europie nie tylko im) w latach 40. ubiegłego wieku też przypomniano te prawa, o zasiedlaniu danego OBSZARU przez dane plemię, więc oni się do tych zasad zastosowali, i to w sposób skrajny. Lecz już ćwierć wieku wcześniej Zofia Kossak-Szczucka (i nie ona jedna) perfekcyjnie opisała, krok za krokiem, postępy owego procesu agitacyjnego, i jego przerażające skutki. Tam i wtedy, na Wołyniu w latach 1917-1919, antypolska agitacja pogromowa szła zwłaszcza od nacjonalistów z Galicji, lecz także i od bolszewików.
Ale, ale, my tu o waśniach międzyplemiennych, a przecież nasza „swojska”, lechicka rabacja galicyjska roku 1846 też „nie została dotąd rozliczona”. „Mego dziada piłą rżnęli, myśmy wszystko zapomnieli…” – powiada Poeta. Inny zaś Poeta w nie mniej znanych strofach kornej modlitwy wyraża się nader pobłażliwie o tamtych winowajcach, przecież nawet nie obcoplemieńcach, lecz o współrodakach i współwyznawcach: „Ależ, o Panie, oni niewinni, choć dzieje nasze cofnęli wstecz, inni szatani byli tam czynni…”. Owszem, szatan judzi, lecz także niszczy.
Czy chcemy powtórki, w tym pokoleniu, może w następnym? Tu w Polsce? Dlaczego? Czy mało było nieszczęść?!
Tak więc dzieje się obecnie coś dotąd w historii Polski nieznanego, zwłaszcza że nawet za zachętą polskojęzycznych i demokratycznych władz państwowych oraz samorządowych i za milczącym, obojętnym przyzwoleniem polskiego społeczeństwa. Oto „ludzie sowieccy”, zwłaszcza zaś Ukraińcy obydwu języków, masowo migrują ku zachodowi, bez wysiłku, nie napotykając żadnego, nawet słownego oporu zdobywają TEREN i zasiedlają Dorzecze Wisły, a nawet Dorzecze Odry. To samo czynią ponoć wyraźnie mniej liczni przedstawiciele kilku innych jeszcze „postsowieckich” i „nie-postsowieckich” narodowości. Nikt już nie powinien się ośmielić bajać, że „oni wszyscy pojadą dalej na Zachód”, jak to kiedyś byli uczynili tak bardzo pielęgnowani u nas Czeczeni. Nie pojadą, bo właśnie TUTAJ znajduje się cel ich migracji. Ktoś im taki cel wyznaczył. Nieprawdaż?
Na zakończenie – scena z poczekalni przed drzwiami burmistrza, gdzieś w Podwarszawiu. Młoda kobieta świetnie mówi po polsku, ubrana i zadbana jak inne wokoło, lecz „ma w sobie” coś takiego odmiennego. I rzeczywiście, Ukrainka „z Ukrainy”. W jakiej sprawie tu przyszła? Oto przebywa ona od lat w Polsce, wyszła za Polaka, więc ma już polskie obywatelstwo, urodziły się dzieci. Ale mieszka ona wraz z teściami i jeszcze z rodziną mężowskiej siostry w małym domku będącym ponoć w złym stanie. W tym rodzinnym tłoku o to jedno stadło jest za dużo, więc przyszła tu ona, do pana burmistrza, prosić – wiecie już o co! – tak, tak, „o przydział mieszkania komunalnego”. Właśnie ona, TUTAJ, ta matka-Ukrainka! Nie teść-Polak, nie mąż-Polak, ani szwagier-Polak, ani szwagierka-Polka!
Zatem, po dawnemu, jak za komuny, tu i w sowietach – „wszystko na daj”. Daj mi to, daj mi tamto… musowo z kieszeni wynędzniałego polskiego podatnika oczywiście. Na poczynioną uwagę, że przecież, skoro „tam u was w domu” jest tylu mężczyzn, to mogliby oni łatwo dobudować do owego domku „sposobem gospodarczym” jeszcze jedną izbę, albo i dwie, oraz przeprowadzić elementarne naprawy, Ukrainka z uśmiechem rozkłada ręce.
W jakim zatem stanie jest dziś Naród Polski, skoro on tak wielkiej swojej klęsce li tylko biernie i w ciszy się przygląda? Pomimo – o paradoksie! – tak szeroko dziś rozgłaśnianej „przestrogi wołyńsko-galicyjskiej”, lecz tylko tej z czasów drugiej wojny światowej, starannie wypreparowanej z szerszego kontekstu historycznego i politycznego.
P.s.
Co powiecie Państwo na Podwójny Marsz Stulecia Odzyskania Niepodległości AD 2018? Jeśli podejmujecie ten pomysł, o przygotowaniach trzeba pomyśleć już teraz.
Marsz Niepodległości 11 Listopada, jakim go znamy z ostatnich lat, jest inicjatywą nową, dziesięć lat temu jeszcze nieznaną (11 Listopada wprawdzie świętowano, ale nieco inaczej). Nowy też będzie ten inny Marsz. Niech więc marsz listopadowy zostanie poprzedzony Marszem Niepodległości 7 Października. To przecież nie w dniu 11 listopada 1918 roku, ale o ponad miesiąc wcześniej (!), bo w dniu 7 października, wydano Manifest Niepodległości Polski, a po nim Dekrety o Wojsku Polskim (tekst składanej odtąd Przysięgi) i o Sztabie Generalnym. Pamiętajmy także o równoczesnym (zarazem kolejnym idącym w tym kierunku) oświadczeniu polskich posłów we Wiedniu, że od tej pory uważają się oni za „poddanych i obywateli wolnego i zjednoczonego Państwa Polskiego”. Wszystko to i wiele więcej działo się i kipiało jeszcze przed listopadem tamtego roku. Nasza narodowa historia jest właśnie taka, i inna nie będzie!
Szerokim rzeszom młodzieży wytłumaczy się, że jest to coś tak jakby dwumecz – w trakcie rozgrywek dwie drużyny sportowe spotykają się przecież dwukrotnie, acz na różnych boiskach. Tu drużyna marszowa będzie jedna, i boisko jedno, ale okazje aż dwie. Czy to źle?
A poza tym – w październiku jest lepsza pogoda i dzień dłuższy. Owszem, pojawia się ryzyko, że każdy z dwóch Marszów będzie mniej tłumny, niż gdyby był Marsz tylko jeden. To się może zdarzyć, ale… coś za coś.
Marcin Drewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!